Rozdział 13, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otulając jego nagie ciało ramionami powtarzał sobie jak mantrę, że robi dobrze, zostając z nim. To właściwe postępowanie. Miał go na oku, mógł go ochronić.

Nadal jednak nie był do tego przekonany. Nawet otulony jego ciepłem i ukołysany do snu słodkimi pocałunkami, oczami wyobraźni widział, jak Antoni atakuje znienacka, a tym razem nie ma w pobliżu Lidki, która wbiłaby i jemu długopis w oko.

Burza nieco zelżała, ale i tak, biały puch wirujący w powietrzu nadal ograniczał im widoczność, gdy Lidka usadowiła się na tylnym siedzeniu pomiędzy prezentami zapakowanymi w różnokolorowe papiery. Lasu za bramą nie dało się dostrzec z parkingu, jednak Gabriel nie wyglądał na poruszonego. Włączył playlistę z jazzem i ściągnąwszy kurtkę, zapiął pasy.

— Gotowi? — zapytał, okręcając się bokiem w fotelu by spojrzeć na nich oboje. Przytaknęli, a jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Był w szampańskim nastroju od kiedy wstał o świcie i zaczął szykować dla nich wystawne śniadanie. Aleksy widząc jak nuci wesoło pod nosem, sam bezwiednie się uśmiechał. 

Po kilku minutach wjechali na autostradę i Olszewski bez słowa ujął jego dłoń, by musnąć wargami jej wierzch. Aleksy uśmiechnął się lekko, widząc jak kładzie ją na swoim udzie. Ten gest był wyczekiwaną odpowiedzią na próby zakopania głębokiego dołu żalu i nieporozumienia między nimi. Po tym, jak oświadczył, że sam pojedzie za Antkiem w Polskę, pojawiło się w ich relacji pęknie. Gabriel, który wydawał się być zawsze wybaczający i patrzący na jego występki przez palce, stracił w końcu cierpliwość. Aleksy chyba jako jedyny wiedział jak uderzyć, żeby go naprawdę zabolało. A największą ironią było przecież to, że chciał go chronić, jak nikogo innego na świecie. Robiło wszystko, by Gabriel puścił to w niepamięć, ale ciągle obecne poczucie zdrady objawiało się w małych gestach. Nie mówił do Aleksego kochanie ani skarbie, jak zwykł to robić. Śmiał się mniej, gdy byli we dwóch i wydawało się, że zajmuje mu dużo czasu by zrelaksować się w jego ramionach. Przede wszystkim jednak przyłapał go kilka razy, jak budził się gwałtownie i sprawdzał, czy łóżko obok niego nie było puste.

To ostatnie sprawiło, że w Aleksym pękło wszystko, poczynając od serca.

Do Gliwic dojechali bez żadnego postoju, pomimo łagodnych nalegań by Gabriel odpoczął. Z siedzenia obok niego widział, jak oczy mu błyszczą i bezwiednie dociska pedał gazu, który dopiero po kilku sekundach odpuszczał. Rozmowa nie kleiła im się zbytnio. Lidka zbyt się bała, Aleksy nigdy nie był duszą towarzystwa, a zwykle budując świetną atmosferę Gabriel myślami odpłynął gdzie indziej.

Aleksemu przez myśl nie przeszło, by zapytać jak będą wyglądały te święta, więc gdy podjechali po dom Daniela przeżył szok. Brama, podobnie jak okna, balkony i poddasze obwieszono świątecznymi lampkami. W ogrodzie chaotycznie porozstawiano świąteczne ozdoby z różnych kompletów, jakby ktoś w pośpiechu próbował stworzyć bajkowy krajobraz. W rogu ogrodu na dolnych gałęziach samotnej choinki zwisało smętnie kilka błyszczących łańcuchów i czerwonych bombek. Wtedy Aleksy zdał sobie sprawę, że to wszystko przygotowała Zosia. Najpewniej zupełnie sama.

— Chodźmy się przywitać, potem wyniesiemy prezenty... — zaczął Gabriel, otwierając drzwi. Nim jednak dokończył na podwórko wybiegła Zosia. Blond włosy powiewały za nią na wietrze, gdy z radosnym krzykiem rzuciła się pędem w stronę samochodu. Obaj wysiedli i dziewczynka wpadła wprost w wyciągnięte ramiona Aleksego. Drobne ręce oplotły jego szyję. Wcisnęła czoło w jego policzek, oplatając go nogami na wysokości brzucha. Ostatnie cienie osuwającego jego serce rozpłynęły się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Aleksy! — zapiszczała. Aleksy przechylił się w stronę siedzenia i wyciągnął po omacku swoją kurtkę, po czym zarzucił jej na plecy, próbując niezdarnie ochronić przed kłującym chłodem. — Przyjechałeś!

— Oczywiście — bąknął, obejmując ją mocniej by się nie zsunęła.

— Synku! — Melodyjny głos dobiegł do ich uszu z szeroko otwartych drzwi. 

Aleksy okręcił się nieco i wciągnął ze świstem powietrze. W jego stronę zmierzali rodzice Gabriela. Nie miał żadnych wątpliwości. Smukła pięćdziesięcioletnia kobieta z długimi do łokci złotymi włosami i postawny mężczyzna o szpakowatych włosach. Wystarczył rzut oka by dostrzec podobieństwo między nimi a Gabrielem. Nos, kości policzkowe, chód. Piękni ludzie o porcelanowej skórze powołali na świat mężczyznę o złotych włosach i błyszczących błękitem bezkresnego nieba tak bardzo podobnego do nich.

— Młoda damo, a gdzie masz kurtkę? — zapytał pan Olszewski, patrząc na Zosię z rozbawieniem.

— Mam kurtkę Aleksego! — odpowiedziała dumnie, wciskając się głębiej w jego ramiona. Aleksy uśmiechnął się nerwowo, patrząc kątem oka na Gabriela i Lidkę, którzy uściskali panią Olszewską. Aleksy niepewnym krokiem obszedł auto i stanął krok za nimi.

— Mamo, tato — zaczął Gabriel i tym razem jego gest był bardzo naturalny, gdy objął Aleksego w pasie i przysunął się do niego. — Chciałbym wam przedstawić Aleksego Karczewskiego, mojego chłopaka.

Aleksy przełknął ślinę, starając się uśmiechać na tyle, na ile potrafił. Miał tylko nadzieję, że na jego twarzy nie pojawił się grymas przerażenia, który płynął w żyłach rozchodząc się po kolejnych centymetrach ciała z każdym nerwowym uderzeniem serca. Niby powinien to wiedzieć, spodziewać się tego. Gabriel nie owijał w bawełnę, stanął przed swoimi rodzicami i po prostu go przedstawił, mówiąc, że jest jego chłopakiem.

Przedstawił go rodzinie. Oficjalnie.

— Aleksy, to moja mama Asia i tata Krzysiek — dodał, przesuwając uspokajająco dłonią po jego biodrze. Dopiero teraz Aleksy zdał sobie sprawę, że głos Gabriela drżał. On cały drżał.

— Miło cię poznać — powiedział natychmiast pan Olszewski, wyciągając rękę w jego stronę. Aleksy posadził sobie Zosię na lewym przedramieniu i natychmiast uścisnął dłoń.

— Mnie również.

— Cieszę się, że Gabriel wreszcie przyprowadził jakiegoś chłopaka do domu — powiedział z szerokim uśmiechem i rozluźnił uścisk.

— Miło mi pana poznać — dodała pani Olszewska, również wyciągając ku niemu dłoń, którą pospiesznie ujął. W jej głosie i postawie przebijało się dużo rezerwy, a sposób w jaki na niego patrzyła kazał Aleksemu myśleć, że kobieta wie o nim dużo więcej niż by sobie tego życzył. Przełknął ślinę, robiąc dobrą minę do złej gry.

— Chodźmy do środka, bo Aleksy się przeziębi — powiedział łagodnie Gabriel i popchnął go do drzwi wejściowych. Wcale nie było mu zimno. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, wydawało się, że kotłująca się w dole brzucha lawa zaraz go stopi. Mimo to, powitał jego słowa z ulgą. Desperacko pragnął uciec z tego centrum zainteresowania swoją osobą.

Lidka z panią Olszewską poszły pierwsze, za nią Gabriel i ojciec, a na końcu pochodu Aleksy z Zosią, która nawet na chwilę nie poluźniała tęsknego uścisku. Świąteczna atmosfera domu uderzyła go, gdy tylko przekroczył próg; zapach pierniczków, kolędy rozbrzmiewające w tle i losowo upięte na ścianach ozdoby, najczęściej ręcznie robione. Aleksy wkroczył w bajkowy świat Zosi i rodziny Olszewskich.

Zdjął niezgrabnie buty i przesunąwszy je stopą na bok, ruszył w głąb mieszkania.



— Do salonu! Tam prosto! Tam jest mama i Hania! — zarządziła rześko Zosia, wyginając się w jego ramionach tak bardzo, że trudem ją utrzymał. — Hania jest najbardziej ślicznym, pięknym dzieckiem, jakie jest! — poinformowała go. 

Uśmiechnął się szeroko, starając się zamaskować rozbawienie tymi kompletnie bezskładnymi określeniami. Przeszedł szybkim krokiem przez korytarz, kątem oka rejestrując zawieszone na ścianach pękate Święte Mikołaje wycięte z papieru i puchate bałwany z miękkiej waty. Część z nich nie miała guziczków, a jeden z Mikołajów zgubił czapeczkę, ale w jego oczach te ozdoby mieniły się wyjątkowym urokiem – najpiękniejsze, jakie widział w życiu. Zosia była tak samo wrażliwą duszą, jak Gabriel: tworzyła, śmiała się i rozmawiała z krasnoludkami. Jej ciepło roztapiało mrok w duszy Aleksego.

Gabriel stał nieopodal choinki, pochylony nad koszem mojżeszowym. Obok niego zatrzymała się pani Olszewska i z cichymi westchnieniami wyrywającymi się z piersi, gładziła po ramieniu Daniela. Starszy z braci bardzo się zmienił od ich ostatniego spotkania. Podkrążone oczy wyraźnie odznaczały się na wychudłej twarzy, miał niezdrową, ziemistą cerę osoby, która za dużo pracuje i za mało sypia.

— Aleksy, poznaj Hanię — odezwał się Gabriel, wyciągając do niego rękę. 

Aleksy postawił Zosię, która ująwszy jego dłoń od razu dobiegła do siostrzyczki. Maleńka Hania niemal tonęła w przydużych ubrankach pomiędzy wiklinowymi ścianami. Bladziutka, nie reagowała na zamieszanie wokół niej. W niczym nie przypominała pyzatych dzieci z reklam w sklepach w Arkadii, które odwiedzili razem z Gabrielem.

— I możemy spędzać te święta razem z Hanią dzięki tobie — odezwała się Magda. Powolnym, ciężkim krokiem weszła z jadalni do salonu. Nie miała już przed sobą brzucha ciążowego, ale nadal sprawiała wrażenie napuchniętej; wyglądała na chorą i przemęczona. Podeszła do Gabriela i położywszy mu dłonie na szyi, wspięła się na palce. Uśmiechając się przez łzy, wycałowała jego policzki i czoło. Przygładziła mu włosy z siostrzaną czułością. – Dziękuję. Żadne słowa nie wyrażą mojej wdzięczności. Uratowałeś naszą małą córeczkę...

— Gdyby nie ty — wymamrotał Daniel, ukrywając twarz w dłoniach. Po pewnym siebie, silnym strażaku, którego Aleksy zapamiętał z kopalni nie pozostało ani śladu. — Nie byłoby z nami Hani, a Magda...

— Zadzwoniłeś po mnie od razu. Nic bym nie zrobił, gdybyś mnie nie wezwał. Wszystko dobrze się skończyło, bo zachowałeś przytomność umysłu — odpowiedział szybko Gabriel i podszedł do brata. Objął go mocno i przez krótką chwilę, wydawało się, że Daniel był małym chłopcem, który wreszcie znalazł schronienie w ramionach silniejszego brata, który swoimi czarami potrafi zakląć rzeczywistości i złamać brutalność otaczającego ich świata.

— Gdyby nie ty, Gabrysiu to by się źle skończyło — westchnął pan Olszewski. Stanął za Zosią i położył dłonie na chudych ramionach, patrząc na synów z ulgą: nieskrywaną, niczym nieskrępowaną ulgą, że są tutaj wszyscy razem. — I to wszystko wina tych... lekarzy... Pozwaliśmy szpital.

— Naprawdę? — Zaskoczony Gabriel powiódł wzrokiem po rodzicach. Pozwanie szpitala było bardzo odważnym krokiem, walką z wiatrakami, która będzie się za nimi ciągnęła latami, ale zaciekła mina rodziców dowodziła, że wzięli to na siebie z pełną świadomością stanu rzeczy.

— Twoja ciocia wzięła tę sprawę pro bono. Ja i tata zajmujemy się wszystkim, Daniel tylko składa podpisy — odpowiedziała pani Olszewska, prostując się nieznacznie. — Rodzice Magdy też są zaangażowani. Nikt z nas nie zamierza puścić im tego płazem, a Daniel jest zbyt zajęty, żeby teraz ciągać ich po sądach.

— Muszą za to zapłacić — dodał pan Olszewski z mocą, patrząc znacząco na pierworodnego. Ta ostra wymiana zdań uświadomiła Aleksemu jak niewiele brakowało, żeby Zosia została w połowie sierotą. 

Po raz kolejny Gabriel uratował czyjeś życie. Życia.

— Ogromna szkoda, że pana z nami nie było, panie Aleksy — odezwała się nagle pani Olszewska.

Drgnął na dźwięk swojego imienia. Cała rodzina stawiła się, gdy życie Magdy wisiało na włosku. Wszyscy, poza Aleksym. Zacisnął wargi tak mocno, że zabolała go szczęka i spuścił wzrok na noworodka. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć, bo w tym czasie jak ostatni tchórz chował się w Akademii, a potem ganiał za wychudzonym psem.

— Aleksy ratował ludzi przed bardzo brutalnym demonem — odpowiedział Gabriel, po raz kolejny obejmując go troskliwie. Pogładził go po plecach, uśmiechając się łagodnie do mamy. — Nie był mi potrzebny guślarz. Magdzie i Hani na szczęście też nie. Potrzebowały wiedźmarza i przyjechałem, ale przy tym, co się ostatnio dzieje, Aleksy musiał przyjąć zlecenia. Jest jednym z najlepszych, mamo. Nie tylko odprawia duchy z tego świata, ale też walczy z demonami, a niewielu jest takich.

— Nic się nie stało — dodał natychmiast Daniel, poklepując ich obu po plecach. — Kto jak kto, ale ja rozumiem, co to znaczy służba. Jeździ ratować ludzi tak, jak ja. Chociaż nie wiem, czy ja bym miał wystarczająco odwagi, żeby się rzucić na takiego byka, jakiego on zabił.

— Byka? — mruknął Aleksy, patrząc na Gabriela kątem oka.

— Bies — rzucił w odpowiedzi. Westchnął i podjął spokojnym głosem, wodząc wzrokiem od pani Olszewskiej do Magdy: — Aleksy zabił ponad dziesięciometrowego Biesa całkiem sam. Z takimi rzeczami się zmaga. Chciał tu być, Madziu, naprawdę... – Głos Gabriela był czuły, ale stanowczy. Patrzył na matkę, wyraźnie próbując jej coś przekazać. Aleksy nie mógł go rozszyfrować, ale ona najwyraźniej zrozumiała. Uśmiechnęła się łagodnie.

— Nie tłumacz tego żonie strażaka — przerwała mu Magda. Machnęła ręką, przysiadając ciężko na kanapie. — Taka służba, taka praca...

— Aleksy, zabijasz taaaaaakie duże demony?! — krzyknęła zachwycona Zosia. Wspięła się na palce i wyciągnęła ręce do góry, próbując zobrazować w jej mniemaniu coś dużego. Patrzyła na niego wyczekująco, a alabastrowe policzki pokrywał coraz to większy rumieniec.

— Tak. Aleksy umie zabić wszystkie demony. Jest najlepszym łowcą potworów — przytaknął natychmiast Gabriel. Aleksy posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, ale ten całkiem go zignorował.

— Cudownie! Jestem pewna, że w mojej szafie jest boogeyman a pod łóżkiem wilkołak! Musisz to koniecznie sprawdzić! — zażądała, ale nim zdążył jej wyjaśnić, że nie ma pełni, a boogeyman nie istnieje, chwyciła go za rękę i pociągnęła na poddasze do swojego pokoju.

Aleksy poddał się i przeszukał bardzo dokładnie cały pokój. Łącznie z domem dla lalek, pudełkami na puzzle i górnymi półkami w szafie, gdzie Zosia sama nie dosięgała. Dopiero po tym, wysłuchała z uwagą jego zapewnień, że jej pokój jej wilkołako-odporny. Stała na niepościelonym łóżku, wspierając ręce na chudych bioderkach.

— To dobrze — podsumowała, patrząc na niego z góry, gdy siadał po turecku na okrągłym różowym dywaniku. — Ważne, żeby spe-cja-li-sta to sprawdził. — Była wyjątkowo dumna z siebie, że pamiętała tak trudne słowo. 

Przytaknął, próbując skupić się na tym, co mówi. W głowie ciągle huczały mu słowa pani Olszewskiej: pobrzmiewała w nich pretensja. Czyżby jednak źle zrobił, słuchając Gabriela i powinien był się tutaj zjawić? Znowu nawalił? 

Najwyraźniej nie tylko on tak to odebrał, bo po kilkunastu minutach w pokoju pojawił się pan Olszewski.

— I jak? Nie ma wilkołaków?

— Nie — odpowiedziała poważnie, kiwając główką. Złote włosy zafalowały na jej ramionach.

— Świetnie! To zmykaj na dół. Babcia zaczyna dekorować pierniczki i chce żebyś jej pomogła — powiedział z szerokim uśmiechem, robiąc dla niej przejście w drzwiach. — Ja przyprowadzę Aleksego, więc śmiało, pędź przodem.

— Dzięki, dziadek! — rzuciła i już jej nie było. 

Aleksy parsknął, powoli podnosząc się z ziemi. Przynajmniej Zosi nie zawiódł, bo ona wydawała się niezmiennie zachwycona jego wizytą. Być może dlatego, że niczego od niego nie oczekiwała? Był tylko facetem od krasnoludków i wilkołaków. Tak żyło się znacznie łatwiej, jak przez dwa lata tułaczki po Polsce. Nikogo nie zawodził, bo nikt na nim nie polegał. Choć to też nie do końca prawda, bo samym swoim zniknięciem sprawił jeden wielki zawód Gabrielowi i Konradowi.

— Przepraszam za Asię — odezwał się pan Olszewski, nie ruszając się z miejsca. Aleksy zatrzymał się obok i spojrzał na niego pytająco, ale twarz mężczyzny przypominała maskę, którą tak często przywdziewał Gabriel. — Gabriel to jej oczko w głowie. Bywa... Trudna, jeżeli chodzi o niego.

— Yhym... Rozumiem.

— Chodź na grzane piwo, Asia robi pyszne – dodał łagodnie. Osnuwała go jakaś tajemnicza, nieodgadniona otoczka, tak bardzo podobna do tej, którą niczym pelerynę zakładał jego syn opuszczając loft. To po nim Gabriel odziedziczył tę zdolność do ukrywania swoich emocji, gdy nie chciał pokazać czegoś światu – schować ból urazy i żalu.

W tym pełnym radości, cudów i lukrowanych słodkości domu Aleksy czuł się obco, jak zafałszowana nuta w pięknej symfonii i czarna plama w pięknej palecie tęczowych barw. Nie umiał się odnaleźć w tych nieoczekiwanych wybuchach śmiechu i radosnych tańcach. W tym miejscu, niczym z pięknego filmu Hollywood.

Stojąc samotnie w salonie, chłonął obraz przebranej za wróżkę Zosi i Daniela kołyszącego w szerokich ramionach cichutką Hanię, jakby stał się widzem w kinie. A wtedy podszedł do niego Gabriel. Z lukrem rozsmarowanym na policzku i szelmowskim błyskiem w oku, włożył mu do ust pierniczka. Nie bacząc na nikogo, pocałował go czule, aż Aleksemu zaparło dech i na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Widział dokładnie każdą rzęsę na jego policzku, tańczące w błękitnych źrenicach refleksy. Westchnął mimowolnie, gdy Gabriel się odsunął. Jego sylwetka na powrót odzyskała sprężystość, a z bezkresu oceanu w oczach, zniknął wreszcie żal. Uśmiechnęli się do siebie i Aleksy porwał go w ramiona.

Świąteczna atmosfera jednak go dopadła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro