Rozdział 6, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obaj zamarli, gdy śmigła maszyny przed BMW poszły w ruch. Nie widział dokładnie Gabriela i Daniela, ale samo oglądanie, jak śmigłowiec powoli podnosi się, wzbijając tumany kurzu, zapierało dech w piersiach. Zdecydowanie Daniel Olszewski mógł być bohaterem nie tylko dzieci.

— Jeżeli poprawi ci to humor to Daniel chronicznie nie znosi Marc'a. Dla niego chyba nikt nie jest wystarczająco dobry dla Gabrysia — dodał Konrad.

— To troskliwy brat — odpowiedział Aleksy, wprowadzając do nawigacji znaleziony w internecie adres katowickiej komendy straży pożarnej.

— Ale Marc'a to tak nie trawił, że aż atmosfera robiła się słaba. Niby nic mu nie mówił, ale... nie bardzo udawało mu się to ukryć. Im bardziej Marc się starał, tym bardziej wkurwiał Daniela. I pośrodku Gabryś, który próbował załagodzić sytuację. W końcu chyba przestał w ogóle zabierać Marc'a do Gliwic — wyjaśnił Konrad, postukując się palcem po brodzie. Zadowolenie, które niewątpliwie odczuwał po spotkaniu z Mileną, straciło na wyrazistości. 

— No moim fanem też nie jest.

— Bez obrazy, ale zasłużyłeś sobie — odpowiedział, wzruszając ramionami. Ponura aura, która przez chwilę go otaczała, znów zniknęła. Pochylił się nad telefonem i wystukał szybko jakąś wiadomość. — Widziałeś Milenę tam w kopalni? Co za dziewczyna! Jak ta ślicznotka wzięła tę łopatę... — dodał weselszym głosem, nie podnosząc wzroku znad ekranu telefonu.

— Zdecydowanie zrobiła wrażenie — przyznał Aleksy i mówił całkiem szczerze. Milena miała nie tylko ładną buzię, ale też emanowała pewnością siebie, co niepodważalnie dodawało jej atrakcyjności. Na pierwszy rzut oka wydawała się zdecydowanie lepszą partią dla Konrada niż Lidka.

— Umówiłem się z nią właśnie na randkę, dzisiaj, jak skończy służbę — przyznał z lekkim uśmiechem, który zupełnie nie pasował do błysków w szarych tęczówkach. Aleksy gwałtownie wcisnął hamulce i obrócił się w jego stronę, ignorując rozbrzmiewający za ich plecami klakson.

— Już?!

— Jakoś tak... — mruknął i rozluźnił się, gdy Aleksy posłał w jego stronę szeroki uśmiech. — Chyba trochę iskrzy...

— Chyba jest ogień — odezwał się ciepłym głosem, starając się dodać mu otuchy, żeby zachować się tak, jak powinien wspierający przyjaciel.

Wiedział, że nadal przeżywa zdradę Lidki i odtrącenie. Widział to w jego oczach, gdy pochylał się nad bronią w zbrojowni i myślał, że nikt nie patrzy. Widział to też, po tym wściekłym spojrzeniu, jakie rzucał Lidce, by zaraz wodzić za nią pustym wzrokiem, gdy tylko się odwróciła. Przeżywał swoją stratę na swój sposób.

Do Gliwic dotarli kilka minut po braciach Olszewskich. Obaj w strojach cywilnych stali przed komendą i dyskutowali o czymś żywiołowo. Żaden z nich jednak się nie uśmiechał. Gabriel pokręcił energicznie głową, krzyżując ręce na piersi w obronnym geście, a Daniel odgarnął nerwowo włosy z czoła, tłumacząc coś pospiesznie. 

Aleksy niechętnie wysiadł z samochodu i powlókł się za Konradem w stronę komendy. Czuł w kościach, że kłócą się o niego. Nie wiedział skąd to przeświadczenie, ale to uporczywe przekonanie tliło się w nim, od kiedy Gabriel wsiadł do śmigłowca.

— Dostałem wolne na resztę dnia, skoro bezpłatnie uratowaliście kilkanaście żyć — wyjaśnił na powitanie starszy z braci. — Mam wam przekazać serdecznie podziękowania od całego zespołu, szczególnie od Mileny. Zrobiliście na niej olbrzymie wrażenie.

— Zawsze do usług — odpowiedział wesoło Wilczyński. 

— Zabieram was do siebie. Madzia chce się zobaczyć z Gabrysiem i poznać Aleksego. No i oczywiście Zosia nie może się doczekać...

Aleksy zmrużył oczy, patrząc na Gabriela pytająco, a ten bez żadnego wahania, objął go w pasie i pogładził dłonią po biodrze. Wiedział, co kotłuje się w jego chłopaku i próbował dodać mu otuchy. A może pokazać bratu, że jest wreszcie szczęśliwy?

— Moja szwagierka i bratanica — wyjaśnił z szerokim uśmiechem. Obaj Olszewscy zdążyli już przywdziać maski, których Aleksy tak nienawidził. Najwyraźniej wszyscy w rodzinie Olszewskich posiadali umiejętność maskowania swoich emocji pod szerokim uśmiechem możliwe, że przekazywaną genetycznie – obu wychodziło to perfekcyjnie. Nie dało się wyczytać z ich twarzy o czym, czy też o kim rozmawiali. Mógł się tylko domyślać.

— Ja mam dzisiaj zajęty wieczór, więc może mógłbym wziąć auto... — zaczął Konrad, patrząc na Gabrysia błagalnie na, co ten skinął głową. Wilczyński przygarnął go do siebie i zmierzwił czule włosy. — Jestem twoim dłużnikiem!

— To wsiadajcie — rzucił Daniel, wskazując na starą Hondę mieniącą się w jesiennym słońcu grafitową czernią. 

Wesoła rozmowa Konrada i Daniela towarzyszyła Aleksemu, gdy przekładał bagaże do drugiego samochodu. Słyszał, jak rozmawiali o nadchodzących wakacjach, czy tym razem też pojadą popływać nad jezioro. Zakuło go w sercu, gdy dotarło do niego, że w zeszłym roku wszyscy wybrali się pod namioty na miejskim kąpielisku, a jego tam nie było. Kolejne wspomnienie, o którym Aleksy nie mógł z nimi rozmawiać. Rzucił torbę na sam koniec bagażnika i zamknął go z trzaskiem. Odepchnął od siebie nieprzyjemne uczucie żalu rodzące się w sercu, bo przecież, od kiedy wrócił, robił wszystko, żeby stać się częścią ich życia. I mieli w swojej kolekcji wiele wspaniałych wspomnień, a będzie ich jeszcze więcej. Bez słowa zajął tylne siedzenie, powtarzając sobie, że nie będzie rozpamiętywał tego, co wydarzyło się wcześniej. Liczy się to, co jest tu i teraz. 

Ku jego zaskoczeniu, młody Olszewski wślizgnął się na siedzenie obok niego i bez wahania położył dłoń na jego kolanie, jakby chciał tym jednym gestem przekazać mu wsparcie. Spojrzeli na siebie przeciągle, a wtedy Gabriel przechylił się i pocałował go delikatnie w usta.

— Dziękuję za pomoc — powiedział łagodnie, przesuwając dłonią wzdłuż jego uda. Uspakajający gest, który zdziałał cuda. Aleksy opadł na oparcie, witki smutku oplatające serce zniknęły.

— Wielkie dzięki — dodał szczerze Daniel, obracając się do nich przodem z ręką na kluczykach w stacyjce. — Wiedziałem, że Młody mnie nie zawiedzie, ale wy nie musieliście mi wcale wierzyć.

— Jeżeli Gabriel ci wierzy, to ja też — odpowiedział powoli, ważąc każde słowo. — Cieszę się, że mogłem pomóc.

Oczy Daniela – podobnie jak Gabriela – osnuwała uprzejma fasada, skutecznie skrywająca prawdziwe intencje. Nie dostrzegł w nich nic. Nie wiedział, czy przyjął jego słowa, czy też zignorował, jako utartą frazę grzecznościową. Daniel obrócił się przodem i odpalił auto. Aleksy rozejrzał się dyskretnie, gdy bracia pogrążyli się w rozmowie o śmigłowcu i ostatnich wezwaniach Daniela. W przeciwieństwie do auta Gabriela, Honda przypominała swoim stanem jeden wielki śmietnik i nie miało to nic wspólnego z jego właścicielem. Aleksy ostrożnie wyjął spod pośladków lalkę barbie, która nie wiedzieć jakim cudem znalazła się w szczelinie między siedzeniami. Pod nogami walały się resztki chrupek, pluszowy piesek z absurdalnie dużymi, błyszczącymi oczami, a po stronie Gabriela dostrzegł kilka książeczek, które ten starannie ominął, stawiając nogi na dywaniku. Aleksy zerknął kątem oka na kierowcę, który wprawnie zmieniając biegi, wymijał kolejne auta.

Sprawiał wrażenie nieco bardziej ludzkiego niż Gabriel. Nie miał w sobie tego perfekcjonizmu. Pognieciona bluzka nosiła ślady wielokrotnego prania, a w kapturze niedopiętej bluzy brakowało sznurka. W przegródce pod radiem turlały się różne bibeloty, takie jak klucze z breloczkiem z różową laleczką, kilka paragonów zwiniętych w kulkę i kabel ładowarki, zwisający smętnie na stronę pasażera. Gabriel wydawał się czytać w jego myślach. Wychylił się i nie przerywając swojego wywodu o nowym semestrze w Akademii, sięgnął po kabel. Zwinął go zręcznie i włożył z powrotem na miejsce. Daniel w ogóle na to nie zareagował, jakby doskonale się uzupełniali. Harmonia.

Po kilku minutach, podczas których braciom nie zamykały się usta, dojechali do przedmieść Gliwic. Gabriel wyskoczył z auta i otworzył bramę zbitą z kilku desek i siatki ogrodzeniowej. Wjechali do środka, a Daniel zaparkował auto pod wysokim, dwupiętrowym domem z poddaszem. Goła cegła nieocieplanych ścian, sterty okrytego plandekami styropianu i worki z klejami oraz cementem dawały jasno do zrozumienia, że młodzi dopiero się budowali.

— Nikt nie chce mi pożyczyć rusztowań! — sapnął ze złością Daniel, zamaszystym gestem wskazując na dom. — Krzysiek obiecał, że mi pomoże i moglibyśmy zacząć, gdyby nie te pieprzone terminy wypożyczeń na za rok!

— Podzwonię i popytam — obiecał Gabriel, stukając czubkiem buta w wielki wór zaprawy murarskiej.

— Nie jesteś cudotwórcą — mruknął Daniel już łagodniej. Wzruszył ramionami i powiódł wzrokiem po zebranych narzędziach. Wahał się przez chwilę, chcą coś jeszcze dodać, gdy drzwi otworzyły się szeroko i wypadła z nich pędem niczym strzała puszczona z łuku blondwłosa dziewczynka w czerwonej sukience do kolan. Rzuciła się wprost w ramiona Daniela, piszcząc radośnie. Zaraz za nią w drzwiach stanęła niska brunetka w zaawansowanej ciąży. Oparła się ciężko o futrynę, na jej okrągłej buzi pojawił się łagodny uśmiech. — Zobacz ,kogo przyprowadziłem!

— Wuuuuuuujek! — krzyknęła i wyślizgnąwszy się z ramion ojca, pobiegła w stronę Gabriela. Uklęknął i wyciągnął ręce w stronę dziewczyny, a potem chwycił ją mocno w objęcia. Podrzucił kilka razy w powietrzu, podwórko wypełniły radosne okrzyki pojednania. — Tęskniłam! Dlaczego nie przyjechałeś na wakacje?!

— Musiałem zostać w Akademii. Przepraszam — odpowiedział ze skruchą i przytulił ją do siebie mocno. — Aleksy odniósł bardzo poważne rany. Chciałem się nim zaopiekować — wyjaśnił i obrócił się w jego stronę, tulącą się do niego dziewczynkę. — Zosiu, poznaj mojego chłopaka Aleksego. Aleksy to moja bratanica, Zosia.

— Cześć — zaczął ostrożnie, machając niepewnie na powitanie. Zosia marszczyła brwi, przyglądając mu się intensywnie, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Po chwili jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech.

— Dupek Aleksy! — zawołała z entuzjazmem, patrząc na ojca tryumfalnie.

Zapadła niezręczna cisza i na twarzach każdego z nich odmalowały się zgoła innej emocje; Gabriel patrzył na brata z niedowierzaniem, twarz Magdy wykrzywił grymas złości, a Daniel po raz pierwszy wyglądał na autentycznie zakłopotanego. Kilka razy potarł dłonią kark, patrząc na córkę z rozpaczą.

— Taaaak to ja — przyznał powoli Aleksy. Poczuł się bardzo osobliwie, gdy usłyszał taką opinię z ust prawdopodobnie czteroletniego dziecka. — Miło cię poznać.

— Umiesz rozmawiać z Krasnoludkami, prawda? — zapytała niecierpliwie, wysuwając się z ramion Gabriela. Podeszła do niego, patrząc mu intensywnie w oczy, jakby przed chwilą w ogóle go nie obraziła. Aleksy spojrzał kątem oka na Gabriela, którego twarz nadal wyrażała więcej niż tysiąc słów, ale przymknął na chwilę oczy, by odzyskać równowagę, po czym skinął głową.

— Tak, umiem.

— Wspaniale — odpowiedziała, biorąc się pod boki. — Bo wujek i Konrad nie są w stanie mi odpowiedzieć przez telefon.

— A jakie masz pytanie? — zagadnął ostrożnie, patrząc ze zdumieniem, jak sięga po jego dłoń i bez żadnej krępacji, która cechuje dorosłe osoby, które dopiero co się poznały, ciągnie go w stronę domu.

— Czy nasze Krasnoludki wolą ciastka z czekoladą, czy kokosowe? A może jedzą je, bo nie mają innych i wolą, co innego? — dopytywała, mijając mamę w drzwiach.

— Miło cię poznać, Aleksy! — powiedziała z rozbawieniem Magda. Przepuściła ich w drzwiach i skinęła na braci Olszewskich. Starszego z nich zmierzyła wyjątkowo wymownym spojrzeniem.

Zosia zaciągnęła Aleksego do kuchni, gdzie wślizgnęła się pod stół, dając mu znać, że ma zrobić to samo. Westchnął i rzuciwszy torbę na podłogę, położył się na brzuchu na zimne kafelki. Wciągnął się pod blat i podparty na łokciach znalazł się obok klęczącej na podłodze Zosi. Tuż przed nią znajdowały się trzy talerzyki; jeden ze świeżutkim mlekiem, a pozostałe dwa z ciastkami. Jedne oprószono wiórkami kokosowymi, a drugie posypano kulkami czekoladowymi.

— Skąd wiesz, że tu są Krasnoludki? — zapytał spokojnie. Widział za jej plecami Magdę wchodzącą do środka ciężkim krokiem. Goła żarówka pod sufitem oświetlała piękne sosnowe meble i starannie dobrane AGD.

— Wujek Gabryś i Konrad je przyprowadzili, jak zaczęliśmy tu mieszkać rok temu — wyjaśniła niecierpliwie. — Tatuś powiedział, że poprosili je o pomoc dla mamusi.

To miało sens. Istniały sposoby, by przekonać Krasnoludki do zamieszkania w konkretnym domostwie, tylko trzeba było wiedzieć, jak: żadnych zwierząt domowych (nawet chomika czy rybek), codziennie świeże mleko i jakaś słodka przekąska, należało też zrezygnować z częstych imprez, a najlepiej ich w ogóle nie organizować.

— Ale ja chcę wiedzieć — podjęła raz jeszcze. — Czy im te ciastka smakują? Bo te, które dawaliśmy im poprzednio, już nie ma w sklepach i myślę, że te im nie smakują...

— Skarbie, daj Aleksemu trochę odpocząć...

— Dupek Aleksy musi mi pomóc! To ważna sprawa! — odkrzyknęła buńczucznie.

— Zośka! — warknęła Magda, stając obok stołu. Nie dała rady się jednak pochylić. — Uważaj na język! Aleksy nie jest żadnym dupkiem!

— Ale tatuś cały czas tak mówi! — żachnęła się, wzruszając ramionami. Spojrzała w jego stronę, jakby oczekiwała wsparcia.

— Magda, idę z Gabrysiem zainstalować tę huśtawkę dla Zosi. Wziąłem wiertarkę udarową, ale jednak ktoś musi mi trzymać drabinę — odezwał się Daniel, stając obok żony. Aleksy zerknął na nich przez ramię, a wtedy pod blatem pojawiła się twarz Gabriela. Sztuczny uśmiech przyklejony do twarzy, nie sięgał oczu.

— Wszystko dobrze? Dacie sobie radę? Pójdę na górę z Danielem i umocujemy hak na podwieszaną huśtawkę.

— Tak, dzięki, wujek! — rzuciła, machając drobną rączką. 

Zosia była ślicznym dzieckiem. Miała porcelanową skórę, rumiane policzki i ogromne, niebieskie oczy. Wykapana Olszewska, pomyślał Aleksy.

— Będę szukał Krasnoludków — dodał Aleksy, uśmiechając się, gdy Gabriel przesunął kilka razy dłonią po jego łydce. Usta Olszewskiego ułożyły się w bezgłośne przepraszam, gdy wskazywał na siedzącą tyłem do niego dziewczynkę. Aleksy parsknął w odpowiedzi i obrócił się w stronę prezentów dla duszków. — Schowaj się tam pod ścianą. Połóż się na ziemi.

— Wow! — pisnęła radośnie i od razu zajęła wskazane jej miejsce. Aleksy wyszedł spod stołu i podszedł do krzątającej się przy kuchence Magdy.

— Przepraszam, ale... czy mógłby rozsypać trochę makaronu? Albo mąki?

— Jasne, weź sobie z tej szafki po prawej — odpowiedziała, puszczając mu oko. Miała rumianą, pyzatą buzię i oczy tak łagodne, że wydawało się Aleksemu, że może nimi otulić każdą zranioną duszę. On sam czuł ich ciepły dotyk na swoim sercu.

Otwierał po kolei wszystkich szafki, aż znalazł mąkę. Rozsypał spory kopczyk na podłodze przy stole, a potem usypał drużkę aż do ich skrytki pod krzesłami.

— Zignoruj nas, dobrze? — poprosił Magdę, klękając nieopodal Zosi. Kobieta skinęła głową z rozbawieniem, ale nie podniosła głowy znad deski do krojenia. Sprawiała wrażenie słabszej, niż to okazywała. Aleksy odstawił krzesło i położył się obok Zosi. Oparł brodę na splecionych dłoniach i znieruchomiał ze wzrokiem wbitym w mąkę.

— Co teraz? — wyszeptała dziewczyna, stukając go stopą w udo.

— Czekamy. Musisz być cicho i być cierpliwa.

— To zadziała? — spytała z powątpiewaniem, ale gdy nie odpowiedział, znieruchomiała w podobnej pozie, co on. Mijały minuty i musiał przyznać, że jest pod wrażeniem, że czterolatka ma tyle samodyscypliny, by pozostać w bezruchu.

Magda wolnym krokiem przemierzała kuchnię. Odstawiała szklanki do szafek i przemywała garnki, zanim wrzuciła do nich poszatkowane warzywa. Każdy jej ruch cechowała precyzja, ale też odrobina flegmatyczności. Przyjemne odgłosy krzątania się po domu, których Aleksy niemal nie pamiętał. Odległe wspomnienia mamy smażącej dla niego naleśniki w sobotnie poranki już dawno się zatarły.

W końcu je zauważył. Zosia leżała z policzkiem przyciśniętym do nadgarstka i niemal drzemała, gdy stuknął ją w przedramię. Przyłożył palec do drobnych usteczek, a potem wskazał na mąkę. Centymetr po centymetrze znikała. Oczy dziewczynki otworzyły się szeroko, gdy dróżka usypana w ich stronę robiła się coraz krótsza. Biały pył unosił się nad podłogą i rozproszony znikał jakby porywany przez łagodny wiatr. Aleksy ostrożnie uniósł dłoń i wyczekiwał na odpowiedni moment. W końcu jego ręka wystrzeliła i palce zacisnęły w powietrzu, a przynajmniej tak się zdawało, bo gdy poderwał dłoń do góry, trzymał w niej małą, czerwoną czapeczkę. Tuż przed nimi pojawił się obrócony tyłem Krasnoludek, gotowy do ucieczki w każdej chwili. Zauważył jednak, że nie ma czapeczki i nic go nie skrywa przed ludzkim wzrokiem. Obrócił się w stronę Aleksego, patrząc nań z nastroszonymi brwiami. Zosia przycisnęła dłoń do ust, by stłumić pisk zachwytu. Wpatrywała się w duszka szeroko otwartymi oczami.

Krasnoludki były małymi pękatymi stworzeniami – ni to duchami, ni to demonami, a czymś pomiędzy – o dobrodusznych twarzach Świętego Mikołaja. Nosiły niebieskie spodenki na szelkach i czerwone sweterki. Nigdy nie rozwikłano tajemnicy, skąd je biorą, ale guślarze podejrzewali, że same je sobie szyją ze znalezionych w domu ubrań – stąd zaginione w praniu skarpetki.

— Cześć — przywitał się Aleksy i odsunął czapkę, gdy Krasnoludek po nią podskoczył. Duszek sapnął z irytacją, wskazując energicznie na swoje okrycie. — Najpierw pytanie.

Krasnoludek pokręcił głową tak energicznie, że duże uszy zafalowały.

— Chcę wiedzieć, dlaczego nie jecie ciastek? — zapytał Aleksy, wskazując na miseczki. Demon przyglądał mu się przez chwilę, po czym podszedł do porcelany. Wziął ciastko z kokosem i rzucił mu nim w twarz, a potem wziął drugie z czekoladą. Oderwał grudkę czekolady i również cisnął nią w Aleksego. Wziął się pod boki, jak Zosia jakiś czas temu, patrząc na Aleksego wyczekująco.

— Rozumiem. Nie lubicie kokosowych i nie smakuje wam ta czekolada, zgadza się?

Krasnoludek skinął energicznie głową i wskazał nerwowym gestem na czapeczkę.

— Przepraszam, chciałem tylko pogadać. Przygotujemy wam inne ciastka, a teraz daj dwa złote, to oddam ci czapkę — powiedział Aleksy, wyciągając drugą rękę w jego stronę. Demon znowu potrząsnął głową i uniósł jeden palec.

— Dwa złote — zaprzeczył Aleksy, odsuwając czapeczkę poza zasięg krótkich rączek. 

Każdy guślarz wiedział, że musi targować się z Krasnoludkiem. Teraz sprawiał wrażenie oburzonego, jak rasowy kupiec, ale tak naprawdę wściekłby się na Aleksego, gdyby ten od razu zgodził się na jego ofertę. Dla nich mężne targowanie się o swoją czapeczkę było kwestią honoru.

Krasnoludek sapnął wściekle i sięgnął za plecy. Przez chwilę wydawało się, że szuka czegoś w portkach, aż wyciągnął monetę jednozłotową i podsunął ją Aleksemu.

— Nie, powiedziałem dwa.

Duszek pokręcił głową i położywszy pieniądz na kafelkach, kopnął go w jego stronę.

— Zgoda, niech ci będzie, ale tylko tym razem! — odpowiedział groźnie i oddał demonowi okrycie. Krasnoludek pokazał mu język i z poczuciem zwycięstwa, naciągnął czapkę głęboko na uszy i zniknął.

— Jesteś najlepszy, dupku Aleksy! — zapiszczała Zosia, zarzucając mu drobniutkie dłonie na szyję. Przycisnęła go tak mocno, że przez chwilę nie mógł oddychać, a potem dała mu dużego, słodkiego buziaka w policzek. — Dziękuję! — krzyknęła, wyślizgując się spod stołu. — Mamuś! Musimy kupić inne ciastka!

— Dzisiaj poszukamy czegoś w spiżarni, a ciebie, Aleksy, poproszę, żebyś przyprowadził Daniela i Gabrysia. Poszli na drugie piętro, ale uważaj, bo wszędzie na korytarzu są zabawki, a nie mamy tam jeszcze światła — poprosiła, uśmiechając się do niego przepraszająco. Skinął głową, powstrzymując się przed zapytaniem jej, jakim cudem Krasnoludki są dla nich tak normalne, jak wróble na parapecie i ruszył we wskazanym kierunku. Schody nie miały jeszcze barierki, a poprowadzone oświetlenie LED nie działało. Dla Aleksego to wszystko miało w sobie pewien urok. Budowanie wspólnego domu od samego początku ze słodkim brzdącem biegającym między nogami. Nie widział siebie w takiej sytuacji, ale nie mógł zaprzeczyć, że jego serce drgnęło, gdy razem z Zosią czatowali na Krasnoludka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro