06 CHYBA ŻE MOWA O MIESZKAŃCACH KRAINY NINJAGO | morro

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdyby ktoś kazał mi wybierać, która z dwóch moich śmierci bolała bardziej, bez zawahania wskazałbym na tę pierwszą.

Już nawet niekoniecznie chodziłoby mi o ból fizyczny – ten był porównywalny – ale o psychiczny. Umierając po raz pierwszy, pozostawiłem bardzo dużo niedokończonych spraw. O wiele więcej niż chciałbym. Umierając po raz pierwszy byłem niepogodzony z tym losem – w końcu nie udało mi się osiągnąć niczego, czego chciałem. Czułem się... słaby. Za słaby. Nie potrafiłem udowodnić Przeznaczeniu jego pomyłki. Nie byłem wystarczająco silny, żeby pokazać, że zasługiwałem na tytuł Zielonego Ninja. Bogowie, ja nie potrafiłem nawet utrzymać się przy życiu do Walki Ostatecznej a co dopiero być jej główną gwiazdą.

Nie byłem również wystarczająco silny, żeby pozostać przy niej na tamtym świecie, który jakoś nie okazał nam zbytniej życzliwości.

Możliwe, że ten żal, złość i bezsilność, które przepełniały każdą komórkę mojego ciała na momenty przed śmiercią były wystarczające, żebym powrócił do... no, może nie do życia, ale do jego marnej imitacji.

Oj, wtedy to ja też się nie popisałem.

Za dużo z emocji, które towarzyszyły mi kiedy umierałem przeszło na moją reinkarnację. Jakby moją jedyną siłą napędową były upór i chęć pokazania, że jestem godny. Nie zatrzymałem się nawet na chwilę, żeby pomyśleć nad tym co robiłem. Nad tym czym się stałem. Ani nad tym czy po tym wszystkim w ogóle powinienem mieć czelność nazywania się Zielonym Ninja.

Zielony to ja chyba byłem na twarzy.

Co ja sobie w ogóle myślałem?

Nawet nie mogłem wskazać momentu, w którym przejrzałem na oczy. Może dopiero kiedy mój mistrz, pomimo wszystkiego co zrobiłem, nadal wyciągnął w moim kierunku dłoń, zrozumiałem, że... on nigdy nie spisał mnie na straty. To ja sam sobie przypieczętowałem taki los.

I po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat pojawił się we mnie spokój.

Zrobiłem to, co powinienem zrobić już dawno i odpuściłem.

Tak, druga smierć była zdecydowanie spokojniejsza.

Nic nie wiązało mnie już ze światem żywych.

Dlaczego więc... nadal byłem świadomy?

I dlaczego powoli odzyskiwałem czucie w kończynach!?

Otworzyłem szeroko oczy zaskoczony całą tą sytuacją. Jedyną myślą, która przewijała się w mojej głowie było „to nie powinno się dziać". Dobra, może moje poprzednie doświadczenie z umieraniem też doprowadziło do odzyskania świadomości, ale tamtym razem miałem powód, żeby odzyskiwać tę świadomość.

Kiedy poczułem się wystarczająco silny udało mi się podnieść do siadu. Nie było wątpliwości. Ja... żyłem.

Ale jakim cudem?

— O, w końcu wstałeś — Usłyszałem głos obok siebie.

Wiedziałem do kogo należał, ale mimo wszystko nie mogłem się powstrzymać od odwrócenia się. Natychmiastowo jednak pożałowałem tej decyzji.

Garmadon wyglądał tak, jakby naprawdę chciał pozbawić mnie mojego trzeciego życia i chyba tylko siłą woli powstrzymywał się od tego, kiedy spałem. Leżałem. Nie miałem pojęcia co robiłem tak szczerze.

— Co tutaj robisz? — Tylko tyle mogłem z siebie wydusić.

Dobra, może przeprosiny byłyby bardziej na miejscu, ale nie byłem pewny czy chciałem podejmować ten temat.

„Dzień dobry, Garmadon, sorry za opętanie i straumatyzowanie ci syna, haha! O i za to, że tak bardzo chciałem cię zabić, że stało się to moją główną cechą osobowości milion lat! Mam nadzieję, że mi..."

W tamtym momencie umarłbym ponownie a Garmadon osobiście dopilnowałby, żebym już się nie odrodził.

— To samo co ty.

Prawdę powiedziawszy to nie sądziłem, że mi w ogóle odpowie. Aczkolwiek za dużo to mi to nie dało.

Rozejrzałam się wokół tylko po to, żeby zobaczyć wielkie nic otaczające nas.

Wszystko było szare i przeraźliwie... puste. Jakby ktoś wymazał wszystko z tego świata i tak zostawił, bo odechciało mu się go tworzyć od nowa.

— Co to jest za przeklęte miejsce?

Garmadon przewrócił oczami.

— Z przeklętego to nas wyrzucili przez ciebie. To jest coś innego.

Spojrzałem na niego z uniesionymi brwiami. Powiedział to z takim wyrzutem, jakby w Przeklętej Krainie spędził najlepsze miesiące swojego życia.

— Słuchaj, rozumiem, że jesteś zły, ale nie musisz udawać, że tamto...

— Zły? Morro, ja jestem wściekły — Powiedział lodowatym tonem, a jego oczy jak na potwierdzenie tych słów stały się bardziej czerwone. — Przez ciebie jedna z Szesnastu Krain legła w gruzach. W morzu. Cokolwiek. Może i nie było to najlepsze miejsce, ale każda z Krain ma swój cel i wszystkie są od siebie zależne. Nawet nie wiesz jakie to może mieć konsekwencje.

— Słuchaj, to nie tak, że zrobiłem to specjalnie, dobra!? To nawet nie przeze mnie ta Kraina została zniszczona, to twój syn i...

I w tamtym momencie zorientowałem się, że czasem powinienem się zamknąć.

— Teraz to przegiąłeś — Garmadon od razu się podniósł na co ja zrobiłem to samo.

— Słuchaj, nie chcia...

Jednak zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek Garmadon był już obok mnie. Skupiłem się, żeby przywołać moce wiatru. Skoro tak to chciał załatwić, to chyba nie miałem wyboru, nie zamierzałem tak po prostu pozwolić się uderzyć.

Jednak coś było nie tak.

Wiatr nie posłuchał się mnie. Nie poczułem nawet najmniejszego drgnięcia powietrza pod palcami.

Poczułem za to uderzenie Garmadona, którego z zaskoczenia nawet nie próbowałem uniknąć.

Drugie spostrzeżenie.

Zdecydowanie nie byłem już duchem.

— Coś się stało, Morro? Chciałeś ze mną walczyć, to teraz masz szansę — Jego oczy były już całkowicie czerwone, co chyba nie powinno się zdarzyć. Myślałem, że miało wyparować z niego całe zło!

(Nie tak wyobrażałem sobie Walkę Ostateczną w moim wykonaniu.)

Zamknąłem oczy, próbując zebrać myśli. Jakim cudem nie miałem swoich mocy? Może dlatego, że umarłem. Już tak chyba na poważnie. Może to były zaświaty? Skoro tak, to Garmadon raczej nie dałby rady zrobić mi niczego poważnego. Ale z drugiej strony to nie chciałem obrywać. Potrząsnąłem głową.

No bez przesady, przecież ja się tak łatwo nigdy nie poddawałem. Czemu od razu założyłem, że to ja bym przegrał? Moce to nie wszystko co miałem – Garmadon po prostu mnie zaskoczył. Nie zamierzałem pozwolić, żeby to stało się drugi raz. Na pewno on też był osłabiony – dodatkowo był jeszcze starszy od mojego mistrza, który (z całym szacunkiem dla niego), kiedy ostatnio walczyliśmy, nie był w swojej najlepszej formie. Stanąłem w pozycji gotowej do ewentualnej walki.

— Dawaj, tym razem...

— Na Pierwszego Mistrza Spinjitzu, co wy robicie!?

Odwróciłem się w kierunku głosu, co było trochę nieprzemyślane jak na fakt, że miałem przeciwnika przed sobą. Jednakże, wtedy ciekawość wzięła w górę. Postać, która zwróciła nam uwagę stała w odległości około pięciu metrów od nas (nie zobaczyłem kiedy podeszła, więc bezpiecznym założeniem było, że po prostu się zmaterializowała znikąd) i unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Nic jej to jednak nie dało, bo nadal była niższa ode mnie – od Garmadona ciut wyższa, ale to raczej nie było trudne.

— Zostawiam was na dziesięć minut, bo oboje śpicie, wracam i już chcecie pożegnać się z szansą! Czy wy macie pojęcie jak rzadko ktoś tutaj trafia!?

Nie miałem pojęcia, ale to pewnie dlatego, że nie wiedziałem też co to za miejsce. Postać odkaszlnęła.

— To znaczy. Przepraszam. Powinnam się przedstawić — Odwróciła się w kierunku Garmadona i uśmiechnęła się. — Dzień dobry, Garmadonie. Nazywam się Moon i jestem Strażniczką Szesnastego Wymiaru. Bardzo cieszę się, że ostatecznie tutaj trafiłeś.

Potem spojrzała na mnie i uśmiech zszedł jej z twarzy. To nie było za miłe.

— Dzień dobry tobie też, Morro. Aczkolwiek, nie będę ukrywać – zdecydowanie nie powinno cię tu być.

Poczułem nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej. Od chwili kiedy odzyskałem świadomość, miałem wrażenie, że coś było nie tak – ale co innego to mieć wrażenie a co innego usłyszeć potwierdzenie tego od... nawet nie wiem kim ona była. Jakimś szefem tego miejsca? Przedstawiła się jako strażnik, ale co to w ogóle oznaczało?

— Dlaczego tu jesteśmy? — zapytał Garmadon.

Wcale nie wyglądał jakby obecność kobiety go uspokoiła, ale przynajmniej nie miał już czerwonych oczu.

— Trafiają tu dusze, które na swoim koncie miały dokładnie tyle samo dobrych uczynków jak i złych. Albo których czyny równoważyły się. Jak łatwo się domyśleć takie przypadki zdarzają się bardzo rzadko, bo jednak trudno jest zachować równowagę i czasem wystarczy najmniej istotna rzecz, żeby przeważyć szalę — Wytłumaczyła spokojnym tonem.

Kiedy to powiedziała od razu zrozumiałem dlaczego nie powinno mnie tam być.

Nie było szans, żeby moje uczynki się zrównoważyły.

Dosłownie, jedyną dobrą rzeczą jaką zrobiłem było poddanie się pod koniec – a wątpię, żeby odejście z godnością było wystarczające, żeby naprawić wszystkie moje błędy.

— Widzę, że już rozumiesz o co mi chodzi.

— Dlaczego więc...

— Pozwólcie, że zanim odpowiem na wasze pytania powiem to, co powinnam.

Chyba nie miałem zbytniego wyboru.

— Ten wymiar jest wymiarem przejściowym i nawet jeśli bardzo byście chcieli nie dacie radę tutaj zostać na dłużej niż miesiąc – chyba, że pełnicie rolę Strażnika, ale na obecną chwilę oba miejsca są zaj...

— Raczej nie będę zainteresowany — Przerwałem jej.

— Ty się ciesz, że w ogóle możesz tu być — Nie cieszyłem się. — Wracając. Nie możecie tu zostać. Dlatego otwierają się przed wami trzy opcje. Pierwsza, najbardziej bezpieczna – wracacie do Ninjago na chwilę i robicie cokolwiek dobrego. Nie wiem, wystarczy pomóc nieść staruszce zakupy. I bum trafiacie do Siódmego Wymiaru, który jest miejscem dla dobrych lub głównie dobrych dusz. Haczyk jest taki, że wystarczy, że chociaż pomyślicie o tym, że chcielibyście zostać w Ninjago na stałe to zostanie to uznane jako egoistyczne pobudki i w rezultacie zaliczy się wam jako zły uczynek — Przerwała na chwilę, żeby zaczerpnąć oddechu. — Przepraszam, nie mam za często okazji do mówienia tego. Zły uczynek oznacza, że szala się przechyliła w drugą stronę. I trafiacie do Trzynastego Wymiaru dla złych lub mniej złych dusz. Ogółem jeśli zostaniecie tutaj na dłużej to też tam traficie.

— A jaka jest trzecia opcja? — odezwał się w końcu Garmadon.

— Pamiętacie jak mówiłam o szansie? Trzecia opcja pozwala wam na powrót do Ninjago z wymazanymi wszystkimi złymi i dobrymi uczynkami. Możecie rozpocząć od nowa. Musicie tylko odbyć wędrówkę przez ten wymiar i znaleźć portal do Ninjago. Ale no, ponownie – to nie jest takie łatwe jak się wydaje a jeśli zostaniecie tu na dłużej to trafiacie do Trzynastego Wymiaru. A podjęcie się wędrówki skraca wam trochę czas.

Czyli każda opcja sprowadzała się do Trzynastego Wymiaru. Nie pomagał fakt, że za każdym razem jak o nim wspominała patrzyła na mnie, jakby chciała mi jasno dać do zrozumienia, że to właśnie tam powinienem się znaleźć.

Westchnąłem. Prawdę powiedziawszy to, nawet gdyby wszystko co mówiła okazało się prawdą, nie czułem, że powinienem korzystać z tej szansy. Spojrzałem kątem oka na Garmadona, który widocznie się nad wszystkim zastanawiał. Odezwał się pierwszy.

— Dziękuję za propozycję. Jednakże, nie sądzę, żebym zasługiwał na kolejną szansę. Powinienem odpokutować za to co zrobiłem — Jeśli miał jakieś wątpliwości co do słów kobiety to nie podzielił się nimi na głos.

Kiwnąłem głową.

— Ja także muszę zrezygnować. Skoro i tak miało mnie tu nie być, to chyba nie powinienem z tego korzystać.

— Ugh, ależ wy honorowi — Przewróciła oczami. — Gwoli ścisłości, taka postawa nie liczy się jako dobry uczynek – chociaż myślę, że jesteście tego świadomi. Ugh, czułam, że tak odpowiecie.

— Och, ja tak samo.

Tamten głos nie należał do żadnego z zebranych i wcale nie wywnioskowałem tego tylko po tym, że był za wesoły. Chwilę po tym jak te słowa padły atmosfera zgęstniała i zrobiło się niesamowicie cicho a niebo (o ile można to tak nazwać) ściemniało.

— Liria, co ty...!? — Zanim kobieta zdążyła dokończyć, rozpłynęła się w jasną mgłę a obok miejsca, gdzie wcześniej stała, pojawiła się nowa postać.

Miała kompletnie inną energię od swojej poprzedniczki. Dużo bardziej niebezpieczną. Garmadon i ja stanęliśmy w pozycji gotowej do ataku.

— Och, bez obawy nic wam nie zrobię — Wyszczerzyła ostre zęby w niemiłym uśmiechu. — Zresztą wy też nie dacie rady niczego zrobić mnie.

Odrobinę się rozluźniłem. Zresztą co mi mogła zrobić? Pozbawić rodziny? Już żadnej nie miałem. Zabić? To również miałem za sobą. Nawet dwa razy. O, a może odesłać do wiecznego piekła? A no tak – to też mnie czekało. Po tym jak z jednego się już wydostałem.

— Czego chcesz? — zapytał Garmadon.

On nadal wyglądał jakby w każdym momencie był gotów do rzucenia się na kobietę.

— Błagam, czy nie możecie mnie pytać o cokolwiek innego? —jęknęła z udawaną rozpaczą, odgarniając czerwone włosy z czoła. — Lista jest długa. Aczkolwiek dzisiaj nie o tym.

Wyprostowała się, ponownie się uśmiechając.

— Nie chcecie wracać do Ninjago, ponieważ brakuje wam motywacji i ja to w stu procentach rozumiem — Kiwnęła głową, jakby chciała potwierdzić swoje słowa. — Jednakże, macie szczęście, ponieważ pomogę wam znaleźć te motywacje.

To wcale nie brzmiało jakbyśmy mieli szczęście, ale nie sądziłem, żeby moje zdanie się dla niej liczyło.

W następnej chwili kobieta machnęła ręką a ja poczułem ucisk w żołądku. Jeśli wcześniej miałem jakiekolwiek wątpliwości to w tamtym momencie one zniknęły. Ta kobieta była podła.

Obok niej pojawiły się dwa obrazy. Jeden przedstawiał Wielkiego Zielonego Ninję, który widocznie miał jakiś koszmar a drugi...

Ona zdecydowanie w tamtym momencie przesadziła.

Dziewczyna na obrazie wyglądała jak starsza wersja mojej siostry – Sorano. Miała tylko rozjaśnione włosy i zielone pasemka. Zacisnąłem usta z wściekłości.

— Wyglądają tak spokojnie. Szkoda by było, gdyby ktoś ich trochę pomęczył. Aczkolwiek obawiam się, że im bardziej będą się mnie bać tym silniejsza się stanę, a wtedy...

Zagrodziłem Garmadonowi ręką drogę, zanim ten zdążył cokolwiek zrobić.

— Co ty...

— Ona kłamie, Garmadonie — Spojrzałem na niego.

Faktycznie wyglądał, jakby zatrzymał się w pół kroku. Jednak na moje słowa, odrobinę się uspokoił. Odrobinę.

— Co?

— Właśnie, co!? — dodała ruda. Brzmiała na urażoną.

Spojrzałem na nią z wściekłością.

— Niezła próba, Wiedźmo! — Zaśmiałem się gorzko. — Jesteś naprawdę podła. Ale nie uda ci się tym razem. Sorry za zepsucie twojego planu, na czymkolwiek by on nie polegał, ale niestety wiem, że... — Głos mi się załamał. — Moja siostra już nie żyje.

Po powrocie do Ninjago, zanim zrealizowałem mój plan, spędziłem trochę czasu szukając jej. Przez trochę mam na myśli parę miesięcy. Ninja nawet zdążyli otworzyć swój własny lokalny biznes.

Jednakże... nigdzie jej nie było. A od naszych czasów minęło tyle lat... Wiedziałem, że jej smierć była nieunikniona, ale mimo wszystko liczyłem, że może udałoby nam się jeszcze spotkać.

Chociaż czy ona w ogóle chciałaby się ze mną spotkać po tym, co zrobiłem?

Zacisnąłem dłonie w pięści i spojrzałem na kobietę. Ta miała jeszcze czelność udawać zaskoczoną (pewnie była zła, że pokrzyżowałem jej plany).

Jednak w następnej chwili roześmiała się głośno, co odrobinę wybiło mnie z rytmu.

— Bogowie! Brzmisz na takiego dumnego z siebie, że udało ci się mnie rozgryźć, że aż mi głupio rujnować tę fantazję — Zachichotała, ale mnie wcale nie było do śmiechu. — Nah, chyba zostawię to Moon do wyjaśnienia. Hoho, ależ to było zabawne — Otarła nieistniejącą łezkę z oka.

— O co ci...

— Garmadonie, zastanów się dobrze czy chcesz wierzyć w jego zapewnienia. Nie masz oczywiście gwarancji, że i ja mówię prawdę, ale czy chcesz ryzykować życiem swojego syna?

Tym razem już nie powstrzymywałem mężczyzny. Jednak zanim zdążył jej dosięgnąć, ta rozpłynęła się w dym.

— Na koniec mam zagadkę do ciebie Morro — Usłyszałem jeszcze jej głos koło siebie. — Dlaczego Mistrz Wiatru nie może korzystać z mocy wiatru? — Zamachnąłem się ręką w miejsce, gdzie wydawało mi się, że stała. Oczywiście w nic nie trafiłem.

Nie chciałem robić tego, co mi kazała. Czułem, że ona na naszej wędrówce skorzystałaby piętnaście razy bardziej od nas. Przecież inaczej by jej tak nie zależało, prawda? Poza tym wiedziałem, że kłamała. Wyglądała na taką, co opowiadała jakieś zmyślone rzeczy na każdym kroku, żeby wybijać ludzi z rytmu i bawić się nimi. A ta zagadka? Oczywistym było, że po śmierci straciłem władzę nad tym żywiołem – jakie mogło być inne wytłumaczenie? Zacisnąłem dłonie w pięści i w tamtym momencie pojawiła się obok nas Moon.

— Ja ją kiedyś... — Urwała w połowie, kiedy zorientowała się, że nie byliśmy w dobrym nastroju. — Dobra, zanim cokolwiek mi zrobicie wiedzcie, że nie jestem z nią.

— Wyglądało jakbyście się znały — Garmadon nie brzmiał na przekonanego i, prawdę powiedziawszy, ja też nie byłem.

— Ona zajmuje to drugie miejsce Strażnika. Wielka Mistrzyni Chaosu. Ugh, aż mnie... Ostatnio odbiło jej bardziej niż zazwyczaj — Moon nie próbowała już nawet udawać eleganckiej.

Zmarszczyłem czoło.

— Czy w takim razie nie możesz czegoś z nią zrobić?

— Och, oczywiście, normalnie bym mogła, ale KTOŚ — Tu zatrzymała dłużej niż konieczne wzrok na mnie. — Naruszył wszechobecną Równowagę. Przepraszam, ale na chwilę obecną moje moce Porządku są słabsze od nie...

— Zgadzam się na podróż — Garmadon jej przerwał.

Spojrzałem na niego zaskoczonym wzrokiem, na co ten jedynie założył rękę na rękę.

— Jestem pewny, że Lloyd jest na tyle silny, żeby sobie poradzić z tym wszystkim. Ale nie mam zamiaru siedzieć tu i czekać, kiedy mam możliwość wesprzeć go w tej walce.

Kiwnąłem głową.

— Rozumiem. Ja jednak nie zmienię zdania. Wiem, że Sorano nie żyje — Przez chwilę na twarz mężczyzny wstąpił łagodniejszy wyraz (co trochę mnie zaskoczyło). — Więc, nie ma sensu...

— Chwila, co ty powiedziałeś? — Moon odezwała się.

Już powinny dać mi spokój i nie dawać złudnej nadziei. Pogodziłem się z tym, że ona odeszła.

Jednak zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Moon znajdowała się już przede mną. Jej spojrzenie trochę mnie speszyło. I stała zdecydowanie za blisko.

— Morro — W końcu się odezwała. — A jak myślisz przez kogo tu jesteś?

✶ ✶ ✶

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro