Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ojciec zatrzymał się w Wołominie, gdzie nieopodal w Zielonce Aleksy odesłał Teresę wbrew jej woli na wieczny odpoczynek i prawie stracił przy tym życie. Wysiedli pod obskurną kamienicą z czerwonej cegły, w prześwicie w bramie Aleksy zobaczył zapuszczone podwórko. W nozdrza uderzył go zapach potu i słodkich wypieków. Wśród nieskoszonej trawy stał przekrzywiony trzepak, dmuchany basen z supermarketu i kilka zepsutych zabawek. W cieniu rozłożystego dębu siedziała stara kobieta w fartuchu do złudzenia przypominającym te, które nosiły kucharki ze stołówki w Akademii. Nie sprawiała wrażenie śmiertelnie niebezpiecznej.

Jednak Henryk poprowadził go nie na podwórze, a do wejścia wewnątrz bramy. Ojciec pchnął stare, podniszczone drzwi i ciszę przerwało głośne skrzypnięcie wypaczonych zawiasów. Weszli do zapuszczonej klatki schodowej. Aleksy kątem oka dostrzegł rdzawą plamę moczu na poszarzałych kafelkach, a tuż pod sufitem łuszczyła się farba pomalowana na zawilgoconej powierzchni. 

— Dasz radę wejść na drugie piętro?

— Tak — odpowiedział Aleksy i zaczął powoli wspinać się po stopniach. Pomny słów Gabriela starał się niczego nie dotykać, ale też zwyczajnie się brzydził. Na półpiętrze w samym rogu zobaczył ślad w kolorze beżu zmieszanego z czymś o głębokim, ciemno pomarańczowym zabarwieniu; wyschnięte wymiociny z krwią. Powstrzymał się przed wzdrygnięciem i podążając za ojcem, stanął przed antywłamaniowymi drzwiami, w których zamontowano absurdalną ilość zamków. — Widzę, że ma dużo przyjaciół.

— Jest wykluczona — rzucił, tak jakby to wyjaśniało wszystko. Aleksemu nie wydawało się, że każdy wykluczony musi powziąć takie środki ostrożności. — Ja będę mówił. Nie jest zbyt... przyjaźnie nastawiona.

— Zapomniałeś o tym wspomnieć w Akademii — mruknął Aleksy, patrząc kątem oka na ojca, który uniósł pięść i zapukał zdecydowanie. 

Po dłuższej chwili szczęk zasuw odbił się echem po opustoszałej klatce i Aleksy niemal otworzył usta ze zdumienia. Wiedział, że wiedźmy i wiedźmarze potrafią uwodzić; byli atrakcyjni i zmysłowi, otaczała ich ta ulotna iskra, część ich spuścizny, ale stojąca przed nim kobieta była po prostu zjawiskowa. Czuł pod skórą, że specjalnie ubrała się w tę obcisłą, czarną sukienkę na ramiączka, żeby ich uwieść. Chciała uzyskać przewagę już od samego początku spotkania. Oparła krągłe biodro o framugę, uśmiechając się tajemniczo. Niedbałym ruchem głowy odrzuciła długie, złote włosy na plecy i otworzyła szerzej drzwi.

— Guślarz Karczewski — powiedziała niskim, melodyjnym głosem i gestem zaprosiła ich do środka.

— Guślarze Karczewscy. To mój syn, Aleksy — odpowiedział neutralnym głosem Henryk i wszedł pierwszy. 

Aleksy, uważając by się o nią nie otrzeć, wślizgnął się za ojcem. Wiedźma o czarnych niczym węgiel oczach uśmiechnęła się do niego niebezpiecznie i przysunęła bliżej, umyślnie utrudniając mu przejście bez kontaktu fizycznego.  

— Nie wspominałeś, że przyjdzie z tobą syn — zauważyła. 

Po wąskim korytarzu rozeszło się ciche skrzypnięcie, a potem trzask, gdy zamknęła drzwi i smród fekaliów rozpłynął się w intensywnym aromacie kadzidła. Mieszkanie było zaskakująco jasne; wśród mebli dominowała sosna, a na starych, wytartych klepkach położono beżowe dywany. Aleksy nie był znawcą, ale wydawało mu się, że są z Ikei.

Poprowadziła ich wąskim korytarzem do niewielkiej kuchni, gdzie stała lodówka, kuchenka gazowa i jedna szafka, a pod oknem kwadratowy stół z dwoma krzesłami po obu stronach.

— Siadajcie — rzuciła miękko i zaczęła krzątać się przy czajniku. Aleksy stanął pod ścianą, udając, że nie widzi jej ukradkowych spojrzeń. — Cudownie pachniesz, Aleksy.

— Fahrenheit — rzucił, starając się nie dać po sobie poznać, że jej zainteresowanie jego osobą jest dość deprymujące.

— Słodziutki jesteś, ale to nie to. Pachniesz śmiercią — odpowiedziała, stawiając kubki z herbatą na stole. 

Aleksy wymienił krótkie spojrzenia z ojcem, który wyprostował się nieznacznie. Wiedział, że ma w cholewce wysokich butów nóż tak jak Aleksy przy pasku pod długą bluzką.

— Jestem guślarzem. Zapach śmierci jest chyba u mnie naturalny.

— Och, jacy wy jesteście cudownie niczego nieświadomi — zaśmiała się, przyciągając sobie taboret. Usiadła na nim zgrabnie, wyciągając kokieteryjnie nogi, tak by eksponować je Aleksemu. — Mam dla ciebie ofertę.

— Nie skorzystam.

— Jesteś niegrzeczny — zauważyła, spoglądając na niego wymownie. 

Wzruszył ramionami, pomny słów Gabriela. Nie zgadzaj się na żadne przysługi.

— Uchodzę za dupka.

— Mam pieniądze — odezwał się Henryk, wyciągając ze swojej torby pokaźny plik banknotów. — Gdybyś zgodziła się z nami porozmawiać, z przyjemnością dołożę drugie tyle...

— Nie interesują mnie pieniądze — rzuciła lekceważąco, posyłając mu bezczelny uśmiech. — W każdym razie nie tym razem, gdy przywiozłeś ze sobą kogoś znacznie bardziej interesującego — powiedziała lekko i zwróciła się do Aleksego: — Więc mam dla ciebie ofertę, Aleksy; ty odpowiesz na moje pytania, a ja odpowiem na wasze. Co ty na to?

— Jakiej natury byłby to pytania? — zapytał ostrożnie, dobrze wiedząc, co Gabriel by o tym powiedział. Ale nie negocjował z nią i nie dobijał z nią targu. Po prostu rozmawiali, a to chyba nie mogło być niebezpieczne? Chyba.

— Twojej śmierci.

Aleksy domyślił się, że chodzi o to wydarzenie w Zielonce. Konrad powiedział mu, że go reanimował. Przez minutę nie mógł wznowić akcji serca. Nie wiele mógł jej o tym powiedzieć, bo po prostu nic o tym nie wiedział. Gdyby nie relacja Konrada, byłby przekonany, że stracił przytomność.

— Niewiele mogę ci powiedzieć. Byłem martwy. Nic nie pamiętam.

— Zadowolę się szczątkowymi informacjami — powiedziała, uśmiechając się w taki sposób, że przeszły go ciarki. 

Spojrzał na ojca, ale ten nawet nie drgnął. Jego postawa i spojrzenie nie mówiły zupełnie nic. Aleksy się zastanawiał; czy tak bardzo jest spragniony informacji; czy nie wie, jak niebezpieczne były wiedźmy; a może po prostu był w szoku, że jego syn był martwy.

— Spróbuj — westchnął, wzruszając ramionami. 

Miał ochotę wytrącić ojcu z ręki kubek herbaty, ale było już za późno. Upił łyk i trzymając naczynie w dłoniach, patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Gabriel przesadzał, czy ojciec był tak bardzo nieświadomy? On sam nie wiedział, jak postępować z wiedźmą, dopóki Gabriel mu tego nie powiedział. W Akademii sugerowano im ostrożność i powściągliwość w kontaktach z wiedźmami, ale to były zwykłe ogóły, kilka uwag rzuconych bez związku z tematem podczas zajęć. Niekiedy studenci nawet tego nie wyłapywali. Podejrzewał, że żaden z wykładowców–guślarzy tak naprawdę nie wiedział, na co konkretnie powinni zwrócić uwagę, a wiedźmy nauczające na Akademii nie zdradzały niczego. No i pozostała kwestia pogłębiania konfliktu między guślarzami i wiedźmami. Nikt nie chciał zostać o to oskarżony i wydalony ze Świata Cieni. 

— Co zaoferowała w zamian za twoje życie? — zapytała, przechylając się w jego stronę. Widział żywe zainteresowanie w jej oczach, ale nie miał pojęcia, o czym mówiła.

— Co? Nie... Guślarz mnie reanimował. Byłem martwy przez minutę, a potem moje serce zaczęło bić. Odprawiałem dziady i musiałem odesłać bardzo agresywnego ducha wbrew jej woli. — Wydawało mu się, że w oczach wiedźmy zobaczył przebłysk ekscytacji, ale nie rozumiał, co ją tak zaintrygowało w jego historii. Nie zamierzał zdradzać imienia Konrada.

— Och, nie mówię o tym — żachnęła się, machając ręką. — Było coś jeszcze, prawda? Śmierć po ciebie przyszła, a wiedźma coś zaoferowała za twoje życie.

Aleksy zmrużył oczy, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo go poruszyły jej słowa. Ze wszystkich sił starał się sprawiać wrażenie zaintrygowanego. Mówiła o tym, jak zabił Biesa, tym razem był pewien. Poza spotkaniem z Teresą to było jedyny równie brutalny wypadek. Jadłowski mówił mu, że to cud; stracił tyle krwi, że nie miał prawa przeżyć.

— Walczyłem z Biesem, zabiłem go, ale odniosłem duże rany. Prawie się wykrwawiłem...

— Wykrwawiłeś się — powiedziała dobitnie, a jej głos ponownie zadrżał z podekscytowania. — Śmierć przyszła po ciebie! Czekała, ale odpuściła. Kto i co zaoferował?

— Nie wykrwawiłem się, jak widać — burknął, krzyżując ręce na piersi. Nadal miał mętlik w głowie, ale w momencie, gdy skończył mówić, przypomniały mu się słowa Antka; Cenniejsze jest dla niego twoje życie, niż własna dusza. 

Miał wrażenie, że jakieś stalowe ramię chwyta go w kleszcze i zaciska mocno na jego piersi, nie pozwalając zaczerpnąć tchu. Zaczynał rozumieć, o czym mówi wiedźma.

— Mój drogi, żeby dobić targu ze Śmiercią, trzeba być zdesperowanym. Ja bym nie targowała się o własną matkę — powiedziała szybko i odgarnęła włosy na plecy, patrząc na niego z zafascynowaniem. — Jakaś wiedźma bardzo cię kocha. Do tego stopnia, że dobiła targu ze Śmiercią, a ja chcę wiedzieć, jak wyglądała rozmowa i co ona zaoferowała. Mało jaka wiedźma ma odwagę spotkać się ze Śmiercią, a co dopiero z nią rozmawiać! I nie kłam — zastrzegła, grożąc mu palcem. — Wiedźma przygotowała cię do tego spotkania. Nie chcesz siadać, nie pijesz i nie odwracasz się do mnie plecami. Nie pozwalasz, żebym cię dotknęła i odrzucasz ofertę, zanim usłyszysz warunki. Mów szybko, jak to przebiegło.

— Nie wiem. Byłem nieprzytomny — wydusił w końcu, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. — Naprawdę nie wiem nic o... żadnym targu.

Wiedźma przyglądała mu się przez dłuższy czas, jakby próbowała zdecydować, czy kłamie. W końcu westchnęła głośno i oparła łokieć o blat, patrząc na niego z rozczarowaniem.

— Idźcie sobie.

— Co? Odpowiedziałem na twoje pytania, teraz czas na nasze! — zaperzył się Aleksy, zaciskając pięści. Wszystko się w nim gotowało, a nade wszystko był przerażony. Nie stojącą przed nim wiedźmą a tym, co Gabriel zrobił, żeby go ocalić. 

Głupiec. Głupiec. Głupiec!

— Nic mi nie powiedziałeś. Nie masz czym handlować. Wróćcie, kiedy twoja wiedźma wszystko ci opowie — zarządziła i władczym gestem odprawiła ich z kuchni. 

Obaj spojrzeli po sobie, jakby czekali, że któryś z nich ma jakiś genialny pomysł na przedłużenie rozmowy, ale w końcu widząc jej zniecierpliwienie przeszli przez wąski korytarzyk i wyszli. Drzwi zamknęły się za nimi z hukiem i po chwili usłyszeli kliknięcia zamków. W milczeniu zeszli na parter, a potem wsiedli do samochodu. Aleksy ledwo oddychał, ledwo do niego docierały przytłumione dźwięki bawiących się na podwórzu dzieci. Pociły mu się dłonie i zrobiło się słabo. Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć, czego uczył się o Śmierci. 

Ni to duch, nie demon, ni Bóg. Nie odprawiasz jej, nie rozmawiasz z nią. Jeżeli do kogoś przyszła Śmierć to jest to ostatnia rzecz, jaką widział w życiu. Niekiedy guślarze i wiedźmy widywali Śmierć, gdy ich kompani i niewinni ludzie ginęli na ich oczach. Nie mogli nic zrobić. Należało się pokłonić i odsunąć. Skąpana w bieli, piękna kobieta, która zawsze milczała. Wyciągała zza pleców kosę i koniec. Mrugnięcie okiem i jej nie było. Razem z duszą nieboszczyka. Czasem nie przychodziła, a wtedy oni odprawiali dziady. Była więc wyzwolicielką, ich Panią, ale też końcem.

— Jak miała na imię ta wiedźma? — zapytał po kilku minutach Aleksy, czując jak bardzo powoli odzyskuje panowanie nad sobą. Jednak nadal mówił z trudem.

— Gomorra.

— Jak Somoda i Gomora? Ta Gomora?

— Nie Gomora, tylko Gomorra — poprawił go cichym głosem ojciec. Wzrok miał pusty, gdy śledził ruch na drodze. Od kiedy wyszli z kamienicy, nie odezwał się słowem. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział go w takim stanie. — Nie powiedziałeś mi o tym. O Śmierci. Godlewski też nie... Zakazałeś mu?

— Nie — westchnął poirytowany, opierając łokieć drzwiach. Poczuł się nagle bardzo ociężały, jakby na plecach niósł ciało Biesa. — Nie okłamałem jej. Naprawdę o tym nie wiedziałem. Nikt mi o tym nie powiedział.

— Nie powiedziałeś mi też, że masz dziewczynę — dodał po chwili ojciec, wjeżdżając płynnie na drogę krajową, którą mogli wrócić do Kampinosu. 

Aleksy obrócił się w stronę okna. Wywrócił oczami, zbyt poirytowany, by cokolwiek odpowiedzieć. Jednak, gdy cisza się przedłużała, spojrzał kątem oka na ojca. Henryk ciągle na jego zerkał, najwyraźniej oczekując odpowiedzi i Aleksy wiedział dlaczego. Niespecjalnie interesowało go jego życie prywatne, chciał wiedzieć kim jest ta wprawna wiedźma, która go uratowała. Pertraktować ze Śmiercią mogły tylko najsilniejsze, takie które Biała Pani widziała jako równe sobie. Tylko takie miały cokolwiek do zaoferowania. 

Jeżeli Olszewski faktycznie dobił targu, oznaczało to, że ten roześmiany, słodki mężczyzna, u którego boku codziennie zasypia był potężnym wiedźmarzem. Bardzo potężnym. Krew szumiała Aleksemu w uszach, nie mógł uwierzyć, że nie zastanawiał się nad tym wcześniej.

— Bo nie mam — sarknął w końcu, wyciągając telefon z kieszeni. Wybrał chat z Gabrielem i szybko wystukał kilka słów.

Aleksy: Musimy pogadać, jak wrócę.

Gabriel: Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?

Aleksy: Nic nie jest w porządku. Wiedźma nic mi nie zrobiła, ale my musimy pogadać.

Gabriel: Najważniejsze, że nic ci nie jest. Wyjechaliście od niej?

Aleksy: Tak.

Gabriel: Będziemy na was czekać.

— Najwyraźniej teraz mnie okłamujesz i jednak kogoś masz — powiedział nagle ojciec, gdy Aleksy już miał dopytać Gabriela, kiedy mogą się spotkać w lofcie. Powietrze w aucie stężało od tłumionego gniewu i wzajemnej wrogości. Czuł tak wiele emocji w tej jednej chwili, nie tylko względem Henryka, ale też Gabriela, Antka i Lidki. Nie miał przestrzeni emocjonalnej na to, by ścierać się z własnym rodzicem, ale ten nie odpuszczał. — Aleksy! Nie jesteś dzieckiem, jak mogłeś wejść w jakąkolwiek relację z wiedźmą?! Wiesz, że nie można im ufać, że należy trzymać się od nich z daleka. Zamawiasz leki, bierzesz, płacisz i wychodzisz.

Zatrzymał się na światłach, wrzucił luz i zaciągnąwszy ręczny, obrócił się w stronę Aleksego. Ku jego zdumieniu, złapał go za bluzkę i szarpnął w swoją stronę. Drgnął jak szmaciana lalka i ich twarze znalazły się zaledwie kilka centymetrów od siebie.

— Czego ona od ciebie zażądała w zamian za uratowanie życia?!

Chwilę mu zajęło, żeby zrozumieć, o czym mówi jego ojciec. Furia zalała mu umysł, rozchodząc się gwałtowną falą po całym ciele. Chwycił dłoń Henryka. Zerwał ją ze swojego ubrania i dźgnął go palcem w pierś zmuszając, żeby się cofnął.

— To nie wiedźma, tylko wiedźmarz! Jestem gejem! Niczego ode mnie nie chciał! — krzyknął tak piskliwym głosem, że zadrapało go w gardle. Szarpnął za klamkę i nim ojciec otrząsnął się z szoku, wyskoczył z auta. Trzasnął drzwiami. Prześlizgnął się między samochodami w stronę chodnika, gdy światła na skrzyżowaniu rozbłysły żółtym blaskiem. Słyszał klaksony za swoimi plecami, ale nie obejrzał się ani razu. Wszedł między bloki, by skryć się przed ojcem, choć wiedział, że ten nie będzie go szukał.

Czuł się dziwnie. Z jednej strony wolny, zaskakująco lekki na duszy, a z drugiej — strach targał każdą komórką jego ciała. Zrobił coś nieodwracalnego i chociaż nie było to nic złego, zaakceptował to w sobie, to uderzyła go ostateczność tego aktu. Człowiek, który z ogromną zajadłością propagował heteroseksualność, który zaciekle wpajał mu nienawiść do związków męsko-męskich i który był jego ojcem, teraz wiedział wszystko. Usłyszał z jego ust prostą deklarację, która nie dawała żadnego pola do interpretacji. Aleksemu wydawało się, że ostatni łańcuch krępujący jego duszę właśnie zerwał się z trzaskiem, a on po raz pierwszy w życiu rozłożył czarne skrzydła, gotowy by wzbić się w przestworza. 

Przysiadł na gazowniku i przez kilka minut po prostu próbował uspokoić oddech. Dał sobie czas na przyjęcie do wiadomości tego, co się wydarzyło i faktu, że jest wolny. Wolny od ojca, od uprzedzeń i od tego wszystkiego, co nie pozwalało mu kochać siebie. Wyciągnął telefon i zlokalizował najbliższą stację kolejową. Bez pośpiechu skierował się na peron, a potem wsiadł do podmiejskiej kolejki.

Tyle rzeczy się wydarzyło, że ogarnęło go po prostu niemal obezwładniające znużenie. Czuł się psychicznie wykończony, bo za każdym razem, gdy chwytał tę plątaninę, jaką było jego życie i próbował rozsupłać, to działo się coś, co znów odbierało mu kontrolę. Musiał zaczynać od nowa. A potem znów i jeszcze raz. 

Wcale nie chciał polować na Antka, wolał to zostawić takim starym wyjadaczom, jak jego ojciec. Nie miał też najmniejszej ochoty być bohaterem. Nigdy nie chciał nim być.

Zabił Biesa, bo taka była konieczność, żeby uratować ludzi, których kocha. Miejsce, które dało mu dom. 

A nade wszystko nie chciał, żeby Gabriel był zamieszany w cokolwiek ze Śmiercią. Był, a Gomorra im nie pomogła w sprawie zaklinania demonów.

Uderzył pięścią w fotel obok siebie. Czy tak już będzie? Czy tak to jest żyć z kimś? Czy tak to jest po prostu być wśród ludzi? Angażować się w sprawy, o których nie chciałoby się nawet słyszeć?

Nabuzowany emocjami, wsiadł do autobusu zaraz przy stacji drugiej linii metra. Zgiełk miasta; odgłosy hamowania drogich aut, pokrzykiwania młodzieży i stukot setek par butów o trotuar niemal nie docierały do jego uszu. Wydawało się, że kroczy obok tego w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Bezwiednie wyciągnął telefon i bez zastanowienia zakupił bilet autobusowy, który kilka minut później okazał kierowcy. Powłócząc nogą, wślizgnął się na pierwsze wolne miejsce i niemal wcisnął w okno, odwracając plecami do pasażerów przechodzących wąskim korytarzem. Tak, by przypadkiem nikt nie pochwycił jego pełnego bólu wzroku.  

Silnik zacharczał, wprawiając cały autobus w drżenie. Przez serce Aleksego przemknęło uczucie bezsensownej ulgi, że wreszcie ruszają, że nikt się do niego nie odezwał. Nie miał fizycznie siły, żeby dojść do Akademii, więc gdy przekroczyli granice Warszawy, napisał do Konrada z prośbą, żeby po niego wyjechał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro