Rozdział 17, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lidka podwiozła ich pod same drzwi uczelni, a potem razem z Konradem pomogli mu wejść na trzecie piętro. Ich ciężkie kroki odbijały się echem od opustoszałych korytarzy, gdy mijali kolejne zamknięte drzwi i balkony wychodzące na galerię. 

Tam, gdzie ponad pół roku temu Aleksy zabił Biesa.

Tam, gdzie wszystko się zaczęło, bo Gabriel zdecydował się oddać swoją duszę za życie Aleksego.

Weszli do opustoszałego dziekanatu i przez krótką chwilę wydawało się Aleksemu, że są tutaj tylko oni. Dopóki nie dobiegł go szelest kartek zza uchylonych drzwi do gabinetu rektora. Nie czekał na zaproszenie i zachętę Lidki. Powoli, ramię w ramię z Konradem przeszedł przez obłożone dokumentami pomieszczenie, by w kilku krokach znaleźć się w gabinecie Godlewskiego. 

— Cieszę się, że was widzę — odezwał się rektor i skinął głową na Konrada. — Zamknij za sobą drzwi.

Wilczyński po chwili wahania wyszedł. Zamek za plecami Aleksego kliknął i miał nieodparte wrażenie, że znowu znalazł się w pułapce, choć siedział naprzeciwko człowieka, który uratował mu życie. Zapadła między nimi grobowa cisza i najwyraźniej żaden z nich nie rwał się, by być pierwszym, który się odezwie. Ostatnie, na co tak naprawdę Aleksy miał ochotę to rozmowa z Godlewskim. Był mu wdzięczny, ale wolał wysłać kurierem whiskey, niż zamykać się z nim w jednym pokoju.

— Mogłeś mi to wszystko powiedzieć — odezwał się w końcu rektor, mierząc go nieodgadnionym wzrokiem. — Pomógłbym ci.

— Nie wydaje mi się — mruknął, opadając na oparcie krzesła. 

Gdyby na samym początku powiedzieli mu, że Gabriel oddał duszę za życie Aleksego, w niczym nie byłby im w stanie pomóc. Miał związane ręce, bo nie mógł się zgodzić na zabicie kogokolwiek: czy to jednego z ludzi ze Świata Cieni, czy zwykłego cywila. A przecież tak naprawdę od tego się to wszystko zaczęło. To był początek bardzo osobistej walki Aleksego z Antkiem. 

Właśnie wtedy przestała to być sprawa Akademii. 

Nie było żadnego sposoby, żeby Godlewski pomógł mu w walce i ocalił duszę Gabriela.

— To jest chyba jedna jedyna cecha, jaka łączy cię z Henrykiem Karczewskim. Kompletny brak zaufania do Akademii i kolegium. Za to twoja lojalność wobec przyjaciół i Świata Cieni jest wyjątkowa.

Aleksy nie zgodziłby się z nim w żadnej z tych kwestii, więc milczał. Z ojcem łączyło go na pewno dużo więcej. To właśnie ten mrok, który dzielili, niemal ściągnął go na dno. Gdyby nie Gabriel i Konrad byłby takim samym samotnym tyranem jak ojciec. Wiedział to. Ufał Akademii. Wierzył, że musi istnieć w ich świecie jakaś jednostka, która będzie sprawowała kontrolę, bo w przeciwnym razie to wszystko, by się rozsypało, a ludzie tacy jak Antek czy Gomorra robiliby straszne rzeczy i działałoby więcej im podobnych. Aleksy nie ufał, że Akademia może mu pomóc. Koniec końców tylko Gabriel i Konrad przybędą mu się na ratunek.

Chociaż rektor dosłownie rzucił się za nim do Wisły.

Godlewski drgnął i obrócił się w wysokim fotelu obitym w czarną skórę. Otworzył szafkę ustawioną pod samą ścianą i wyciągnął z niej zakorkowaną butelkę. Nie spuszczając wzroku z Aleksego, postawił ją na stole, a potem popchnął w jego kierunku.

— Gabriel prosił, żebyś to wypił do dna, jak tylko pojawisz się w Akademii.

— Gdzie on jest? — zapytał, przesuwając wzrokiem po starannych literach Gabriela zdobiących białą etykietę. Odkręcił korek i bez wahania wypił kilka łyków granatowego płynu. Niezmiennie obrzydliwe, pomyślał i przełknął kolejne porcje.

— Z tego, co wiem, skończył czarować nad twoją lalką i jest teraz w waszym mieszkaniu. Pakuje bagaże — wyjaśnił, spoglądając na niego ponuro. 

Przynajmniej Aleksy ostatecznie dowiedział się, po co Olszewski zabrał jego włosy, gdy wychodził ze szpitala. Podejrzewał też, że właśnie pił własną krew. Przełknął kolejnych kilka łyków, zanim odruch wymiotny stał się silniejszy.

— Bagaże?

— Specjaliści od cyberprzestępstw są sceptyczni i uważają, że jest spore ryzyko, że nagranie, na którym będzie można cię zidentyfikować, w końcu wycieknie do sieci — westchnął. Splótł palce pod brodą i wbił w niego swoje szare oczy. — Wieczorem kręciło się tam bardzo dużo osób i sądząc po ilości gapiów, których widać na filmikach w internecie, ktoś mógł mieć dobre ujęcie.

— Co mi grozi? — zapytał w końcu, wypuszczając powietrze ze świstem. Syknął, gdy ból w żebrach dał o sobie znać. Czekało go kilka tygodni rekonwalescencji.

— Nic — odpowiedział spokojnie Godlewski i wstał z krzesła, ignorując zdumione spojrzenie Aleksego. — Przedstawiłem premierowi cały wykaz ofiar Antoniego Szarejko, łącznie z Julią Cieślą — wyjaśnił, patrząc na niego znacząco. Aleksy poczuł, jak nagle zrobiło mu się gorąco, ale starał się za wszelką cenę utrzymać obojętny wyraz twarzy. — Zapewniłem, że z punktu widzenia Akademii i kolegium jesteś bohaterem.

— Więc dlaczego Gabriel pakuje moje rzeczy?

— Wasze rzeczy, Aleksy. Wasze — poprawił go rektor, uśmiechając się szeroko, gdy dawno uczeń obdarzyło go po raz kolejny zdezorientowanym spojrzeniem. — Profesor Olszewski kilka godzin temu złożył na moje ręce wypowiedzenie. Przyjąłem ją ze skutkiem natychmiastowym — kontynuował, otwierając kolejną szafę stojącą w kącie pomieszczenia. Do Aleksego dobiegł piskliwy dźwięk wprowadzania kodu, a po kilku sekundach Godlewski zatrzasnął drzwiczki i podszedł do niego z grubym etui w dłoniach. Położył je na stole przed Aleksym, spoglądając na niego porozumiewawczo. — Odprawa profesora Olszewskiego za lata fantastycznej pracy, twoje wynagrodzenie za zabicia Biesa, bonus za brak ofiar śmiertelnych w czasie ataku na Akademię, a także wynagrodzenie za wytropienie i wyeliminowanie Antoniego Szarejko.

Aleksy przez dłuższą chwilę patrzył na pieniądze, które właśnie dostali, próbując poukładać sobie w głowie to, co właśnie usłyszał. 

Akademia koniec końców jednak go nie zawiodła. Godlewski też nie.

— Będzie lepiej, Aleksy, jeżeli na jakiś czas znikniecie. Premier i komendant też są tego zdania — westchnął, siadając z powodem na swoim miejscu. — Nie mogę ci obiecać, że będziecie mogli wrócić za miesiąc, czy za pół roku, ale...

— Mamy wyjechać i się ukryć. Tylko gdzie? — zapytał Aleksy, patrząc Godlewskiemu prosto w oczy. Ten wydawał się zadowolony, wręcz szczęśliwy. Ile musiał walczyć, by Aleksy został puszczony wolno?

— Z tego, co wiem, Gabriel już kupił bilety — odpowiedział i wskazał na saszetkę, zachęcając go, by ją otworzył. Aleksy zmarszczył brwi, ale zrobił, co mu kazano. W środku istotnie znajdował się gruby plik banknotów o różnych nominałach, a na samym wierzchu paszport. Otworzył swój pierwszy w życiu paszport i zaniemówił.

Nie miał pojęcia, skąd rektor miał jego zdjęcie i to jeszcze paszportowe, ale nie było wątpliwości, że patrzył na swoją własną twarz. Jednak nie to go najbardziej zdziwiło, a nazwisko obok.

Aleksander Wilczyński

— Komendant zasugerował, żebyśmy zmienili twoje nazwisko. Pomysł na nazwisko wyszedł od Gabriela, ale biorąc pod uwagę entuzjazm Konrada... — powiedział rektor, patrząc na niego łagodnym, ojcowskim wzrokiem, którego nigdy nie widział u Henryka. Nigdy. Aleksy zdał sobie sprawę, że na dłonie ściśnięte na etui skapują jego własne łzy. Łzy szczęścia i wdzięczności, do których nadal nie umiał się przyznać. — Dajmy czas czasowi, Aleksy. Wierzę, że bracia Wilczyńscy wyruszą jeszcze w Polskę, by upolować kolejne demony.

Aleksy zdołał jedynie skinąć na znak zgody, ale Godlewskiemu najwyraźniej to wystarczyło.

— Jesteś dobrym człowiekiem, Aleksy — powiedział powoli. Aleksy poderwał głowę, by zaprzeczyć, ale gdy po raz kolejny spojrzał na ten łagodny uśmiech i dostrzegł w nim czułość, zamarł. — Bez względu na to, co się wydarzyło, jesteś dobrym człowiekiem. Jednym z najlepszych, jakich znam. Przydarzyło ci się w życiu bardzo dużo nieszczęścia. Wierzę, że z czasem przestanie mieć ono na ciebie wpływ, że mrok wokół ciebie w końcu zniknie i myślę, że jesteś na dobrej drodze.

Aleksy zacisnął dłonie na swoim paszporcie i zwiesił głowę, zbyt poruszony słowami rektora, by cokolwiek odpowiedzieć. Do teraz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebował to usłyszeć od kogoś, kto mimo wszystko od lat stanowił dla niego autorytet. Od kogoś, kto mógłby być jego ojcem. Kto traktował go jak syna.


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


Wyszedł z dziekanatu wprost w roześmianą grupę studentów. Zajęcia w Akademii się skończyły i adepci wylegli na korytarze, wypełniając życiem i młodzieńczą energią zimne mury.

Aleksy dałby wszystko, żeby mieć szansę wrócić do klasy. Raz jeszcze przeżyć noc w bibliotece z Gabrielem i mądrzejszy o wszystkie doświadczenia, odwzajemnić pocałunek. Nigdy by nie wyjechał.

Od miesięcy nie mógł pozbyć się wrażenia, że gdyby został w Akademii po obronie tezy, od razu zauważyłby dziwne zachowania demonów, wcześniej wytropiłby Antka... Może przemówiłby mu do rozsądku? Może...

Otrząsnął się, gdy zdał sobie sprawę, że w przelewającej się wokół niego masie studentów para błękitnych oczu pozostaje nieruchoma. Zamrugał, by odgonić otępienie i gdy pierwsza mgła marazmu opadła, zdał sobie sprawę, że to nie Gabriel. Jasnowłosy student o lazurowych oczach wpatrywał się w niego z zachwytem, graniczącym z uwielbieniem. Ściskał w dłoniach jakąś książkę i choć przechodząca młodzież raz za razem szturchała go ramieniem, on nie spuszczał z niego oczu.

Aleksy nie chciał rozmawiać ani teraz, ani kiedykolwiek z chłopem, którego śliczne niebieskie oczy nieodparcie przywodziły mu na myśl Gabriela, gdy go odtrącił dekadę temu...

Obrócił się bez słowa i wspierając się na kamiennej ścianie, ruszył w stronę loftu. Miejsca, w którym chciał się znaleźć ponad wszystko, a z którego musiał odejść. Pierwszego domu, pierwszej oazy bezpieczeństwa.

Już, zanim otworzył drzwi, usłyszał wrzawę i krzątaninę dobiegającą z wewnątrz. Mimo uczucia skucia lodem w piersi uśmiechnął się pod nosem, naciskając klamkę. Uchylił drzwi i jego wzrok od razu padł na Gabriela siedzącego na kuchennym krześle wysuniętym na środek pomieszczenia. Pochylony nad torbą podróżną Aleksego, przekładał w niej coś ze skupieniem wymalowanym na twarzy. Lidka stała na antresoli i przygięta nad szafką wyciągała z niej drobne przedmioty. 

— Nic się nie martw. Jakoś to z Lidką ogarniemy — odezwał się ze składzika Konrad. Po chwili coś upadło na podłogę i Wilczyński zaklął wściekle. 

Aleksy obserwował ich przez chwilę, po czym wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Gabriel podniósł głowę i oczom Aleksego ukazała się niewielka szrama przecinająca gładki policzek. Wybity bark tkwił w usztywnieniu, które szczelnie otulało jego ramię, pierś i górną część brzucha. Ich spojrzenia się spotkały i karminowe usta Gabriela rozciągnęły się w szczerym uśmiechu. Aleksy podszedł do niego i uklęknąwszy ostrożnie, ujął jego twarz w dłonie. Ich usta zetknęły się w czułym pocałunku.

Ulga. Wszechogarniająca ulga, lepsza niż morfina.

— Jesteś pewien? — zapytał cicho Aleksy, a na pytająco spojrzenie ukochanego dodał: — Czy jesteś pewien, że chcesz ze mną wyjechać? Masz tu rodzinę, pracę...

— Aleksy — przerwał stanowczo, kładąc dłoń na jego policzku. Lazurowe błyszczały nowym blaskiem, którego do tej pory u niego nie widział. — Zosia i Hania to odpowiedzialność Daniela. Kocham je ponad wszystko, ale nie jestem ich ojcem. Mam swoje życie i mam nadzieję, że kiedyś mnie zrozumieją, nawet jeżeli teraz będą na mnie wściekłe. A praca... Ja mam dwadzieścia pięć lat! Nie zostanę w miejscu, tylko z powodu pracy — powiedział z mocą, a po chwili dodał łagodniej: — A przede wszystkim, to ty jesteś moją rodziną. Moje miejsce jest przy tobie.

Aleksy uśmiechnął się, ignorując łzy spływające po policzkach. Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę, sycąc się własnym szczęściem. Spokojnym szczęściem, które do tej pory nie zagościło w życiu Aleksego, a przynajmniej tak uważał. Teraz już wiedział, że jego radość życia to mężczyzna, który siedział przed nim i gładził go czule po szyi. Jego dom, jego dusza, jego serce.

— Gdzie jedziemy? — zapytał w końcu, widząc kątem oka Konrada, który najwyraźniej chciał wyjść ze składziku, ale szybko się wycofał, by im nie przeszkodzić.

— Lecimy. Wybrałem dla nas Hiszpanię. Nigdy tam nie byłem, ty też nie... Może, to jest dobre miejsce na nowy start?

— A co potem?

— A potem będzie miłość — odpowiedział z szelmowskim uśmiechem i pochylił się ku niemu. Aleksy znów poczuł jego ciepłe wargi na swoich i miał wrażenie, że kolejna porcja morfiny rozchodzi się przyjemnym, pulsującym rytmem po jego ciele. Teraz mogli zawojować świat. — Rozejrzyj się po mieszkaniu. Spakowałem rzeczy, które wydawało mi się, że będą ci potrzebne, ale sprawdź, czy niczego nie przeoczyłem. Musimy być na lotnisku za trzy godziny.

— Co?! — wydusił Aleksy, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Gabriel parsknął śmiechem i raz jeszcze ucałował go mocno, a wtedy i Aleksy w końcu się uśmiechnął. 

Chciał nie tylko przejrzeć rzeczy, ale pożegnać się z miejscem, w którym po raz pierwszy zaznał prawdziwego szczęścia. Miejscem, które nazywał domem i do którego chciał wracać. Kiedyś lubił o sobie myśleć jako o podróżniku, który nie ma swojego stałego miejsca w świecie, ale teraz wiedział, że będzie tęsknił za tym loftem.

Jednak, gdzie Gabriel tam i dom. Znajdą nowego gniazdko w Hiszpanii i będą tam jeszcze szczęśliwsi. Z Olszewskim u boku wszystko wydawało się łatwiejsze.

Mogli zabrać ze sobą niewiele bagażu, raptem to, co udało im się spakować do walizki, dwóch plecaków i torby podróżnej. Jednak gdy dotarli do hali odlotów lotniska Chopina, Aleksy był pewien, że mają wszystko czego im trzeba. Część pieniędzy od Godlewskiego wpłacili na konto Gabriela, a część włożyli do swoich plecaków. Potem muszą się już zdać na szczęście w tej nowej, wielkiej przygodzie.

Lidka podeszła do nich szybkim krokiem, niosąc podstawkę z czterema kubkami kawy, jakby to mogło przedłużyć to, co nieuchronne: rozstanie.

— Samolot odleci planowo — poinformowała ich dławiącym się głosem.

— Będę za tobą tęsknił, Wilczyński — powiedział Konrad z zawadiackim uśmiechem. Podszedł do Aleksego i z zaskakującą delikatnością, przygarnął go do siebie. — Odezwij się czasem.

— Dam znać, jak tylko wylądujemy — mruknął Aleksy, przytulając go do siebie. Przymknął oczy, rozkoszując się bliskością przyjaciela. Nie stracił go, obaj przeżyli. Obaj byli bezpieczni. Konrad zaśmiał się krótko w jego szyję i wyprostował powoli. Puścił mu oko bez odrobiny smutku na roześmianej twarzy. Podszedł o Gabriela i objął go. 

— Miej na niego oko, Gabrysiu.

— Nawet na chwilę nie puszczę jego dłoni — obiecał cicho, poklepując go po plecach. Gdy się wyprostowali, zalana łzami Lidka wślizgnęła się przed Konrada i zarzuciła Gabrielowi ręce na szyję. — Dziękuję za wszystko, Lidko.

— To j-ja dzięk-kuje — wychylipała, całując go po policzkach. Przytulił ją mocno i z cichym westchnieniem odsunął się od przyjaciółki. — Gdyby nie ty... Zostałabym wtedy sama... Gdyby nie ty, Gabryś, zawsze byłabym sama.

— A ja nieszczęśliwy — odpowiedział, ujmując jej dłoń. Przesunął kilka razy kciukiem po jej wierzchu i rozluźnił palce, wypuszczając przyjaciółkę. — Wybaczcie, że zostawiam wam na głowie posprzątanie loftu...

— Będziemy mieli czas, żeby przelać łzy po was. Jak się trochę uspokoi, a wy gdzieś osiądziecie, to przyjedziemy do was — obiecał Konrad, obejmując Lidkę ramieniem i odciągając ją do tyłu. — Idźcie, bo słowo daję i wskoczymy wam do plecaków.

Gabriel zaśmiał się krótko i zarzuciwszy plecak na zdrowe ramię. Aleksy ujął jego dłoń i po raz ostatni spojrzał na przyjaciela, który w głębi duszy był mu bliski jak brat i bez słowa pociągnął Olszewskiego do odpraw. 

Zapłacił za swoje szczęście najwyższą cenę – musiał oddać swoje miejsce w Świecie Cieni. Miejsce, gdzie poruszał się jak ryba w wodzie, bezwzględnie pewny swojej wiedzy i umiejętności. Zdarł to z siebie brutalnie, z krwią, jakby drapał własną skórę do żywego mięsa i oddał na ołtarzu wolności i miłości. Nigdy nie pozbędzie się żalu za tym, co od urodzenia było jego powołaniem: dać zbłąkanym duszom spokój. 

Wierzył głęboko, że wszystko co zrobił przez ostatnie pół roku i to, co finalnie poświęcił było tego warte.

Bycia wolnym. Prawdziwie wolnym.

Pomógł Olszewskiemu położyć rzeczy do kuwet. Zdjął powoli swój plecak i z ekscytacją nieśmiało wkradająca się do serca po raz pierwszy przeszedł przez detektor metalu.

Przez krótką chwilę, gdy po raz pierwszy w życiu podawał funkcjonariuszowi straży granicznej swój fałszywy paszport, serce podeszło mu do gardła w mieszance ekscytacji i obaw, że wszystko się wyda, ale nic takiego się nie wydarzyło.

Odeszli ze Świata Cieni i stali się... zwykłymi ludźmi.

Przeszli wolnym krokiem pod swój gate i usiedli na metalowych, niewygodnych krzesłach. Olbrzymia maszyna za panoramicznym oknem kołowała na pasie startowym, by po chwili przyspieszyć i wzbić się w powietrze, a za nią kolejna.

Obserwował je z błyszczącymi oczami, ściskając dłoń Gabriela na swoich udach. Oparty o jego ramię Olszewski, przymknął leniwie oczy i pogrążony w płytkim śnie, nabierał energii. 

Musimy znaleźć jakiś hotel zaraz po przylocie i przespać się, pomyślał Aleksy, całując go delikatnie w czubek głowy. Szczególnie Gabriel musiał odpocząć: przywdział tę swoją doskonałą maską, ale zmęczenie było tak duże, że tym razem Aleksy bez trudu go przejrzał.

— Jesteś najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło — wyszeptał po długiej chwili Aleksy, zaciskając palce na jego dłoni. — Warto było tyle cierpieć, żeby w końcu być z tobą.

— Warto było tyle czekać, by spędzić to życie z tobą — odpowiedział Gabriel, unosząc podbródek. Otworzył oczy i uśmiechnął się łagodnie, patrząc na niego tymi pięknymi oczami w kolorze bezchmurnego nieba.

Jego anioł. 

Aleksy pochylił się i bez strachu ucałował go lekko w usta.

— Od teraz już zawsze razem. Ty i ja.

— Naprzód przygodzie — przytaknął Olszewski i obrócił głowę, gdy z głośników dobiegło ostatnie nawoływanie na lot do Madrytu. Spojrzeli na siebie, uśmiechając się szeroko i ściskając swoje dłonie, ruszyli w stronę kurczącej się kolejki do samolotu.

Coś się skończyło, coś zostawili za sobą: Świat Cieni, któremu poświęcili swoje życie i który kochali. Przede wszystkim jednak czekał ich nowy początek. Bez strachu, bez bagażu doświadczeń i bez zobowiązań wobec kogokolwiek. Z miłością, wolni od zmartwień, stawiali odważnie kroki na pokładzie samolotu, który miał ich zanieść do nowego życia: pełnego miłości, zrozumienia i akceptacji. 

Odnaleźli swoje miejsca przy samym oknie i zapięli pasy. Aleksy wbił wzrok za okno i uśmiechając się do siebie, nawet na chwilę nie puszczając dłoni Gabriela. Maszyna zadrżała wraz z turbinami, koła poszły w ruch i samolot potoczył się po pasie startowym. Szum rozszedł się po kabinie, a zaraz za nim huk silników. Plastikowe elementy trzaskały, gdy przyspieszali. Po chwili dziób maszyny poderwał się do góry, a za nim cała reszta metalowej konstrukcji. Ciśnienie zatkało Aleksemu uszy, gdy wbijali się coraz wyżej.

Z każdym metrem, z którym oddalali się od Polski, zwiększał się ich dystans do wszystkiego, co się wydarzyło w minionych miesiącach. 

Samolot wyrównał lot i Aleksy wziął głęboki wdech.

Wreszcie był wolny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro