Rozdział 3, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiedział, ile minęło czasu, gdy Wilczyński wszedł do pokoju i wyrwał go z zamyślenia, siadając z rozmachem przy biurku. Krzesło jęknęło żałośnie, nogi mebla zachrobotały nieprzyjemnie.

— Mam auto uczelni — mruknął ponuro Konrad, machając mu przed nosem kluczykami opatrzonymi zawieszką z numerem rejestracyjnym. W drugiej ręce ściskał wydruki, które od razu wręczył Aleksemu. — Gdzie jedziemy?

— Wydrukujemy ten fanpage na mieście i pojedziemy coś zjeść, zgoda? — zagadnął, zerkając na niego kątem oka. 

Aleksy wiedział, że jest trudny, że bywa opryskliwy, więc chciał mu to jakoś wynagrodzić. Szczególnie po tak nieprzyjemnych chwilach, jak spotkanie z Lidką.

— Co powiesz na pizzę? — zapytał już radośniejszym głosem. 

Konrad i jedzenie. Słodycze i fast foody rozwiązują dla niego większość problemów. Aleksy uśmiechnął się słabo, wstając z łóżka.

— Ty decydujesz, zgadzam się na wszystko.

Koniec końców wybrali jedną z ostatnich działających kafejek internetowych na południe od Kampinosu i spędzili tu niemal trzy godziny. Trwałoby to zapewne dłużej, gdyby nie pomoc Konrada. Aleksy – który nigdy nie miał własnego komputera, bo wszystko załatwiał na smartphonie – z rosnącą frustracją trudził się, by przekopiować informacje z Free Marketu do pliku. Chciał umieścić każde zlecenie na oddzielnej stronie, ale cały tekst mu się rozjeżdżał, gdy doklejał do niego kolejne posty z Free Marketu. Nieważne co robił, poprawne sformatowanie pliku go przerastało. 

Po godzinie przeklinania i otwierania kolejnych okienek dokumentu tekstowego Konrad wreszcie się nad nim ulitował i przejął stery. Wówczas Aleksy pojechał po kawę i pizzę, którą zamówił w większej ilości też dla właściciela kafejki, żeby nie narzekał na zapach jedzenia w lokalu.

— Jeszcze wciągnę cię w gry komputerowe i będziemy sobie robić nocki z pizzą i zombiakami! — powiedział z szerokim uśmiechem Wilczyński, wprawnie przeskakując kursorem między aplikacjami. Stukał w klawiaturę, nie odrywając wzroku od monitora.

— Zabijasz Strzygi w robocie i jeszcze chce ci się nocą polować na umarlaki?! — zapytał zdumiony Aleksy. Rozsiadł się wygodnie w krześle obok i powoli popijał podwójne espresso.

— To co innego! Spotykasz się z ludźmi z całej Polski online i tworzysz grupę, która próbuje dojść do bazy wojskowej...

— Dalej, nie rozumiem sensu.

— A wszystko to z piwem, energetykami i mrożoną pizzą! — dodał zachwycony, płynnie przesuwając myszką po podkładce.

— O tak, alkohol i energetyk brzmią jak świetna mieszanka — zauważył z przekąsem Aleksy i przechylił się do przodu, gdy na ekranie mignęło zdjęcie domu, w którym odprawili Teresę. Takie gusła zawsze zostawiały w nim ślad. Nie udało mu się zapewnić jej ukojenia, nie mógł spełnić ostatniej prośby upodlonej dziewczyny, a ponieważ zabiła człowieka, nie mógł też pozwolić jej pozostać wśród żywych.

— Stary malutki — odpysknął wesoło Wilczyński. — Ile wstecz chcesz te zlecenia?

— A ile mogę?

— Trzy lata.

— Myślę, że półtora roku wystarczy — mruknął po chwili namysłu. 

Zawsze może później to jeszcze sprawdzić online. Patrzył, jak Konrad przewija, kopiuje i wkleja zlecenia. I znowu. I znowu... 

Właściciel uśmiechał się zachwycony, gdy przesłali mu plik tekstowy z niemal czterystoma stronami tekstu i zdjęć do czarno-białego druku.

— Drzwi mojej kafejki są zawsze otwarte dla moich ulubionych klientów! A tu rabacik, żeby coś zostało na kolejną pizzę! — zawołał zadowolony, gdy Aleksy wkładał kartę płatniczą do terminala.

W odpowiedzi posłali mu zagadkowe uśmiechy, ale niczego nie obiecali. Wsiadając do samochodu, Aleksy już zaczął przeglądać zlecenia. W jego głowie powoli krystalizował się pomysł, jak to wszystko przeorganizować.

— Olek! Pytałem, czy idziemy gdzieś wieczorem?! — powtórzył głośno, jakby mówił do starca. Aleksy drgnął i spojrzał na niego nieprzytomnie. Dopiero po chwili dotarło do niego, o czym mówi przyjaciel.

— Nie mogę. Mam randkę z Gabrielem — odpowiedział, zerkając na niego kątem oka. Widział, jak po jego twarzy przemyka cień, który próbuje zamaskować szerokim uśmiechem.

— Widzisz, ja próbuję sobie ogarnąć dziewczynę od dawna i nic, a ty miałeś to wszystko gdzieś i masz już niemal męża. Życie jest bardzo niesprawiedliwe — zażartował wesoło, wyjeżdżają z niewielkiego parkingu pod kafejką.

— W Polsce związki homoseksualne nie mogą być sformalizowane — burknął, zapadając się głębiej w fotelu. 

Szli po grząskim gruncie. Aleksy wiedział, że ma wyczucie słonia w składzie porcelany, więc obrał taktykę nierozmawiania na sprawy miłosne, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby jeszcze bardziej zranić Konrada. Ku jego irytacji Wilczyński jednak bardzo lubił temat jego związku z Gabrielem.

— Sprawdzałeś! — zawołał, patrząc na niego z łobuzerskim uśmiechem.

— To wiedza powszechna.

— Ale będę twoim drużbą, jak pojedziecie do Danii albo do Holandii, żeby się pobrać — zawyrokował, włączając się płynnie do ruchu na głównej drodze. 

Aleksy darował sobie komentarz, że jeszcze żaden z nich się nie oświadczył i na razie się na to nie zanosi. W ogóle o tym nie myślał. Za szybko i zbyt wiele działo się dookoła. Zapomniał o randce, na którą tak czekał, więc co dopiero budować formalny związek. Szykować się do ślubu? Wzruszył ramionami i wcisnął dokumenty do torby, spoczywającej między jego stopami. On i związek małżeński to jedna z najbardziej nierealnych rzeczy, jakie mogła się wydarzyć.

Pod Akademią pożegnał się z Konradem i na tyle szybko, na ile pozwalał mu stan zdrowia, udał się do loftu. Gabriel nadal prowadził zajęcia, a do wspólnego wyjścia zostały jeszcze dwie godziny, więc odłożył swoje rzeczy na stół i poprzesuwał meble, robiąc dużą przestrzeń na podłodze przy oknie. Wyciągnął stare raporty ze swojej biblioteczki, a także nowe, które przyniósł mu wcześniej Konrad. Ułożył je po lewej stronie na zgrabnym stosie, a po prawej stronie – wydruki z kafejki.

Zakładał już wcześniej, że Antek wybiera duchy z potencjałem. Takie, w których może rozbudzić wściekłość, chęć mordu. A z drugiej strony, muszą to być takie zlecenia, na które nie rzucają się guślarze, czując presję czasu i zainteresowanie mieszkańców. Lokalizacja najwyraźniej nie ma znaczenia, skoro Wąpierz grasował na jakimś absolutnym odludziu, a Teresa terroryzowała ludzi pod Warszawą. 

Usiadł po turecku i zdecydował się zacząć od tych zleceń z Free Marketu, które zostały zrealizowane. Tam już i tak nie mieli czego szukać. Pochylił się nad wydrukami i całkiem w nich utonął; w skali okrucieństwa, w negocjacjach między guślarzami, miejscami na terenie całej Polski, w których się to wydarzało...

Drgnął, gdy poczuł silne ręce oplatające jego piersi. Gabriel przytulił się do jego pleców, opierając policzek o jego bark. Kojący zapach drogich perfum otulił ich niczym szczelny kokon.

— Która godzina? — zachrypiał Aleksy, próbując na niego spojrzeć kątem oka. 

Nawet nie słyszał, kiedy wszedł do mieszkania. Ostatnie tygodnie u boku Olszewskiego sprawiły, że w tym mieszkaniu całkiem opuścił gardę. Niegdyś zapadał w płytki sen i najmniejszy szelest zwracał jego uwagę, ale teraz pozwalał sobie, by różne zadania całkiem go pochłonęły, a noce w ramionach Gabriela przesypiał twardo niczym niemowlę.

— Powinniśmy wyjść za kwadrans — wyszeptał Gabriel, przesuwając czule dłonią po jego mostku. Powietrze uciekło Aleksemu z płuc. — Nie musimy, jeżeli jesteś zajęty. To jest dla mnie w porządku...

— Nie. Chcę iść na randkę — powiedział szybko, odkładając dokumenty. Spojrzał na wydruki zasępiony, po czym westchnął, przeczesując palcami włosy. — Muszę to tak zostawić, bo już nie dojdę z tym do ładu.

— To zostaw — powiedział cicho, nadal wtulony w jego plecy. 

Kojący dotyk ukochanego rozgrzewał skórę przez cienki materiał bluzki, niczym łagodny przypływ spokojnego morza rozchodził się po jego ciele. Jego słodkie remedium na głębokie bagno brutalności, w którym tkwił przeglądając zlecenia z Free Marketu...

Wtedy tknęło Aleksego, że jest w ogóle niegotowy. Obrócił się, patrząc na zagryzającego wargę Gabriela. Wyglądał jak zwykle olśniewająco; czarne spodnie w kant w modnym kroju opinały szczupłe nogi, a na smukłą pierś założył białą, elegancką koszulę i kamizelkę od kompletu. Przygotował się zawczasu, żeby móc od razu po zajęciach wyjść na miasto, a Aleksy utonął w dokumentach. Awans, chłopak dekady, pomyślał z rozpaczą i ucałowawszy go mocno w usta, dźwignął się z podłogi. 

W szale przygotowań przemierzał mieszkanie, zupełnie nie wiedząc, od czego zacząć. Nie zatrzymując się nawet na chwilę, ściągał ubrania i jedno po drugim, wrzucał do kosza z brudnymi rzeczami. Po kilku minutach wybiegł z łazienki przepasany ręcznikiem. Nie wiedział, co na siebie założyć. Obrócił się na pięcie, jakby gdzieś na ścianie widniała wskazówka, jakie powinien włożyć ubranie. Wtedy dojrzał siedzącego na fotelu Gabriela; założył nogę na nogę i opuściwszy telefon na uda, wodził za nim nieodgadnionym wzrokiem. 

— Zaraz będę gotowy — odezwał się, obrzucając Olszewskiego przeciągłym spojrzeniem.

— Oh z takimi widokami mogę czekać nawet do jutra.

Aleksy uśmiechnął się jednym kącikiem ust, gdy w niebieskich tęczówkach dostrzegł przebłysk pożądania. Przez chwilę rozważał zaproponowanie kolacji w lofcie, ale ostatecznie przytrzymując skąpe okrycie, wpadł do garderoby pod antresolą. 

Gabriel był perfekcjonistą w każdym aspekcie swojego życia, zaczynając od ubioru, poprzez pracę i mieszkanie, kończąc na zorganizowaniu nawet tych miejsc, które pozostawały niewidoczne dla oczu gości. Pomieszczenie gospodarcze wypełniono zamawianymi na wymiar półkami, szufladami i szafą. Wszystko z myślą o ergonomii i najlepszym wykorzystaniu niewielkiej przestrzeni mieszkania. I w tym miejscu Gabriel bardzo szybko wydzielił część szafy dla Aleksego; kilka wieszaków zaraz obok tuzina własnych koszul, szufladę na bieliznę i miejsca na regale na jego koszulki i jeansy. Złożona torba podróżna, którą Aleksy używał bez przerwy przez dwa lata, znalazła swoje miejsce w cienkiej przestrzeni nad podłogą. Jakby Gabriel nie chciał jej już nigdy więcej oglądać. Symbol wędrownego życia Aleksandra Karczewskiego. Jego ucieczki.

Aleksy uśmiechnął się pod nosem i pospiesznie ściągnął z wieszaka kupioną niedawno czarną koszulę. Sięgnął po nowe jeansy i usadowił się na rozkładanym krześle, które przygotował dla niego Gabriel po walce z Biesem, żeby nie nadwerężał nogi. Przez pierwsze tygodnie po walce Aleksy trzy razy zerwał szwy, więc wciągając ciemne spodnie na nogi, zwolnił. Tego tylko brakowało, żeby zamiast na randkę szli do szpitalika. 

Szybko zaczesał na bok sztywne włosy, nadając im nieco wzburzonego wyglądu i przejrzał się w krytycznie w lustrze na drzwiach szafy. Skąpany w czerni prezentował się, jego zdaniem, względnie elegancko. Choć przy wyszukanym stylu Gabriela, dość powszednio. Wzruszył ramionami do swojego odbicia w lustrze i wyszedł szybkim krokiem do salonu.

— Gotowy — rzucił, wyciągając rękę w jego stronę. Olszewski bez zastanowienia podniósł się z fotela i chwycił zaoferowaną dłoń. Parsknął śmiechem, gdy Aleksy pociągnął go niemal truchtem w stronę drzwi.

— Aleksy, uważaj na nogę! — rzucił ostrzegawczo, gdy zatrzasnęli za sobą drzwi loftu i popędzili w stronę schodów.

— Szwy już mi się nie rozejdą, a my jesteśmy spóźnieni — odpowiedział pospiesznie, nie pozwalając mu się zatrzymać nawet na chwilę. 

Nie zwracał uwagi na mijanych studentów, którzy najpewniej wracali z biblioteki albo szli na kolację w akademickiej stołówce. Wodzili wzrokiem za swoim wykładowcą, pędzącym za rękę z mężczyzną. 

A tak przynajmniej Aleksy myślałby jeszcze kilka miesięcy temu. 

Ta nieproszona myśl czasami pojawiała się w jego głowie, ale szybko spychał ją w najgłębsze zakamarki swojej duszy, gdzie jeszcze tkwił cień wspomnień poglądów Henryka i nienawiści do samego siebie. Te kąty w jego jestestwie, do których zamknął drzwi i otwierał je, gdy sam o tym decydował. 

Oni wszyscy nie mieli znaczenia. Tak samo, jak jego ojciec. 

Otworzył Gabrielowi drzwi po stronie kierowcy, po czym obszedł auto i jak zawsze zajął miejsce obok. Zapytał go jakiś czas temu, czy nie przeszkadza mu, że ciągle prowadzi. Gabriel zaśmiał się wtedy i powiedział; Uwielbiam mieć kontrolę nad sytuacją, więc zdecydowanie wolę być kierowcą. Aleksy bez słowa skargi na to przystał, szczególnie po pokazie jego fantastycznych umiejętności w Borach Tucholskich, gdy uciekali przed Biesem.

I faktycznie Olszewski uwielbiał mieć nad wszystkim kontrolę. I wszędzie.

— To gdzie jedziemy? — zagadnął, starając się zachować neutralny ton; nie mówić o tym, że Gabriel jest związany ze Śmiercią, że jest na niego zły za to, że to zataił i że w ogóle dobił tego targu. Dziś chciał być po prostu dobrym chłopakiem, troskliwym partnerem: zjeść razem kolację niczym zwykła para, zanim wróci do zastawiania sideł na Antka.

— Tajemnica. Chcę cię zaskoczyć — odpowiedział z lekkim uśmiechem. 

Obaj grali i obu wychodziło to fatalnie. Widział, jak Gabriel niekiedy niespokojnie zerka na niego kątem oka. Nie umknęło też jego uwadze to, jak przez sekundę się zawahał, zanim położył dłoń na jego udzie i to jak palcem wskazującym postukiwał nerwowo w kierownicę. Uparli się, że wyjdą na tę randkę i będą szczęśliwą parą. Aleksemu przemknęło przez myśl, że to skończy się klapą, ale mimo to brnął dalej. Już nigdy nie zamierzał się poddawać.

Ujął dłoń Gabriela i przesunął po niej kilka razy kciukiem, starając się przekazać mu tym jak najwięcej czułości. Zadziałało, Gabriel odetchnął bezgłośnie, gdy wjeżdżali na ulicę prowadzącą do Warszawy. Aleksy nastawił radio na kanał z muzyką jazzową, biorąc bezgłośnie kilka głębokich wdechów, jakby to mogło rozproszyć ciężką chmurę minionych wydarzeń, które nad nimi zawisła.

Gabriel zabrał go do podniebnej restauracji na rondzie Daszyńskiego, gdzie wskazano im ustronny stolik na oszklonym balkonie. Aleksy zatrzymał się przy panoramicznym oknie i oparł się o nie dłonią. Pulsująca życiem Warszawa migotała jasnym światłem u jego stóp.

— Podoba ci się? — zagadnął Gabriel, podchodząc do niego cicho, jak kot.

— Fantastyczne. Nie wiedziałem, że jest takie miejsce... Skąd je znasz? — wydusił, wodząc wzrokiem po labiryncie ulic, które przemierzał od dziecka. Urodził się i mieszkał w stolicy, ale nigdy tak naprawdę jej nie poznał. Raz poszedł z klasą na taras widokowy w Pałacu Kultury, ale wówczas nie widział w tym nic zachwycającego. Teraz po prostu zaparło mu dech.

— Nie mogę odkryć przed tobą wszystkich swoich tajemnic — szepnął mu do ucha Gabriel.

Aleksy zaśmiał się krótko, spoglądając na niego przez ramię. Ich spojrzenia się spotkały i na krótką chwilę świat dookoła nich stracił na wyrazistości. Kolory rozmyły się, jak obraz za przykurzonym oknem, a gwar otaczających ich zewsząd rozmów wymieszał się z wiatrem, wirującym ku chmurom. Przez te kilka sekund obaj przenieśli się do swojej kieszeni między światami, gdzie nie istniał Antek, Henryk i Śmierć.

A potem wszystko wróciło do normy, jakby wznowiono odtwarzanie filmu na starym telewizorze. Wymienili wymowne spojrzenia, gdy uśmiechnięta kelnerka wskazała im stolik. Zajęli miejsce tuż przy szklanej barierze, która oddzielała ich ruchliwej ulicy. Wprost nad ich głowami rozciągało się tylko ciemniejące niebo, więc gdy Aleksy zadarł głowę, spojrzał wprost w chylące się ku zachodowi słońce, otulające miasto feerią złoto-czerwonych barw.

Materiał koszuli zaszeleścił delikatnie, gdy Gabriel wyciągnął telefon i włączył tryb samolotowy, by po chwili włożył go z powrotem do kieszeni. Uśmiechał się lekko, ale atmosfera między nimi nadal nieprzyjemnie iskrzyła. Aleksy wziął głęboki wdech i oparł się na łokciach, przechylając w jego stronę.

— Masz ostatnio coraz mniej pracy — zauważył łagodnie, nie spuszczając wzroku karminowych ust. — Przestałeś wstawać o nieludzkich godzinach, w każdym razie niecodziennie budzę się w pustym łóżku.

— Domykam ostatnie projekty — przyznał Gabriel i uśmiechnął się szerzej, gdy znów podeszła do nich kelnerka. 

Zamówili tatara, deskę przekąsek ze składnikami, o których Aleksy nawet nie słyszał i krewetki. Szykownie i elegancko, jak wszystko, co robił Gabriel, a on z przyjemnością badał te nowe tereny. Gdy podniósł wzrok na elegancką dziewczynę z obsługi, zobaczył za jej plecami mężczyznę na oko pięćdziesięcioletniego z piękną, młodą studentką o długich blond włosach. Patrzył w ich stronę wyraźnie poruszony, a na jego twarzy malował się cień obrzydzenia. Aleksy znał to spojrzenie, widział je u swojego ojca, gdy na horyzoncie pojawiała się para homoseksualna. Zignorował nieznajomego. Tym razem nie uciekł, a zwyczajnie zignorował. Ludzie będą patrzyli z obrzydzeniem zawsze i na wszystkich. Jedni nie lubią małych dzieci, inni osób otyłych, a jeszcze inni zbyt szczupłych. Zniesmaczenie mogą wzbudzać biedni, okaleczeni albo homoseksualiści. Po tym wszystkim, co się wydarzyło w przeciągu ostatnich miesięcy, wyrobił w sobie na tyle hartu ducha, by się tym nie przejąć. Już nie.

Ja zabiłem Biesa, a ty, dupku? posłał w jego stronę ironiczną myśl, ale nie wypowiedział tego na głos. Obrócił się z powrotem ku Gabrielowi, uśmiechając się szeroko.

— Nie rezygnuj z tego, co lubisz... — zaczął powoli. Wałkowali już ten temat i dobrze wiedział, jaką usłyszy odpowiedź.

— Ciebie lubię bardziej — powiedział z szelmowskich uśmiech, wspierając brodę na dłoni. — Poza tym, brałem na siebie to wszystko, bo w zasadzie nie miałem życia prywatnego, więc mogłem przynajmniej rozwijać swoje umiejętności. Teraz jesteśmy razem i chyba chcę się po prostu skupić na nas. Oczywiście są projekty, na których mi zależy i z nich nie rezygnuję, jak ten system podczerwieni wokół Akademii i to nieszczęsne usprawnienie przy przyjmowaniu zleceń, ale... Chciałbym, żeby tak udało nam się manewrować pracą, żebyśmy nie byli uwiązani w Akademii. Moglibyśmy podróżować... Włochy, Hiszpania, Japonia, Irlandia, Chorwacja...

— Dania, może? Holandia? — rzucił mimochodem Aleksy, sięgając po szklankę wody.

— Dania jest bardzo deszczowa, ale mają cudowną architekturę i myślę, że Wolne Miasto Christiania bardzo przypadnie ci do gustu — dodał z entuzjazmem, prostując się w krześle. Aleksy wreszcie dostrzegł w jego oczach figlarne iskierki i odetchnął z ulgą.

— Zaintrygowałeś mnie — odpowiedział, zdejmując ręce z blatu, by kelnerka mogła im podać szampana. 

Znów dojrzał zdegustowanego mężczyznę przyglądającego im się zza jej ramieniem i pierwsze iskry irytacji połaskotały go brzuchu. Nie chciał, żeby Gabriel zobaczył tego człowieka. Prawdopodobieństwo było niewielkie, bo siedział zwrócony do niego plecami, ale dalej nie dawało to Aleksemu spokoju. Dziewczyna odeszła, a oni unieśli kieliszki szampana.

— Za twoje zdrowie — powiedział z uśmiechem Gabriel.

— Za nas — odpowiedział Aleksy i delikatnie stuknęli się szkłem. 

Przez chwilę delektowali się alkoholem, patrząc na siebie ponad brzegami kieliszka. Aleksy chciał zatrzymać tę chwilę, wyryć ją w pamięci, by mieć do czego wracać wieczorami w wąskim łóżku taniego hostelu, gdy pojedzie na kolejne zlecenie. Od czasu ataku Biesa Aleksy w zasadzie nie opuszczał Akademii na dłużej niż kilka godzin, a już na pewno nie na noc i ze zdumieniem zauważył, że już przywykł do ich codziennego rytmu. Do tej pory nie wyobrażał sobie siebie w zaciszu domowym, bo to oznaczało bliższe poznanie się, emocjonalne przywiązanie i wspólne planowanie, ale z Olszewskim wszystko działo się naturalnie.

Utarło się, że gdy Gabriel szykuje się do pracy, on robi śniadanie. Po jego wyjściu Aleksy wstawiał i rozwieszał pranie, a potem długo czytał książkę. Lunch szykował we wsparciu przepisów z blogów kulinarnych, bo dwa lata w trasie zrobiły swoje i wszystko poza kanapkami przekraczało jego możliwości. Czasami Konrad dołączał do nich na posiłkach, a potem wieczorami, gdy Gabrielowi udało się zamknąć wszystkie niecierpiące zwłoki sprawy z dobrym winem, gotowali każdego dnia inne potrawy. Takie wspólne chwile w kuchni okraszali śmiechem, ulotnymi pocałunkami i kulinarnymi wpadkami, ale nieważne jak bardzo Aleksemu nie wyszło jedzenie, Gabriel zawsze zostawiał pusty talerz.

Dom. Gabriel stał się jego przystanią, domem, z którego już nigdy nie ucieknie.

Nie mógł go stracić. Nigdy. Na niczym i na nikim nigdy mu tak nie zależało, jak właśnie na nim.

— Aleksy — powtórzył z rozbawieniem Gabriel, wyrywając go z zamyślenia. Drgnął, spoglądając na jego migoczące niebieskie tęczówki. — Daj mi chwilę, dobrze?

— Jasne.

Gabriel wstał od stołu i udał się do środka, a Aleksy, odprowadzając go wzrokiem, znów natknął się na biznesmena, który tym razem bez skrępowania wyrażał swoje niezadowolenie grymasem obrzydzenia. Aleksy sapnął poirytowany i bez żadnego zawahania pokazał mu środkowy palec. Mężczyzna wciągnął ze świstem powietrze i oburzony, odwrócił się tyłem. Towarzysząca mu dziewczyna posłała Aleksemu wymowny uśmiech i puściła oczko, dając wyraźnie do zrozumienia, co myśli o dupku siedzącym naprzeciwko niej. Odpowiedział jej lekkim drgnięciem ust i przytknął kieliszek do warg.

Nigdy więcej nie będzie uciekał. To on będzie dyktował warunki, już zawsze.

Taras już niemal całkiem otuliła noc, gdy Gabriel wrócił na swoje miejsce i wyraźnie zadowolony, popił szampana. Nie minęła chwila, gdy obsługująca ich rewir kelnerka podeszła wraz z koleżanką i ustawiły przed nimi zamówione potrawy.

— Z życzeniami powrotu do zdrowia — powiedziała dziewczyna, wysuwając w stronę Aleksego czarne pudełko: starannie obwiązane czerwoną wstążką z kokardą zawiązaną na wzór kwiatu hortensji wyglądało niemal bajkowo. Aleksy odruchowo chwycił prezent i odprowadził je zdumiony wzrokiem, gdy znikała wewnątrz restauracji.

— Kiedy ty to przygotowałeś? — wydusił, przenosząc spojrzenie na uśmiechniętego Gabriela.

— Miałem dużo czasu, żeby sobie wyobrażać nasze randki — odpowiedział bez skrępowania, zachęcając go gestem, żeby otworzył. 

Aleksy ostrożnie, by nie zniszczyć wiązania, rozwinął opakowanie. Zatrzymał się i spojrzał zaintrygowany na Gabriela, ale ten tylko zagryzł wargę, patrząc na niego wyczekująco. Parsknął z rozbawieniem i otworzył wreszcie pudełko. Na samym wierzchu leżał pięknie wykaligrafowany karnet.

Za wspólne życie, kochanie. Bądź zdrowy i szczęśliwy.

Zrobię wszystko, żeby tak się stało.

Na zawsze tylko twój,

Gabriel

Aleksy poczuł, jak serce na chwilę zatrzymało mu się w piersi. To najpiękniejsza deklaracja miłości, jaką kiedykolwiek czytał. Wziął głęboki wdech i ostrożnie odłożył bilecik na stół, a potem rozwinął papier. Jego oczom ukazał się piękny dziennik w skórzanej oprawie z wygrawerowanym Aleksy Karczewski w prawym dolnym rogu. Wyjął go z opakowania i urzeczony przekładał w dłoniach, zachwycając się fakturą papieru i starannością wykonania.

— Podoba ci się? — zapytał po dłuższej chwili Gabriel, uśmiechając się lekko. — Wiem, że wolisz papier od komputera, więc pomyślałem, że... Może przydałby ci się nowy dziennik do notowania zleceń? Masz już dokąd wracać, więc... nie musi to być cienki zeszyt, który nie będzie ciężarem i... Nieważne... chciałem po prostu zapytać, czy ci się podoba...

— Jest piękny — wydusił, przesuwając palcami po własnym imieniu. Wydawało mu się, że to pieszczota równie miła opuszkom, jak głos Gabriela muskający jego ucho. Podniósł głowę i posłał mu szeroki uśmiech. — To najpiękniejszy prezent, jaki w życiu dostałem.

W pięknych oczach Olszewskiego pojawiły się radosne iskierki. Tak właśnie wyobrażał sobie ich wspólne życie; zlecenia z Akademii, a pomiędzy czas we dwóch i z przyjaciółmi. Wspólne kolacje na szczycie miasta, a może i świata. Podróże i dużo śmiechu. Wzajemne wsparcie i miłość.

Kochał i był kochany.

Aleksy schował bilecik i dziennik do kartonu i nie wiedzieć kiedy, całkiem pochłonęła ich rozmowa. Noc roztoczyła nad nimi swoje skrzydła, skrywając przed światem ich wyjątkową więź, a słaby blask gwiazd pozwolił im patrzeć sobie głęboko w oczy z taką intensywnością, jakby dookoła nich stały tylko puste stoliki. Obietnice, wzajemne wsparcie, uczucie. To wszystko chcieli sobie przekazać, gdy siedząc naprzeciwko siebie, przegryzali wykwintne potrawy i cieszyli się intymnością.

Ta noc, ten dzień, ten miesiąc, ten rok, ta dekada, to życie należało do nich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro