Rozdział 26- Rozmowa o prac... życie😈

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten rozdział nie ma na celu urazić żadnych grup społecznych, czy też pamięci ofiar 2 wojny światowej. Wzmianka o tym wykorzystana jest w celach tylko i wyłącznie humorystycznych. Nie chcesz? Nie czytaj.

***

Mikołaj POV.

-Czy możesz mnie oświecić, po co do cholery jasnej tutaj jestem?!- zapytałem milczącego Skeer'a.

No do cholery! Nie dość, że mnie po prostu porwał, to teraz bezczelnie ignoruje!!! Nie... Ja tak bawić się nie będę! Nikt nie będzie mnie ignorował! Mnie pogromcy..!

No właśnie. Czego?

A nie wiem. Przyjmijmy, że kiedyś pokonałem kogoś wiekopomnego.

No ale nie ważne.

Tak czy siak nie ma żadnego normalnego wytłumaczenia mojej sytuacji! To nie ma nic wspólnego z zasadami dobrego wychowania! Zgłoszę to na policję!

Albo... Lepiej nie?

Ja rozumiem, że wakacje w nowych miejscach mogą być ekscytujące, ale mimo, iż nigdy nie byłem w szpitalu psychiatrycznym, jakoś nie mam humoru go odwiedzać.

Z pewnością mnie tam wyślą po tym jak przyjdę do nich że zgłoszeniem o treści w stylu: Hejka, jestem Mikołaj i mam niecodzienne zgłoszenie. Jak chodziłem se po pustyni razem z moim kotem to porwał mnie wielki metalowy robot z kosmosu. Był pawdopodobnie transseksualistą. Po tym jak zamknął mnie w sobie i poleciał w powietrze prawdopodobnie poprowadził mnie do swego przywódcy. Zrobicie coś z tym, prawda?"

No chyba nie.

Ale nie ważne. Nie wiadomo nawet czy dożyję próby zgłoszenia. W końcu z opowiadań Thunder'a Megatron nie wydał się za miłym typkiem.

Mawiał, że nie należy do tych koleżeńskich.

No ale prawdopodobnie sam się za niedługo o tym przekonam.

Poczułem coś mokrego na łydce. Spojrzałem w dół. Zajebiście. Opatrunek zaczął przeciekać. Zdecydowanue musi to zobaczyć lekarz. Za dawnych czasów facetka od przyry mówiła, że grozi to kaputnięciem całej nogi. Nie ukrywam. Bez niej byłoby słabo.

Urwałeme jeden kawałek materiału z mojej koszulki i obwiązałem ranę. Powinno wystarczyć. Przynajmniej narazie. Siedziałem w milczeniu. Skeer bezdusznie mnie ignorował. Hmm... Myśli, że jest mądry?! Ha! Niesłychane!

Z całej siły uderzyłem w najbliższą mi rzecz w jego środku. Padło na nieznany mi metalowy cosiek przypominający jakiś niewielki  metalowy wyrostek przymocowany do podłoża.

Poczułem jak sinieją mi kostki palców, ale jednak moje jakże wielkie poświęcenie podziałało.

-Ała! O co ci chodzi robalu?!- krzyknął. Jego głos wydobył się z bliżej nieokreślonego miejsca. Chyba nawet nie chcę wiedzieć skąd. Jego głos strasznie skrzekliwy przyprawiał mnie o ciarki, ale nie strachu... W sumie bliżej mu było do obrzydzenia.

-Ha! Księcio, czy też księżniczka się odezwała! Dokąd mnie zabierasz impertynencie?

-Nie nazywaj mnie tak, insekcie! Nie będę zniżać się do rozmowy z tobą. Przekonasz się... Już nie długo...- zaniósł się śmiechem. Przynajmniej przypuszczam, że to był śmiech, bo brzmiał on jak połączenie okrzyków godowych waleni błękitnych i nie kogoś kto nie jest w stanie walnąć tzw. kasztana.

-Chyba raczej ja nie powinienem się zniżać do twojego poziomu! Pomijając twój wzrost jestem od ciebie lepszy! Przynajmniej moja twarz nie wygląda jak źle zbity schabowy! Gdybym wysłał zdjęcie twojego ryja do polskiej fundacji TVN dowiedzieliby się, że są większe problemy, niż katastrofy naturalne!

-AUGH!! JAAAR!!! GRRR!!!- Wydawal z siebie bliżej nieokreślone dźwięki, po czym na złość mi zaczął specjalnie wpadać w turbulencje. Poczułem jak robi mi się nie dobrze.

-Przestań, bo rzygnę...- ten jednak mnie zignorował, najpewniej uznając, że kłamię. Jednak nie kłamałem. Niestety. Albo i stety.

Wedle zapowiedzi zwymiotowałem. Prosto. Na. Jego. Wycieraczkę.

Może i było to nie przyjemnie...

Ale jego mina była pewnie warta tego wszystkiego...

Zaczął krzyczeć na mnie, prawdopodobnie wygłaszał tryadę godną miana epopei narodowej, jednak ja całkowicie wyłączyłem się przed jego pierwszymi słowami i postarałem się uspokoić rozchybotany żołądek. Tyle dobrego, że turbulencje ustały.

Pozwoliłem sobie odetchnąć. Wymiotowanie nie jest przyjemną czynnością.

Oczywiście znając moje szczęście (albo raczej jego brak) coś niespodziewanego musiało się wydarzyć i przerwać mi ten moment. I to, jak się później okazało- niezbyt mile dla mnie.

Mianowicie w mojej wymęczonej dzisiejszym dniem głowie, przez skrzeczenie skeera do moich uszu dostało się niepokojące zgrzytanie. Oj... Coś czułem, że nie oznacza to nic dobrego. Jak się potem okazało, miałem rację. Nie było to nic dobrego, o nie...

Moja sytuacja stała się znacznie gorsza. Moim zarzyganym podłożem- uznajmy, że mogę tak nazwać wnętrzności przetrzymującego mnie robota- i mną przy okazji zatrzęsło jak dosłownie galaretką. Taką jak z tych wszystkich amerykańskich filmów.

Poczułem tąpnięcie i już po chwili znalazłem się poza statkiem. Oczywiście wielki zły robocik na baterie nie raczył mnie złapać. Za to przed swoją twarzą ujrzałem wielki obcas dziwkowatego deceptikona. Ten bez pardonu złapał swoimi szponami materiał mojej koszulki i ruszył w nieznanym mi kierunku kontynuując swoją tyradę. Szkoda, że nie wie o tym iż nie słuchałem go ani chwili. No cóż.

Mam uczulenie na głupie pierdolenie.
Nic na to nie poradzę.

Tak czy siak moja sytuacja nie zapowiadała się najlepiej. Byłem niesiony ponurym korytarzem trzymany za tył koszuli na wysokości jakichś 6 metrów, co gorsza, wręcz słyszałem strzelające nitki ubrania. Ratunku? Ktoś? Ktokolwiek?

Całe szczęście niedługo po tym zatrzymaliśmy się. Choć raczej na nieszczęście, biorąc pod uwagę fakt, iż prawdopodobnie za tymi drzwiami czeka moja przyszłość. W zależności jak to rozegram, albo przeżyję, albo mój koniec nastąpi... Niepokojąco szybko.

Przekroczyliśmy, poprawka, ON, czy też ONA przekroczyła próg pomieszczenia.  Bez pardonu normalnie rzucił mnie na ziemię. Na moje szczęście wpadłem w jako taki poślizg który zniwelował część siły upadku, jednak poczułem gwałtowny ból w stawie ramiennym. Popatrzyłem na nie. Kurwa zajebiście, jest ono wybite z barku. Ten skurwiszon wybił mi ramię! Jak ja teraz stawię czoło jednemu z kosmicznych wodzów obcej cywilizacji??

Kocham moje życie. Równie bardzo jak moje szczęście. Kogo obchodzi, że po tym co mi uczynili jest ono warte mniej niż nic? Po tym kogo mi zabrali... Gdyby nie oni nie musiałbym się urzerać z nimi wszystkimi. Gdyby nie oni jadłbym sobie moje ulubione danie, pierogi ruskie mojej babci wygrzewając się w wrześniowym słońcu, które widziało tyle niewinnej krwi przelanej w kraju kwitnącej cebuli...

Mógłbym  Spojrzałem przed siebie. Zobaczyłem dwie srebrzystostalowe kolumny. Zdezorientowany podniosłem wzrok. Ouh... Mam problem. Duży problem. Nawet rzeknę, że gigantyczny kosmiczno metalowy problem.

Bowiem owe kolumny w dziwnym kształcie należały do wielkiego srebrzystego robota przeszywającego mnie teraz swoimi błyszczącymi ślepiami. Jego oczy, czy też optyki, jak to mówił Thunder- przedziurawiały mnie na wylot skanują swoim krwawym blaskiem.

Poczułem się ciężki od strachu, obolały od nowo powstających siniaków na boku i od wybitego barku. O ranie na nodze nie wspominając. Po prostu żyć nie umierać!!! Zajebiście! Ta chwila z pewnością należy do najprzyjemniejszych w moim życiu. Będę ją dobrze wspominał.

Ale nie wypada rozwodzić się nad uczuciami, lepiej skupić się na rzeczywistości. Szczególnie gdy ta rzeczywistość ma ponad 10 metrów i z obroną jest z metalu. Co gorsza, gdy żyje i znajduje się w zasięgu wzroku.

Olbrzym stanął przede mną, i spojrzał na mnie z góry. W sumie trudno by mu było patrzeć na mnie inaczej. Choć co prawda, to trochę irytujące. Podniosłem się do klęczek, po czym z trudem usiadłem na obitej kości ogonowej. Zdecydowanie to było niezwykle bolesne. Nie znalazłem w sobie dostatecznie dużo sił by wstać, choć powoli zaczęła ogarniać mnie adrenalina, więc ból z każdą chwilą stawał się coraz bardziej  przytłumiony.

Cybertrończyk tymczasem mierzył mnie spojrzeniem. Te jego czerwone optyki przypominają mi trochę nazistowską flagę. Było o niej ostatnio na historii. Omawialiśmy większe bitwy i wojny świata. Jednak wiedziałem o tym jeszcze przed tą lekcją. Moja babcia już o to zadbała. 

Ale wracając do głównego wątku. Serio, brakuje jedynie swastyki i mamy tutaj prawdziwego Adolfa. Chwileczkę... On ma na klatce piersiowej jakiś symbol! Ten drugi co mnie tu przytargał też! Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu i h  winnych miejscach. Na ekranach tych  ich komputerów także się znajdował! Ło ja pierdole! To chyba jakaś kosmiczna swastyka obcych!

Przymknąłem na chwilę oczy, aby uspokoić skołatane serce i myśli.

Niespodziewanie  poczułem jak moje umęczone ciało dotyka czegoś zimnego... Jakby... Metalu!  Ło kurwa!!!!

HITLER MNIE WZIĄŁ NA RĘKĘ! JESTEM NA RĘCE HITLERA!!!!

Poczułem się ciężki od strachu, obolały od nowo powstających siniaków na boku i od wybitego barku. O ranie na nodze nie wspominając.

Zabiją mnie, zabiją jak nic, kurwa, zarżną ja psa, muszę jakoś z tąd uciec. I to w miarę szybko. Nie no, jest tu moż jakieś  okno, cholera, cokolwiek, choćby nawet durną organizację ochrony środowiska?!

Nagle mój umysł ogarnęła niespodziewana myśli.

A może Thunder mi pomoże? NIE, z pewnością NIE ON. To przez niego tutaj jestem. Najpewniej mnie wydał więc niech się pierdoli. 

Patrzę na twarz tego robota, po czym dookoła siebie, adrenalina tak we mnie buzuje, że całkowicie przyćmiła ból i dezorientację.

Najpewniej olbrzym niesie mnie w stronę jakiegoś tronu, co samo w sobie wydaje się podejrzane. W skrócie mówiąc- już po mnie.

Ten cały Kosmiczny Hitler Trzyma mnie w łapie, pewnie myśli, że przecie mogę spierdolić jak marny rybik cukrowy...

Może i bym rozważył tą opcję gdybym nie fakt iż pomimo adrenaliny wybity bark utrudnia ruchy, a obite żebra i kość ogonowa też nie uprzyjemniają s Tak te.wytoczył z organizmu ponad litr krwi, przez niego to, że jestem przytomny zalicza się do jebanego cudu! A teraz jeszcze muszę rozmawiać z międzygalaktycznym dowódcą nieznanej mi rasy! Po prostu świetnie!!

Olbrzym usiadł, a mnie postawił na podłokietniku. Cały ciężar ciała opadł na moje strudzone mięśnie. Wedle moich przypuszczeń nie wytrzymały one zbyt długo, więc ległem na podłoże. Za plecami usłyszałem skrzekliwy chichot femconki. Przewróciłem oczami. Bandaż znowu robił się czerwony, ale powinien jeszcze chwilę wytrzymać. Krew nie przestaje lecieć. Prawdopodobnie szpon Skeer'a przeciął mi jakąś tętnicę. Po prostu świetnie.

Podczas moich oględzin zauważyłem iż bark wypadł mi do dołu. Zajebiście, będzie trzeba nastawiać, ale przynajmniej wiem jak to zrobić. Co do obitych kości nie mogłem nic zrobić, to sam z siniakami. Co powie Mateo jak m je odwiedzi? Jak ja pokażę się na W-F'ie?

Cóż. Widzę, że nawiedzają mnie strasznie barwne myśli. Szczególnie ta ostatnia.

Megatron. Wedle opowieści Thunder'a, Lord Deceptikonów. Metalowy Pan Zniszczenia i Psychopata przez duże "P".
Jego wygląd podobno doskonale pasuje do charakteru. Pożyjemy zobaczymy. Albo i nie pożyjemy, bo za nie długo jakiś losowy Con mnie zabije. Na śmierć!

Tymczasem obiekt moich rozmyślań podparł swoją głowę ręką o równoległy podłokietnik swojego krzesła... Tronu? Sam nie wiem. Wiem natomiast, że w jego oczach dostrzec można było miniaturowe ogniki. Potem zadał pytanie.

-Zwą mnie Megatron. Jestem lordem Deceptikonów. A jak ty się nazywasz człowieku??- Człowieku?! Chwila... Człowieku??? Serio? On? Podczas gdy reszta  mnie obrażała? Serio?? Ciekawe... On jeden od początku nie nazywa mnie insektem, czy też nieco oryginalniej- robalem, lub innymi przyjemnymi określeniami. W przeciwieństwie do reszty poznanych mi robotów.

Uznałem iż lepiej nie popełnić tego samego błędu co przy Thunder'ze, więc odpowiedziałem pewnie.

-Mikołaj. Zwą mnie Mikołaj...-po chwili  zawachania dodałem- Mikołaj Brzęczyszczykiewicz. - zaprezentowałem mu swoje cudne  i jakże piękne słowiańskie nazwisko. Moi rodzice zmienili je na jakieś inne, jadnak ja nigdy się z tym nie pogodzę.

-A więc słuchaj Mi...Mikoli...Mukolaje...AUGH! Bsen... Bseciscikewi... Bsicoscoeielic... FUCK!Człowieku. Co to za szeleszczący język!?!?

Ja pier. Darł japę niemiłosiernie. Po całym dzisiejszym dniu, chyba ogłuchnę. Ten się drze, tamten się drze... I Michał się drze... Wszyscy się drą. Ja się poddaję.

-Lordzie, posłuchaj. Krzycz trochę ciszej proszę. Ja właśnie wiem. Jestem jeńcem i nie należy mi się żaden komfort, ale do cholery! Dajcie chwilę człowiekowi wytchnąć. Szczególnie po tym co on mi zrobił.- tu wskazałem zdrową ręką na chowającego się w cieniu Skeera.

-Ah taak?- Jego mina momentalnie stała się zaciekawiona.- Cóż to uczynił nasz drogi mech?

-Mech??? Hahahaha!! On!! Mech'em!! Obczje jego szpile!!! Femme jak się zowie!!! A co mi zrobił??? Ohh... nic szczególnego. Mianowicie, Ten ignorant porawł mnie podczas mojego spaceru z kotem, naraził na uszczerbek psychiczny, przeciął mi nogę i prawdopodobnie tętnicę, naraził na... Nudności podczaczas wiezienia mnie tu, obił połowę ciała, w tym żebra i kość ogonową, nie wspominając już o obrażeniach psychicznych i wybitym barku! A teraz muszę jeszcze rozmawiać z międzygalaktycznym lordem deceptikonów z obcej planety!!! Po prostu czuję się zajebiście!!!

Podczas mojej wypowiedzi jego oblicze momentalnie się zmieniło. Zaciekawienie zastąpiła czysta złość...

Ale o dziwo nie skierowana do mnie, a do ukrytego w cieniu i widocznie przerażonego krzykacza.

-Czy. On. Mówi. Prawdę?- zapytał wbrew pozorom spokojnym tonem. Jednak w jego oczach widoczna była furia.

-Mój...j p...pan...panie... j...ja... -mówił niepewnie ciągle się jąkając

-MILCZ JAK DO MNIE MÓWISZ!! CZY. TO. PRAWDA?!- rzekł, jednak wycedzone przez niego słowa odniosły większy efekt niż jakikolwiek krzyk.

-T...t...tak, a...ale... on...-ewidentnie chciał coś powiedzieć, jednak nie zdążył.

Megatron nie powstrzymywał już swojej złości.

-TY IMBECYLU!!! CZEGO KURWA NIE ROZUMIESZ W ZDANIU: MA BYĆ ON NIE DRAŚNIĘTY?!? TY JEBANY. WKURWIAJĄCY. CHOLERYKU. NIE. POTRAFIĄCY. SPROWADZIĆ. MI. NAWET. JEDNEGO. MAŁEGO. NIENARUSZONEGO. CZŁOWIEKA! SZCZEGÓLNIE. KIEDY. JA. KURWA. MÓWIĘ. ŻE. MA. ON. BYĆ. NIE. TKNIĘTY!!! JA. PIERDOLĘ! PRACUJĘ. Z. IDIOTAMI. NIE. MOGĘ. UWIERZYĆ. ŻE. NA. TO. POZWOLIŁEŚ. BA! SAM. MU. TO. WYRZĄDZIŁEŚ. JAK. Z. TOBĄ. SKOŃCZĘ. TO. NIE. BĘDZIE. ZMIŁUJ. LUB. TO. TWOJE. : "WYBACZ. LORDZIE. MEGATRONIE." MAM. CIĘ. ABSOLUTNIE. DOŚĆ. TY. PRZELECIANY. PRZEZ. WIĘKSZOŚĆ. ZAŁOGI. CUDZOŁOŻNIKU!!! MYŚLISZ. ŻE. O. TYM. NIE. WIEM?? KURWA. CHOĆ. WYCISZYŁBYŚ. ŚCIANY!  TERAZ. PIERDOLONY. POPAPRAŃCU. RUSZ. SWÓJ. TŁUSTY. ZAD. DO. ZABIEGÓWKI. ALBO. ZAJMĘ. SIĘ. TOBĄ I TWOJĄ. RUFĄ. JESZCZE. TERAZ. PRZY. NWSZYM. GOŚCIU!!! I. POWIEDZ. KNOCKOUT'OWI, ŻE. MOŻE. ZROBIĆ. Z. TOBĄ. CO. CHCE. ZOBACZYMY. JAKIE. KONTAKY. MA. Z. TOBĄ. RESZTA. DECEPTIKONÓW! WSZYSCY. JESTEŚCIE.  BEZNADZIEJNI. ALE. TY. TO. PRZEKRACZASZ. GRANICĘ!! JAK. MÓWIĘ. CO. DOKŁADNIE. MA. BYĆ. ZROBIONE. A. TY. TO. KURWA. IGNORUJESZ. TO JEBANY. SUKINKOCIE. ZROZUM. ŻE. JUŻ. KURWA. NIE. ŻYJESZ!!!- Z każdym słowę uderzał Skeer'a, więc po jego całej tryadzie femme nie przypominała siebie, tylko nierówno ubity kotlet schabowy. Ale nie rozwodząc się nad tym dłużej. Skeer nie był w stanie się ruszać. Sam w sobie był jednak jeszcze przytomny. Okej. Widzę iż lepiej go nie wkurzać. Może raz postaram się powściągnąć swój język. Wiem. W moim przypadku to praktycznie nie możliwe. Cechuję się zdecydowanie niewypażonym językiem, ale co począć. Po tym co zobaczyłem, chyba wolę nie sprawdzać jego granic wytrzymałości.

Jak na zawołanie przez drzwi wszedł klon i zabrał zmasakrowanego robota w nieznane mi miejsce. Prawdopodobnie do tej "zabiegówki". To pewnie coś w rodzaju ludzkiego szpitala, tylko polowe. Ja tam się nie znam.

Co mnie zdziwiło, bardzo podobny do Thunder'a mech zostawił Skeer'a opartego o ścianę, po czym wyszedł z pomieszczenia.

Ciekawe...

Gdy nareszcie Panu Wkurwienia, jak go nazwałem w myślach, przeszło(a przynajmniej osłabło) wkurwienie, zaczął  do mnie mówić w miarę spokojnym(jak na niego) tonem. Dosłownie jakby ta kanapka z łomotem, którą zaserwował przed chwilą swojemu żołnierzowi(niech mu już będzie, że to chłopak, bo mężczyzna to na pewno nie) nie miała miejsca.

-Widziałem cię we wspomnieniach mojego żołnierza, pomogłeś mu... Jest to bardzo dziwne posunięcie, szczególnie jak na waszą rasę. Co jest z tobą nie tak? Dlaczego mu pomogłeś? Że taki jak ty węglowiec pomógł decepticonowi... Niezmiernie ciekawe...- powiedział już spokojnie. To niezwykle dobre pytanie. Sam nie wiem.po prostu nie mam pojęcia. Na początku Thunder chciał mnie zabić, potem zrezygnował... A ja widząc to po prostu poczułem, że powinienem mu współuczuć. A w dodatku...

Niestety w tym momencie moje rozmyślania zostały przerwane.

-Bo jest jakimś niedorobieńcem pełnym usterek!!!- wtrąciła cicho panienka odchylając na chwilę swoją głowę pod ścianą. Ja pierdole. Nie wie nawet kiedy przestać. Cholerny irytujący srebrny samolocik który mnie tu przyciągnął. Nie musiałem nawet nic mówić, bo ktoś mnie już uprzedził.

-Stul pysk Starscream!!!! Już i tak dość mnie dzisiaj zirytowałeś!! - ryknął deceptikoński lider, a biedna panienka podskoczyła jak po wpływem kija w dupie.

Ale wracając czemu mu pomogłem, to chyba oczywiste. Fakt. Na samym początku byłem przerażony. Nie ukrywamy. Tylko Chuck Norris nie zgodziłby się na jego propozycje. No kurwa stoi nad tobą robot, chuj wie skąd i chuj wie co zamierza. Potem masz opcje. albo mu pomóc albo zginąć. Ale to uczucie kierowało mną tylko przez pierwszą chwilę. Potem zrobiło mi się go żal? Następnie jeszcze poczułem coś dziwnego. Dawno nie czułem czegoś takiego. Takie... Przyjemne uczucie na sercu...

Przypominające to które czułem przy Mateuszu, Pusi i niegdyś mojej babci.

Czy ja uważam go za kogoś mi bliskiego? Czy uważam go za przyjaciela???

Lubić robota to nie ludzkie! Wróć! Lubić kosmitę? Jeszcze bardziej! Oskarżony mnie o niepoczytalność! Po prostu ją w to nie wierzę. Ale jednak...

Hej... Przecież nie wypada kazać czekać lordowi? Już odpowiadam.

-Powiedzmy iż pośród ludzi rzadko już teraz spotkać PRAWDZIWEGO człowieka. Przynajmniej moim zdaniem. Ja sam nim nie jestem. Zrozum lordzie. Posiadam strzępki prawdziwego człowieczeństwa, ale większość, przynajmniej tych, których znam nie ma nawet i tego. Prawdziwi ludzie są już praktycznie niespotykani. Cechują się altruizmem, chęcią pomocy innym, nie boją się nadstawić karku nawet dla obcych, dosłownie i w przenośni- zachichotałem z własnego żartu, a Lord spojrzał na mnie wzrokiem z nutką rozbawienia.- ...I co ważne, TACY ludzie umieją nie tylko żądać, ale też i dawać. To, że pomogłem Thunder'owi sprawiły właśnie te kilka strzępków. Na początku też strach, ale ten raczej szybko przeminął.

Potem nastała cisza. Nawet gwiazdek zamilknął. Oba mechy wpatrywały się we mnie jak na kosmitę, którym dla nich byłem.

Po dłuższej chwili lord przemówił bliżej nieokreślonym tonem. Najbliżej mu było jednak do melancholii, pomieszanej z jakimś dziwnym smutkiem, czy też z nutką goryczy.

-Tak jak i nie ma już w ogóle prawdziwych Cybertrończyków...- westchnął mimowolnie najpewniej zatopiony w myślach. Po chwili zaczął, beznamiętnym tonem pomieszanym z lekkim zaciekawieniem.

-Wy, ziemianie, jesteście doprawdy interesującą rasą. A szczególnie pewne jednostki, do których się zaliczasz Mi...Miko...Mikola...ju. Ciekawe co jeszcze przed nami skrywacie. Raduj się, albowiem oszczędzę twoje życie. A może nawet coś więcej. Słyszałem wymyślony przez  ciebie plan. Zostaniesz moim nowym strategiem. Zaasystujesz Soundwave'owi.- W tym momencie skinął ciemności po swoiej prawej stronie. Zadrżałem. Wyłonił się z niej mech bez twarzy o szczupłych kończynach. To on tu był cały czas???

-Ale P...panie!!! Chc...chce...chcesz przyj...przyjąć cz...czło... człowieka n...na sta...statek???- rzekł zdezorientowany krzykacz- To niedorzeczne!- krzyknął. Najwyraźniej odzyskał ułamek swojej odwagi.

-Soundwave!- rzekł ostro do beztwarzowego mecha.

Po chwili przełknąłem głośno ślinę, ponieważ z torsu fioletowego mecha wyłoniło się kilka macek, które momentalnie dopadły nieszczęsnego ptaszka i prawdopodobnie poraziły prądem. Skeer nareszcie stracił przytomność.

-Soundwave. Dostarcz Sterscream'a Knockout'owi. Następnie wracaj. Sam zajmę się naszym gościem.

-Wybacz, Megatronie, iż przerywam, ale powiedz mi proszę... Że co?! Ja, profesjonalnym strategiem?! Ja się do tego nie nadaję!!

-MOIM zdaniem masz naturalny talent. Soundwave trochę cię podszkoli i będzie jak znalazł. Masz jeszcze jakieś pytania?

-Jakie wartości panują wśród deceptikonów? O co walczycie? Jakie są wasze ideały?

-My? Pierwotnie po prostu chcieliśmy się wyzwolić od reżimu autobotów- wyszczerzył się prezentując swoje ostro zakończone zęby.- Deceptikony to ta lepsza frakcja, jesteśmy wojownikami sprawiedliwości walczyliśmy o równość która nam się należała. Autoboty tłamsili tych którzy mieli inne poglądy , tych którzy odważyli się być inni... Może i używając... Bezlitosnych środków, chcieliśmy tylko uwydatnić swoją wielkość i siłę, chcieliśmy przejąć kontrolę nad Cybertronem i ustanowić na nim spokój. Ale nie... Autoboty dzielnie się broniły i przez nasz wszystkich nasz Cybertron,  nasz dom zgasł. Jest teraz jedynie marną metalową skorupą.

-Rozumiem lordzie. Być tłamszonym. To uczucie jest mi bliższe niż wszystkim się wydaje. Sam mam uraz do ludzi... Bo niektórzy są tak bezduszni, że wyjebało poza skalę- zaśmiałem się cicho. To była moja pierwsza poważna rozmowa na poziomie od dawna. Po optykach przywódcy deceptikonów zauważyłem że jego jakże.

-Więc jesteś od dziś w mojej armii.- rzekł szybko odchrząkując.- Jako iż mu pomogłeś, zajmie się tobą Thunder, chyba go znasz bzięc- brezixys- brzoniscykowieciki- warknął- człowieku.

Znam, to przecież oczywiste... Wrył mi się on w pamięć... Gdyby nie on, moje życie dalej byłoby monotonnie nudne. Teraz przynajmniej coś się dzieje.

Przez tą całą rozmowę dosłownie zapomniałem o bólu. Szarpnąłem moją nieuszkodzoną nogą w górę i położyłam ją sobie pod pachę. Jak to było na biologii... Podobno okropnie boli. Mój bark wypadł do dołu i trzeba by go nastawić. Jeśli mam farta i zrobię to dobrze, obędzie się nawet bez wizyty u lekarza. Ale jeśli nie... Wolę o tym nie myśleć. No to co. Do roboty!

Zauważyłem, że Megatron przyglądam mi się z zaciekawieniem nie domyślając się co chcę zrobić. Okej. To na trzy.

1...

2...

3...
*strzyk* *trzask*

-KURWA!!!!!

Knockout.POV

Primusie, czemu zawsze ja dostaję tą robotę??? Normalnie już mi się nie chce, muszę to tam codziennie do niego zanosić.

Przecież może to zrobić choćby Thunder, przecież on, jeden z nielicznych o nim wie. Ale oczywiście JA jestem medykiem i JA muszę się nim zajmować!

Muszę sprawdzać czy czegoś przypadkiem nie odwalił, oraz kontrolować stan jego zdrowia. Jakbym nie miał czego lepszego do roboty.

Choćby wypolerowanie się. Tak. To brzmi znacznie lepiej.

Podeszłem do drzwi, wpisałem mój specjalny kod aby tam wejść.

Wrota rozsunęły się ukazując mi bota o ładnym białym lakierze przykutego za nogi do prowizorycznej koi...

Cholerny Kernal ani razu nie zadbał o siebie, już od wielu lat, a i tak jego lakier świetnie wygląda!

Ciągle tylko pracuje, programując statek.

  Do jego zobowiązań należy też namierzanie energonu. Z tego wywiązuje się nadzwyczaj dobrze. Potrafi to zrobić nawet w ciemno, kiedy nie ma ekranu tuż przed nosem. Po prostu może ci powiedzieć czy na danej lokalizacji umieszczony jest energon. To chyba jakiś dar, czy też szósty zmysł, jednak pomimo jego posiadania, najczęściej pracuje przy monitorze.

Podeszedłem do jego stanowiska  i położyłem kostki z energonem na skrawku wolnej powierzchni. Tak. Kernal jest chyba jeszcze większym pracocholikiem niż Soundwave.

Potem sprawdziłem postępy jego pracy i przeskanowałem go moim promieniem diagnozującym. Oczywiście podczas tego zabiegu oderwał wzrok od monitora i zmierzył mnie swoimi turkusowymi beznamiętnymi, aczkolwiek jakiniś dziwnie dobrotliwymi, czy też czułymi optykami. Mam wrażenie, że nawet autoboty takich nie mają. Ale nie ważne. Biały mech w pełni zdrowy.

Skierowałem się do drzwi. Przed przekroczeniem progu wydawało mi się, iż słyszę jego ciche słowa.

-Już niedługo...

Jednak nigdy się przy mnie nie odezwał, więc zbagatelizowałem sprawę uznając, iż tylko się przesłyszałem...

''narrator''

Pewnego dnia, u schyłku wojny, planeta macierzysta, Cybertron, oddał swoje ostatnie iskry energii, po czym według wszystkich swoich mieszkańców zgasł.

Przed szykującym się do odlotu, deceptikońskim statku- "Nemezis" złapano nieśmiałego, na rzut optyki, bota o ślicznym śnieżnobiałym lakierze i dużych turkusowych oczach przepełnionych niezwykłą dobrocią.

Wzrostem podobny był temu co matrycę otrzymał, jednak dał się złapać bez rozlewu życiodajnej cieczy. Zgodził się pomagać dawnemu gladiatorowi, jedna była mu strona honoru i poglądu. Wybrał między światłem a cięmnością ich granicę, szarość... Nie był głupcem wiedział, że nie ma innej drogi. Być, Żyć i Dać. Zawrócić energię do swego ciała by nie szczeznąć w metalowej zimnej i ciemnej odchłani. Wegetować kilkanaście eonów, na statku, czekając na moment przełomu... Na moment rozjaśniający wszystko.
***

Witam! Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Liczy on sobie prawie 4k. słów, więc kosztował mnie sporo pracy. Jest on takim lekkim zadośćuczynieniem za moją nieobecność. Od razu ostrzegam, iż rozdziały będą pojawiać się znacznie rzadziej, ponieważ w tym roku piszę egzaminy i mam natłok nauki.

Jeszcze raz dziękujemy za wszystkie gwiazdki wyświetlenia i komentarze.

To do następnego!

Magdanna & TęczowyKarton

Ps: @Fajowa Wprowadziłyśmy postać z wymyślonym przez ciebie imieniem. Ciekawe czy domyślasz się kim on jest???

PPS: @Tajemnicza_12321 debiut Twojej postaci zbliża się z każdym rozdziałem :)

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro