Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Święta Bożego Narodzenia w domu Aleksego nigdy nie kojarzyły mu się z niczym wesołym. Małomówna mama przygotowywała dwanaście potraw i sprzątała dom, podczas gdy Aleksy czytał, a jego ojciec wracał z kolejnego zlecenia. Czasami byli tylko we dwójkę, bo Henryka zatrzymywały obowiązki, a wtedy w ciszy zjadali to, co przygotowała i szli do swoich pokoi. To jedyny schemat, jaki pamiętał.

Rozwiedli się, gdy Aleksy miał jedenaście lat i zanim wstąpił do Akademii, całkiem stracił z nią kontakt. Oboje nie umieli utrzymywać relacji z nikim, a koniec końców nawet ze sobą. Nie wiedział, gdzie jest, co robi, ani czy powtórnie wyszła za mąż. Po ostatnim spotkaniu nie zapytał o nią ojca i nie próbował się skontaktować. Ona także z czasem przestała wysyłać nawet kartki urodzinowe. Ich drogi się rozeszły, by już nigdy więcej się nie spotkali.

Zawsze mówił o niej Ona, nigdy mama. Nie wymawiał jej imienia. Wymazał je z pamięci, zapewne tak jak i ona. Dlaczego jego rodzina była tak skrajnie różna od wspierającej i pełnej miłości rodziny Gabriela? Nie wiedział. Skryty u boku Gabriela, obserwował, jak Zosia w przebraniu wróżki tańczy pośrodku salonu, a Magda, obejmując czule Hanię, podaje jej pierś. Obrazy z filmów, które rejestrował kątem oka na telewizorach w sklepie z elektroniką, ale nigdy w podobnej nie uczestniczył. Do teraz.

Nieustannie nasuwało mu się pytanie, czy nie dostał tyle miłości, ile powinien, czy to rodzina Gabriela miała jej więcej, niż inni?

— Przecież to wygląda jak zupa szczawiowa — sapnął Daniel. Wsparty na łokciach o oparcie fotela Magdy, patrzył, jak żona bez słowa skargi popija napar od Gabriela. — Ty jesteś pewien, że to nie jest eliksir na wymioty?

— To na laktację. Na pewno — powiedział z rozbawieniem Gabriel, zakładając ramię za plecy Aleksego, który instynktownie przysunął się jeszcze bliżej niego na szerokiej kanapie, z każdą godziną pozwalając sobie, rozluźniać się coraz bardziej.

— Wujek, a może zrobisz czary i zrobisz tu prezenty? — zagadnęła mimochodem Zosia. Zerkając na nich kątem oka, udawała, że jest zajęta poprawianiem dekoracji na przybrudzonej ścianie. Sprawiała wrażenie, jakby nagle dostrzegła, że jedna z papierowych śnieżynek wisi na niewłaściwym miejscu. 

— Jutro, przed pierwszą gwiazdką pojawią się pod choinką. Musisz być cierpliwa!

— Umiesz je przenieść z samochodu do salonu zaklęciem? — zapytał szeptem Aleksy, patrząc, jak pochmurna Zosia odsuwa się na drugi koniec pokoju i zaczyna sprzątać zabawki Hani. Wygięte w podkówkę usta sygnalizowały, że robi wszystko by nie wybuchnąć płaczem.

— Oczywiście, że nie — parsknął Gabriel, kręcąc z dezaprobatą głową. — Ale ona ma cztery lata. W jej świecie ty umiesz zabić boogeymana, a ja umiem teleportować zabawki. Niech tak będzie.

— Boogeyman nie istnieje — mruknął Aleksy.

— Zawsze taki poważny — szepnął Gabriel z jowialnym uśmiechem. — Zosia ma bujną wyobraźnię, jest jeszcze nieskażona poglądami dorosłych i praktycznym podejściem do szarej codzienności. Pozwól jej się tym cieszyć, póki jest dzieckiem.

Tego też Aleksy nie rozumiał. Ojciec nigdy nie dał mu szansy cieszenia się dzieciństwem. Od najmłodszych lat wysłuchiwał jego opowieści o polowaniu na demony, bardzo szybko zaczął też brać w nich udział. Jak zabić Biesa? Co zrobić, gdy ugryzie cię Wąpierz? Jak szybko uciec Rusałce? Takie tematy poruszał ojciec podczas ich wspólnych spacerów. Nigdy też nie zastanawiał się, co by zrobił, gdyby nie poszedł do Akademii. W ogóle nie wiedział, że miał możliwość wyboru.

Jedli, śmiali się i na przemian brali małą Hanię na ręce. Nadeszła wreszcie kolej Aleksego i z przerażeniem stwierdził, że ta mała istota mieści mu się w samych dłoniach. Zamrugał zdumiony, gdy Gabriel przechylił się w jego stronę i ostrożnie rozpiął śpioszki. Patrzył, jak jego smukłe palce przesuwają się po okrągłym brzuszku dziewczynki, a potem delikatnie gładzą rzadkie włoski na główce nieproporcjonalnie dużej w stosunku do reszty ciała.

— I? — zapytał niecierpliwie Daniel, klękając przed nimi.

— Co lekarze mówią? — zapytał cicho Gabriel, nie odrywając od niej wzroku. Aleksy spojrzał na niego kątem oka, ale nie dostrzegł niczego, co sygnalizowałoby napięcie.

— Chcę wiedzieć, co ty mówisz.

— Nie jestem lekarzem, Dan, a już na pewno nie położnikiem — westchnął Gabriel, zapinając pospiesznie ubranko. Gdy Aleksy odruchowo przygarnął ją do piersi, Gabriel otulił ją kocem, uśmiechając się łagodnie. — Wydaje mi się, że wszystko jest dobrze. Ma po prostu za sobą ciężkie przejścia i jest zmęczona. Daj jej czas, żeby nabrać sił.

— A Madzia? Mógłbyś, może, gdyby Magda... — wydusił, patrząc kątem oka na żonę. Atmosfera zagęściła się. Aleksy wyraźnie zauważył tę zmianę.

— Oczywiście.

Państwo Olszewscy i Lidka bez słowa wzięli za ręce Zosię i zachęcając ją do dalszych pokazów tanecznych, udali się na górę. Gdy ich kroki umilkły, Gabriel podniósł się z kanapy i podszedł do szwagierki. Podciągnęła bluzkę bez słowa i oczom Aleksego ukazała się czerwona, poprzeczna blizna przecinająca fałdy skóry pozostałe po ciążowym brzuchu.

Wiedźmarz bez wahania położył dłonie na jej nagim ciele i przez kilka minut nie odezwał się słowem. Trwał niemal w bezruchu, jedynie jego palce przesuwały się o kilka centymetrów w lewo, a potem w prawo, jakby czegoś szukał.

— Wszystko dobrze — orzekł w końcu, posyłając jej szeroki uśmiech. — Żadnych zrostów po usunięciu macicy, nie widzę żadnego guza. Nic, co by mnie zaalarmowało, co nie zmienia faktu, że powinnaś chodzić na kontrole do przychodni.

— Jesteś aniołem — jęknął Daniel i objął mocno Magdę, wciskając twarz w zgięcie jej szyi. — Nic innego już nie ma znaczenia.

— A mieliśmy mieć całą drużynę siatkarską — westchnęła Magda i poklepując go czule po plecach, puściła oko do Aleksego. W jej głosie nie pobrzmiewał złość ani nawet żal, a jedynie radosna ulga. Przeżyła dzięki cudowi, który nazywa się Gabriel Olszewski.

Lidka dostała malutki pokój na poddaszu, sąsiadujący z ich sypialnią. Wymęczeni podróżą i intensywną zabawą z Zosią, z ulgą udali się na górę. Aleksy położył walizkę, którą Gabriel dla nich zapakował obok drzwi i założył ręce za kark, biorąc głęboki, uspakajający wdech.

— Wszystko dobrze, kochanie? — zapytał Gabriel, zamykając za nimi drzwi. Ramiona miał rozluźnione, a z twarzy niemal całkiem zniknęło napięcie, które codziennie dawało o sobie znać w Akademii.

— Teraz tak — wydusił Aleksy, patrząc jak ściąga sweter przez głowę i ostrożnie przewiesza go przez oparcie fotela. — Jak mi poszło?

— Fantastycznie — odpowiedział szybko. W jego głosie pobrzmiewała tak rozbrajająca szczerość, że mu uwierzył. Uśmiechnął się szeroko i podszedł do niego powoli. Wydawało się, że Gabriel czyta mu w myślach i dokładnie wie, co Aleksy zaraz zamierza zrobić. Położył dłonie na jego smukłej szyi i musnął wargami jego usta. — I idzie ci coraz lepiej — zamruczał, przymykając leniwie oczy.

— Przykro mi, że musiałeś kłamać... O tym, dlaczego mnie tu nie było, przy Magdzie i Hani — szepnął Aleksy, odgarniając zbłąkany kosmyk z jego twarzy. Gabriel westchnął cicho i objąwszy go w pasie, przyciągnął do siebie.

— Oni nigdy nie dowiedzą się o Antku i Kacprze. Nie chcę im mówić o tym, co zrobił Marc, więc nigdy nie usłyszą, jak głęboka więź łączy nasze dusze. Nigdy nie dowiedzą, że po prostu wiedziałeś, że musisz po mnie iść i mnie uratowałeś tamtego dnia — wyszeptał Gabriel, a gdy Aleksy chciał się odezwać, przyłożył palec do jego warg, nakazując milczenie. — Nigdy nie zrozumieją, jak pięknym i skomplikowanym człowiekiem jesteś. Myślę, że nie są w stanie pojąć tego kompletnego braku wsparcia, jakiego doświadczyłeś od własnych rodziców. Nigdy nie będą w stanie zobaczyć cię moimi oczami, więc nie widzę problemu w tym, żeby odrobinę naciągnąć prawdę i cię obronić.

— Właśnie w bardzo pięknych słowach powiedziałeś, że nie jestem typem faceta, którego przedstawia się rodzicom — burknął Aleksy, unosząc jedną brew. Gabriel parsknął śmiechem, powoli wsuwając dłoń pod jego sweter. Gdy Aleksy poczuł jego dotyk na swojej skórze, w jednej chwili zabrakło mu tchu.

— Ale ja cię takim właśnie uwielbiam. Trochę mrukliwym, momentami zrzędliwym, czułym i kochającym. Zakochałem się w tobie w momencie, gdy zobaczyłem cię pierwszego dnia na inauguracji w Akademii i poznając się tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, utwierdzałem się w przekonaniu, że jesteś facetem z moich snów.

— Masz fatalny gust.

— Po prostu kocham cię całego. Z twoimi wadami i zaletami — odpowiedział ze śmiechem, skradając mu kolejny pocałunek.

— Przepraszam za to, co wtedy powiedziałem — wydusił, pilnie obserwując jego reakcję na te słowa. Widział, jak powoli uchyla przymrużone powieki i spogląda na niego swoimi pięknymi niczym bezkres oceanu tęczówkami. — Nie chcę odchodzić. Nigdy. Pospieszyłem się i...

Gabriel pocałował go po raz kolejny, wsuwając język między jego rozchylone wargi. Westchnął, przyciskając go mocniej do siebie. Przez chwilę pokój wypełniały tylko dźwięk ich urywanych oddechów. Aleksy jęknął z żalem, gdy Olszewski przerwał pieszczotę, odchylając się do tyłu, tak by nie mógł znów go pocałować. Widział w jego oczach ogień i nie miał to nic wspólnego z pożądaniem, którego trawiło jego ciało i umysł. Gabriel rzucał mu spojrzenie ostre niczym stal.

— Nie jesteś już sam, Aleksy. Teraz jesteś my. Ty i ja. Nigdy więcej kłamstw. Od tej pory walczymy razem. Ramię w ramię.

— Zawsze razem. Żadnych kłamstw — powtórzył cicho i naprawdę miał to na myśli. Będzie dzielił się z nim swoimi spostrzeżeniami i troskami. Wspólnie pochylą się nad problemami i znajdą sposób, by im zaradzić. Razem. Był gotowy wejść w to całym sobą.

I tego dnia Gabriel mu w końcu uwierzył.

— Aleksy, klucz — wyszeptał na wydechu Gabriel, gdy znowu przyciągnął go do siebie. Aleksy przechylił się tak mocno do boku, że prawie stracił równowagę i nerwowym gestem przekręcił klucz w zamku. Czuł, jak smukła kibić wymknęła mu się z rąk. Obejrzał się w momencie, gdy Olszewski rozpiął spodnie i płynnym ruchem ściągnął je ze zgrabnych pośladków. Aleksy szedł w jego stronę, gdy Gabriel padł na plecy, wyciągając ku niemu ręce. Jego własny dom, jego serce, jego dusza. Tak to jest być szczęśliwym, mieć z kim rozmawiać i móc polegać na wsparciu ukochanej osoby.

Aleksy zrzucił niecierpliwie koszulkę i wpadł w te ukochane ramiona.

Ta noc była inna niż wszystkie, które dotychczas spędzili razem. W tym niewielkim pokoju na poddaszu wtuleni w siebie cieszyli się czymś nowym, relacją tak bliską, że niewielu ludzi mogło nawet o niej marzyć. W tej nici porozumienia między ich duszami znalazło się coś wyjątkowego, trwalszego niż diament. Aleksemu wydawało się nierealne, by kochać, ufać i pragnąć tak bardzo. Znał Gabriela przecież już niemal dekadę, ale dopiero teraz, po tym wszystkim, co razem przeszli, po tym, jak otworzył przed nim swoje serce, zrozumiał, co zawsze ich łączyło. Całkowita akceptacja, bezwzględne zrozumienie i niezachwiana wzajemna wiara w swoje możliwości. Zawsze to mieli, tylko Aleksy uparcie to odpychał, niszczył, zanim ich związek zakwitł, niczym najpiękniejszy kwiat.

Dłoń Gabriela zaciśnięta na pościeli i jego ciche prośby o więcej. Aleksy widział, jak rozchyla wargi w ekstazie, a potem zagryza je, by stłumić jęki rozkoszy. Zapewnienia miłości wychodziło z ust Aleksego z taką naturalnością jak oddech. I każde kocham wypowiedział prosto z serca. Żadne nie pozostało bez odpowiedzi.

Tej nocy byli tylko oni i gwiazdy patrzące na nich przez niewielki świetlik.

꧁𒀯𖣴𒀯꧂

Rano obudził ich dźwięk kroków, czy raczej wydawałoby się szaleńczego biegu. 

Stuk—stuk—stuk! 

Gabriel uniósł głowę i z ręką na nagiej piersi Aleksego, nasłuchiwał. 

Stuk—stuk—stuk!

— Kłobuk? — zapytał cicho Olszewski, nie odrywając wzroku od drzwi. 

Aleksy westchnął, poprawiając rękę na jego plecach i otworzył leniwie oczy, patrząc wprost na Gabriela. Złote włosy sterczały w nieładzie, a lekko rozchylone karminowe usta wydawały się zapraszać do kolejnych pocałunków.

— Nie. Zosia — zachrypiał sennie Aleksy. 

Kłobuki to dobre demony, które przypominały duże czarne koguty z zębami w dziobie. Siadywały w deszczowe dni na płocie i czekały, aż ktoś się nad nimi ulituje. Zabrane do domu i zaopiekowane, przynosiły swoim właścicielom dużo cennych upominków ze swoich wycieczek, ale wyrzucone z domu zmieniały wszystkie prezenty w końskie łajno.

Gabriel parsknął i opadł z powrotem na jego pierś. Wiercił się przez chwilę, zakopując się głębiej w pościeli. Aleksy otulił go szczelniej, muskając wargami czubek jego głowy i przymknął oczy. Rozkoszował się stanem uniesienia i absolutnego spełnienia, jaki przepełniał go od poprzedniego wieczora. Jakby w końcu zrzucił kamień noszony na barkach przez całe życie. Czuł się lekki, radosny. Pewny siebie i...

— Zosiu, powinnaś była po prostu zapukać! — obsztorcowała ją Asia. Po chwili usłyszeli głośno i wyraźnie jej energiczne kroki. Obaj otworzyli szeroko oczy, gdy rozległo się stanowcze pukanie. — Gabrysiu? Panie Aleksandrze?

— Właśnie się przebieramy, mamo! Daj nam chwilę!

— Wiem, że macie urlop, ale bardzo cię proszę, pomóż mi. Chcę zrobić śniadanie, a Zosia szaleje po kuchni. Zaciął się mikser, kolanko w zlewie zaczęło właśnie przeciekać... Ojciec z Danielem pojechali po leki dla Madzi i węgiel...

— Już idę! — odkrzyknął Gabriel, podnosząc się z łóżka. W ślad za nim usiadł Aleksy, tłumiąc w piersi westchnienie rozczarowania. Nagi Olszewski przeszedł przez pokój i pospiesznie przełożył rzeczy w walizce. Aleksy obserwował zarys jego pleców, promienie słońca mieniące się w jego włosach. Ten człowiek o cudownym wnętrzu i pięknej twarzy kochał jego. Bez wątpienia mógł mieć każdego mężczyznę, którego by chciał, a wybrał właśnie jego. Jeżeli to nie było wygranym w życiu losem na loterii, to Aleksy nie miał pojęcia, co mogłoby nim być. Pieniądze nigdy nic mu w życiu nie dały. Na pewno nie spokój duszy, którego on tak desperacko potrzebował.

— Muszę iść pomóc mamie, wybacz — westchnął Gabriel, unosząc garść bielizny na wysokość twarzy. Szybkim ruchem wyciągnął coś dla siebie, a potem rzucił drugie bokserki w stronę Aleksego. Ten złapał je nieporadnie, a chwilę później jeansy, sweter, koszulkę i skarpetki także lecące w jego stronę.

— Pomogę ci, zajmę się tym kolankiem.

— Jeżeli chcesz pomóc, to weź Zosię — odpowiedział szybko Gabriel, a szelmowski uśmiech rozświetlił jego twarz.

— Miałem mieć urlop od walki z demonami — mruknął Aleksy, wciągając na siebie pospiesznie ubrania. Olszewski parsknął śmiechem i gdy Aleksy naciągał na siebie koszulkę, złożył na jego ustach długi pocałunek.

Przebrani, zbiegli w pośpiechu na parter, gdzie rozgrywał się istny armagedon. Zosia próbowała pomóc z babeczkami, naleśnikami i sałatką jarzynową w jednym momencie, więc woda z ogórków kiszonych oblała upieczone placki, a mała demonica stała właśnie z łyżką dżemu gotowa wymieszać nią skrojone warzywa. Aleksy dopadł do niej ślizgiem. Złapał ją w pasie jedną ręką, a drugą chwycił za nadgarstek. Zapiszczała z radości, przebierając wesoło nogami.

— Dziesięć punktów za refleks — mruknął Gabriel, mijając ich szybkim krokiem. Podszedł do zlewu, gdzie klęczała już pani Olszewska. Wyjmowała zalaną wodą butelki z chemią i karton z kostkami do zmywarki. — Daj, mamo.

— Jak dobrze, że jesteś! — jęknęła z rezygnacją, siadając na ziemi. Włosy związała w niedbały warkocz, a rękawy kaszmirowego swetra podciągnęła do łokci. — Kazałam Madzi zostać w pokoju i zająć się Hanią, ale...

— Pomożemy, mamo. Pomożemy — uspokoił ją Gabriel, pochylając się, by zajrzeć pod blat. Na oślep odkręcił kurek, a z rur pociekła woda. Pani Olszewska jęknęła głośno, ale nawet nie drgnęła. Sprawiała wrażenie zmęczonej.

— Co mamy robić? — zapytał zdecydowanym głosem Aleksy, obrzucając pobieżnym spojrzeniem otaczający ich chaos. Zabrał Zosi łyżkę i przerzucił sobie dziewczynkę przez bark, ignorując głośne piski. Asia spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem, ale nic nie powiedziała.

— Idźcie narąbać drewna do kominka — zadecydował na szybko Gabriel, nawet na niego nie spoglądając. — Na pewno Daniel przygotował pieńki do porąbania, ale widziałem wczoraj, że nie miał czasu tego zrobić. Potem posprzątajcie korytarz na poddaszu. Wczoraj nadepnąłem na klocek lego.

— Widzę, że poczułeś prawdziwy ból — mruknął Aleksy, obracając się w stronę drzwi z Zosią na ramieniu. Zanim wyszedł z kuchni, usłyszał jeszcze, jak Gabriel wybucha radosnym śmiechem.

Weszli do przedpokoju i Zosia bez zbędnych dyskusji zgodziła się założyć kurtkę, a nawet czapkę i szalik. Robiła wszystko, o co poprosił, trzymając go mocno za rękę, gdy przemierzali pokryte grubą warstwą śniegu podwórko. Poprowadziła go za komórkę, gdzie pod wiatą upchnięto drewno na opał. Aleksy westchnął i po chwili zastanowienia, uzgodnili, że on będzie rąbał grube kawałki na mniejsze, a ona od razu będzie zanosiła je do przedpokoju. Zakładał, że po dwóch takich kursach między domem, a jego miejscem pracy, powie, że się znudziła i chce się iść bawić. Zosią jednak wytrwale biegała z naręczem drewna, rzucając mu co jakiś czas komentarze o pogodzie, Świętym Mikołaju, tempie pracy i... wszystkim innym. Zbyt zajęta swoim zadaniem, nawet nie oczekiwała odpowiedzi.

Potrzebowała kogoś, kto skupi na niej całą uwagę, kto będzie z nią, a nie obok niej i wyglądało na to, że małomówność Aleksego nie sprawiała jej zawodu. Nadrabiała za nich oboje, opowiadając o koleżankach z przedszkola, pracy Daniela i krasnoludkach, które nie nadążały z pomocą w domu.

— Nawet nie zjadają wszystkich ciastek! Jakby myślały, że to one są winne! — westchnęła, układając razem z nim drewno obok pieca typu koza w salonie.

— Nikt nie jest winny — odezwał się Aleksy, próbując nadążyć z poprawianiem opału, które Zosia chaotycznie rzucała na stosik. — To bardzo trudny czas dla wszystkich. Dla ciebie też.

Mała Olszewska zatrzymała się w bezruchu i spojrzała na niego smutnymi oczami.

— Babcia się na mnie denerwuje — wyznała cichutko, podchodząc do niego powoli. Zmienna jak pogoda. Emocje dzieci były wprost fascynujące i niebywale męczące.

— Babcia próbuje pomóc twojej mamie. Jest bardzo zmęczona.

— Ja też chcę pomóc! Ale babcia wtedy złości się na mnie jeszcze bardziej... A jak wujek Gabryś pomaga, to jest szczęśliwa.

— Myślę, że babcia — zaczął powoli, patrząc na nią uważnie — bardzo się boi o twoją mamę i Hanię. Martwi się też o ciebie, Zosiu, bo jesteś jej wnuczką i...

— Mam już cztery lata! Mogę pomóc!

— Jesteś dzieckiem, Zosiu. Tak jak Hania — odpowiedział twardo, siadając po turecku naprzeciwko niej. — I my kochamy was dwie ponad wszystko. To naszym obowiązkiem jest opiekować się wami. Tak jak ja bronię ludzi przed demonami. Tak jak obroniłem twojego tatę i Gabriela przed demonem w kopalni.

Zosia patrzyła na niego długo, jakby bardzo dokładnie analizowała każde jego słowo.

— To Hania jest dzieckiem. Ja też muszę się nią opiekować.

— Zgadzam się — przyznał ostrożnie. — Ale tylko Hanią. Ja muszę opiekować się tobą. Tak jak Gabriel i twój tata.

— Ale chcę pomóc... — powiedziała cicho, podchodząc do niego. Usiadła na jego kolanach i zwinięta w kłębek przy jego piersi, patrzyła na niego tymi swoimi wielkim, lazurowymi oczami.

— To zacznijmy od Lego, co ty na to? Każdy z nas niech pracuje na miarę swoich możliwości. Ja rąbię drewno, ty sprzątasz klocki.

Wydawała się usatysfakcjonowana rozmową z nim, chociaż on nie był przekonany, czy powinien w ogóle z nią poruszać takie światopoglądowe tematy. Posprzątali wspólnie klocki, odgarnęli porządnie śnieg z podjazdu i gdy oboje już ledwo ruszali się z głodu i zmęczenia, wrócili do domu i padli na dywan przed telewizorem. Aleksy nawet nie zareagował, gdy Zosia położyła się na jego piersi i z rączkami rozrzuconymi na boki wzdychała teatralnie.

— Panie Aleksandrze. — Łagodny głos Asi wyrwał go z otępienia. Uchylił powieki w momencie, gdy ukucnęła obok nich i postawiła przed nimi talerz z babeczkami.

— Truskawkowe babeczki babci! — krzyknęła zachwycona i zerwała się do siadu. Sapnął, gdy wbiła mu łokieć w brzuch, ale również usiadł.

– Dziękuję panu za pomoc.

— Z przyjemnością — wymamrotał, biorąc jeden z wypieków do ręki. — Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?

— Dziękuję, nie trzeba...

— Lidka zaraz wróci z zakupów — odezwał się Gabriel, wchodząc do salonu. Rękawy zawinął do łokci, a spodnie zmoczyły mu się na kolanach, gdy naprawiał zlew. Wyglądał tak swojsko, że Aleksy uśmiechnął się bezwiednie. – Obiecała, Zosiu, że się z tobą pobawi.

— Ale ja chcę zostać z Aleksym! Mamy jeszcze dużo pracy!

— Przykro mi. Aleksy musi mi pomóc — westchnął Gabriel, podchodząc do nich i zagarniając jedną z babeczek. Spojrzał na Aleksego kątem oka: — Za składzikiem jest choinka. Pomożesz mi ją wnieść?

— Sam to zrobię — wybełkotał Aleksy z ustami pełnymi truskawkowego nadzienia. — Zosia z Lidką mi pomogą.

— Na pewno? — zapytał z powątpiewaniem Gabriel. Na co Zosia przytaknęła energicznie głową, jakby miała sama wnieść wielką jodłę do środka. — Dzięki, skarbie. Mamo, idziemy faszerować te jajka?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro