Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Strzelają na moście!

— Dwóch facetów się bije!

— Oni zaraz spadną!

— Skoczyli!!!

Pełne ekscytacji okrzyki gapiów od razu wskazały Godlewskiemu miejsce, gdy kierując się włączoną lokalizacją GPS w telefonie Konrada, dojechał do mostu Gdańskiego. 

Uliczne latarnie i iluminacja na moście rzucały mocne światła na kotłujących się w wodzie mężczyzn. Rektor przepchnął się między gapiami, którzy zbiegli się na widowisko i żywo komentowali całe zajście. Tylko nieliczni dzwonili po służby, ale strzały, które rozległy się na torach, zaalarmowały wszystkich, łącznie z motorniczymi, a ci jako pierwsi wezwali policję.

Godlewski ruszył ku przeciwnemu brzegowi Wisły, gdy wokół niego rozbrzmiał chóralny okrzyk zebranych. Obrócił się w momencie, gdy splątani w brutalnym uścisku mężczyźni runęli w odmęty wezbranej po ostatnich roztopach rzeki. Serce podskoczyło mu do gardła, ale gdy przez szum krwi w jego uszach przebił się plus ciał uderzających o spokojną taflę, ruszył. Przeskoczył nad niskim murkiem i zbiegając po szerokich stopniach, zrzucił kurtkę i buty. 

Dotrzeć tam, zanim...

W pełnym rozpędzie wbiegł w lodowatą toń. Zimne szpony Wisły wdzierały się pod ubranie i otulały ciało, jakby chciało je zamienić w lód, ale on się nie zatrzymywał. Wyciągnął ręce przed siebie i zanurkował w ciemność wód.

Uderzał rękoma ile sił, zimna woda obmywała mu twarz, gdy pokonywał kolejne metry. Widział ich. Wyłaniali się nad taflą, bijąc wściekle rękoma, by po chwili znów zniknąć w lodowej otchłani. A potem zapadła cisza. Serce podeszło mu do gardła, ale wziął głęboki wdech i zanurkował. 

Widział ciemny kształt, który niesiony prądem rzeki powoli opadał na dno. Wyciągnął rękę i chwycił za bluzę...


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


Aleksy podniósł wzrok wprost na wycelowaną w niego lufę pistoletu. Kręciło mu się głowie, ból w płucach nasilał się przy każdym wdechu, ale policjanci pozostali nieugięci. Konrad i Gabriel ostrożnie wyjęli pistolety z kabur i upuścili na ziemię. Wilczyński kopniakiem posłał obie sztuki broni w stronę mundurowych. 

— Dzwoń do komendanta — wydusił Godlewski z rękoma założonymi za kark, podobnie jak Konrad. Gabriel sprawnym ramieniem mocniej przycisnął do siebie Aleksego, nie spuszczając czujnego wzroku ze stojących naprzeciwko nich mężczyzn. Ból w klatce piersiowej nie zdusił słodkiej ulgi, która sekunda po sekundzie ciążyła mu coraz bardziej. — Tam leży moja kurtka, a w niej portfel. Nazywam się Konstanty Godlewski. Przekaż komendantowi, że zatrzymaliście rektora Godlewskiego.

— Nie będziesz mówił... — zaczął ostro jeden z mundurowych.

— Zadzwoń i z nim porozmawiaj, bo tego pożałujesz. Moi ludzie muszą jechać do szpitala — przerwał mu władczym głosem Godlewski. 

Krzyki gapiów wokół mostu dźwięczały w uszach w tle policyjnych syren. Zimny wiatr styczniowej nocy smagał mokre ubrania, wyrywając z ich ciał ostatnie okruchy ciepła. Stopniowo wymiana zdań rektora z policjantem stawała się coraz bardziej niewyraźna, a migoczące światła radiowozów zaczęły się rozmazywać. 

Opadł ciężko na kolana, ciągnąc za sobą Gabriela. Nim jego twarz uderzyła o beton, wydawało mu się, że jego dusza oddzieliła się od ciała...

Nie zważając na krzyki mundurowych, Konrad rzucił się do przodu, by pomóc Olszewskiemu podnieść nieprzytomnego Aleksego.

— Ręce do góry! — wrzeszczeli policjanci, podchodząc bliżej. 

Godlewski szybko wyszedł na przód, nadal trzymając ręce w górze. Sine usta rektora drżały, gdy szczękając zębami, zasłonił swoich wychowanków własnym ciałem. Konrad zarzucił sobie ramię Aleksego na kark i podniósł go do pionu.

— Zawołaj tę pieprzoną kartkę i zabierzcie go do szpitala, to podniosę ręce — odkrzyknął z mocą Wilczyński. Objął Aleksego ręką w pasie i chwycił za pasek od spodni, żeby dobrze chwycić. Aleksy ocknął się, by po chwili znowu stracić przytomność, a wtedy znów zwisał bezwładny na Konradzie.

— Nie pierdol!

— Zaraz ci...!

— Czyści! Weźcie ich na SOR — krzyknął jeden z policjantów, wyłaniając się z kordonu. — Cała trójka na pakę do karetki, a rektor do komendanta. Wszyscy mają stąd zniknąć w kwadrans, bo nam komendant wsadzi te klamki w dupy — rzucił ostro, ponaglając ich zamaszystym. — Dwie radiole za karetką i jazda. Ruchy, ruchy! 

Policjanci nie czekali na dalsze wyjaśnienia. Schowali broń do kabur i wbrew protestom Gabriela, chwycili brutalnie Aleksego pod pachy. Na wpół niesiony i ciągnięty po schodkach na nadbrzeżu widział tylko majaczącą pod mostem karetkę z rozsuniętymi drzwiami. 

— Pijany? — rzucił ratownik, pomagając mundurowym ułożyć Aleksego na noszach transportowych wewnątrz samochodu. 

— Nie. Gruba sprawa. Rozkazem komendanta bierzcie całą trójkę, jesteśmy za wami — odpowiedział pospiesznie policjant i gdy Konrad z Gabrielem wcisnęli się obok, obijając się kolanami o leżankę. Zachwiali się i Olszewski uderzył wybitym barkiem o ściankę, gdy karetka na sygnale ruszyła z miejsca z piskiem opon.

— Żyjesz? — rzucił Konrad ponad ramieniem lekarza, który rozcinał koszulkę Aleksego. 

— Nic mi nie jest, to tylko bark — odciął szybko Gabriel, przysiadając na leżance Aleksego. Oparł się o ścianę, przyglądając się nabiegłym krwiom żebrom i cięciu po postrzale, które odsłonił medyk, tnąc dalej ubranie.

— Kim wy jesteście, co?

— Tajniacy — rzucił ponuro Konrad i usiadł z rozmachem na podłodze. Zaparł się butem o leżankę, szukając stabilizacji, gdy ambulans mknął przez ulice Warszawy.

Kierowca i ratownik wyciągnęli owiniętego kocem ratunkowym Aleksego, który powoli odzyskiwał przytomność. Pomimo dudniącego bólu w czaszce, niestrudzenie próbował mówić. Jedyne co słyszeli podążający za nim Konrad i Gabriel to przerywany jękami bólu bełkot. 

Jarzeniówki izby przyjęć zaświeciły Aleksemu prosto w oczy, ściągając go z powrotem na ziemię z krainy półsnu. Wciągnął powietrze ze świstem i sapnął głośno, łapiąc się za bok. 

— Oni są czerwoni. Omijamy triage — rzucił policjant, wyciągając odznakę w kierunku rejestratorki. 

Smukła kobieta po pięćdziesiątce obrzuciła ich podejrzliwym spojrzeniem i chwyciła za telefon. Odwróciła się w obrotowym krześle, wymieniając z kimś pospieszne zdania, aż w końcu z hukiem odłożyła słuchawkę. W tym samym momencie zza wahadłowych drzwi wyłoniło się dwóch lekarzy i pielęgniarz.

— Panowie na OIOM — rzuciła rejestratorka, wskazując pospiesznym gestem na wszystkich trzech.

— Jaki OIOM? — wydusił w końcu Aleksy, po raz pierwszy naprawdę przytomny, od kiedy upadł nad brzegiem Wisły. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, przekręcił się przez bok i zsunął z leżanki.

— Pan wraca na leżankę!

— Aleksy! — Ostry głos Gabriela rozbrzmiał tuż przy jego uchu. 

Aleksy zachwiał się, ale silne ramiona ratownika utrzymały go na nogach.

— Mogę iść. Nic mi nie jest. Zamarznę, jak będę leżał — wycedził i niezdarnie podciągając koc na ramiona. 

— Nie zamarznie pan...

— Mogę iść — odparował ostro i wyprostował się, biorąc kilka głębokich wdechów. Próbował opanować drżenie całego ciała, ale zęby podzwaniały o siebie, a folia termiczna, którą trzymał w dłoniach, szeleściła, jakby jednego po drugim odwijał cukierki.

Lekarze rozdzielili się: jeden z nich zabrał Konrada i Aleksego na pomieszczenia w podziemiach na rezonans magnetyczny, gdzie Aleksy dostał suche ubranie szpitalne, a drugi zaprowadził Gabriela do gabinetu na parterze, by nastawić mu bark. 

Pobierali krew, zakładali szwy i badali obrażenia, ale Aleksy nie rejestrował niemal niczego. Nie słyszał rozmów załogi szpitala ani Konrada, który bez cienia skrępowania wyciągnął telefon komórkowy. Odszedł w kąt pokoju, gdy pielęgniarka obmywała Aleksemu otarcia na knykciach i przyciszonym głosem tłumaczył coś rozmówcy. 

— Trzy osoby mają rany postrzałowe — szepnął Konrad, siadając obok Aleksego. Ten spojrzał na niego nieprzytomnie, odchrząkując cicho. 

Adrenalina opuściła jego ciało i zrobił się po prostu senny. 

Nie musiał już o nic się martwić. Zrobił to, co powinien. Teraz mógł po prostu odpuścić, dać porwać się zaleceniom lekarzy i najzwyczajniej w świecie pozwolić się leczyć. O balistykę się nie martwił. Mundurowi na pewno znaleźli już na torach ich broń, po odciskach palców dojdą, która należała do niego, a która do Antka. A Aleksy był bezwzględnie przekonany, że wszystkie kule, które trafiły rannych, wyszły z lufy broni Szarejko.

Aleksy wyciągnął broń dopiero na moście, a Antek strzelał jak oszalały już przed przystankiem. Instynkt, który nim kierował, od kiedy zobaczył Antka w Nadmie, kazał mu nie wyjmować wtedy broni. 

Koniec końców, jednak to nie instynkt go uratował tylko rektor.

Młoda pielęgniarka poprowadziła Aleksego i Konrada opustoszałymi korytarzami na trzecie piętro. Słabe światła z ulicznych latarni wkradały się przez okno na samym końcu korytarza, wskazując im dyskretnie drogę między krzesłami, wózkami i łóżkami szpitalnymi ustawionymi pod ścianami, aż do samego parapetu.

Pielęgniarka otworzyła ostatnie drzwi na oścież i zaprosiła ich gestem do środka.

— Mają panowie tę salę dla siebie — wyjaśniła, nadal przyglądając im się ze słabo ukrywaną ciekawością. Aleksy domyślił się, że Godlewski pociągnął za wszystkie sznurki, jakie miał w zasięgu w ciągu tych zaledwie kilku godzin. Nie wiedział, jak ale najwyraźniej postawił zarząd szpitala na równe nogi, więc obsługa medyczna dostała bardzo restrykcyjne wytyczne, jak ma się nimi zająć.

— Dziękujemy — bąknął Konrad i po chwili dodał już pewniejszym głosem: — Czy możemy dostać trochę kołder? Wie pani, kolega taplał się w Wiśle...

— Zaraz przyniosę.

Wyszła, zamykając za sobą drzwi, a oni padli na dwa z czterech łóżek w tym nijakim pomieszczeniu z biało-zielonymi ścianami i absurdalnie dużymi oknami. Jasny blask księżyc rzucał światło na wytartą podłogę, dając irracjonalne wrażenie spokojnego wieczora. Jakby wydarzenia na moście Gdańskim były odległą przeszłością. Aleksy poczuł, jak bardzo był zmęczony, dopiero gdy naciągał na siebie kołdrę: wszystko go bolało i nadal drżał z zimna. Jakby lodowata woda Wisły nadal tkwiła głęboko w nim. W jego płucach, żołądku, gardle. W sercu.

Zabił dwoje ludzi. Z premedytacją. Z zimną krwią. I niczego nie żałował.

Puścił się za nim w pogoń, a gdy obaj znaleźli się pod wodą, zmusił Antka, by otworzył usta i wypuścił z ust powietrze. Odebrał mu ostatni oddech w każdym tego słowa znaczeniu.

I nie czuł kompletnie nic. W momencie, gdy wpadł z ramiona Konrada i Gabriela, wszystko przestało mieć znaczenie. Ochronił ich. Bez względu na konsekwencje, był całkowicie pewien, że Szarejko już nigdy nie skrzywdzi Gabriela. Odpychał się od jego wiotczejącego ciała, by wynurzyć się na powierzchnię. Podczas gdy śmieci i patyki na dnie Wisły szarpały jego niesione prądami wysokich wód ciało.

— O czym ty myślałeś, jak rzuciłeś się za nim przy tym moście? — zapytał po chwili Konrad. Leżał na boku i podpierając się na łokciu, patrzył na Aleksego tak intensywnie, jakby chciał wedrzeć się do jego głowy. Nadal czekał za zszycie łuku brwiowego, który rozciął, gdy Gabriel uderzył autem w barierki.

— Szczerze mówiąc, to nie myślałem — przyznał Aleksy, przykrywając się pod samą brodę.

— Napędziłeś mi olbrzymiego stracha — mruknął Konrad i już chciał coś dodać, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich Gabriel z opiekującymi się nimi lekarzami i pielęgniarkami u boku.

Ignorując utyskiwania obsługi szpitala, Olszewski usiadł na krańcu łóżka Aleksego. Obdarzył go cieniem uśmiechu, który często zdobił jego piękną twarz, gdy zostawali w lofcie sami – ten drobny gest czułości, zarezerwowany tylko dla niego... Aleksy z trudem wysunął rękę spod kołdry i odnalazł dłoń Gabriela. Dopiero wtedy poczuł, że on też się trzęsie. Aleksy podźwignął się powoli na łokciu. Nie spuszczał oczu z bladego oblicza Olszewskiego: broda mu drżała, a usztywnioną w temblaku rękę przyciskał do piersi.

— Wszystko dobrze? — zachrypiał Aleksy, niezdarnie próbując nakryć jego kolana kołdrą. Gabriel go powstrzymał i objąwszy ramieniem, przycisnął policzek do jego piersi.

— Wszystko w najlepszym porządku.

Kłamał, Aleksy czuł to w kościach, ale nie miał sił, żeby nakłaniać go do zwierzeń. Nie teraz, nie po tym wszystkim. Ta rozmowa musiała poczekać.

— Co z barkiem?

— Nic takiego — wyszeptał, wtulając się w niego mocniej. Aleksy otoczył go ramionami i niezdarnie pogładził po plecach. Gabriel trząsł się, choć wydawał się ciepły, jakby dopiero wyszedł spod pierzyny. Aleksy nie wiedział skąd te dreszcze.

— Ma pan bardzo skomplikowaną kontuzję, nie powiedziałbym, że to nic takiego — burknął młody lekarz, siadając na krześle tak blisko, że zderzał się z nimi kolanami. — Słyszał pan doktora Śliwskiego, prawda? Musi pan zakładać stabilizator jeszcze co najmniej przez miesiąc, a potem będzie konieczna rehabilitacja. Rozumie pan, panie Olszewski?

— Tak — wydusił Gabriel, nie odsuwając się nawet o milimetr od Aleksego.

— Coś jeszcze? — zapytał Aleksy, mechanicznie gładząc Olszewskiego po skulonych plecach. Skupienie się na jego ranach dawało poczucie jakiejś stabilności, celu na kolejne godziny. Poza snem.

— Nie, ale przez pierwszy tydzień pan Olszewski może potrzebować więcej proszków przeciwbólowych — wyjaśnił powoli, po czym bez ostrzeżenia ściągnął z nich kołdrę Aleksego. — Teraz pan do badania, panie Karczewski. Pana prześwietlenie nie wygląda najlepiej. Może mi pan powiedzieć, co się wydarzyło?

— Biłem się — wydukał, niechętnie wypuszczając Gabriela z objęć. 

Pielęgniarka popchnęła go delikatnie do tyłu, więc Aleksy położył się na wznak i wbił wzrok w sufit. Długa rysa przebiegała od jednej ściany do przeciwległej.

Młody lekarz podciągnął mu koszulkę i bezbłędnie zlokalizował złamane żebra. Aleksy chwycił odruchowo pościel i zacisnął szczęki, by nie krzyknąć, gdy mężczyzna nacisnął na nabiegłe krwią miejsca na jego boku.

— I? — dopytywał medyk.

— Spadłem z Mostu Gdańskiego — wycedził, przymykając oczy, by opanować chęć wymierzenia prawego sierpowego brutalnemu doktorowi. 

Gabriel obszedł ich powoli i przyciągnąwszy sobie drugie krzesło, usiadł po przeciwnej stronie łóżka. Aleksy jakby z oddali słyszał rozmowę Olszewskiego z pielęgniarką na temat tego, czy zostaną, czy pojadą do domu. 

Coraz trudniej było mu utrzymać świadomość.

Chciał wracać do loftu: wejść pod swoją kołdrę, do swojego łóżka i dostać od Gabriela ten cudowny napar, który wreszcie rozgrzałby go od środka. Chciał zdjąć z siebie te szpitalne ubrania, ale przede wszystkim, chciał po prostu zasnąć kamiennym snem i obudzić się za kilka dni, gdy ból nie będzie tak dokuczliwy. Z Gabrielem w swoich ramionach. A potem zorganizuje z Konradem tę noc w kafejce internetowej.

— Ma pan złamane i obite żebra, odbitą nerkę, płytką ranę postrzałową, tuzin siniaków i wróżę panu zapalenie płuc w najlepszym wypadku, ale tak będąc szczerym... — zawahał się lekarz, patrząc na niego ponuro. – Pan Olszewski i pan Wilczyński mogą dzisiaj wracać do domu, ale pan zostaje.

— Dajcie mi coś przeciwbólowego i dojdę do siebie w domu...

— Obawiam się przede wszystkim wtórnego utonięcia — przerwał mu w końcu zdecydowanym głosem. Gabriel zacisnął dłoń na jego palcach, że Aleksy uchylił powieki, a jego spojrzenie padło na poszarzałą twarz ukochanego. — Panie Karczewski, czuje pan ból w klatce piersiowej? Jest panu słabo? Ma pan potrzebę kaszlu?

— Tak. Tak. Tak — przyznał słabo, odchrząkując cicho.

— Umówmy się na dwudziestoczterogodzinną hospitalizację. W tym czasie będziemy mieli na pana oko i wykonamy szereg dodatkowych badań. Gdyby stało się coś... Będziemy natychmiast działać — zawyrokował, podnosząc się z krzesła. Skinął na pielęgniarkę, która wprawnie wbiła Aleksemu wenflon w dłoń i podała kilka leków jeden po drugim. — Decyzją dyrekcji mają panowie to pomieszczenie całe dla siebie, tak długo, jak to będzie potrzebne. Jeżeli panowie Wilczyński i Olszewski również zdecydują się zostać, to wykonamy i panom dodatkowe badania...

— Zostaniemy — odpowiedział szybko Konrad, który już wymościł się w swoim łóżku i z kubkiem gorącej herbaty, nie spuszczał wzroku z Aleksego.

— Jakie są pana rokowania? — zapytał Gabriel, z trudem opanowując drżenie głosu. — Co do wtórnego... utonięcia?

— Szanse są pół na pół, dlatego absolutnie nie rekomenduję wypisu na własne życzenie.

— Aleksy zostanie — powiedział stanowczo Gabriel, kładąc ukochanemu dłoń na ramieniu. — Czy mogę poprosić o nową torebkę foliową, zanim wyjdę? Chciałbym się wypisać.

— Zostań — wybełkotał Aleksy, próbując na oślep odnaleźć jego dłoń. Powieki robiły się coraz cięższe, jego ciało powoli stawało się przyjemnie bezwładne tylko uporczywe uczucie, że musi zwymiotować, nie ustępowało.

— Muszę wracać — powiedział cicho Gabriel i ucałował go w czubek głowy. 

Nim Aleksy zdążył go ubłagać, by po tym wszystkim go nie zostawiał, dźwięki i kolory straciły na ostrości, a on sam odpłynął. Wreszcie na dobre pochłonął go słodki sen, w którym nie musiał już nic. Nie myślał o niczym, nie widział niczego, nie pamiętał niczego. Po prostu spał i to było cudowne uczucie absolutnego spokoju. Nieważkości. Bez zmartwień, bez strachu. 


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


Aleksy obudził się późnym przedpołudniem, gdy promienie zimowego słońca przegnały cień z każdego kąta sali. Zmrużył oczy oślepiony tym zimnym światłem. Obok jego łóżka siedziała Lidka ze swoją burzą loków i z zaangażowaniem tłumaczyła coś Konradowi. Słyszał słowa, ale w jego głowie nie układały się w zdania. Nie mógł skupić się na tyle, żeby zrozumieć sens wypowiedzi. Nie wiedział też, co odpowiedział jej Wilczyński, który siedział z nogami na materacu i w pełni ubrany, opierał się nonszalancko o metalowe wezgłowie łóżka.

— Obudziłeś się, śpiący królewiczu! — zawołał wesoło Konrad. Aleksy zamrugał nerwowo, próbując przegonić senne otępienie, które nadal spowijało umysł niczym wiosenna mgła. — Jak się czujesz?

— Do dupy — wydusił, nawet nie siląc się na kurtuazję. Lidka obróciła się do niego w krześle i z uśmiechem na ustach, ostrożnie poprawiła kołdrę na jego piersi. — Gdzie jest Gabriel?

— W Akademii — wyjaśniła. Podniosła kubek z wodą, z którego wystawała słomka i przesunęła mu do ust. Upił kilka łyków i opadł z powrotem zmęczony, jakby właśnie wbiegł na dziesiąte piętro.

— Wrócił wczoraj wieczorem, kiedy zasnąłeś. Wyrwał ci kilka włosów i pobrał krew i tyle go widziałem — powiedział z łobuzerskim uśmiechem Konrad. Podniósł się ze swojego łóżka i podszedł do niego szybkim krokiem. Usiadł ciężko na materacu i poklepał Aleksego mocno po kolanie.

— Gabryś zaszył się w swoim gabinecie i czaruje. Poprosił o kilka dodatkowych składników i kazał mi wyjść — westchnęła, odstawiając naczynie.

— Te szanse pół na pół, że się utopisz w tym łóżku, najwyraźniej mu nie odpowiadały — wyszczerzył się Wilczyński i pochyliwszy się, wyciągnął spod łóżka plecak. — Zanim jednak zamknął się z tymi swoimi wiedźmarzowymi zaklęciami, spakował ci rzeczy i przysłał do nas Lidkę. Dzięki ci, dziewczyno, przecież na tym szpitalnym śniadaniu to byśmy z głodu umarli!

Aleksy spojrzał na stolik nocny, który brodą wskazał mu przyjaciel. Stały na nim kawa ze Starbucksa w kubkach termicznych, bajgle z szynką i talerz pełen ciastek. Westchnął i odruchowo rozejrzał się za swoim telefonem, dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że aparat wpadł do Wisły razem z nim.

— Nawet gdybyś miał telefon to i tak by nie odebrał. Czaruje — wyjaśniła Lidka, trafnie odczytując jego zagubione spojrzenie. — Zawołam lekarza i napiszę Gabrysiowi, że się obudziłeś, żeby odczytał, jak tylko skończy. Doktor Tkaczyk jest dobrej myśli. Nie kaszlesz, nie gorączkujesz... Powiedział, że chce cię potrzymać jeszcze do kolacji, a potem cię wypisze, jeżeli wszystko będzie dobrze.

— Rozmawialiście z Godlewskim? — zachrypiał, ostrożnie sięgając po ciasteczko półfrancuskie. Lidka go ubiegła. Wzięła słodkości z szafki i podetknęła mu pod samą dłoń. Najwyraźniej była zdeterminowana, by choć w najmniejszym stopniu zaopiekować się nim tak, jakby to zrobił Gabriel.

— Pracuje nad tym, żeby nikt cię nie wystawił na publiczny lincz i żebyś nie trafił za kratki — odpowiedział natychmiast Konrad. 

Lidka spojrzała na niego wymownie, ale Aleksy był wdzięczny, że przyjaciel nie owija w bawełnę. Nie spodziewał się taryfy ulgowej ze strony władz, skoro biegał po Warszawie z bronią. 

I utopił człowieka w Wiśle.

— Kiedy tylko będziesz gotowy mam was zabrać do Akademii. Na dole stoi radiowóz policyjny, będzie nas eskortować do samego Kampinosu. Rektorowi również zależy, żebyś szybko stąd wyszedł — mruknęła Lidka, gniotąc w dłoniach puchaty sweter. Zmarszczył brwi, patrząc pytająco na Wilczyńskiego, ale ten tylko znów poklepał go po kolanie i westchnął wymownie.

— Kilka osób was sfilmowało. To znaczy twoją bójkę z Antkiem. Wszędzie w social mediach są wyrywki z nagrań, gdzie do siebie strzelacie i spadacie z Mostu Gdańskiego — wyjaśnił w końcu i sięgnął po jedno z ciasteczek. Wzruszył ramionami, gdy Lidka spiorunowała go spojrzeniem i podjął dalej opowieść: — Szczęście w nieszczęściu jest takie, że jeden z młodych mundurowych od razu posłuchał Godlewskiego. Pobiegł do auta Lidki i ściągnął numery rejestracyjne, zanim ktokolwiek wpadł na pomysł, żeby zrobić zdjęcie BMW. W miarę szybko ustawili kordon, więc jest duża szansa, że nikt nie sfilmował twojej twarzy. Specjalista od cyberprzestępstw w stołecznej policji twierdzi, że muszą poczekać czy coś wypłynie. Czasami mija kilka dni, zanim ktoś z dobrej jakości nagraniem zdecyduje się na jego ujawnienie.

— Czyli tak naprawdę nie wiemy, w jakiej jestem sytuacji?

— Nie. Słuchawka Godlewskiego jest rozgrzana do czerwoności, tyle telefonów wykonuje w twojej sprawie. Możesz czuć się ważny, bo nawet premier jest zaangażowany, ale... nic nie będą mogli zrobić, jeżeli to pójdzie viralem.

— Yhym... — mruknął Aleksy i przymknąwszy oczy, opadł z powrotem na poduszkę. Tym razem to social media do spółki z Antkiem wykopały pod nim ten grób, a on w niego runie. Czuł to pod skórą i jeżeli miał iść do więzienia, to chciał spędzić te ostatnie dni na wolności w swoim mieszkaniu z Gabrielem. Nie tutaj. — Chcę wrócić do Akademii — odezwał się ostrzejszym głosem, niż zamierzał.

— Znajdę lekarza i zobaczymy, co da się zrobić — powiedziała szybko Lidka, zrywając się z krzesła, jakby dopiero sobie przypomniała, że już dawno powinna wyjść. Chwyciła telefon i wybiegła z sali.

— Udało ci się — szepnął Konrad, uśmiechając się szeroko. — Masz nerwy ze stali, chłopie. I tyle szczęścia, że mógłbyś nim obdarować połowę Akademii!

Aleksy parsknął ni to w złości, ni to w rozbawieniu i wyciągnął rękę po swój plecak. Nie musiał nic mówić. Wilczyński z szelmowskim uśmiechem podał mu ubrania. 

Czas wracać do domu.


꧁𒀯𖣴𒀯꧂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro