Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W połowie stycznia na Mazowsze przyszła gwałtowna odwilż. Biały puch zmienił się w zimne łzy, które niespiesznie skapywały z łysych koron drzew wokół Akademii i bajkowy obraz ustąpił miejsca powyginanym niczym krucze szpony gałęziom. Ponure poranki otulała szara mgła, a temperatura na termometrach wahała się wokół zera, topiąc śnieg za dnia, by nocą skuć lodem ponury krajobraz. Szary szron mienił się słabymi refleksami we wschodzącym słońcu. 

Lidka wraz z rektorem i guślarzami wreszcie opanowali kryzysową sytuację, którą miała miejsce po świętach Bożego Narodzenia. Zgłoszenia nadal napływały, ale gdy Lidka dzwoniła z prośbą o realizację kolejnego polowania na demony, mówiła już dużo spokojniej. W jej głosie nie dało się usłyszeć towarzyszącego jej wcześniej napięcia i zniknęła nuta bezpardonowego ponaglenia. 

Świat Cieni krok po kroku zbliżał się do stanu równowagi.

Demony i duchy skrywające się w cieniu drzew i na rozstajach dróg nigdy nie znikną, ale żołnierze Akademii wreszcie, po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy odetchnęli pełną piersią. Nie wszystkim to jednak było na rękę.


W związku ze zrealizowaniem zaległych zleceń i znaczącym spadkiem napływających nowych zgłoszeń w ostatnich tygodniach, Kolegium jednogłośnie unieważniło dekret o pracy w terenie w zespołach dwuosobowych. 

Niniejszym dziekanat Akademii informuje, że nowe przydziały będą rozdysponowywane na jedno nazwisko.

Zostańcie bezpieczni.


— Skoro już mianowali cię łowcą, to w nagrodę mogli pozwolić nam działać w duecie — burknął Konrad, mrużąc wściekłym spojrzeniem ekran monitora, jakby to komputer zawinił w tej całej sytuacji. Coraz bardziej pochmurny skrzyżował ręce na piersi i odchylił się na tylnych nogach krzesła.

— Odmówiłem — przypomniał Aleksy i niespiesznym krokiem przeszedł przez loft. Pochylił się, by zajrzeć przyjacielowi przez ramię, choć przecież dostał z rana tego samego maila.

— No właśnie! Więc skoro chcieli cię uhonorować, to mogli nam dać pozwolenie na działanie we dwóch!

— Kolegium nie robi wyjątków. Nigdy.

— Taaaak, ale jakbyśmy obaj dostali tytuł łowców demonów, to by nam pozwolili razem pracować. Oficjalnie — dodał ciszej, odwracając od niego wzrok. — Będziecie mogli pracować we dwóch, jeżeli obaj dostaniecie tytuł łowców — przedrzeźniał starego Grzegorzewskiego, który do samego końca spotkania z Aleksym pozostawał nieugięty w tej sprawie. 

Wypadki z duchami i większością demonów nie wymagały interwencji dwóch guślarzy. Jeżeli zgodziliby się na duet Aleksego i Konrada, kolejni ludzie Świata Cieni także złożyliby podania. A w wyniku tego w tym samym czasie wykonywanoby połowę zlecenie napływających do Akademii, a nie mieli takich zasobów ludzkich, by sobie na to pozwolić.

Aleksy nie zaproponował też tego, o czym sam myślał o jakiegoś czasu: mogliby z Konradem działać na zleceniach z Free Marketu i tych, które spływają bezpośrednio do nich. Jego ojciec działał w ten sposób od lat, więc oni też by mogli. Jednak proponując takie rozwiązanie, szedłby w ślady ojca i zachęcał Konrada od izolowania się od Akademii w białych rękawiczkach. Choć bardzo chciał pracować razem z Wilczyńskim na stałe, to te dwie kwestie budziły w nim tak duże obrzydzenie, że nie zdecydował się podzielić z nim tym pomysłem.

— Niby nie, ale skoro już wszyscy, absolutnie wszyscy wiedzą, że jesteś z Gabrysiem, który jest prawą ręką Godlewskiego, to mogli przymknąć oko na to i owo...

— Nie mieszaj w to Gabriela — rzucił Aleksy, popychając go na tyle mocno, że przednie nogi krzesła opadły z cichym stukiem na sosnowe panele.

— Zraniłeś mnie! — wydusił Konrad, chwytając się teatralnie za serce. — Bronisz go tak, jakbym chciał go wciągnąć w jakieś niecne plany! — Bezczelny uśmiech błąkał się na jego ustach, gdy powiódł wzrokiem za Aleksym aż do kuchni.

— Bo wiem, że do tego pijesz — odciął, otwierając drzwi od lodówki. Wyciągnął z niej mrożoną czarną kawę i odstawił na blat obok. — Nawet nie próbuj go mieszać w swoje wybryki.

Konrad już kilka razy napomknął o tym Gabrielowi i choć dostał jednoznaczną odpowiedź, najwyraźniej nie zamierzał się poddawać.

— Wystarczy, że ciebie w nie mieszam, jestem usatysfakcjonowany. — Wilczyński wybuchnął głośnym śmiechem, gdy Aleksy rzucił mu przez ramię pełne niedowierzania spojrzenie. 

Ku zaskoczeniu Aleksego po świętach Bożego Narodzenia i kryzysie w dziekanacie, który zażegnali, po powrocie studentów z ferii zimowych cała Akademia huczała od plotek. Studenci cieszyli się, że Lidka znów przejęła dowodzenie w całym dziekanacie. A na korytarzach przez kilka dni szeptano tylko o Aleksym: pogromca Biesa i Dzikich Myśliwych spotyka się z przyszłym rektorem Akademii!

Co więcej, w rzuconych przyciszonym głosem komentarzach nie dosłyszał nienawiści, czy pogardy, ale... podziw. Związek z mężczyzną nie stał się powodem do wytykania palcami, ale zwyczajnie dodał mu prestiżu. 

Kolegium próbowało tego użyć, przeciągając go ostatecznie na swoją stronę przez Gabriela Olszewskiego. Wierzyli, że przez młodego profesora uda im się utrzymać nad nim tę kontrolę, której nie mogli sprawować nad Henrykiem Karczewskim. A jak przyznał jeden z najstarszych członków kolegium:

— Dobrze mieć w swoich szeregach taki oszlifowany diament.

Aleksy ograniczył się do podziękowania za tytuł łowcy, nie wchodząc w dyskusję o tym, że za jego wyszkolenie odpowiadał przede wszystkim ojciec, którego tak się boją. A dlaczego się bali i o nim myśleli, skoro on zupełnie nie zwracał na nich uwagi? Nie miał pojęcia.

Więc od ponad dwóch tygodni, gdy Aleksy wrócił z rozmowy z najwyższymi rangą ludźmi Świata Cieni, podczas której nie dostał zgody na ich wspólną pracę, Wilczyński wychodził z siebie, by znaleźć kolejne zlecenia z demonami. Gdy wyeliminuje dostatecznie dużo słowiańskich bestii, by Kolegium przyznało mu tytuł, to Aleksy także przyjmie rangę łowcy. Wobec tak postawionej sprawy Aleksy nie umiał mu odmówić. Nadal chciał tylko odprawiać gusła, ale po tylu miesiącach wspólnych łowów z Konradem, rozłąka zabolałoby go dużo bardziej, niż był skłonny to przyznać. 

Tak więc nadal próbowali odnaleźć swoją drogą w tej nowej-starej rzeczywistości.


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


— Otworzę! — zawołał Gabriel z kuchni. Pospiesznie wytarł ręce w ścierkę i podszedł do drzwi wejściowych, żeby wpuścić gościa do środka.

— Olek! — zawołał już w progu Konrad. Aleksy siedział po turecku na podłodze i sortował kolejne zlecenia z Free Marketu, sprawdzając, czy faktycznie zostały zrealizowane, czy może są w trakcie. Również w raportach z dziekanatu szukał jakichkolwiek poszlak Szarejko. — Mam dla nas zlecenie!

— Nie — odpowiedział Aleksy, nawet nie podnosząc głowy. — Teraz pracuję, bo Gabriel piecze, a potem idziemy na randkę, dużo randek jednego dnia. Za dużo mnie nie było przez ostatnie trzy tygodnie.

— Udomowiłeś go! — rzucił oskarżycielsko Konrad, a Gabriel zaśmiał się czysto i radośnie. Wraz z Wilczyńskim podszedł do Aleksego. Ostrożnie ukucnęli obok niego, starając się zbyt gwałtownym ruchem nie wzbić w powietrze żadnego z dokumentów.

— To ty porywasz go z misji na misję — odpowiedział spokojnie Olszewski, patrząc na przyjaciela kątem oka. — Masz go przez sześć dni w tygodniu, a ja jeden. Nie narzekam, a nie wydaje mi się, żeby to był sprawiedliwy podział, zważywszy na to, że to ja jestem jego chłopakiem.

— Nieważne — westchnął Konrad, machając ręką, by go zbyć. — To zlecenie jest wyjątkowe!

— Tak, jak trzy poprzednie — odciął Aleksy, odkładając ostatni papier na stosik. Podniósł głowę i spojrzał na Wilczyńskiego. — Nie musisz wyrobić normy w tydzień, żeby kolegium przyznało ci tytuł łowcy...

— Tym razem nie o to chodzi, chociaż to fantastyczna wartość dodana — przyznał Konrad z szelmowskim uśmiechem. — Pamiętasz Babickiego? Albo Komendanta Wójcickiego z Zielonki? Tego, co nam pomagał przy Teresie?

— Pamiętam.

— Najwyraźniej dał nasz namiar komendantowi z sąsiedniego miasta, bo kilka minut temu bezpośrednio na moją skrzynkę przyszedł mail z prośbą o pomoc z Nadmy, żeby zająć się... — zawiesił teatralnie głos, patrząc na niego tryumfalnie. Aleksy uniósł brew, ale Wilczyński to zignorował i dodał z ekscytacją: — Fajermanem!

— Co?! — wydusili obaj z Gabrielem, patrząc na niego ze zdumieniem.

Fajerman był demonem robiącym olbrzymie wrażenie: ludzkie zwłoki spowite ogniem biegające bez jakiegokolwiek sensu w całkowitej ciszy. To, czego nie zauważano, to fakt, że brakowało mu głowy. Zawsze. Zwyrodnialcy, którzy za życia znęcali się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, odrabiali w ten sposób swoją pokutę. 

Guślarzy zwykle nie wzywano w tej sprawie, bo ludzie sami sobie z nimi radzili. Najczęściej mylono Fajermana z ofiarą wypadku drogowego, więc ludzie gasili go wodą z węży ogrodowych albo gaśnicami. Fakt, że zdekapitowane zwłoki biegały po mieście, racjonalizowano sobie powypadkowym szokiem ofiary i swoim własnym, bo czasami widzieli, jak demon przemieszcza się po ulicy nawet kilka minut. Jak kura, której odcięto głowę.

— Wyślij im gaśnice — rzucił w końcu Aleksy, opierając się za plecami na wyprostowanych rękach. — Mam randkę, nie pojadę na drugi koniec Warszawy, żeby gasić Fajermana. A jak się upierasz, żeby jechać, to możesz to zrobić sam...

— Tu cię zatrzymam — przerwał mu Konrad z błyskiem w oku. — Gaśnica i woda nie zadziałały.

— Niemożliwe — mruknął Gabriel, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— A trafili w niego, chociaż tym strumieniem? — burknął Aleksy, czując, że irytacja zaczyna w nim narastać. Odprawili ostatnio kolejne gusła dziecka, zabili Wąpierza i ubłagali Leszego, żeby wypuścił głupiego kłusownika, który zabił jedną z saren z jego trzody. Chciał odpocząć i spędzić choć trochę czasu z Gabrielem.

— Trafili! Zgasł, a potem znowu się zapalił i biega po ulicy, podpalając wszystko, czego dotknie! — wykrzyknął zachwycony. — Komendant z Nadmy, błaga o interwencję dzisiaj, bo nie da rady powstrzymywać wycieku informacji do mediów do jutra. A podobno już na Facebooku krążą nagrania prywatnych osób i...

— To jedźmy — odezwał się Gabriel, kładąc Aleksemu dłoń na udzie. Spojrzał na niego z niedowierzaniem, na co Olszewski uśmiechnął się szeroko. — Dzisiaj nie mam zajęć i mógłby trochę potrenować w terenie... I spędzić z tobą czas!

— Co to za randka?! — wydusił Aleksy, rozkładając ręce w geście irytacji. Gabriel skradł mu długi pocałunek, a gdy się odsunął, oczy błyszczały mu z podniecenia. 

I ta radość nie miała nic wspólnego z Aleksym.

— Zapolujemy na Fajermana, wyeliminujemy go i wrócimy na wieczór, żeby we dwóch obejrzeć jakiś dobry film...

— Nic się nie przejmuj, nie musicie czuć się w obowiązku, żeby mnie zaprosić na to domowe kino — mruknął Konrad. Po jego ustach błąkał się zwycięski uśmiech, bo wiedział, że jeżeli przekonał Gabriela, to Aleksy też się ugnie.

— Chcesz najpierw polować na płonącego demona, a potem obściskiwać się na kanapie? — uściślił Aleksy, patrząc na niego ponuro, ale Gabriel już wstawał, żeby przebrać się w coś wygodniejszego.

— Nie tylko na kanapie — odpowiedział z szerokim uśmiechem i szybkim krokiem ruszył w stronę schowka. 

Aleksy posłał Konradowi mordercze spojrzenie, ale ten nic sobie z tego nie zrobił. Podniósł się z podłogi i szczerząc się jak mysz do sera, opadł na kanapę. Patrzył na niego wyczekująco. Dopiero teraz Aleksy zauważył, że Wilczyński jest już gotowy do drogi, co rozsierdziło go jeszcze bardziej. Powlókł się za Gabrielem do schowka pod antresolą. Wszedł do środka i nim zdążył się obrócić, drzwi za nim zamknęły się cichym stuknięciem. Smukłe dłonie prześlizgnęły się po jego brzuchu, podciągając mu koszulkę do góry. Wciągnął powietrze ze świstem, zerkając przez ramię na Olszewskiego. Gabriel uśmiechał się tajemniczo, opierając podbródek o jego bark.

— Bardzo chcę iść na to zlecenie z wami — szepnął, nie spuszczając z niego lazurowych tęczówek. Powiódł palcami wyżej, muskając jego pierś i świat Aleksego w jednej chwili przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni. — Nie chcę być tym, który tylko siedzi w domu i czeka na twój powrót.

— Yhym...

— Nie chcę być tylko teoretykiem. Chcę więcej wychodzić w teren — ciągnął, przysuwając się do niego bliżej, a Aleksy na chwilę zapomniał o oddychaniu. — Nie chcę, żebyś się mną znudził.

Byli zamknięci w przestronnym schowku, a miał wrażenie, że wszystko poza tym miejscem przestało istnieć. Gabriel umiał jednym dotykiem zburzyć wszystkie jego mury, rozpalić go do czerwoności. Zniszczyć złe emocje, które się w nim kłębiły i na ich miejscu zbudować silne fundamenty czułości i radości.

I pożądania.

— Tobą nie można się znudzić — wydusił, odzyskując na tyle samokontroli, by się obrócić i wpić usta w jego wargi. Świat zamigotał feerią barw i Olszewski dotknął najdelikatniejszych strun w jego duszy. Zręcznie go uwodził i Aleksy mu na to pozwolił. W zasadzie zapraszał go do dalszej gry, bo już się nauczył, jak działa to erotyczne tango.

Przygotowanie się do wyjścia zajęło im więcej czasu niż zwykle, ale Konrad w ogóle tego nie zauważył, zbyt zaaferowany drukami Aleksego.

Lidka z radością pożyczyła im swoje auto, szczególnie że to Konrad wyszedł do niej z prośbą. Obaj z Aleksym doceniali, że próbowała naprawić ich relacje, że nie udawała, że nic się nie stało. Przyjęła swoją pokutę, choć nie zamierzała się poddawać; chciał odzyskać swoje dobre imię.

Ubrani w zimowe kurtki, pod którymi schowali jednoramienne szelki z bronią, wsiedli do auta, gdy na zegarze w galerii mijała trzecia. Aleksy sprawdził pasek przechodzący przez jego pierś, a potem kaburę na lewej piersi Gabriela. Mieli się zmierzyć z Fajermanem i pistolety na nic im się nie przydadzą w walce, ale zarówno Konrad, jak i Aleksy zgodnie stwierdzili, że w sytuacji, gdy Szarejko może grasować dosłownie wszędzie, dobrze być przygotowany, choćby tylko po to, żeby nie czuć się bezbronnym.

Poza tym Olszewski miał doskonałego cela, choć niezbyt entuzjastycznie zareagował na noszenie broni palnej w miejscu publicznym. Zgodził się tylko dlatego, że Aleksy miał minę dającą mu jawnie do zrozumienia, że bez pistoletu nigdzie z nimi nie pojedzie.

Parking przed Akademią świecił pustkami, gdy przejeżdżali przez tylną bramę. Guślarze działali w terenie pełną parą, choć popłoch i chaos w Świecie Cieni ucichł. Każdemu z nich zależało, żeby powrócić do ładu sprzed półtora roku.

— Gdzie dokładnie jest ten Fajerman? — zapytał Aleksy, który pełnił funkcję nawigatora. Utarło się, że gdy Gabriel jedzie z nimi, to on prowadzi. Po ucieczce przed Biesem Konrad bez dyskusji oddawał mu stery.

— Nie wiem, komendant nie odpisuje. Podejrzewam, że robota mu się pali w rękach — odpowiedział z rozbawieniem, przechylając się do przodu. Jego głowa wyłoniła się spomiędzy ich siedzeń, gdy zerkał na telefon Aleksego. — W mailu ze zleceniem widniała informacja, że grasuje w bocznej uliczce zaraz przy lotnisku w Nadmie.

— Przynajmniej nic nie spali — zauważył przytomnie Olszewski. Postukiwał palcami w skrzynię biegów, nie odrywając wzroku od rozciągającej się przed nim obwodnicy. Aleksy spojrzał na niego kątem oka.

— Wszystko dobrze?

— Tak — odpowiedział szybko, kręcąc lekko głową. Cisza się przedłużała, więc po chwili dodał: — Ten Fajerman zgasł, gdy polali go wodą, a potem jeszcze raz się zapalił, tak? Po prostu... To brzmi jakby... Jakby Julka maczała w tym palce.

— Julka już trochę nie żyje — przypomniał mu brutalnie Konrad, starając się nie patrzeć na Aleksego, za co ten był mu bardzo wdzięczny. — Poza tym, ona je kontrolowała, tak? Da się tak zrobić, żeby stały się niezniszczalne?

— Nie wiem, nie dotykam się do takiej magii, ale Antek kontrolował Dzikich Myśliwych bez niej — powtórzył, zaciskając dłoń na kierownicy tak mocno, że skóra na knykciach pobielała. Aleksy natychmiast położył dłoń na jego udzie i przesunął po nim kilka razy uspakajająco.

— I bardzo dobrze, że się do takich rzeczy nie dotykasz — powiedział szybko, rzucając Konradowi ostrzegawcze spojrzenie, by nie drążył tematu. Gabriel nigdy tak naprawdę nie pogodził się z tym, że jego nieznajomość tematu zmusiła Aleksego do spotkania z Gomorrą. Aleksy nie wiedział, czy Olszewski próbował nadrobić braki, bo nie rozumiał ksiąg, które ten czytał w wolnym czasie. Żadna z nich nie miała na okładce prostej informacji o zawartości, jak czarna magia, a zresztą – jak poinformował go Gabriel – nie ma czegoś takiego jak biała i czarna magia. Funkcjonowały czary, które uważano za moralnie akceptowalne lub za łamiące prawo naturalne. A i ten podział był bardzo umowny; nie oddawał w pełni charakteru magii, której nie dało się zamknąć w żadnych ramach.

— Tak czy inaczej Fajerman z samozapłonem nie brzmi normalnie — dodał po chwili Gabriel, wrzucając kierunkowskaz, by zmienić pas i zjechać z drogi szybkiego ruchu.

— Więc będziemy ostrożni. Jest nas trzech, nie damy się temu gorącemu facetowi zaskoczyć — powiedział spokojnie Konrad i poklepał Gabriela po ramieniu. Twarz Olszewskiego nie wyrażała nic.

Wjechali do Nadmy, gdy słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi. Złoto-czerwone niebo wydawało się alarmować o złej sytuacji w mieście, jakby próbowało ich pospieszyć, ale bez sprecyzowanej lokalizacji musieli objechać całe lotnisko, by znaleźć demona. Gabriel zwolnił i wszyscy trzej rozglądając się dookoła po brązowawych polach i nagich drzewach, poszukiwali jakichkolwiek oznak obecności Fajermana; nadpalonych, nielicznych kęp trawy, czy osmolonej jezdni. Czegokolwiek co dałoby im dowód, że szukają po właściwej stronie pasa startowego.

— Tam jest! — krzyknął w końcu Wilczyński, wskazując palcem na pole po lewej stronie od Gabriela. Faktycznie daleko od ulicy, za gęstymi krzakami unosiła się smuga dymu. Gabriel zatrzymał samochód nieopodal białego Nissana Qashquai i wysiedli.

— Gabryś, trzymaj się z tyłu. Będziesz ratował sytuację — zaordynował Wilczyński, kompletnie ignorując jego poirytowane prychnięcie. Otworzył bagażnik i podał Aleksemu jedną z gaśnic, które jeszcze tego ranka wisiały na ścianie w Akademii. Lidka bez owijania w bawełnę wyraziła swoje niezadowolenie, ale koniec końców zgodziła się sama uzupełnić zapasy przeciwpożarowe.

Konrad przekazał Gabrielowi koc gaśniczy i drugą gaśnicę, a dla siebie przygotował rozkładany kij treningowy, żeby mieć czym odepchnąć demona i kolejną gaśnicę.

— Pozbywamy się dupka — powiedział z szelmowskim uśmiechem i nim którykolwiek z nich zdążył odpowiedzieć, ruszył szybkim truchtem w stronę źródła dymu. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i puścili się biegiem za nim. 

Nawet o tej porze roku powyginane gałęzie drzew w młodych zagajnikach otaczających lotnisko, skutecznie zasłaniały widok na najbliższe domostwa. Jedynie szpiczaste dachy wystawały znad nagich zarośli, zlewając się z niebem, którego czerwień powoli syciła się granatem. Pustkowie, gdzie Konrad dostrzegł szarą smugę wyciągającą się ku pierwszym gwiazdom, stanowiło doskonałe miejsce widokowe dla obserwatorów samolotów. Nie musieli się martwić, że cokolwiek poza szybowcem startującym z lotniska znajdzie się w kadrze.

Aleksy i Gabriel dotarli do Konrada, który stał na szeroko rozstawionych nogach i z ponurą miną przyglądał się wesoło trzaskającemu ognisku na środku pokrytej zmarzniętymi liśćmi polanie.

— Albo ktoś ma wyjątkowo słabe poczucie humoru i rozpalił tu ognisko, żeby przestraszyć mieszkańców albo komendant to idiota, który nakłamał w mailu, bo bał się sam sprawdzić, a po pijaku słuchał opowieści Babickiego — burknął Wilczyński, odstawiając gaśnicę na ziemię.

Aleksy posłał mu pełne niedowierzania spojrzenie i również odłożył butlę. Podszedł powoli do płomieni, przyglądając się starannie ułożonym belom drewna i grillowej rozpałce, której resztki leżały u jego stóp. Ognisko.

— Skoro Fajermana tu nie ma, to gdzie on jest? Bo jednak zakładam, że mimo wszystko nadal może gdzieś tutaj biegać, a objechaliśmy całe lotnisko dookoła, nic podejrzanego nie widzieliśmy — odezwał się Gabriel, rozglądając się dookoła, jakby demon miał za chwilę wyskoczyć z krzaków i rzucić się na nich.

— Masz telefon do tego komendanta? — westchnął Aleksy i wstał, stukając czubkiem buta tlącą się gałąź.

— Nie. Tylko maila i...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro