Rozdział 9, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trigger Warning: Czytelniku! Ten rozdział zawiera w sobie brutalne sceny przemocy, jeżeli jesteś wrażliwx na takie treści – Nie czytaj dalej! Napisz do mnie w wiadomości prywatnej (social media/email), opowiem ci, co się wydarzyło w tej części.

Krew szumiała mu w uszach, gdy adrenalina krążyła w jego żyłach coraz szybciej. Miał przeczucie. To samo, które dziesiątki, jeżeli nie setki razy ratowało go w ciemnych lasach i opuszczonych domostwach. Nie potrafiłby tego wyjaśnić Konradowi, nawet gdyby zdecydował się wtajemniczyć go w swój plan. Odepchnął od siebie tę myśl i pospiesznie wystukał wiadomość.

Aleksy: Szykuj się na dziś wieczór. Jest szansa.

Gomorra: Jest szansa? To trochę mało, słodki guślarzu.

Aleksy: Masz przyzwać Śmierć. Przestań udawać, że masz ciekawsze rzeczy do roboty.

Gomorra: Mam do ciebie ogromną słabość.

Drżącymi rękoma zamknął klapę od laptopa i wrzucił go do otwartej torby razem z telefonem, w ostatniej chwili amortyzując butem uderzenie drogocennego sprzętu i podłogę auta. Wyprostował się nieznacznie, każdy centymetr jego ciała wydawał się wibrować w oczekiwaniu. Wpatrywał się uparcie w ciągnącą się przed nimi jezdnię, jakby już zaraz mieli dotrzeć do celu.

– Powiesz mi, o co chodzi z tym Łowiczem? – zapytał cicho Konrad. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, on też coś przeczuwał. – Co tam mamy?

– Ja mam. Ty wracasz do Akademii. Poradzę sobie. Zwykłe gusła — odpowiedział szybko. Za szybko.

Ostatnio spędzali razem niemal każdą chwilę, kiedy Aleksy nie był z Gabrielem, więc Konrad od razu go przejrzał. Poznał jego tiki na wylot, a to nie było to trudne; Aleksy nigdy nie umiał się dobrze maskować. Wycofywał się do swojej fortecy cynizmu i chamstwa, ale nie potrafił udawać.

– Jadę z tobą.

– Nie. Poradzę sobie.

– To nie zaszkodzi, żebym z tobą był – odparował mocnym głosem. Wyłączył radio i w nagle zbyt ciasnej przestrzeni auta zapadła cisza tak ciężka dla serca, że Aleksy z trudem oddychał. – Stary, jesteś tak podjarany, że niemal tryskasz fajerwerkami. Nie puszczę cię, cokolwiek knujesz. Od tygodni siedzisz w tych zleceniach, a teraz nagle bierzesz jedno z Free Marketu i chcesz jechać sam. Ty mnie masz za jakiegoś idiotę?

– Nie – zaperzył się Aleksy. – Nie chcę cię w to wciągać. To moja sprawa.

– Sam się zgłosiłem.

Aleksy wypuścił powietrze ze świstem, mierząc go pełnym niedowierzania spojrzeniem. Był na siebie wściekły, że zmęczony polowaniem na Meszę, pod wpływem impulsu tak bardzo się odsłonił. Mógł przecież poczekać do powrotu do Akademii i wymknąć się po cichu. Konrad zatrzymał auto na skrzyżowaniu i obrócił się w jego stronę, opierając przedramię na kierownicy. Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem i Aleksy starał się całym sobą, utrzymać słabą fasadę obojętności, którą naprędce zbudował. Patrząc w chmurne oczy przyjaciela, już wiedział, że ten nie odpuści.

– Akademia tego nie pochwali – wydusił w końcu, przesuwając nerwowo dłonią po pokrytym krótkim zarostem policzku. – Mogą mnie za to wywalić.

– Brzmi zajebiście dobrze. Teraz to na bank nie pojedziesz sam. Zacznij od początku — warknął Konrad. 

Nawet nie drgnął, gdy kierowca stojącego za nimi auta popędził ich długim, wściekle rozbrzmiewającym klaksonem. Spokojnie obrócił się przodem do kierunku jazdy i wrzuciwszy bieg, docisnął gazu mocniej, niż powinien. Silnik zawył wściekle, a gdzieś obok nich rozległ się kolejny klakson, ale całkiem to zignorował. Aleksy przez jedną krótką chwilę rozważał wszystkie za i przeciw: żaden bohater książki, którą przeczytał, nie wyszedł dobrze na tym, że okłamał przyjaciela i poszedł sam w bój. Istniała też groźba, że Konrad po prostu za nim pojedzie i plan całkiem się rozpadnie albo któryś z nich ucierpi. 

– Powinienem był umrzeć tamtego dnia, gdy nadziałem się na poroże Biesa – zaczął, zapadając się głębiej w fotelu. Wziął kilka głębokich, uspakajających wdechów, Konrad cierpliwie czekał, nie popędzał go, nie zadawał pytań. Nie odezwał się słowem. – Śmierć po mnie przyszła.

– Jak? – wyszeptał Konrad. Wpatrywał się przed siebie szeroko otwartymi oczami, zaciśnięte mocno na kierownicy palce, pobielały na knykciach. Nie musiał mu tłumaczyć, co to oznaczało.

Śmierć nie odchodzi z pustymi rękoma. Nigdy.

— Gabriel dobił z nią targu — odpowiedział po chwili, piskliwy głos nie przypominał jego własnego. — Oddał jej duszę w zamian za moje życie.

Wilczyński wyrzucił z siebie nieartykułowany dźwięk i w aucie po raz kolejny zapadła cisza. Aleksy dał mu chwilę, żeby przyswoił tę informację i sobie, by podzielić się z nim resztą. Wahał się, czym powinien się z nim podzielić, a co należało zachować w tajemnicy, ale ostatecznie zdecydował, że przestanie kręcić. Wystarczyło, że okłamywał Gabriela.

– Słowem się nie zająknął. Nie wiedziałem o niczym. On chciał po prostu dopełnić umowy i gdy umrze, odejść wraz ze Śmiercią — kontynuował, czując, jak z każdym słowem staje się lżejszy. Ciężkie jak głazy kłamstwa przygniatające go od tak długiego czasu, wreszcie opadały z jego ramion. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł wziąć głęboki wdech, pełną piersią. – Dowiedziałem się tego, gdy pojechaliśmy z ojcem do tej wiedźmy, którą wykluczyła Akademia. Nic więcej mi wtedy nie powiedziała, ale wróciłem do niej i dobiłem z nią targu.

– Aleksy! – jęknął Konrad, zjeżdżając na pobocze. Wyłączył silnik i odchylił się do tyłu, patrząc na niego z mieszaniną przerażenia i niedowierzania malującą się w kasztanowych oczach. – Nigdy, przenigdy nie zawierasz umowy z wiedźmą spoza Akademii! To podstawa! Nieważne czego chcesz...

– Przyzwie dla mnie Śmierć – przerwał mu niecierpliwie Aleksy. Konrad musiał usłyszeć tę historię do końca, teraz już nie było od tego odwrotu. – Dlatego z takim zapamiętaniem tropię Antka! Nie chcę stać się bohaterem Akademii, gówno mnie obchodzi ta cała tresura demonów Julki. To problem rektora, nie mój, ale dobiłem targu ze Śmiercią i Gomorrą. Dam im ciało i duszę jednego z naszych, w zamian za przywołanie Śmierci i zwolnienie Gabriela z umowy.

Konrad zasłonił usta dłonią. Oddychał chrapliwie, świdrując go spojrzeniem. Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział w jego oczach tak dojmujący strach, nawet wtedy, gdy gonił ich Bies.

– Dlatego dobiłem targu z wiedźmą spoza Akademii i nie chcę, żebyś ze mną jechał. Nic mnie nie obchodzi Gomorra, a jeżeli Śmierć po przyzwaniu zabierze nas ze sobą, to nie chciałem, żeby Gabriel... Nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało. Jeżeli cokolwiek pójdzie źle, nie chcę, żebyś ty tam był i ponosił tego konsekwencje.

– Zamierzasz zabić Antka? – zapytał po chwili Konrad, opuszczając bezwładnie rękę na uda.

– Tak. Zamierzam wpakować mu kulkę prosto między oczy. Zapłacić jego ciałem i krwią Gomorze, a duszą Śmierci — odpowiedział szybko, bez cienia wahania. Ku swojemu zdziwieniu mówienie o tej części historii przychodziło mu z zaskakującą łatwością. – Chciałbym, żebyś spróbował mnie zrozumieć...

Przez twarz Konrad przemknęła cała paleta skrajnie różnych emocji. Cisza przedłużała się nieznośnie, aż w końcu pokręcił powoli głową i obróciwszy się przodem do kierownicy, odpalił silnik. Zaciskał mocno szczęki, lustrując pustym wzrokiem ulicę. Ostrożnie włączył się do niewielkiego ruchu na wąskiej uliczce. Aleksy nie powiedział już ani słowa, byli guślarzami: zarzynali demony, które czasami bardzo przypominały ludzi, ale pod żadnym pozorem nie mogli zabić człowieka. Nie wychowano ich ani nie przyuczono na morderców. Domyślał się tylko, że jego zaciekłość i zdecydowanie przeraziły Konrada. Nie miał do niego o to pretensji. Nie jeden aktywny w zawodzie guślarz, czy wiedźma tracili poczucie podległości wobec prawa, kreując we własnej głowie obraz samotnego mściciela, bohatera skrytego w cieniu. Zapewne w oczach przyjaciela Aleksy stał się jednym z nich.

– Tak bardzo go kochasz? – zapytał po kilkunastu minutach Wilczyński. Aleksy zerknął na niego z ukosa, starając się wyczytać jak najwięcej z tego cienkiego pęknięcia w zbroi, którą przywdział Konrad.

– Jesteś guślarzem. Wiesz, co oznacza utknąć na tym świecie, nie móc zaznać spokoju, oszaleć z samotności...

– Pytałem, czy tak bardzo go kochasz, że dla niego przywołujesz Śmierć i chcesz zabić człowieka? Kogoś, kto kiedyś był twoim przyjacielem?

– Robię to, bo tego chcę, a nie dla niego – odpowiedział głucho. Nie chciał, żeby w jakikolwiek sposób powiązano Gabriela z jego planem. Nie chciał, by go oczerniano, Aleksy sam podjął tę decyzję i zamierzał w pojedynkę zrealizować ten plan. – Ale odpowiadając na twoje pytanie, tak. Kocham go. Kocham go ponad wszystko. A Antek nigdy nie był moim przyjacielem. Ty nim jesteś, nawet jeżeli mnie teraz nie zrozumiesz. Nie będę cię winił...

– Nadal nie zemściłem się na Antku za Wiktora – przerwał mu Konrad, dociskając gazu na autostradzie. – Jeżeli ktokolwiek zasługuje na ocalenie za taką cenę, to jest to właśnie Gabriel. Jedziemy razem i koniec dyskusji. Nie wracaj do tego. Nie chcę tego więcej słyszeć.

– Nie musisz...

– Nie robię tego dla ciebie. Robię to, bo chcę — odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się z trudem tłumiony grymas. – Poza tym, nigdy cię nie zostawię. Jesteś moim przyjacielem. Najlepszym, jakiego kiedykolwiek miałem.

— A ty moim — odpowiedział cicho Aleksy, wbijając wzrok za okno. Krew wzburzyła się w nim na nowo. Dzielił z kimś swoją tajemnicę i wierzył głęboko, że w Łowiczu znajdą to, czego tak długo szukał. Antka.

Nie uprzedzając nikogo, zajechali do Akademii. Zgarnęli kilku studentów wylegujących się na łące obok parkingu i kazali zanieść otrzymaną w Strochocicach wałówkę do stołówki. Młodzi adepci z radością przyjęli również cały alkohol. W czasie, gdy Konrad nadzorował wyładunek, Aleksy poszedł do składziku. Wziął z półki linę i taśmę izolacyjną, a potem udał się do zbrojowni, gdzie wybrał pistolet. Z pustym wzrokiem wbitym w broń, dokręcił do lufy tłumik. 

Czy naprawdę spotkają Antka? Czy wywinie im się, skoro mieli przewagę? Czy na pewno będą ją mieli? 

Aleksy, podobnie jak inni studenci, przez siedem lat kilka razy w tygodniu brał udział w zajęciach na strzelnicy. Posługiwał się bronią z dużo większą wprawą niż nożem kuchennym z zestawu ceramicznych ostrzy w kuchni Gabriela. Przy polowaniu na wilkołaki i latające demony sprawdzała się tylko broń palna i kusze z amunicją ze srebra. Tłumiki wykorzystywano w mieście, żeby nie siać paniki odgłosami strzałów podczas nocnych polowań.

Aleksy oparł się ciężko obiema dłońmi o blat, skupiając wszystkie siły, żeby się wyciszyć. Przeszywający ból w piersi nasilał się z każdą minutą, od kiedy zdecydował, że pojadą do Łowicza. Podrapane drobnymi gałązkami podczas polowania na Mesze ręce drżały, przed oczami tańczyły mu mroczki. Zamierzał zabić człowieka. Teraz ta decyzja uderzyła go z całą siłą i przez chwilę pojawił się cień wątpliwości. Natychmiast jednak zniknął, gdy przypomniał sobie najważniejszą kwestią – zawarł umowę z Gomorrą i Śmiercią. Musiał zapłacić swoją krwią albo Antka, który zamordował Wiktora i zabił dziesiątki osób, posługując się demonami i niewinnymi duchami. Na szali ważyły się też losy duszy Gabriela, ale nieważne, jak to argumentował: morderstwo było morderstwem. A on stanie się zabójcą.

Niech i tak będzie.

W tym momencie przysiągł sobie, że gdy to wszystko się skończy, wyzna Gabrielowi prawdę. Bez kręcenia, bez ukrywania czegokolwiek. Powie mu o wszystkim. Niech on zdecyduje. Da mężczyźnie, którego kocha ponad wszystko i który wrócił mu życie wybór, tak samo, jak Konradowi. To od Gabriela będzie zależało, czy przy nim zostanie, czy nie. 

Obaj muszą wiedzieć, jakim człowiekiem się stał.

Mordercą.

Wpakował wszystko do czarnej sportowej torby i wymknął się z budynku, przyciskając pakunek do biodra z taką siłą, że czuł metal wbijający się w kość. Nikt nie mógł go przeszukać ani poprosić o wyjaśnienie poza Godlewskim, ale miał irracjonalne wrażenie, że ten niemal niewidywany człowiek wpadnie na niego na korytarzu właśnie teraz. 

Pchnął boczne drzwi wychodzące na parkingi i wraz z podmuchem świeżego powietrza, spadło z niego pierwsze odrętwienie. BMW z odpalonym silnikiem stało tam, gdzie je zostawił. Wahał się. Jeszcze przez jeden ułamek sekundy, a potem ruszył w stronę auta. Wsiadł z rozmachem na miejsce pasażera, a Konrad bez słowa uruchomił BMW. Aleksy wprowadził dane ze zlecenia do nawigacji, a wtedy Wilczyński kazał mu opowiedzieć wszystko raz jeszcze. Z każdym detalem. Zadawał dziesiątki pytań i zmuszał go do powtarzania tego samego po kilka razy, a Aleksy wykonywał polecenia bez szemrania. 

Konrad miał prawo wiedzieć. Musiał wiedzieć. 

Twarz przyjaciela nie wyrażała niczego: ani pogardy, ani aprobaty. Zupełna pustka, jakby wykuto go z kamienia. Mimo to prowadził auto dokładnie ze wskazówkami nawigacji.

— Zaparkuj tutaj, przed skrzyżowaniem — polecił Aleksy, wskazując puste miejsce, tuż pod wysokim klonem przy jezdni, kilkadziesiąt metrów od pozostałości po spalonym domu jednorodzinnym. Naciągnęli czarne, wełniane czapki głęboki na uszy i rozejrzawszy się dookoła, wysiedli z samochodu. Aleksy podszedł do bagażnika i wyciągnął z torby pistolet z tłumikiem, który zamocował z tyłu na pasku spodni. Ku jego zaskoczeniu, Konrad przewiesił przez pierś kuszę, ale nie odezwał się słowem. Spojrzeli na siebie i w niemym porozumieniu ruszyli w stronę domu. Nie słyszeli niczego: żadnego płaczu, żadnego zawodzenia. Przygięci, zakradli się wzdłuż ogrodzenia, aż w końcu podeszli pod sam dom. Aleksy wychylił się i zajrzał przez okno, ale niczego nie zauważył. Większość z okiennic pozabijano dyktami z napisem grozi zawaleniem, więc mogli zajrzeć do środka jedynie przez niewielkie szpary między skleinami. Obeszli budynek, szukając jakiegokolwiek innego, nawet najmniejszego prześwitu, ale bez skutecznie.

– Wchodzimy – wyszeptał niemal bezgłośnie Aleksy i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Konrad ostrożnie ściągnął plomby nożem, a potem bardzo powoli, żeby nie zwrócić na siebie uwagi niepotrzebnym hałasem, otworzyli zaimprowizowane drzwi.

Od razu ją zobaczyli. To nie był Antek, tylko Julka. Klęczała na wprost ducha dziewczynki, mającej nie więcej niż siedem lat, gdy umarła. Zaskoczone spojrzały w ich stronę, ale między ich czwórką zapadła cisza, tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

Wilczyński zamarł, ale Aleksy zadziałał niemal natychmiast. Puścił się biegiem przez korytarz i nim Julka zdążyła się wyprostować, powalił ją na podłogę. Przerażone oczy dziewczyny mignęły w słabym świetle elektrycznej lampy kempingowej. Wspomnienia zalały Aleksego jak grad uderzeń, którymi chaotycznie mu wymierzała. Turlali się po ziemi, gdy próbowała się wyswobodzić, a coraz większa panika migotała w jej oczach. Drapała go paznokciami i kopała coraz bardziej zaciekle, ale element zaskoczenia zadziałał na jego korzyść. Chwycił za luźną bluzę, którą miała na sobie i uderzył nią mocno o podłogę, a potem raz jeszcze. 

I jeszcze raz. 

Sapnęła, próbując chwycić łapczywie powietrze, a wtedy Aleksy wyciągnął pistolet zza pleców i uderzył ją kolbą w skroń. Opadła bezwładnie na podłogę, a jej popielate włosy rozsypały się dookoła niczym aureola.

Oddychał płytko, patrząc na tę dziewczynę, którą przecież dobrze znał. Setki razy jedli razem śniadania i obiady, chodzili do klubów i grali w kręgle. Przepytywał ją przed egzaminami z demonologii.

Pomagał jej wyciągnąć z włosów gumę do żucia, którą zrzucił na nią jakiś chłystek na ruchomych schodach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro