Rozdział 12, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksemu śniło się polowanie. Dzicy Myśliwi przemierzający puszczę Kampinoską na swoich upiornych wierzchowcach. Biegł przed siebie myśląc, że to on jest ich celem. Jednak to nie jego gonili. Obróceni do niego bokiem patrzyli na Konrada i Gabriela, którzy machali wściekle na demony, próbując zwrócić na siebie ich uwagę. Udało im się. Z gardła Aleksego wydarł się krzyk, ale Myśliwi już się do nich zbliżali, a on nie mógł nic zrobić.

— Aleksy! — Ochrypły głos, przebił się przez mgłę sennego oszołomienia. 

Aleksy otworzył szeroko oczy i napotkał błękitne tęczówki Gabriela. Popołudniowe słońce świeciło mocno, wdzierając się do szpitalika przez podniesione żaluzje.

— Gabriel — wydusił i podciągnął się do siadu. Krople potu spływają mu po skroni, koszulka kleiła się do ciała.

— Krzyczałeś — szepnął, przesuwając dłoń na jego udo. Sprawiał wrażenie przytomnego, choć usta drżały w grymasie tłumionego bólu. Aleksy pochylił się nad nim i nie bacząc na nic, złożył na karminowych ustach delikatny pocałunek. Sapnął zdumiony, gdy ręka Gabriela zręcznie objęła jego kark i zacisnąwszy palce na włosach na jego potylicy, przyciągnął go do siebie. Pocałował brutalnie, jakby świat już zaraz miał się skończyć. — Co się wydarzyło? — wyszeptał po chwili, rozluźniając chwyt tylko na tyle ich wargi oddzieliło kilka centymetrów.

— Nawet nie wiem, gdzie zacząć — wydusił Aleksy.

— Najlepiej od zawołania profesora Jadłowskiego. Chciałbym wstać i dostać coś na ból głowy, bo mam wrażenie, że stado koni po mnie przebiegło — odpowiedział, gładząc go delikatnie palcami po karku. — Mógłbyś?

— Tak, tylko nie mów o koniach — westchnął. Pocałował go raz jeszcze, ignorując pytające spojrzenie i ześlizgnął się z łóżka.

Profesora Jadłowskiego znalazł w jego gabinecie. Schowany za chaotycznie rozłożonymi stosami książek ułożonymi na biurku, przerzucał pospiesznie jakieś dokumenty, mrucząc pod nosem poirytowany. Nie zareagował na pukanie w zewnętrzne drzwi, więc gdy Aleksy wszedł do środka przez niewielki przedpokój, musiał walnąć kilka razy pięścią we framugę, żeby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Mężczyzna podskoczył, obrzucając go zdumionym spojrzeniem, ale na wieść, że pacjent się obudził porzucił cokolwiek nad czym pracował i udał się do szpitaliku.

Gabriel nie miał wstrząsu mózgu dzięki wywarowi profesor Malinowskiej z dodatkiem krwi Aleksego. Kacper natomiast obił mu nerkę i bardzo boleśnie stłukł cały lewy bok, łącznie z udem i pośladkami. Olszewski ponuro wyjaśnił, że gdy się zwarli, Kacper kopał go tak zapamiętale, że nie miał nawet jak tego odeprzeć. 

Gdy znów zostali sami, Aleksy pomógł mu zdjąć spodnie i koszulę, by zaaplikować pierwszą dawkę kuracji wiedźmińską maścią. Wtedy też zobaczył na własne oczy, co zrobił Cieśla. Gładką, porcelanową skórę Gabriela pokrywały czerwono-fioletowe siniaki. Kacper wkładał w to tyle siły, jakby sobie wyobrażał, że to Aleksy, a nie Gabriel. Bez wątpienia przyszedł, żeby zabić. Aleksy wypuścił powietrze ze świstem, patrząc na Olszewskiego szeroko otwartymi oczami. Mechanicznie sięgnął po słoiczek z maścią i bardzo ostrożnie zaczął rozprowadzać ją po obolałym ciele.

— Przepraszam — wymamrotał, gdy Gabriel wciągnął z sykiem powietrze.

— Boli, nic na to nie poradzisz — odpowiedział, siląc się na lekki ton. — Gdzie jest Kacper?

— Uciekł — westchnął, powtarzając to, czego dowiedział się dla niego Konrad. — Ktoś musiał czekać na niego pod Akademią, bo chociaż Lidka niemal natychmiast podniosła raban, to nikogo nie znaleźli.

— Uciekł z długopisem w oku?! — parsknął z niedowierzaniem, zamykając oczy, gdy kolejna fala bólu nadeszła. Aleksego nadal to nie bawiło, choć wizja Kacpra uciekającego z taką raną przypominała mu film Piła, który widział kiedyś z Konradem, a wtedy śmiał się jak opętany.

— On chciał cię zabić, bo ja zabiłem Julkę — wyszeptał Aleksy, nie podnosząc głowy. 

Nikogo z nimi nie było, więc nie musiał się martwić, że ta wiadomość dotrze do niepowołanych osób. Obawiał się czegoś zupełnie innego: reakcji Gabriela. Żołądek zawiązał mu się w supeł. Olszewski musiał usłyszeć o tym od niego najszybciej, jak to możliwe. Nie miał komfortu, by dać mu przestrzeń po kolejnym ataku w Akademii. Najpierw Marc, a teraz Kacper.

— To źle trafili — wycedził Gabriel. Odetchnął dopiero, gdy Aleksy odłożył naczynie i powoli, pomógł mu naciągnąć spodnie. — Co oni myśleli, że wejdą, zabiją mnie i wyjdą? Szkoda, że Lidka nie wydłubała mu też drugiego oka. Byłby ślepy do kompletu z głupotą.

Aleksy parsknął, ale nic nie odpowiedział. Wiedział przecież, że Gabriel nie jest tchórzem. Wybrał pracę na uczelni poniekąd z jego powodu, bo Aleksy odszedł, a nie dlatego, że nie miał nerwów do walki z demonami. Wręcz przeciwnie i ucieczka przed Biesem stanowiła najlepszy tego dowód.

Profesor Jadłowski wypuścił Gabriela ze szpitala zaraz po lunchu z całym szeregiem zaleceń wypisanych na kartce, które ten złożył i schował do kieszeni, dziękując grzecznie. Nie wyglądał na roztrzęsionego. Zachowywał się uprzejmie, jak zawsze do bólu przykładny, tylko jego oczy błyszczały dziko. Aleksy stojąc za jego plecami, zerkał na niego kątem oka, gdy Gabriel odbierał leki i wytyczne zdrowotne na kolejne dni. Widział te nienaturalnie wyprostowane plecy i mięsień drgający na szyi, ale nie odezwał się słowem. Nie, dopóki nie znaleźli się w lofcie, gdzie mogli rozmawiać bez świadków.

Aleksy wziął od Gabriela płócienną torbę z medykamentami i obejmując go jedną ręką w pasie, powoli poprowadził na szóste piętro. Ku jego zaskoczeniu drzwi nie były zamknięte na klucz. Zmarszczył brwi i już chciał odsunąć Gabriela, gdy z mieszkania wychyliła się Lidka.

— Gabryś! — jęknęła. Podeszła i powoli zarzuciła mu ręce na szyję. Objął ją w pasie, uśmiechając się łagodnie.

— Dziękuję — wyszeptał cicho wprost do jej ucha, przymykając leniwie powieki. Przygładziła mu czule włosy i wypuściła z objęć. Dopiero wtedy Aleksy zauważył, że płacze. Podejrzewał, że czerwone obwódki wokół oczu świadczyły o wielu przepłakanych godzinach. Gabriel ujął jego dłoń i pozwolił przyjaciółce wprowadzić się do środka.

— To ja mam teraz to wstawić do piekarnika? Na ile stopni?! — rozległ się niepewny głos Konrada. 

Aleksy zamknął drzwi i obrócił się w stronę przyjaciela. Na szafkach kuchennych stały siatki z zakupami, a stół zastawiono przystawkami. Dopiero teraz do niego dotarło, że oboje nie przychodzili do szpitala, bo szykowali mieszkanie na ich powrót. Uśmiechnął się szeroko, patrząc jak Lidka sadza Gabriela na kanapie i obraca się do Wilczyńskiego.

— Tak, teraz. Wstaw na dwieście stopni.

Najwyraźniej uratowanie życia Gabrielowi zmieniło stosunek nie tylko Aleksego do Lidki, ale również Konrad spojrzał na nią bardziej przychylnym okiem. Nie wybaczyli jej, to zdecydowanie za dużo powiedziane, ale w niemym porozumieniu zgodzili się znosić jej obecność bez krzywych spojrzeń. Dla Gabriela.

— Dziękuję wam — powtórzył Gabriel, opierając się powoli na miękkich poduszkach. Aleksy spojrzał na niego raz jeszcze i upewniwszy się, że niczego mu nie brakuje, wszedł do łazienki. Ściągnął z siebie sweter, bluzkę i dresy. Z umiarkowanym zainteresowaniem zbadał swoje otarcia i rozcięcie na prawym bicepsie, a także brzydką ranę na brzuchu, którą musiał sobie zrobić przedzierając się przez gęste chaszcze. Widział miejsce na łydce, gdzie na pewno będzie miał wielkiego siniaka. Wzruszył ramionami i wszedł pod prysznic. Wraz z brudem, potem, kurzem i piachem zmył z siebie z siebie resztki strachu o Gabriela. 

Ze zdumieniem stwierdził, że nie bał się Dzikich Myśliwych, choć to jedne z najbardziej zajadłych i brutalnych, a zarazem rzadko spotykanych demonów – zaraz obok Biesa. W Borach Tucholskich był przerażony, gdy Gabriel z zimną krwią umykał przed szponami ogromnej bestii, ale wczorajszej nocy nie czuł kompletnie nic. Uciekał, bo tak mu podpowiadał instynkt: uciekać, ściągnąć na siebie uwagę demonów, tak żeby znalazły się jak najdalej od Konrada. Gnał przed siebie, żeby stawić im czoła sam, a nie po to by ocalić swoje życie.

W momencie, gdy Antek mu powiedział, że Gabriel nie żyje coś się w nim zmieniło, jakby ktoś przekręcił korbę emocji w jego głowie. Do wczorajszego spotkania z Szarejko jego głowę wypełniały paniczne myśli o Gomorze, ojcu, wytresowanych przez Julkę, śmiertelnie niebezpiecznych demonach, a przede wszystkim świadomość, że stał się mordercą. 

Teraz wiedział, że czeka by pociągnąć za spust po raz drugi. Zabije Antka własnymi rękoma by mieć pewność, że Szarejko nie trafi do więzienia, że nie ucieknie. Rozwiąże to raz na zawsze.

Antek i Kacper nigdy więcej nie zbliżą się do Gabriela i do Konrada.

To przestała być walka o spokój w Polsce, o pokój na ulicach i bezpieczeństwo mieszkańców. Aleksy dobitnie zrozumiał, że zabijając Julkę rozpoczął pojedynek, który nie ma innego zakończenia, niż śmierć któregoś z nich. Albo ich obu. Jeżeli jednak miał zginąć, zrobi wszystko, żeby pociągnąć Antka za sobą. Nie pozwoli mu oddychać tym samym powietrzem, którym oddychają jego najbliżsi.

Wyszedł spod prysznica i wytarł się dokładnie. Pobieżnie przeszukał szafki, gdzie w końcu znalazł swoją starą koszulkę, w której spał Gabriel i spodnie od dresu. Z ręcznikiem zarzuconym na kark wyszedł do salonu w momencie, gdy z ust Olszewskiego wydobył się zduszony krzyk.

— TRZECH Dzikich Myśliwych?!

— Tak i ten idiota, wziął ich wszystkich na siebie — potwierdził Konrad, siedząc na fotelu nieopodal Olszewskiego. Obaj spojrzeli na Aleksego, który tylko wzruszył ramionami.

— Powiedział wyraźnie, że mają wypruć flaki mnie, a nie nam — mruknął, przechodząc przez salon. Usiadł obok Gabriela, który ukrył twarz w dłoniach, kręcąc z niedowierzaniem głową. — A tak swoją drogą, jak mnie potem znaleźliście?

— Przecież udostępniamy sobie położenie na telefonach od kiedy jeździmy na zlecenia razem. Wiedzieliśmy z Henrykiem, w którym kierunku mniej więcej biegniesz, a potem zdaliśmy się na łut szczęścia. No i darłem się, jak opętany w nadziei, że jeszcze żyjesz — odpowiedział. Założył ręce na kark i rozsiadł się wygodnie, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem. — Dziękuję, że mnie ratowałeś. Znowu.

— Nie ma sprawy.

— To, co teraz? Nie ma co udawać, że nic się nie stało — podjął Konrad, zerkając na Gabriela kątem oka. — Ten sukinsyn obiecał, że będziesz cierpiał. Chce ci odebrać Gabriela, tak jak ty mu Julkę. Jak dla mnie to mu odjebało i nie odpuści. Wyglądał jak jakiś cholerny psychopata, jak napuścił na ciebie tych Myśliwych...

— Tylko czubek użyłby Dzikich Myśliwych — dodała Lidka, patrząc na Aleksego znacząco.




— Jak to, co teraz? — westchnął Aleksy. Skrzyżował ręce na piersi, patrząc na przyjaciela ponuro. — Dopadnę go, zanim on dopadnie nas. Nie interesuje mnie pomoc Godlewskiego i Kolegium. Nie chcę też wsparcia ojca. Przetrząsnę każdy jeden las w Polsce i w końcu go wykurzę.

— To, jak rozdzielamy się? Bez sensu, bezpieczniej będzie... — zaczął Konrad, ale zamilkł, widząc uniesioną dłoń Aleksego. Ogromnie doceniał, że Wilczyński chce mu pomóc, ale to nie była jego walka. To nie on rozpoczął całą tę spiralę nienawiści i zemsty. Poza tym, mógł stać się celem Szarejko. Jeżeli Antek nie będzie mógł zbliżyć się do Olszewskiego, uderzy w inny czuły punkt. W Konrada.

— Jadę sam. Pakuje się, wezmę auto z Akademii i ruszam w trasę. Wy zostajecie tutaj i...

— Nie zamierzam tutaj zostać — przerwał mu Gabriel, odchylając się do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. Maska opadła i jego piękną twarz wykrzywił grymas złości. — Jadę z tobą.

— Nie jedziesz. W Akademii jesteś bezpieczniejszy — zaczął ostro Aleksy. Nie miał cierpliwości do takich dyskusji, a poza tym nie chciał, żeby obaj byli w to jakkolwiek zaangażowani.

— Naprawdę po tym, jak Kacper chciał mnie zatłuc gołymi rękoma tutaj, przed moim mieszkaniem, twierdzisz, że Akademia jest bezpieczna?! — odparował natychmiast, nie spuszczając z niego wściekłego wzroku. Nie przypominał sobie, żeby Gabriel kiedykolwiek wcześniej podniósł głos.

— Sam go wytropię. Nie będziesz się ze mną włóczył po Polsce! Twoje miejsce jest tutaj w Akademii — odciął chłodno Aleksy, czując jak gorąco uderza go w szyję i dekolt. — Nie będę na ten temat dyskutował.

— Znowu wyjedziesz?! — Tym razem Gabriel już po prostu krzyczał. Wstał gwałtownie, krzywiąc się z bólu. — Obiecałeś mi! Powiedziałeś mi, że mnie kochasz, że nigdy mnie już nie zostawisz!

— Przecież to nie jest mój wybór!

— Ależ oczywiście, że jest! — Na twarzy Gabriela wystąpiły niezdrowe rumieńce, gdy obchodził stół. Stanął przed telewizorem z rękoma skrzyżowanymi na piersi, mierząc go wściekłym spojrzeniem. — To twój cholerny wybór, żeby znowu ode mnie odejść! I żaden powód tego nie usprawiedliwia! To nie jest twoja krucjata, tylko nasz problem, Aleksy! Nasz! Jesteśmy partnerami! Nie tylko w łóżku, ale też w życiu! — Wypowiedziawszy ostatnie słowa, obrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami. Lidka wzdrygnęła się ze wzrokiem wbitym w blat stołu.

— Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś go tak wyprowadził z równowagi — wydusił Konrad, przerywając przedłużającą się nieznośnie ciszę. — Nigdy.

— Ani ja — szepnęła Lidka, patrząc na Aleksego ostrożnie, jakby się bała, że zaraz zacznie krzyczeć także i na nią.

— Co nie zmienia faktu, że miał rację. To jest twój wybór i jest naprawdę najgorszym z możliwych. Nigdy nikt nie wyszedł dobrze na tym, że mierzył się z czymś takim w pojedynkę. Żaden człowiek, ani bohater filmu — mruknął Konrad, patrząc na niego wymownie. Aleksy sapnął z niedowierzaniem na wzmiankę o superbohaterach, ale ten tylko wzruszył ramionami. — To ci się nie uda i źle się skończy. Poza tym, Aleksy... Już raz odszedłeś. Ani on, ani ja nie zniesiemy tego po raz drugi. Rozmawialiśmy o tym i jak widać Gabriel też poruszał z tobą ten temat.

Aleksy wstał bez słowa i wyszedł w ślad za Olszewskim. Dobrze wiedział, gdzie go szukać. Po prostu w głębi duszy znał kierunek jego kroków i miał rację. Znalazł go siedzącego pod drzewem, pod który spędzili niemal całe lato. Tutaj Gabriel sprawdzał egzaminy i tezy swoich studentów. Tutaj jedli razem przygotowane przez niego pyszne przekąski z kosza piknikowego, który kupili na jednym z wypadów do miasta. Tutaj całowali się do utraty tchu więcej razy, niż był w stanie zliczyć.

Olszewski siedział oparty o pień z wyprostowanymi nogami i rękoma spuszczonymi luźno na uda. Wyglądał na zrezygnowanego i ten widok łamał Aleksemu serce. Tym bardziej, że wiedział, że on jest tego powodem. Znowu.

— Gabrielu, nie chcę odchodzić — zaczął, podchodząc i siadając obok niego. — Te pół roku z tobą... To najpiękniejsze miesiące mojego życia. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Nie wiedziałem, że można tak kochać.

— Ale mnie zostawiasz — skontrował Gabriel, nawet na niego nie spoglądając. Patrzył pustym wzrokiem na mury Akademii.

— Uważam, że tak będzie bezpieczniej. To nie są demony. Antek... On jest niebezpieczny i...

— A pomyślałeś, co się ze mną stanie, kiedy odejdziesz? — zapytał cicho i odkaszlnął, próbując zapanować nad głosem. — Pomyślałeś co się z nami stanie?

— Kocham cię i myśl, że mogłoby ci się coś stać...

— Stanie mi się, Aleksy. Ja już nie mam sił i... — urwał i pokręciwszy głową, podniósł się bez słowa. Aleksy patrzył zdumiony, jak Gabriel idzie w stronę Akademii, najpewniej skryć się w swojej sali wykładowej. Zerwał się i podbiegł do niego, zanim ten pokonał połowę drogi do bocznych drzwi uczelni. Stanął przed nim i zamknął w swoich objęciach. Gabriel nie drgnął, stał sztywny w jego ramionach. Płakał, a łzy bezgłośnie płynęły po bladych policzkach. — Tak długo na ciebie czekałem. Myślałem, że... — wydusił. Aleksy wiedział, ze walczy ze sobą, żeby się nie rozpaść. Znienawidził się w jednej chwili i ta całkowita pewność, że powinien stawić czoło Antkowi sam nagle zniknęła. — Tak cię kocham, a ty mnie, a mimo to... Kiedy nasz związek przechodzi najcięższą próbę, znowu ode mnie uciekasz. 

— Wiem, nawalam — szepnął Aleksy, muskając wargami jego skroń. Wtulił policzek w miękkie, jasne włosy, wdychając jego zapach. Cieszył się twardością jego ciała w swoich ramionach. Jego kotwicy ze światem. — Kiedy wczoraj Antek mi powiedział, że nie żyjesz... — dodał cicho i zamilkł. Wziął głęboki wdech i dopiero po chwili mógł kontynuować: — Po prostu wierzę, że jeżeli tu zostaniesz to... Ja go dorwę, wrócę do ciebie i będziemy razem szczęśliwi do późnej starości. Obaj siwi, w bujanych fotelach, trzymając się za ręce. Taki jest mój plan. Znaleźć go, zabić i wrócić do ciebie.

— Ten plan jest do dupy — wymamrotał Gabriel, ale w końcu go objął. Aleksy z trudem stłumił w piersi jęk ulgi. — Twoje plany są czasami tak świetne, że mam ochotę cię związać.

— Rozmawialiśmy o tym. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś mnie wiązał.

— Przestań żartować — skarcił go, wtulając twarz w jego obojczyk. Przesunął dłonie w górę jego pleców i przycisnął go mocniej do siebie. — Nie dasz rady sam. Antek nie jest sam. Ma Kacpra i kto wie, ilu jeszcze zwolenników.

Jak zwykle Gabriel miał rację. Jak zwykle, bez względu na wszystko potrafił trzeźwo patrzeć na sytuację i wyciągać trafne wnioski, które formował w brutalnie racjonalne argumenty. Wobec takiej brutalnej bezpośredniości Aleksy nie miał jak obstawać przy swoim. Zwłaszcza, że kilkanaście minut wcześniej Konrad powiedział mu dokładnie to samo.

— Obiecałeś mi, że ode mnie nie odejdziesz. Nie łam danego mi słowa... Chyba, że nigdy nie miałeś tego na myśli, że ja wziąłem to zbyt poważnie...

— Miałem na myśli, to co powiedziałem – wydukał, w końcu odchylając się na tyle by móc na niego spojrzeć. Ślady po zaschniętych łzach znaczyły zaczerwienione policzki i nadal tak był najpiękniejszym człowiekiem, jakiego Aleksy kiedykolwiek widział.

— Więc dorwiemy go razem.

— Razem — wydusił Aleksy drżącym głosem, walcząc ze sobą ze wszystkich sił. 

Robił wszystko by nie odepchnąć Gabriela od siebie i po prostu nie odejść. Bo jeszcze pół roku temu właśnie tak by zrobił. Zranił go i odszedł, byle tylko zapewnić mu bezpieczeństwo. Zmienił się. Już nie był tym egoistycznym dupkiem bezwzględnie przekonanym o słuszności swoich racji, który uciekał, bo nie potrafił podjąć racjonalnej dyskusji. Teraz już nie chodziło tylko niego. Walczył dla nich wszystkich. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro