Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wzmagający się wiatr szarpał folię okrywającą paczki styropianu pod domem. Naelektryzowane powietrze od świtu zwiastowało nadejście burzy, więc by nie znaleźć się w samym oku cyklonu, podjęli decyzję o wyjeździe z Gliwic jeszcze przed południem. 

Gdy pierwsze krople deszczu spadły na przednią szybę terenowego auta, zalana łzami Zosia wyciągnęła ręce do Gabriela. Podniósł ją, przytulając mocno, gdy drobne ramiona oplotły jego szyję.

— Masz szybko przyjechać — wyłkała, wycierając zaczerwieniony nosek w jego policzek.

— Przyjadę, obiecuję — wydusił i pogładził ją po plecach. Ich złote niczym pszenica latem włosy mieszały się, wyraźnie odcinając na tle ciemnej koszulki Gabriela. 

Podobieństwo było uderzające, gdy Daniel stanął obok brata i wyciągnął ręce po swoją córkę. Trójka Olszewskich o lazurowych oczach i porcelanowej skórze nawet tembr głosu miała podobny. Aleksy uśmiechnął się pod nosem i sapnął, gdy dziewczynka chwyciła go za bluzkę na piersi i przyciągnęła do siebie. Stuknęli się głowami boleśnie, z trudem panując nad atakiem śmiechu.

— Szybko! — powtórzyła zalana łzami. 

W końcu pozwoliła ojcu wziąć się na ręce i machając energicznie, pożegnała ich sprzed zaimprowizowanej bramy. Aleksy opuścił szybę, patrząc na zaczerwienioną twarzyczkę tak długo, aż zniknęła za zakrętem. W końcu opadł na fotel i zamknąwszy na chwilę oczy, westchnął głośno. Jako introwertyka, czas, który spędził z tą wesołą rodziną, wyzuł go do cna z sił witalnych, ale żal, że zostawia Zosię, doskwierał mu dużo bardziej. 

— Dobra, koniec lesery — zawołał Konrad, wyrywając go z ponurych rozmyślań. Aleksy obrócił się ku przyjacielowi, by dojrzeć jedynie czubek jego głowy, gdy ten pochylony nad telefonem przeglądał kolejne maile. — Wracamy do polowania na demony, ale miałeś długą przerwę, więc znajdę nam jakąś Babę Jagodową na rozgrzewkę.

— Baby Jagodowej się nie odprawia.

— Jaki zasadniczy! — odciął Wilczyński, nawet na niego nie spoglądając. 

Aleksy nic nie odpowiedział, ale tak przede wszystkim chciał wrócić do sortowania zleceń. Ostatnimi czas złapał rytm i wynajdywanie tych samych ogłoszeń z Akademii i Free Market szło mu coraz sprawniej, choć nie tak szybko, jak zakładał. Pocieszał się, że nadal nie wygrzebał się ze zleceń z ostatniego półtora roku, dlatego idzie mu to tak opornie.

Tak też spędził resztę dnia, gdy dojechali do Kampinosu. Konrad wrócił do swojego pokoju, a Gabriel i Aleksy do mieszkania, gdzie każdy powlókł się do swojego kąta. Olszewski rozłożył laptopa i dokumenty na stole w kuchni, żeby nie przeszkadzać Aleksemu, który już jakiś czas temu zrobił sobie stanowisko pracy przy panoramicznym oknie loftu. 

Godziny mijały, a ciszę przerywało jedynie stukanie klawiatury i szelest kartek, okazyjnie krótki pocałunek, który Gabriel składał na jego skroni, wyrywając go z zamyślenia. Wciskał mu kubek kawy w dłonie i z szelmowskim uśmiechem wracał do swoich dokumentów.

Aleksy czuł jego spojrzenie na swoich plecach, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a on naklejał pierwsze kartki ze zleceniami na szybę. Przysunął stolik kawowy do kanapy i zepchnął krzesła na boki, tak że  ich i tak mały salon stał się jeszcze bardziej ciasny; w zasadzie mogli używać tylko stołu, przy którym jedli posiłki, powierzchni na antresoli, składziku i kanapy, jeżeli weszli na nią po fotelu. Jednak pedantyczny, zawsze doskonale uporządkowany Gabriel kwitował jego przeprosiny tylko słodkim pocałunkiem.

— Praca to praca — stwierdził, posyłając mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. To mogło być tylko złudzenie, ale Aleksy miał wrażenie, że tym razem mówi prawdę, że nie przeszkadza mu ten nieustający bałagan. 


꧁𒀯𖣴𒀯꧂


Siedząc po turecku na podłodze, Aleksy wyrzucił ręce nad głowę. Przeciągnął się powoli, a nieprzyjemne uczucie odrętwienia zaczęło powoli ustępować. Pomasował kark i ostrożnie, z rozmysłem, odłożył kilka dokumentów na stosik po swojej prawej stronie. Pozostało mu relatywnie niewiele zleceń, które według danych z Free Market i dziekanatu nie zostały jeszcze zrealizowane. W ten sposób mógł zawęzić krąg poszukiwań i wytypować potencjalne duchy czy też demony, z którymi pracowała Julka i Antek. A co za tym idzie, złapać Antka.

Odchylił się i spojrzał na zegarek. Za kilka minut wybije druga, więc Gabriel niedługo kończył zajęcia, a oni po raz pierwszy od ataku Biesa na Akademię mieli zjeść lunch we czwórkę. Oni i Lidka. Olszewski ubłagał Aleksego, a Konrad w przypływie doskonałego humoru po randce z Mileną również się zgodził. Ostatnimi Wilczyński często wyciągał telefon z kieszeni i szczerząc się do ekranu, wystukiwał pospiesznie wiadomość. Często długą. Zachowywał się inaczej, niż przy dziewczynach ze spływu kajakowego. Inaczej niż wtedy, gdy miał jeszcze nadzieję zejść się z Lidką. 

Milena naprawdę go sobą zainteresowała na zupełnie inny sposób. Niewiele o niej mówił, w zasadzie nic, ale nieobecne spojrzenie i niegasnący półuśmiech, dawały wystarczająco dużo do zrozumienia, żeby nawet Aleksy wyciągnął wnioski – Konrad zakochał się ze wzajemnością.

Drgnął i raz jeszcze spojrzał na zegarek, którego wskazówka minutowa tym razem już przekroczyła dwunastą. Zerwał się z podłogi, ignorując skurcz w łydce i pognał do galerii, gdzie się umówili. Już z końca korytarza widział ustawionych do siebie bokiem Lidkę i Konrada; oboje milczący, z nosami w telefonach.

— Cześć, gdzie Gabriel? — zagadnął Aleksy, rozglądając się dookoła. Wyciągnął swój aparat i spojrzał na wyświetlacz. Obaj spóźnili się już dziesięć minut.

— Jeszcze nie przyszedł. Myślałem, że jest z tobą — rzucił Konrad, wzruszając ramionami. Schował telefon do kieszeni. — Pewnie jeszcze rozmawia z jakimś studentem i... Cześć Luis! Mia! — rzucił, machając im ręką. Dwójka Niemców podeszła do nich szybkim krokiem. Uśmiechnęli się szeroko, gdy przybijali piątkę Konradowi. — Wybieracie się gdzieś?

— Tak, jedziemy na lunch do Warszawy. Czekamy tylko na Marc'a — odpowiedział Luis, stając obok Konrada. Spoglądali na siebie porozumiewawczo, jak dwóch psotników, którzy właśnie wywinęli komuś dobry kawał i tylko oni o tym wiedzą. — Wreszcie chwila oddechu! Macie tutaj tyle zleceń, że wrócę do Berlina jako pełnoprawny guślarz, a może nawet będę mógł złożyć papiery na łowcę!

— Idę po Gabriela — rzucił Aleksy i machnąwszy im ręką, ruszył w stronę sali wykładowej Olszewskiego. 

Znał tę drogę tak dobrze, że trafiłby tam po ciemku. Niemal codziennie przychodził zostawić mu coś słodkiego na biurku albo po prostu, żeby zobaczyć, jak się miewa. Bezcenny uśmiech, jaki przyozdabiał twarz Gabriela za każdym razem, gdy stawał w drzwiach jego sali, sprawiał, że nogi same niosły go w tamtym kierunku. Aleksy wcisnął ręce do kieszeni, zwalniając kroku. Podszedł powoli do drzwi i nacisnąwszy klamkę, uchylił je ostrożnie. Nie chciał przeszkadzać w rozmowie, jeżeli faktycznie Olszewski rozwiązywał problem z jednym ze studentów. Jednak zamiast odgłosów rozmowy do jego uszu dobiegły wściekłe, przytłumione słowa Gabriela, a potem odgłos szamotaniny. 

— Puść mnie! W tej chwili! — warknął po angielsku Olszewski. 

Aleksy zmarszczył brwi i wszedł do środka. Serce zatrzymało mu się w piersi, gdy zobaczył Gabriela leżącego z twarzą przyciśniętą do biurka. Marc stał za nim, wykręcił mu rękę tak mocno, że gdyby pociągnął ją jeszcze kilka centymetrów kość strzeliłaby jak zapałka. Dociskał ją brutalnie do pleców blondyna, nie zważając na to, jak wielki ból mu sprawia. Przyciskał biodra do jego pośladków, pochylając się nad nim tak nisko, że jego oddech wprawiał w ruch złote kosmyki na karku Gabriela. Aleksy przez chwilę nie mógł zrozumieć, co się dzieje, co takiego widzi, a wtedy Schneider sięgnął do zapięcia spodni Olszewskiego. Ten szarpnął się do tyłu, bezskutecznie próbując odepchnąć się wolną ręką od stołu. Marc zareagował natychmiast. Chwycił go za kamizelkę na plecach i uderzył nim z całej siły o blat. Głowa Gabriela odbiła się od drewna, głuchy huk rozszedł się po pustej sali. 

— Kurwa, Marc! — Chrapliwy głos nasiąknął paniką.

— Ty zawsze taki jesteś. Niby nie, niby się stawiasz, a i tak wiem, że chcesz.

Te słowa podziałały na Aleksego jak kubeł zimnej wody. Wściekły ryk wyrwał się z jego piersi, gdy puścił się biegiem między rzędami ławek i całym ciężarem rzucił się na Marc'a. Ten uniósł zdumiony głowę, ale nie zdążył zareagować. Aleksy zwalił go z nóg i w ułamkach sekundy przygwoździł do podłogi, siadając okrakiem na jego lędźwiach. Oślepiony furią i nienawiścią okładał Marc'a pięściami z taką siłą, że skóra na jego knykciach pękała z każdym kolejnym uderzeniem. Ich krew mieszała się, gdy kolejny raz opuszczał rękę. Z początku Schneider próbował chwycić go za nadgarstek, ale Aleksy szybko trafił go prosto w nos. Niemiec krztusił się własną krwią, nie mogąc zetrzeć jej z oczu... z całej twarzy. A Aleksy nie przestawał: uderzał tak, jakby chciał wbić jego głowę w podłogę. Nie czuł nic. Nie słyszał głosów w tle. Wypełniła go pustka, czarna dziura, w którą wpadł i nie szukał drogi wyjścia.

Zabić. Rozbić na miazgę. Zetrzeć z powierzchni ziemi. 

Dopiero gdy Konrad złapał go pod pachami i szarpnął, ściągając z Marc'a, ocknął się z tego dziwnego letargu. Łapczywie chwytał powietrze, jakby Wilczyński wyciągnął go czarnej głębi jeziora nienawiści bez dna.

— Aleksy! — Wrzask Konrada tuż obok jego ucha, całkiem rozgonił osnuwającą umysł żądzę mordu. Pozostało dzikie pragnienie zawleczenia Marc'a do auta i dostarczenia Gomorze. — Aleksy, dość! Dosyć mówię!

Aleksy rozluźnił ramiona, dając znać, że nie będzie się stawiał, a wtedy przyjaciel bardzo powoli zdjął chwyt. W sali wykładowej zapadła martwa cisza, przerywana jedynie bulgotaniem w ustach Marc'a, gdy próbował wykrztusić krew zalewającą gardło i złapać wdech. Ciche stuknięcie wyplutego zęba uderzającego o drewnianą podłogę brzmiało jak kamień roztrzaskujący lustro. 

Jak ich serca rozbite na kawałki w ciągu tych kilku sekund.

Poszarzała na twarzy Lidka objęła mocno Gabriela, wodząc po wszystkich szeroko otwartymi oczami – niczego nie rozumiała, wyparła to, co zobaczyła, to co podpowiadała jej świadomość. Mia i Luis stali przed nimi, odgradzając ich od wijącego się przy biurku towarzysza, ale żadne z nich nie drgnęło, by mu pomóc. Tylko tyle rozumieli z tej całej sytuacji: nie pozwolić Marc'owi zbliżyć się do słodkiego wykładowcy, który otoczył ich opieką i wspierał przez ostatnie miesiące.

— Mam go puścić wolno? — zapytał cicho Aleksy, biorąc głęboki wdech. Burza, która w nim szalała, cichła, ale nienawiść przybierała na sile, wypełniając opustoszałą przestrzeń w jego sercu. 

— Zostaw to mnie, dobrze? — powiedział spokojnie Konrad. W jego oczach czaił się mrok. Mrok tak głęboki, jakby sięgał dna oceanu. — Dam sobie z tym radę.

— To ja...

— Idź z Gabrielem do mieszkania — przerwał mu spokojnym, ale stanowczym głosem. Aleksy potarł dłońmi twarz i przez tę chwilę, gdy się wahał, panowała całkowita cisza.

— Proszę — zachrypiał w końcu Gabriel. 

Aleksy natychmiast drgnął. Mia i Luis rozstąpili się, a on otoczył Gabriela ramieniem i wyprowadził go z sali, nie oglądając się za siebie. Lidka obejmowała Olszewskiego z drugiej strony, gdy szybkim krokiem przemierzali opustoszałe korytarze. Nadal odrętwiały Aleksy poruszał się jak w transie, jego umysł jeszcze nie odebrał wszystkich bodźców, jeszcze do niego nie dotarło, co tak naprawdę się wydarzyło. 

Weszli do loftu i Gabriel natychmiast wyślizgnął się z ich objęć. Bez słowa wszedł do łazienki i po raz pierwszy, od kiedy zamieszkali razem zamknął się na kluczyk. Lidka bez słowa ujęła Aleksego za nadgarstki i poprowadziła go do zlewu w kuchni. Syknął, gdy puściła cienki strumień wody na jego dłonie. Przyjrzał się im zdumiony, jakby nie należały do niego: pokrwawione knykcie, zdarta skóra. Myła je bez słowa, delikatnie przesuwając opuszkami palców po zranieniach, pielęgnowała je czule, bo z ich rozbitymi w drobny mak sercami nie dało się nic zrobić. Osuszyła je papierowym ręcznikiem, a potem nakleiła podłużne plastry na wszystkie poranione kostki.

— Zrobić ci herbaty? — wyszeptała. Skinął głową i na chwiejnych nogach podszedł do łazienki, by po chwili wahania zapukać, ale odpowiedziała mu cisza. 

— Kochanie, otwórz mi — powiedział spokojnie, przyciskając czoło do drewna. Nie poznawał własnego głosu.

— Potrzebuję minuty — odpowiedział po dłuższej chwili stłumionym głosem Gabriel.

— Gabryś, otwórz te drzwi, proszę — odezwała się Lidka, podchodząc i stając ramię w ramię z Aleksym.

— Chcę być sam, wyjdźcie.

Oboje spojrzeli po sobie i powoli odsunęli się od drzwi. Powietrze dookoła nich stężało od niewypowiedzianych słów i tłumionych łez. Lidka zagryzła wargę i usiadła przy stole, nawet nie patrząc w stronę Aleksego, który przeszedł na drugą stronę i osunął się po ścianie dokładnie naprzeciwko łazienki. 

Drżał. Drżał na całym ciele. Fale mdłości targały jego wnętrznościami, jednocześnie żołądek i płuca ścisnęły mu się tak mocno, że ledwo udawało mu się nabrać tchu. Przygotowana herbata stała nietknięta obok niego, a on z rękoma wspartymi na kolanach zwiesił głowę. Czekał, aż sam odzyska równowagę. 

Rozmowa braci Olszewskich na poddaszu wróciła do niego ze zdwojoną siłą, słowa odbijały się echem w jego głowie. Pamiętał każde zdanie i to, jak starszy Olszewski zareagował na wzmiankę o Schneiderze. Jak próbował nakłonić brata do rozmowy z Aleksym. 

Jasne, to wszystko nie działo się od wczoraj. Od miesięcy Marc mieszkał w Akademii. Podejmował zlecenia, które wykonywał z fenomenalną precyzją. Podczas rekonwalescencji Aleksego, Konrad pojechał z nimi zapolować na rusałki. Jedli czasami razem posiłki, gdy nieproszony dosiadał się do ich stolika. Słyszał jego rozmowę z Gabrielem, gdy dopiero co zamieszkał w lofcie. Marc osaczał go od dawna, a Aleksy tego nie zauważył. Zbagatelizował to, pozwolił, by jego chłopak sam się z tym szarpał. Przecież od samego początku czuł, że z tym facetem jest coś nie tak, ale zignorował podszepty instynktu...

Telefon zawibrował w jego kieszeni kilkakrotnie, aż w końcu Aleksy wyszarpał go nerwowo i spojrzał na wyświetlacz.

Konrad: Mia i Luis powiedzieli, że go nie dotkną.

Konrad: Luis zadzwonił do kogoś z Niemiec, mają tu po niego przyjechać.

Konrad: Zamknąłem go w jednym z pokoi w akademiku. Jadłowski do niego poszedł.

Konrad: Co z Gabrielem?

Konrad: Aleksy. Informacja.

Aleksy: Zabij skurwiela.

Po omacku odłożył telefon na szafkę obok i oparł głowę o ścianę za sobą. Chciał po prostu wejść do tej łazienki. Wyłamać zamek i wziąć go w objęcia, ale musiał uszanować jego potrzebę samotności. Nie mógł przekroczyć tej cienkiej czerwonej linii, choć całym ciałem rwał się, żeby to zrobić. Chorobliwa obsesja wyplątania Gabriela z umowy ze śmiercią rzutowała na cały ich związek, momentami Aleksy odczuwał niekontrolowaną potrzebę zamknięcia Olszewskiego gdzieś, gdzie nic by mu nie groziło.

Zamknął oczy i spojrzał na swoje opatrzone dłonie. Żałował, że nie zabił Marc'a. Chciał go chwycić za szyję, tłuc jego głową o podłogę tak długo, aż trzymałby worek ze skóry z grzechoczącymi kośćmi w środku. Własne myśli i pragnienia przeraziły go tak bardzo, że wbił krótkie paznokcie w przedramię. Potrzebował bólu, który wyciągnie go z mroku własnych pragnień.

Gabriel otworzył drzwi po ponad dwóch godzinach. Stanął przed nimi blady, trzymając w dłoni czarny pasek od spodni.

— Powiedziałem, że macie wyjść — rzucił obcym głosem. Ciężki kamień opadł Aleksemu na dno żołądka. Nigdy nie słyszał tak zimnego, wypranego z emocji głosu u ukochanego.

— Mieszkam tu — odpowiedział, podnosząc się spod ściany. Za wszelką cenę starał się panować nad głosem, nie pozwolić by strach przejął nad nim kontrolę. Teraz to on musiał być tym silnym. Podszedł do niego powoli, ostrożnie jak do wystraszonego zwierzęcia. Gabriel nie drgnął, śledził go pustym wzrokiem, jakby go nie poznawał. Nabiegły krwią siniak wylał się na całą kość policzkową, na białku oka wokół lazurowej tęczówki rozlała się karmazynowa pajęczyna posoki. Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Gabriel wręczył mu pasek i minął go bez słowa. Aleksy zmarszczył brwi i przyjrzał się przedmiotowi uważnie; powyginana igła niemal całkiem odchyliła się do boku, a jedna z dziurek została niemal rozerwana. Wtedy dotarło do niego, że dobrej jakości, skórzany pasek wytrzymał szarpanie Marc'a. Schneider nie mógł go rozpiąć, bo potrzebował do tego dwóch rąk albo musiałby obrócić Gabriela przodem do siebie. Choć szok częściowo sparaliżował Olszewskiego, to nie na tyle, by Marc zaryzykował uwolnienie obu jego rąk. Przyciskając go do biurka, ciągnął za skórę, po prostu próbując ją rozerwać. Podał duszącej łzy Lidce pasek i wszedł do składziku za Gabrielem. Nagi od pasa w górę Olszewski tkwił w bezruchu, wpatrując się pustym wzrokiem w ścianę. Na piersi widniało ukośne zaczerwienienie, najpewniej od uderzania o biurko, spodnie zwisały luźno z bioder, na których stopniowo rysowały się mocne otarcia, niektóre aż do krwi.

— Gabriel — zaczął łagodnie. Blondyn podniósł głowę i bez słowa naciągnął na siebie koszulkę. — Chcę cię dotknąć, czy...

— Nie brzydzisz się? — zapytał głucho. Aleksy zamrugał zaskoczony, a Gabriel odsunął się pod same półki. Defensywne spojrzenie, płytki oddech i drżąca broda tak bardzo nie pasowały do wyprostowanego i pewnego siebie na co dzień mężczyzny, z którym dzieliły życie. — Ze wszystkich ludzi na świecie... Dlaczego to właśnie ty musiałeś mi pomóc? Jestem taki poniżony i to... — słowa utknęły mu w gardle. Wydał z siebie dźwięk, jakby się dławił i pokręcił bez słowa głową, próbując odsunąć od siebie to wszystko. Odsunąć ich miłość.

Aleksy przez chwilę się zawahał, aż w końcu podszedł wolnym krokiem i nie spuszczając z niego wzroku, objął go delikatnie, pozostawiając przestrzeń, która pozwoliłaby mu się wycofać, gdyby nawet jego dotyk parzył... Gabriel w jego ramionach przypominał nie człowieka, a sztywną belę drewna.

— Powinienem był ci powiedzieć, że nie daje mi spokoju. Powinienem był wymóc jego wyjazd — wyrzucił nagle Gabriel i ku ogromnej uldze Aleksego, objął jego pierś, drżącymi ramionami. Stopniowo całe jego ciało zaczęło się trząść, a ręce zacisnęły się tak mocno na Aleksym, że ten z trudem łapał dech, ale ulga spłynęła na niego wraz z tym wybuchem. — Nie powiedziałem mu nie... Jak mogłem nie powiedzieć nie... Może gdybym...

— Gabrielu, on użył siły — odpowiedział ostro, przyciskając go do siebie. Osunęli się na podłogę, Aleksy otulił go szczelnie swoim ciałem, niczym kokonem bezpieczeństwa. Ogromna ulga, że Olszewski wreszcie to z siebie wyrzucił, że wreszcie pękł, mieszała się w jego sercu z niegasnącym strachem, co by się stało, gdyby nie poszedł po niego do sali... Gabriel wcisnął się w jego pierś i nagle wybuchnął tak niepohamowanym płaczem, że Lidka wpadła do środka, nie zważając na nic. Opadła na kolana obok nich i otoczyła ich ramionami, szepcząc słowa miłości i wsparcia. Aleksy zamknął oczy, po prostu trwał. Powtarzane przez Lidkę bez ustanku słowa otuchy kołysały szalejące w nim morze gniewu. Pragnienie krwi podsycane dziką furią traciło na ostrości, aż w jego głowie zapadła całkowita cisza. Pojawiła się tylko jedna natrętna jak nieustający pisk noża po ceramicznym naczyniu myśl.

Przed gwałtem, ze strony osoby, u boku której Gabriel zasypiał, uratował go tylko pasek.

Położyli się w ich dużym łóżku we trójkę. Aleksy ułożony na boku tulił do siebie zwiniętego w embrion Gabriela, Lidka przylgnęła do jego pleców. Gładziła po włosach, dusząc w piersi kolejne fale szlochu. 

Pod wieczór Olszewski był w stanie zejść do kuchni i w ich towarzystwie przyrządzić sobie wywar nasenny, który zadziałał niemal natychmiast. Wsparty na poduszkach, na miękkim materacu odpłynął ze szklanką w ręku. Aleksy obserwował, jak Lidka ostrożnie wyjmuje naczynie z jego dłoni i z czułością otula kołdrą. Znieruchomiała, gdy Gabriel drgnął niespokojnie. Pogrążony w zbawiennym śnie, nie otworzył oczu.

Aleksy zszedł do łazienki i dopiero wtedy pozwolił sobie się rozpaść. Z ręcznikiem przyciśniętym do twarzy płakał tak, jakby każda przelana łza mogła wyrwać fale żalu zbierające się w jego sercu. Wył jak ranione zwierze, zakrywając twarz tak szczelnie, by żaden dźwięk nie wydostał się z łazienki. 

Nie miał już na nic siły. To go przerastało. To wszystko było ponad siły ich obu.


꧁𒀯𖣴𒀯꧂



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro