Rozdział 7, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słaby blask księżyca wpadał przez niedomkniętą żaluzję na świetliku tuż nad głową Aleksego, gdy ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi wyrwało go z sennego zamroczenia. Nieprzytomny, z trudem wychwycił niemal bezgłośne kroki, a po chwili materac ugiął się pod nowym ciężarem. Aleksy otworzył oczy i odruchowo przesunął dłonią po ramieniu, wtulonego w jego pierś Gabriela. Ten jednak tkwił w jego objęciach, pogrążony w głębokim śnie. Zmarszczył oczy, próbując coś dostrzec w ciemności, ale wtedy mała istota wślizgnęła się pod kołdrę i wtuliła w niego po drugiej stronie. Westchnął głośno, dziękując własnej przezorności, że po upojnych chwilach wieczorem obaj się ubrali. W lofcie Gabriela tego nie robili.

— Aleksy? — wyszeptała Zosia, tak cicho, że ledwo dosłyszał swoje imię.

— Tak?

— Ten Bies... Jego już nie ma, prawda? Zabiłeś go tak na pewno?

Chwilę mu zajęło zrozumienie, o czym do niego mówi. Krasnoludki, Skarbnik, gdzie w tym wszystkim ta monstrualna bestia... Po chwili do niego dotarło, że podczas kolacji rozmawiali o ataku na Akademię i przywołane przez nich feralne wspomnienie, obudziło u małej dziewczynki koszmary.

— Na pewno. A Gabriel i Konrad upewnili się, że zniknie. Nie ma szans, żeby tu przyszedł. Ani teraz, ani nigdy.

Dziewczynka przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, ale wcisnęła się w niego mocniej, szukając schronienia przed własnym strachem.

— Mogę zostać?

— Możesz.

Aleksy zasnął niemal natychmiast, gdy oddech Zosi wreszcie się wyrównał. Otuleni we trójkę jedną kołdrą, nie drgnęli aż do rana i zapewne spaliby dłużej, gdyby o świcie Magda nie zapukała cichutko i uchyliła drzwi. Ubrana w szeroką sukienkę ciążową do kostek splotła długie do łokci włosy w luźny warkocz, spływający po ramieniu.

— Przepraszam, że was obudziłam, mieliście wczoraj ciężki dzień, ale nie mogę znaleźć Zosi i pomyślałam...

— Tu jest — zachrypiał Aleksy, nie mogąc się ruszyć. Z jednej strony wczepiła się w niego mała Olszewska, a z drugiej Gabriel obejmował go mocno w pasie i z nogą przerzuconą przez jego udo, wydawał się nadal spać, więc Aleksy drgnął zaskoczony, gdy ukochany podniósł głowę.

— Zosia? — mruknął Gabriel, spoglądając na nią spomiędzy potarganych blond kosmyków. Oparł brodę o pierś Aleksego, a jego twarz przyozdobił senny uśmiech. — Co tutaj robisz, malutka?

— Bies mi się śnił — odpowiedziała, wciskając się mocniej w bok Aleksego. Sapnął, ale na wspomnienie Zosi o demonie, objął ich mocniej. Nie nawykł do takiej bliskości, a w każdym razie do tak nieskrępowanego dotykania przez kogokolwiek innego niż Gabriel, ale strach niewinnej dziewczynki poruszał takie struny czułości w jego sercu, o jakich istnieniu nie miał nawet pojęcia. To było miłe, acz dość krępujące.

— Skarbie, tatuś i wujek Gabriel ci mówili, że Aleksy zabił Biesa, prawda? Nie przyjdzie tutaj.

— Poza tym, Bies nie przychodzi do domu. Poluje w lesie — dodał z przyzwyczajenia, poklepując ją pokrzepiająco po chudym ramieniu. Nie miało sensu tłumaczenie jej, że zabił jednego Biesa, a nie wiadomo, ile ich jeszcze żyje w polskich lasach.

— Serio? — zapytała, opierając brodę o jego pierś w podobny sposób jak Gabriel.

— Absolutnie. Nigdy nie kłamie w kwestii demonów. To zbyt poważna sprawa.

— To dobrze. Ty i wujek będziecie musieli mnie uczyć, zanim pójdę do Akademii. Będę przefantastycznym znawcą demonów!

Aleksy spojrzał pytająco na Gabriela, ale ten niemal niezauważalnie pokręcił głową. Jeżeli w rodzinie, jedno z rodzeństwa nie posiadało daru wiedźmarza lub guślarza to zdolność życia w Świecie Cieni w tej gałęzi znikała bezpowrotnie. Skoro więc Daniel nie był guślarzem, to Zosia na pewno nim nie będzie.

Najłatwiej to było zweryfikować, stając naprzeciwko ducha. Tylko guślarze i wiedźmarze mogli je zobaczyć.

— No dobrze, koniec tego leniuchowania. Jesteś jeszcze we wczorajszych ubraniach, młoda damo! Przebierz się szybciutko. Dzisiaj nie idziesz do przedszkola. Tata jest w domu, więc możesz zostać i spędzić czas z Aleksym i wujkiem Gabrielem...

Zosia zapiszczała radośnie, rzucając się na nich z nieokiełznaną radością. Obaj wybuchnęli głośnym śmiechem, gdy drobne ciałko i patyczkowate kończyny wbiły się w ich piersi i brzuchy. Czysta beztroska udzieliła się nawet Aleksemu, który z niegasnącym uśmiechem pomagał jej wyplątać się z kołdry. Zeskoczyła z łóżka, wydając z siebie serię radosnych okrzyków. Powiedli za nią wzrokiem, gdy wybiegała z pokoju, mijając w przejściu Magdę. Ta spojrzała na nich przepraszająco, aż w końcu zamknęła drzwi i usłyszeli, jak ciężkim krokiem zmierza w stronę schodów.

— To skoro mamy trochę czasu... — zamruczał Gabriel, wkładając mu dłoń pod bluzkę. Aleksemu na chwilę zabrakło tchu, gdy gorący ogień w podbrzuszu rozgorzał na nowo. Jednak ułamek sekundy później chwycił go i zatrzymał, zanim dotarł opuszkami palców do jego sutka.

— Nie dam rady... Jak ona tu tak wpada bez pukania... — wymamrotał, a Olszewski po raz kolejny wybuchnął głośnym śmiechem. Złożył lekki pocałunek na skroni Aleksego i bez pośpiechu usiadł na łóżku.

Gabriel był piękny. 

Wyciągnął rękę i odsunął żaluzję, odsłaniając szarawe niebo pokryte kłębiastymi chmurami. Aleksy widział teraz dokładnie jego łabędzią szyję, na której złożył tak wiele pocałunków, łagodny uśmiech, którym ukochany kruszył wszystkie mury i te oczy, które hipnotyzowały jednym spojrzeniem. Daniela otaczała obietnica szaleństwa, ale w Gabrielu wszystko osnuwała aura tajemnicy. Jedyne czego Aleksy był absolutnie pewien, gdy na siebie patrzyli to miłość. Olszewski kochał go tak samo mocno, jak on jego. To wystarczyło, by odsunąć w niepamięć niedopowiedzenia, zignorować dwuznaczne odpowiedzi, czy luki w opowieściach z przeszłości, którymi go niekiedy raczył.

— Musimy dzisiaj wrócić do Akademii — powiedział cicho Gabriel, przesuwając knykciami po nieogolonej szczęce. — Zorganizowałem zastępstwa tylko na dzisiaj. Jutro już muszę poprowadzić wykłady i zaplanowałem kilka zajęć w terenie.

— Ja też muszę w końcu wrócić do zleceń — westchnął Aleksy, zakładając ręce za kark. Zawahał się, ale w końcu uśmiechnął się słabo i dodał: — Cieszę się, że poznałem twoją rodzinę.

— Przepraszam za tego dupka — jęknął zażenowany Gabriel, ukrywając twarz w dłoniach. — Mówiłem Danielowi, żeby przestał, że nic nie rozumie...

— Nie to, że nie zasłużyłem — zauważył z nutą rozbawienia Aleksy. Wyciągnął rękę i gdy Gabriel przechylił się na łóżku, pomasował delikatnie jego plecy. — W końcu zmieni zdanie. Nic na siłę. Mam dużo czasu, żeby go przekonać.

Gabriel nagrodził go słabym uśmiechem i czułym pocałunkiem; delikatnym jak muśnięcie motyla. Te gesty miały w sobie tyle intymności, tyle radości, że cień podsłuchanej poprzedniego dnia rozmowy wyblakł w jego sercu. Aleksy uwielbiał te wspólne poranki, to krzątanie się razem po niewielkiej przestrzeni, a wyciąganie ubrań Gabriela z jego własnej torby, miało w sobie coś bardzo wymownego. Wręcz znaczącego. Tak przynajmniej to widział; te początki porozumiewania się bez słów, znajomość wzajemnych potrzeb, nawet tych najdrobniejszych. 

Obserwował z ukosa ubranego w ciemny sweter i spodnie haremki Gabriela. Widział, z jaką dokładnością zakłada na siebie odzież i jak powoli, z rozmysłem zawiązuje supeł na sznurku na wysokości bioder, jak na oślep zaczesuje na bok włosy i wyciąga kołdrę w poszwy, by ulżyć Magdzie w sprzątaniu. 

Uwielbiał go. 

Uwielbiał wszystko, co robił. Nie mógł oderwać od niego wzroku i z każdym dniem to uczucie miłości wypełniało go coraz bardziej i bardziej. W tym pokoju, gdzie nie czaiły się widma Marc'a, Śmierci, Gomorry i Antka, mógł go po prostu kochać. Całego. Bez złości i poczucia zdrady, gdy przypadkiem odkrywał jego kolejną tajemnicę. 

Aleksy zasznurował usta, gdy ciężar uknutej przez siebie intrygi opadł na żołądek. 

Nim zeszli na parter do ich uszu dotarł radosny śmiech Zosi. Spojrzeli na siebie wymownie i bez słowa weszli do kuchni, gdzie już czekał na nich uśmiechnięty od ucha do ucha Wilczyński. Kroił warzywa do śniadania, zagadując kręcąca się na krześle Zosię. Zamarła, gdy Gabriel dotknął jej ramienia i zadarła głowę do góry, marszcząc drobny nosek z zadowoleniem.

— Cześć! — zawołał radośnie Konrad, machając im dłonią, w której ściskał nóż. — Słyszałem, że pogadaliście z Krasnoludkami?

— Tak! Czekolada im nie smakowała! — zaświergotała mała Olszewska, czekając, aż odłoży na talerzyk kolejne plastry pomidora, żeby mogła je zanieść do jadalni. Daniel stał przy kuchni i mieszając jajecznicę, zerkał na nich przez ramię. — I Aleksy dał radę!

Odetchnął z ulgą. Aleksy, nie dupek Aleksy.

— Bo Aleksy jest najlepszym łowca, wiesz o tym? — powiedział nagle Konrad. Aleksy spojrzał na niego zdumiony, ale ten nawet nie zerknął w jego stronę. — Jest najlepszy ze wszystkich w Akademii.

— Bzdura — mruknął Aleksy, biorąc od Daniela półmisek pełny parującej jajecznicy posypanej aromatycznym, zielonym szczypiorkiem.

— Nie słuchaj go, Zośka. Jest skromny. To najlepszy łowca, jaki pozbywa się demonów. Będą o nim pisać, zobaczysz — powiedział, przesuwając talerz w jej stronę. Aleksy nie mógł go w tej chwili rozgryźć. Nie wiedział, dlaczego przyjaciel to mówi, być może po prostu zabawiał młodą rozmową.

Aleksy obrócił się do nich tyłem i przeszedł do jadalni, gdzie z nogami na krześle siedziała Magda. Matowe oczy zlewały się z ziemistą cerą, a blade lekko rozchylone wargi chrapliwie chwytały wątłe oddechu. Zerknęła na niego kątem oka i w jednej chwili skryła wszystkie te słabości pod ciepłym uśmiechem. Ostrożnie opuściła spuchnięte kostki na dywan, ciągle przyciskając prawą dłoń do boku wielkiego brzucha. 

— A co to za owca? — dopytywała mała Olszewska. Jej radosne szczebiotanie niosło się dalej aż do jadalni.

— Łowca, a nie owca! — zaśmiał się tubalnie Konrad. — Guślarz to ktoś taki kto opiekuje się duchami. A jeżeli guślarz umie poradzić sobie z demonami takimi jak Bies i jest w tym świetny, to dostaje dyplom z Akademii i zostaje łowcą. Aleksy jest łowcą.

— A ty?

— Ja chcę zostać łowcą — wyjaśnił, jakby mówienie czterolatce o demonach niczym nie różniło się od czytania jej baśni na dobranoc.

Aleksy nie skomentował tego, że to on był guślarzem, czego najwyraźniej nikt nie przyjmował do wiadomości, a to Konrad już niedługo zostanie łowcą. Kłótnia o to nie miała żadnego sensu, zwłaszcza, że Wilczyńskiemu naprawdę dopisywał humor. Randka z Mileną się udała, miał to wypisane na twarzy. 

Szczęk talerzy poprzedził ich wejście do salonu. Gabriel niósł w dłoniach koszyk z pieczywem, a Konrad podnosił zawieszoną na jego bicepsie Zosię. Oboje chichotali, gdy podciągał ją do góry, a potem gwałtownie opuszczał, zatrzymując się, gdy jej stopy dzieliło od podłogi ledwie kilka centymetrów. Daniel podszedł do stołu i ostrożnie usiadł obok żony, jakby się bał, że mógłby w jakiś sposób sprawić jej tym ból. Blade przebłyski strachu ściągały jego przystojną twarz, ale nie powiedział ani słowa. To młodszy Olszewski odezwał się pierwszy.

— Magda, ty jesteś pewna, że nie powinienem zadzwonić do rodziców?

— Tak, wszystko dobrze — odpowiedziała, starając się uśmiechnąć. — Po prostu bardzo szybko się męczę.

— Z Zośką tak się nie czułaś — burknął Daniel, patrząc na nią spode łba. Nie czekając na gości, chwycił za półmisek i nałożył Magdzie gorące śniadanie. Poklepała go po ramieniu i z ociąganiem chwyciła za widelec.

— Chciałbym zostać, ale Aleksy jest potrzebny przy zleceniach, a ja muszę wrócić na wykłady... Pozwól mi zadzwonić do rodziców...

— Nie, Gabryś. Nie potrzebuję pomocy — odpowiedziała szybko i choć posłała mu ciepły uśmiech, w jej głosie pobrzmiewała ostrzegawcza nuta. — Jestem zmęczona, to już końcówka. Jeszcze kilkanaście dni i będzie po wszystkim. Wytrzymam.

— Wiesz, Magda... — zaczął Konrad ostrożnie. — Znamy się już trochę i bez obrazy, wyglądasz na wyplutą. Oczywiście jesteś prześliczną kobietą, ale...

— Ciąża daje ci w kość — dokończył pospiesznie Gabriel, patrząc na nią znacząco. — A mama z przyjemnością zajmie się Zosią i pomoże ci w domu.

Gorąca dyskusja rozgorzała nad owalnym stołem, ale Magda nie ustąpiła ani odrobinę. Na jej czole pojawiła się płytka zmarszczka, gdy odkładała widelec na talerz z niemal nietkniętym posiłkiem. Wyprowadzona z równowagi przez bezpośrednie komentarze Konrada i coraz głośniejsze odpowiedzi męża, jeszcze bardziej obstawała przy swoim. Aleksy zerknął kątem oka na Zosię, gdy w milczeniu pochyliła głowę i ze wzrokiem wbitym w bułkę przed sobą, walczyła ze szklącymi się w oczach łzami.

Słowa same wypłynęły z ust Aleksego.

— Myślę, że jeżeli pozwolisz Gabrielowi zadzwonić po jego mamę, to nie tylko tobie będzie lżej, ale im też. — Mówił cicho, ale wszyscy przy stole zamilkli, jakby na nich wrzasnął. Zaczął sobie pluć w brodę, że w ogóle się odezwał, nienawidził znajdować się w centrum uwagi, ale nie mógł znieść łez w tych błękitnych oczach. Odchrząknął i odłożył widelce pod ostrzałem spojrzeń zebranych. — Masz absolutną pewność, że ktoś zajmie się Zosią, gdy odejdą ci wody i zadzwoni po karetkę albo odwiezie cię do szpitala. Bo Gabriel jest w Warszawie, a Daniel może być na wezwaniu setki kilometrów stąd i... Po prostu chodzi nie tylko o ciebie, ale też o Zosię, dziecko w twoim brzuchu, Daniela i Gabriela.

Przez chwilę nikt nie nie odezwał i Aleksy z trudem zwalczył w sobie wszystkie nerwowe gesty, do których aż rwało się jego ciało. Nie był członkiem rodziny. W każdym razie jeszcze nie i nie powinien się odzywać niepytany w takich osobistych sprawach.

Magda patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, ważąc jego słowa. Wahała się.

— Sama chyba wiesz, jak się czułaś w ciąży z Zosią, a jak jest teraz — ciągnął mimo wszystko, odchylając się w krześle. Trzej towarzyszący im mężczyźni wstrzymali oddech, czekali na rozwój sytuacji, zostawiając wszystko w jego rękach, a na dobrą sprawę Aleksy nawet nie wiedział, gdzie mieszkają państwo Olszewscy i jakie są relacje między Magdą a teściową. Niepotrzebnie się odezwał. 

Tak mu się przynajmniej wydawało, gdy Magda nagle westchnęła z rezygnacją, posyłając mu słaby uśmiech.

— Nie chcę być ciężarem po prostu. Sami zdecydowaliśmy się na budowę domu i drugie dziecko. To nasza odpowiedzialność.

— Oczywiście, że wasza — odpowiedział szybko, wzruszając ramionami. — Ale macie rodzinę, która chce pomóc, a ty przecież nie chcesz na nich zrzucić tej odpowiedzialności. Może warto pozwolić sobie po prostu pomóc? W bólach porodowych nie będziesz mogła za bardzo kontrolować sytuacji, tak mi się zdaje.

Nawet Zosia nie odezwała się słowem. Wbiła lazurowe oczy w mamę i z zapartym tchem, czekała na jej odpowiedź.

— Muszę do łazienki. Znowu — odpowiedziała Magda i napięcie w jadalni opadło jak balon, z którego uszło powietrze. Podniosła się ciężko z krzesła i powoli, podpierając się na barku męża, obróciła się w stronę drzwi. — Daniel, zadzwoń do mamy — poprosiła i opuściła pomieszczenie.

Daniel zakrył twarz dłońmi, odchylając się do tyłu. Chrapliwy oddech ulgi wyślizgiwał się spomiędzy palców wciśniętych w poszarzałe policzki i blade wargi.

— Dzwonię — wyszeptał Gabriel, wyciągając nerwowo telefon z kieszeni, jakby się bał, że Magda zaraz wróci i zmieni zdanie. Aparat wysunął mu się spomiędzy palców, ale złapał go, zanim uderzył o ziemię. — Kocham cię — powiedział cicho, patrząc na Aleksego szeroko otwartymi oczami. Nim zdumiony zdążył coś odpowiedzieć, Olszewski zatopił wargi w jego ustach. 

Aleksy zamrugał zaskoczony, ale Gabriel już wstawał od stołu i z telefonem przyciśniętym do ucha, pospiesznie tłumaczył matce sytuację.

— Dziękuję — powiedział cicho Daniel, opuszczając ręce. W jego spojrzeniu coś drgnęło. Aleksy dojrzał w nich zalążek ciepłych uczuć. — Od dwóch miesięcy jest źle i nie mogłem jej namówić...

Aleksy wzruszył ramionami, spoglądając na Gabriela, który właśnie siadał na swoim miejscu.

— Mama już się pakuje, będzie tu przed zmrokiem. Chce, żebyś przed zmianą w straży pomógł jej rozeznać się w sytuacji.

— Nasza matka to anioł — jęknął Daniel, biorąc kilka głębokich wdechów. Napięcie z jego ramion ustępowało, a do policzków wróciły kolory.

— Dlatego właśnie Aleksy jest najlepszym guślarzem i niekwestionowanym łowcą — powiedział cicho Konrad, patrząc na niego znacząco. Aleksy wywrócił oczami, kręcąc lekko głową. Nie widział tutaj żadnego związku.

— Czy ty właśnie porównałeś Madzię do demona? — zapytał niemal bezgłośnie Daniel, zerkając kątem oka w stronę drzwi. Łagodny uśmiech powoli wkradał się na przystojną twarz strażaka.

— Nie o to chodzi — syknął Konrad, machając ręką, by go zbyć. — Mnie serio trochę zamurowało, kiedy zobaczyłem tego Skarbnika, a Aleksy ile potrzebował na reakcję? Dwie sekundy?

— Przypadek.

— A Bies? Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby na niego skoczyć z balkonu! — zawołał Konrad, zezując na zaskoczoną Zosię. Demon, który nadal nawiedzał Aleksego w snach, odwiedzał również tę małą dziewczynkę, bo choć nigdy go nie spotkała, bała się mitycznej istoty, która niemal zabił jej wuja i jego chłopak. Strach przed wyobrażeniem Biesa zakorzenił się w niej równie mocno, jak mgliste wspomnienie walki z nim w sercu Aleksego. 

— Zablokował cię. Nie mogłeś się nigdzie ruszyć — sarknął, sięgając po dokładkę jajecznicy. Rozmawiali z Konradem na ten temat już dziesiątki razy. Nie interesowało go stanie się łowcą. Kiedy już problem Antka zniknie, wróci do odprawiania dziadów. 

— Nie o to chodzi! Ja o tym nawet nie pomyślałem! — odparował, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Tak samo było z Teresą i Wąpierzem.

— Jestem gejem! — rzucił z niedowierzaniem, ignorując parskających w ataku śmiechu Olszewskich. — Nie wymyśliłem żadnego fantastycznego planu, po prostu powiedziałem jej prawdę, a w kwestii Wąpierza miałem to szczęście, że to nie ja wpadłem w sidła, tylko ty. A i tak koniec końców ty go zabiłeś!

— Wykonać brudną robotę umie każdy guślarz, ale zadziałać, mając właściwie ułamki sekund na podjęcie decyzji? Kilku naszych zmarłych kolegów mogłoby z tobą podyskutować w tej kwestii, gdyby nie gryźli piachu — zauważył z przekąsem Konrad, w jego oczach zalśnił niebezpieczny błysk. Aleksy zmroził go wzrokiem, ale już się nie odezwał.

Nie obchodziły go tytułu z Akademii ani nie chciał dokonywać wielkich rzeczy. To Konrada w czerwonej pelerynie ratował kolejny dzień. Aleksy chciał tylko uratować duszę Gabriela i przy okazji nie dać się zabić. Chciał po prostu wieść szczęśliwe, ustatkowane życie w lofcie razem z Olszewskim.

Po drodze musiał tylko zabić Antka.

Tylko. Zabić.

Odepchnął od siebie tę myśl, czując, jak śniadanie wraca mu do gardła. Konrad miał go za bohatera, a on już niedługo zamierzał zburzyć ten obraz i zostać mordercą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro