Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odepchnął się od pnia i stanął wyprostowany przed Myśliwymi, gotowy na ostateczne uderzenie, a raczej preludium do długiej nocy, jaką dla niego rozegrają w Kampinosie.  

— Aleksy! Dawaj! — wrzask Konrada rozszedł się echem po lesie. Konie zarżały wściekle, podrywając nerwowo łby, gdy ich jeźdźcy rozglądali się czujnie dookoła.

Nogi same powiodły Aleksego do przodu, zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję. Zmusił swoje ciało do nadludzkiego wysiłku i rzucił się w jedynym kierunku, gdzie demon nie zagradzał mu drogi. Po kilkudziesięciu metrach dostrzegł skarpę. Po prostu wiedział. Dał susa i koziołkując w szaleńczym tempie, sturlał się z wysokiego wzniesienia. Świat zawirował, nie widział, gdzie jest grunt a gdzie niebo. Piasek wdarł mu się do ust, wystające korzenie szarpały ubranie, raniąc ciało. W końcu zatrzymał się z głuchym uderzeniem na zwalonym pniu. Kręciło mu się w głowie, czaszka pulsowała tępym bólem, po tym, jak uderzył się o kamień, spadając ze wzniesienia.

— Ruszaj się! — Ostry głos Wilczyńskiego wyrwał go z letargu. Przyjaciel chwycił go silnymi rękoma za resztki kurtki na plecach i postawił na nogi. Zgięty w pół i ledwo łapiący równowagę Aleksy, dał się poprowadzić do auta. Konrad wepchnął go na tylne siedzenie, zatrzaskując drzwi, by po kilku sekundach wskoczyć na miejsce obok kierowcy. — Gazu! Zaraz tu będą!

Faktycznie Dzicy Myśliwi szybko znaleźli łagodniejsze zejście ze skarpy. Samochód ruszył powoli, zbyt powoli. Koła zakopywały się w piasku i zanim Henrykowi udało się wyprowadzić auto na twarde podłoże, ciężka kula rzucona przez Myśliwego zachwiała autem na boki. Nieprzyjemny zgrzyt broni wbijającej się o karoserię tuż przy nogach Aleksego wypełnił niewielką przestrzeń wewnątrz. Skulił się na siedzeniu, zakrywając rękoma głowę. Ojciec docisnął gazu i samochód wyrwał do przodu. Próbował omijać masywne konary, ale bez powodzenia: otarł lewy bok BMW, a później stracił prawe boczne lusterko, gdy nie udało mu się odpowiednio szybko skręcić przed starą olchą.

— Dalej mamy ich na ogonie! Do dechy! — ponaglał go Konrad, wskazując jakiś punkt przed maską. Ojciec wcisnął hamulec i zakręcił. Auto podskoczyło i Wilczyński w ostatniej chwili uchylił się ku drzwiom, gdy strzała śmignęła między siedzeniami, rozbijając tylną szybę. Grot przebił szkło przed ich twarzami i groteskowo utknął, rozprowadzając wokół siebie pajęczynę pęknięć. Henryk gwałtownie szarpnął kierownicę i dodał gazu, w momencie, gdy długie ostrze przeorało bagażnik BMW. Samochód wystrzelił na prostej drodze i wściekły ryk Dzikich Myśliwych rozszedł się upiornym echem, podzwaniając im w uszach.

— Jesteś cały? — odezwał się w końcu Konrad, przekręcając się, by spojrzeć do tyłu.

Aleksy podciągnął się do siadu i postawił buty na siedzeniu. Plując piaskiem, bez słowa wyciągnął telefon z kieszeni i odblokował ekran. Po raz kolejny wybrał numer Gabriela, ale i tym razem nikt nie odebrał. Odpowiadały mu sygnały oczekującego połączenia, a potem komunikat, że użytkownik nie może w tej chwili rozmawiać. Cisnął aparatem w drzwi przed sobą. Powinien był umrzeć, zawisnąć na własnych jelitach na drzewie w puszczy, tak jak obiecał mu Antek. Podciągnął kolana do samej piersi i oparł o nie czoło. Żył. Przeżył w tym świecie, w którym nie spotka już Gabriela. Z jego piersi wydarł się skowyt konającego zwierzęcia, a po chwili wybuchnął płaczem, mającym swoje źródło głęboko w rozdartym na strzępy sercu, którego resztki zostały mu brutalnie wyrwane.

Już nic nie miało znaczenia.

Henryk nie miał takiej wprawy w prowadzeniu auta, jak Gabriel, więc gdy uciekał przed Dzikimi Myśliwymi, bardzo mocno poobijał samochód. Nie zawiodły go co prawda nerwy, ale brak wytyczonej ścieżki i wyścigowych umiejętności Olszewskiego sprawiły, że nawet tak mocne auto, jak terenowe BMWu zostało poważnie uszkodzone. Konrad i ojciec zostawili Aleksego z żalem, dając mu samotność, której tak desperacko potrzebował na tej niewielkiej przestrzeni i obaj w pełnym skupieniu monitorowali stan maszyny.

— Dojedziemy do Akademii — zawyrokował Konrad, przyglądając się migającej niczym pas startowy konsoli ze wskaźnikami i regulatorami. Wszystko zostało zniszczone. — Tylko niech pan nie przekracza pięćdziesięciu na godzinę. Może zyskamy więcej czasu, zanim silnik całkiem się przegrzeje i będziemy mieli tu pożar.

— To auto już jest na złom — sapnął ojciec, wykorzystując lekkie wzniesienie, by odpuścić pedał gazu. A przecież to wszystko nie miało już żadnego znaczenia, skoro właściciel nie żył.

Gdzie jest ciało Gabriela? W szpitalu w Gliwicach? Z gardła Alekego wyrwał się skowyt, gdy w jego głowie zamajaczył obraz ciała leżącego gdzieś na ulicy pośród śmieci, gdzie samotnie wykrwawił się na śmierć.

Do Akademii dojechali tylko cudem. Przed wjazdem do puszczy Kampinowskiej, na drodze do uczelni z silnika buchnął dym, a gdy przekroczyli bramę, poczuli swąd palonego plastiku. Henryk przezornie zaparkował na opustoszałym placu w samym rogu parkingu, by w razie pożaru nie zajęły się inne samochodu albo, co gorsza, część Akademii. Obaj wysiedli z samochodu i gdy Aleksy nie drgnął, Konrad pociągnął za klamkę. Oparł się o drzwi i dach BMW, wtykając głowę do środka. Blady i ponury jak noc listopadowa przyglądał mu się pustymi oczami.

— Chodź do środka — powiedział łagodnie i wyciągnął do niego rękę. 

Aleksy zdławił w piersi kolejną falę łez i pochwycił go mocno. Zacisnęli palce na swoich przedramionach, nieco powyżej nadgarstków, starając się wzajemnie dodać sobie otuchy. Wilczyński z zadziwiającą siłą przyciągnął go do siebie i pomógł wytoczyć się z auta.

— Aleksy! Aleksy! — rozpaczliwy wrzask Lidki rozszedł się po parkingu, przecinając dojmującą ciszę nocy. Aleksy przycisnął pięść do ust, odwracając od niej wzrok. Jak miał jej to powiedzieć, skoro sam nie przyjmował tego do wiadomości? Wiedział, że nie będzie umiał wymówić tych słów na głos. Gabriel nie żyje.

— Musimy pogadać... — zaczął Konrad, zdecydowanie popychając Aleksego w stronę bocznych drzwi. — Tylko weź kogoś z gaśnicą, żeby stanął przy aucie, bo nie gwarantuję...

— Później! — ucięła Lidka i chwyciła mocno Aleksego za poszarpaną kurtkę. — Musisz w tej chwili iść do szpitalika!

— Lidka — zaczął drżącym głosem. 

Zebrał się w końcu na odwagę i spojrzał na jej twarz. Z szeroko otwartych oczu wyzierał strach. Dolna warga dziewczyny napuchła i znaczyło ją pionowe rozcięcie, a na brodzie widniały resztki zaschniętej krwi. Gardło zacisnęło się mocniej i niewypowiedziane słowa utknęły w piersi.

— Później! — ucięła niecierpliwie i szarpnęła nim, wciągając go do środka. — Musisz iść do szpitalika do Gabriela, jest źle...

— Co?! — wrzasnął Konrad, przeciskając się do korytarza za nimi i Henrykiem. — Gabryś żyje?!

— Co ty za bzdury gadasz?! — warknęła z rosnącym przerażeniem czającym się w piwnych oczach. — Oczywiście, że tak! Kacper go...

Aleksy nie słyszał już nic więcej. Puścił się pędem do skrzydła szpitalnego. Nie biegł tak szybko nawet wtedy, gdy uciekał przed Dzikimi Myśliwymi. Nogi same niosły go na kolejne piętra, jakby jego ciało nie odczuwało nawet cienia zmęczenia. Wpadł na ścianę. Odepchnął się i zakręcił w korytarzu, wpadając wprost na kolejne schody. Przeskakiwał po kilka stopni z duszą na ramieniu.

Lidka nie kłamie. Lidka nie kłamie.

Pchnął masywne drzwi wahadłowe i wbiegł wprost do ogromnej sali chorych. Od razu ich zauważył. Profesor Jadłowski przysunął sobie stolik i kręcił się wokół ostatniego łóżka, na którym kilka miesięcy temu spoczywał rektor. Obok stała profesor Malinowska pochylona nad fiolkami. Godlewski z rękoma skrzyżowanymi na piersi stał nieopodal, nie spuszczając wzroku z leżącego na pościeli pacjenta. Uniósł głowę, dopiero gdy usłyszał drzwi i kroki Aleksego rzucającego się w ich stronę. Zareagował natychmiast. Złapał go w pół i zatrzymał, zanim ten dopadł do łóżka.

Ponad ramieniem rektora widział złote włosy upstrzone krwią i ogromnego siniaka na szczęce, znaczącego bladą skórę Gabriela. Zamknięte oczy dawały złudne wrażenie, że nadal pogrążony jest we śnie wczesnym rankiem w ich lofcie.

— Czy on żyje? — wydusił, zaciskając palce na ramionach Godlewskiego.

— Tak! Tak! Jest poobijany — wyjaśnił pospiesznie. 

Mocne ręce objęły pierś Aleksego i po chwili obaj z Henrykiem poprowadzili go do łóżka nieopodal. Opadł na nie bezsilnie, nie odrywając wzroku od Olszewskiego. Kotłowało się w nim tyle nienazwanych emocji, których nie rozumiał i nie miał żadnej potrzeby identyfikować, że z trudem łapał dech. Antek kłamał. Zwyczajnie łgał mu prosto w oczy, wiedząc, że sprawi mu tym ból. Kłamał doskonale, nawet raz nie dało się dosłyszeć wahania w jego głosie.

— Cholerny kutas blefował! — zagrzmiał Konrad, wchodząc do sali. Stanął za Aleksym i położywszy mu dłonie na ramionach, wbił szeroko otwarte oczy w Gabriela.

— Kto?! — wydusiła Lidka, pojawiając się obok rektora. Włosy sterczały na bok w nieładzie, jakby ktoś za nie pociągnął.

— Ten dupek Antek czekał na nas w Dawnych Kwaterach! Najpierw rozpływał się nad tym, jak Kacper zatłukł Gabrysia, a potem poszczuł Aleksego Dzikimi Myśliwymi! — wrzasnął, klękając za plecami Aleksego. Objął go mocno i przycisnął do swojej piersi, Aleksy dopiero wtedy złapał pierwszy głęboki wdech, od kiedy spotkali Szarejko w Kampinosie.

— Dzicy Myśliwi?! — wydusił Jadłowski, podnosząc głowę, by na nich spojrzeć. 

Aleksy jęknął, widząc, jak jego szczupłe palce przesuwają się po nabiegłych krwią żebrach Gabriela. Gdy zsunął je na brzuch, z ust Olszewskiego uleciało stłumione stęknięcie.

Aleksy zerwał z siebie ramiona Konrada i odepchnął ojca. Przeskoczył łóżko naprzeciwko i padł na kolana obok ukochanego. Gabriel miał nadal zamknięte oczy, a jego pierś unosiła się w nieregularnych oddechach. Żył. Nic innego nie miało znaczenia.

— Muszę mu podać wywar, Aleksy. Zrób mi miejsce, proszę — odezwała się miękko profesor Malinowska. W jej oczach odbijała się troska i niemal matczyna czułość, gdy wodziła wzrokiem między nimi oboma. Aleksy otrząsnął się i spojrzał na nią roztrzęsiony.

— Moja krew — wydusił.

— Co? — Głos ojca wyrażał ostrożne zdumienie.

— On nie jest umierający. Wiem, że to może źle wyglądać, ale jest bardzo poobijany. Nic mu nie będzie — tłumaczyła łagodnie Malinowska, uśmiechając się słabo. — Nie musisz...

— Krew guślarza dana z własnej woli ma największą moc, tak? Więc chce ją dać! — przerwał ostro i zerwał się na nogi. Podszedł do stolika. Wyciągnął rękę w jej stronę, patrząc w oczy wyczekująco. — Teraz!

Kobieta bez słowa wyjęła z dolnej półeczki preparat antyseptyczny i waciki. Odkaziła wewnętrzną część dłoni Aleksego i wprawnym ruchem skalpela nacięła skórę. Zacisnął mocno pięść, śledząc krople własnej krwi spływające do zlewki wypełnionej błękitnym płynem. Pierwsze łzy posoki uderzyły o spokojną falę i tchnęły życie w eliksir. Serum drgnęło spokojnie, by po chwili zacząć wirować coraz szybciej i szybciej, a Aleksy nie umiał odwrócić wzroku od tego szalejącego tornada.

— Wystarczy — szepnęła, ale nie drgnął. Zacisnął palce mocniej, patrząc, jak płyn barwi się coraz bardziej krwistoczerwonym kolorem, wypierając łagodny błękit. — Aleksy, to tak nie działa. Nic nie zmieni to, że dasz nawet litr. Wystarczy kilka kropel podarowanych z serca.

Nie posłuchał, więc Godlewski delikatnie ujął jego nadgarstek i odsunął znad naczynia. Otoczył dłoń ręcznikiem, patrząc na niego z lekkim uśmiechem. Poprowadził go na sąsiednie łóżko, na które Jadłowski rzucił niedbale bandaż i nożyczki.

— Co tu się wydarzyło? — zapytał Konrad, raz jeszcze chwytając Aleksego za ramiona. Tym razem trzymał go już pewniej. — Gabryś był przecież w Gliwicach!

— Chciał zrobić Aleksemu niespodziankę! — wydusiła Lidka, mijając go zgrabnie. Przysiadła nieopodal Aleksego, tuż przy głowie Olszewskiego. Położyła mu dłoń na ramieniu, patrząc czule na przyjaciela. — Stan Magdy i Hani już się ustabilizował, a on... Martwił się o Aleksego. Wrócił krótko po waszym wyjeździe do Kwater.

— To jak Kacper....

— Wszedł do Akademii — wyszeptała, patrząc na Konrada pełnymi żalu oczami. — Mury są chronione przed demonami i ludźmi spoza Świata Cieni, ale... każdy guślarz i wiedźma mogą wejść do środka. Nikt przecież nie pomyślał, że Kacper albo Antek odważyliby się teraz postawić nogę za progiem!

— Jak to się stało? — zapytał Henryk, wskazując brodą na leżącego Gabriela.

— Czekając na Aleksego, Gabryś przyszedł do mnie do dziekanatu. Mieliśmy... Mieliśmy iść do niego i oglądać film. Miałam sporo rzeczy do zrobienia, więc zamknęłam dziekanat i skończyłam dopiero po dziesiątej. Dopadł nas na przed mieszkaniem Gabrysia. Od początku miał tylko jeden cel. Chciał... On chciał...

— Chciał zabić profesora Olszewskiego — dokończyła za nią profesor Malinowska. Przesunęła się przed Lidką i uklęknęła. Uniosła nieco głowę Gabriela i ostrożnie pomogła mu wypić kilka łyków naparu. Aleksy szarpnął się, chcąc jej pomóc, ale tym razem Konrad nie puścił.

Wyglądało, jakby Gabriel był przytomny, ale nie miał dość siły, żeby chociaż otworzyć oczy. To nie miało żadnego znaczenia. Kacper mu go nie odebrał. Żył, a teraz już wszyscy mieli niezbity dowód na to, że Antek obrał go sobie na cel.

— Ale się przeliczył — powiedziała z mocą Lidka. Oczy zabłyszczały gniewnie, gdy zaciskała mocno pięści. — Gabryś może i siedzi w Akademii, ale jest w świetnej kondycji. Odpierał ataki Kacpra i oddawał mu z nawiązką!

— Tak, a jak pani pozbierała się z podłogi, to mu pani wbiła długopis w oko — podsumował Jadłowski, patrząc na nią kątem oka. Na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech. W tym spojrzeniu, w tej postawie wobec Lidki krył się szczery szacunek.

— Co zrobiłaś? — wykrztusił Aleksy, po raz pierwszy od miesięcy spoglądając jej prosto w oczy bez cienia złości.

Lidka stanowiła doskonały przykład guślarki, która ukończyła Akademię, ale nie nadawała się do walki w terenie. Brakowało jej nie tylko krzepy, której nie wyrobiła pomimo lat ćwiczeń, ale przede wszystkim nerwów. Radziła sobie dobrze do momentu, gdy polowanie szło zgodnie z jej planem. Jednak, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli, wpadała w panikę. To rektor Godlewski delikatnie zasugerował, że życie poza murami nie jest dla niej najlepszym rozwiązaniem.

— Wbiłam skurwielowi długopis w oko. Nie byliśmy uzbrojeni — wyjaśniła hardo, prostując się nieznacznie. Aleksy miał wrażenie, że chciała podkreślić, po czyjej stronie stoi. Chciała, by zrozumieli, że zawsze będzie z Gabrielem, że Antek to już przeszłość.

— Łał — wydusił Konrad, patrząc na nią z nieukrywanym podziwem. Uśmiechnęła się zawstydzona, bo najwyraźniej jego aprobata bardzo dużo dla niej znaczyła.

— A teraz chce wiedzieć, dlaczego Antoni Szarejko poluje na Aleksego, a Kacper na Gabriela. Co się wydarzyło w Dawnych Kwaterach? — zapytał Godlewski, mierząc Konrada surowym spojrzeniem. Aleksy nawet nie drgnął. W tej chwili było mu wszystko jedno, czego się dowie rektor. Nigdy nie bał się wykluczenia, nie w pełnym tego słowa znaczeniu. A teraz gdy Gabriel żył,  wydawało mu się to po prostu trywialne.

Wrażenie przyćmiewającego mroku w sercu, które nosił w sobie, od kiedy zabił Julię, również przygasło.

Zamiast niego pojawiła się zimna furia.

Zemsta.


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


Konrad wyłgał się ze wszystkiego z zadziwiającą łatwością. Słowem nie zająknął się o Gomorze i o tym, że Aleksy zabił Julkę. Zamiast wymyślać mało składne kłamstwo na poczekaniu, powiedział wprost, że robią z Aleksym wszystko by udaremnić Ruchowi Nowego Odrodzenia rozszerzanie działalności i z zapałem tropią tresowane przez nich demony i duchy. Wyjaśnił tym samym, dlaczego Aleksy ciągle prosił w dziekanacie o raporty ze zrealizowany i nowych zleceń, które wpływały do Akademii. Bez mrugnięcia okiem powiedział Malinowskiej, Jadłowskiemu i Godlewskiemu, że pretendują do zdobycia tytułu łowców i jeżeli złapią Szarejko, to nikt nie podważy ich zasług. Mówił z taką zapalczywością i siłą, że ani rektor, ani pozostali profesorowie nie zakwestionowali nawet jednego słowa, które padło z jego ust. Na zakończenie Henryk dodał, że po to wrócił do Akademii. Nadal tropi Ruch i współpracuje z Aleksym i Konradem w tym temacie.

— Jak mogliście to ukryć przed Akademią? — zapytał Godlewski, który już w trakcie przemowy Wilczyńskiego usiadł na jednym z krzeseł i z rękoma skrzyżowanymi na piersi, obserwował swojego ucznia. Nawet teraz trudno było odgadnąć, czy faktycznie im uwierzył. Na pewno miał do nich żal o to, że ukryli przed nim swój plan, ale wtajemniczyli w niego Henryka. — Myślicie, że kapituła nie prowadzi własnego śledztwa?!

— Z całym szacunkiem, rektorze — odezwał się ponuro Henryk. — Jak się w tym nie siedzi, to się gówno widzi.

— A ty jak zwykle myślisz, że wiesz i widzisz więcej, Karczewski — odciął się rektor, mierząc go hardym wzrokiem. — Nie aprobuję twoich metod i wolałbym, żebyś nie miał wpływu na pracę Aleksego i Konrada. Mają świetlaną przyszłość jako guślarze, a potem łowcy. Nie pozwolę, żebyś to zmarnował.

— Dobrze, że MÓJ syn ma jakąkolwiek przyszłość, po tym, jak Szarejko nasłał na niego trzech Dzikich Myśliwych! — warknął Henryk. Aleksy sapnął i podniósł się gwałtownie z łóżka. Miał tego dość.

— Świetnie — rzucił zimno, mierząc ich obu wściekłym spojrzeniem. — A teraz wyjdźcie. Nie będziecie się nad nim kłócić! Gabriel potrzebuje ciszy i spokoju. Nic mnie nie obchodzą konsekwencje za moją samowolkę, więc po prostu wszyscy wyjdźcie i zostawcie nas w spokoju!

Konrad i Lidka spojrzeli na niego zdumieni, ale Jadłowski uśmiechał się coraz szerzej.

— Wszyscy — podkreślił znacząco Aleksy, wskazując im zamaszystym gestem wahadłowe drzwi na końcu sali. 

Godlewski parsknął, kręcąc głową, ale wstał i wyszedł jako pierwszy, a za nim Konrad. Gdy tylko obaj znaleźli się na korytarzu, rozgorzała między nimi żywiołowa dyskusja. Ojciec z ociąganiem opuścił szpitalik, mierząc syna zagadkowym spojrzeniem, jednak nie odważył się nic powiedzieć. Profesor Malinowska wydała Jadłowskiemu ostatnie instrukcje i podążyła za starym Karczewskim, a na samym końcu Lidka. Ucałowała ostrożnie Gabriela w policzek i posłała Aleksemu słaby uśmiech, zanim przeszła obok niego szybkim krokiem. Zniknęła za drzwiami, ale jej energiczne kroki dało się usłyszeć jeszcze przez dłuższą chwilę.

— Ja jeszcze nie skończyłem — uprzedził lojalnie Jadłowski, zerkając na niego kątem oka.

— Przecież nie mówiłem o panu, profesorze — westchnął Aleksy. Przycisnął dłonie do twarzy, próbując wyciszyć jazgot myśli w swojej głowie.

— Ten wywar z twoją krwią szybko postawi go na nogi — odezwał się po chwili, naciskając delikatnie palcami obojczyki Gabriela. — Badam go dokładnie, tak na wszelki wypadek, ale to naprawdę tylko groźnie wygląda. Z tego, co mi opowiedziała pani Mazur, to oni się bardzo mocno poszarpali. W pewnym momencie Kacper uderzył profesorem Olszewskim o ścianę i to mnie najbardziej martwi — wyjaśnił i na potwierdzenie swoich słów delikatnie odsunął przydługie włosy Gabriela. Tuż przy linii czoła widniało duże rozcięcie, które opatrzono plastrami ściągającymi. — Ale źrenice reagują poprawnie, ma właściwe odruchy i nie wymiotuje, więc jestem dobrej myśli. Po prostu musi odpocząć.

— Co mogę zrobić? — wydusił Aleksy, zakładając ręce za kark. 

To Gabriel decydował, zachowywał przytomność umysłu i potrafił dyrygować całą grupą w sytuacji kryzysowej. Aleksy zupełnie sobie nie radził nawet sam ze sobą, nie mówiąc o podjęciu jakiejkolwiek decyzji dotyczącej leczenia Gabriela.

— Nic. Zaczekamy, aż się obudzi. Może mógłbyś zadzwonić do jego brata i...

— Nie — odpowiedział szybko. Tego jednego był pewien, Gabriel by się na to nie zgodził. — Córka i żona jego brata są na intensywnej terapii. Ja się zajmę Gabrielem. Ja jestem jego rodziną.

— Wiem, Aleksandrze. Wiem — odpowiedział ciepło Jadłowski i po chwili wręczył mu ceramiczny kubek z roślinnym naparem. — To na uspokojenie. Pani Mazur dostała taki sam od profesor Malinowskiej.

Aleksy wypił wszystko bez słowa sprzeciwu, choć gorzki napój drapał go w gardło. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo chciało mu się pić po tej szaleńczej ucieczce przed Dzikimi Myśliwymi. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony.

Jadłowski skończył badanie i gdy wyszedł, Aleksy bez najmniejszego zawahania przepchnął sobie drugie łóżko, łącząc je z tym, na którym leżał Gabriel. Ściągnął kołdry z dwóch innych materaców i zrzuciwszy z siebie resztki kurtki, poszarpany sweter i ubłocone buty położył się obok Olszewskiego. Broń wcisnął pod poduszkę i skierowany twarzą do ukochanego, przykrył go jeszcze kolejną warstwą pościeli. Ujął zimną dłoń i ścisnął mocno, wypuszczając bezgłośnie powietrze.

Obaj żyli i uważał to za cholerny cud.

Zamknął oczy i delikatnie przysunął się bliżej Gabriela. Przycisnął smukłe palce Olszewskiego do swoich ust i pozwolił łzom wściekłości płynąć. Pozwolił melodii pragnienia rozerwania Antka na strzępy ukołysać się do snu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro