09 MARTWE MORZE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień przed Świętem Umarłych był moim najgorszym dniem odkąd nawiedziła mnie tamta ruda (może powinnam wymyślić jej jakąś nową ksywę, bo znałam już dwie rude) – i tak, chodziło tylko i wyłącznie o Morro. Już w momencie, kiedy otworzyłam oczy rano, wiedziałam, że nie było dobrze i czułam, że każda niedogodność mogłaby wyprowadzić mnie z równowagi i sprawić, że zaszkliłyby mi się oczy (przesadzałam).

Myślałam nad tym w jaki sposób powinnam spędzić święto od tygodni i najlepszym rozwiązaniem jakie pojawiło się w mojej głowie było odwiedzenie Jaskiń Rozpaczy – miejsca, gdzie po raz ostatni widziałam mojego brata. Moje plany jednak niweczył fakt, że nie byłaby to na pewno łatwa podróż i wcale nie pomagało to, że nie kursowały tam żadne autobusy – a ja nie umiałam się już teleportować. Nie miałam zbytnio pomysłu jak mogłabym się tam dostać i to nie dawało mi spokoju. Spojrzałam na Clouse'a, który stał odwrócony tyłem do mnie i patrzył przez okno. Był chyba w takim samym humorze co ja, bo nie komentował nawet tego, że myliłam się pięć razy częściej niż zazwyczaj. Może mogłabym się go zapytać o jakieś teleportujące zaklęcie, które nie wykończyłoby mnie zanim skończyłabym je wymawiać?

Jednak zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mężczyzna odezwał się pierwszy.

— Jesteś bardziej rozkojarzona niż zwykle, co się stało? — Odwrócił się w moją stronę.

Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam uwierzyć, że zainteresowało go to na tyle, że zapytał się jak człowiek a nie ukrył troski w otoczce ze złośliwości, jak to miał w zwyczaju robić. Nie planowałam mu mówić, nie dlatego, że zaliczało się to do „mieszania go w moje sprawy" (prawda była taka, że zamieszany został już dawno, bo parę razy zdarzyło mi się opowiedzieć mu coś o moim życiu (nigdy nie podawałam imion i używałam przykładów typu: „zmieniłam miasta" zamiast „zmieniłam wymiary")) , ale dlatego, że nie sądziłam, że obchodziłoby go to jakoś bardziej. Ale skoro sam zapytał.

— Jutro jest pierwsze Święto Umarłych od śmierci mojego brata — Trochę nagięłam prawdę.

Wiedział o moim bracie tyle, że nie żył i był dla mnie ważny. Niestety, mało mogłam mu opowiedzieć, ignorując wszystkie odbiegające od normy zwykłego mieszkańca Ninjago wydarzenia.

Na jego twarz wstąpił łagodniejszy wyraz twarzy. Skinął głową.

— Rozumiem — powiedział po chwili, jednocześnie opierając się o okno. — Dla mnie to też nie będzie dobry dzień.

Pokój z powrotem wypełniła cisza. Clouse wyglądał jakby chciał coś dodać a ja tylko czekałam aż rozwinie myśl. Byłam ciekawa, ale nie chciałam go poganiać, bo to i tak nic by nie dało.

Mężczyzna, mimo iż udawał, że wcale tak nie było, naprawdę był całkiem rozmowny. I sporo opowiadał o swoim życiu (zawsze bez jakichś szczegółów (byłam w stanie to rozumieć, bo robiłam bardzo podobnie)).

Patrzył gdzieś w dal, jakby zastanawiał się ile mi powiedzieć.

— Magia jutro będzie strasznie niestabilna i trudna do zapanowania. Nie próbuj niczego głupiego — mówiąc to z powrotem przeniósł wzrok na mnie i spojrzał mi w oczy.

To chyba nie było to, co oryginalnie chciał mi powiedzieć, ale była to zadowalająca odpowiedź. Kiwnęłam głową.

— Spokojnie, będę uważać.

Wróciłam do przeglądania moich notatek z zapisanymi zaklęciami. Musiały mi robić jako zastępcza księga – szkoda tylko, że nie dodawały mi energii tak jak ona. Były jednak bardzo przydatne, bo nie miałam takiej pamięci, żeby nauczyć się wszystkich zaklęć jedynie po usłyszeniu ich – na pewno nie, kiedy te zaklęcia czasem różniły się o jedno słowo w nieznanym mi języku a które to słowo zmieniało cały sens.

Wydawało mi się, że zarówno ja, jak i bibliotekarz nie byliśmy w humorze i dlatego zdziwiło mnie, że kiedy na niego spojrzałam z zamiarem zadania pytania, ten lekko się uśmiechał. Odkąd uśmiechnął się po raz pierwszy dwa tygodnie temu, bariera jakby została zniesiona i robił to już częściej. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że tak naprawdę to nie robił tego jakoś rzadko a tylko starał się sprawiać wrażenie jakiegoś ponuraka, żeby mnie odstraszyć. Dobra, ponury nadal był, ale ostatnio to nawet udało mu się zaśmiać! Złośliwie, ale nadal to był śmiech.

Ale nie zmieniało to faktu, że Clouse nie był za bardzo ekspresyjny, jeśli chodziło o emocje inne niż złość, zrezygnowanie czy złośliwość. Nie byłam pewna czy złośliwość to emocja, ale patrząc na niego to nie zdziwiłoby mnie to. Może po prostu wcześniej nie wyłapywałam momentów kiedy się uśmiechał – teraz byłam już na tyle do niego przyzwyczajona, że słyszałam nawet jakieś lekkie zmiany w tonie jego głosu.

Jego oczy nie świeciły się też na fioletowo, co oznaczało, że znowu nad czymś myślał.

Tym razem ciekawość wzięła w górę.

— Co się stało? — Nie chciałam mu psuć zabawy, ale musiałam wiedzieć.

Clouse machnął ręką i pokręcił głową albo ze zrezygnowaniem, albo z rozbawieniem.

— Pamiętasz tego rywala, o którym...

— Tak — Szybko mu przerwałam.

Cisnęło mi się na usta coś w stylu „mówisz o nim prawie co zajęcia, ciężko byłoby zapomnieć", ale uznałam, że nawet jeśli mój humor był okropny a Clouse ciut wredny to nie powinnam tego mówić. Jeszcze zamknąłby się w sobie z zażenowania i już nigdy by mi nic nie opowiedział – a ja lubiłam go słuchać.

Ten rywal to chyba był bardziej jego przyjacielem (ale Clouse raczej prędzej by zginął, niż go tak nazwał), z którym kiedyś mocno się pokłócił o jakąś walkę. Uparcie twierdził, że już się nie gniewał, ale typ wyglądał, jakby prowadził specjalny dziennik, gdzie zapisywał wszystkie urazy jakie mu się przytrafiły – wraz z nazwiskami osób, które go skrzywdziły i datami, kiedy to się stało. Takimi datami co do minuty.

No, plus też opowiadał mi, że ostatnio próbował nakarmić nim Pieszczocha (mówił z wielkim żalem, więc chyba było mu głupio za tamto) (Pieszczoch to był jego dziesięciometrowy wąż, którego zdjęcia pokazywał mi przy każdej okazji (nie miałam pojęcia gdzie go przetrzymywał)). Na początku myślałam, że to żart, ale z każdym kolejnym dniem dochodziłam do wniosku, że chyba jednak nie. Wolałam jednak nie dopytywać z obawy, że sama mogłabym skończyć jako posiłek jego zwierzaczka.

Ciekawiła mnie w sumie postać tamtego gościa – nie znałam go osobiście a Clouse nigdy nie mówił mu po imieniu. Szkoda, ale nie chciałam naruszać jego prywatności, bo może wtedy zapytałby mnie o imię brata.

„No przypadkowo nazywał się Morro, haha. Tak, kompletnie niezwiązany z Wielkim Mistrzem Wiatru, mhm. Co, że niby umarli tego samego dnia? Jaki niesamowity przypadek! Ej, co niby jest nie tak z moimi pasemkami i brwiami, chwila czy to numer do Nin..."

Clouse'a może mogło nie obchodzić co robiłam z zaklęciami nauczonymi od niego, ale szczerze wątpiłam, że zareagowałby dobrze na informację, że Morro był moim bratem. Może nie wydałby mnie Ninja, ale raczej wolałby już mnie nie uczyć.

To chyba byłoby mieszanie go w moje sprawy, które przekraczałoby granicę.

Clouse odkaszlnął i z powrotem wyjrzał przez okno.

— On zawsze był dużo gorszy w magii ode mnie — Jaki skromny, ale w sumie bycie gorszym od niego nie było trudne. — Strasznie się przeciwko niej nakręcił przez to i zarzekał się, że jej nienawidził. Nie pomógł fakt, że podczas jednej z naszych walk próbował wykonać jakieś trudniejsze zaklęcie właśnie w Święto Umarłych — Wyglądał jakby bardzo starał się nie roześmiać na tamto wspomnienie. — Oberwał własnym zaklęciem, to był spektakularny widok. Od tamtej pory nie widziałem go z księgą zaklęć.

Zaśmiałam się. To faktycznie musiało być zabawne.

— Chciałabym go poznać.

Kąciki ust Clouse'a momentalnie opadły w dół i z perspektywy czasu naprawdę powinnam była wziąć to za znak i nie drążyć tematu dalej.

— To niemożliwe.

Wyciągnęłam nogi przed siebie i oparłam się rękoma o podłogę, uprzednio odkładając notatki na bok.

— Wiem, wiem. Jesteście pokłóceni i ty masz uraz o tamtę walkę. Ale może dałoby się to jakoś rozwiązać, nie wiem pobijcie się jeszcze raz czy coś. Myślę, że teraz byś wy...

— On nie żyje.

Natychmiastowo zasłoniłam ręką usta.

W tamtym momencie nie chciałam niczego więcej niż ominąć Clouse'a i wyskoczyć przez okno, przy którym stał.

Co ja miałam mu niby na to odpowiedzieć?

Mogłam to zostawić, kiedy miałam okazję. Jakim cudem on nie wspominał o tym szczególe, ja byłam przez dwa miesiące przekonana, że tamten gość nadal sobie gdzieś chodził po świecie żywych i Clouse po prostu wybierał brak kontaktu z nim (mimo iż widocznie chciał go odnowić).

Cholera.

Nieśmiało spojrzałam w jego kierunku, ale na szczęście nie wydawał się zły.

— Rany, Clouse... przepraszam, nie wiedziałam — Tylko tyle mogłam z siebie wydusić. — Moje kondolencje?

Mężczyzna tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Dziecko, jak ty się... Wiesz co, nieważne — Machnął ręką, rezygnując z obrażania moich zdolności domyślania się. — To chyba musiało się tak skończyć, żebym w końcu przejrzał na oczy.

To było bardzo niezręczne i zastanawiałam się czy po prostu nie przeprosić i nie zakończyć zajęć wcześniej. Ale wtedy przypomniałam sobie, że Clouse kilka tygodni temu mówił mi o swoich poszukiwaniach księgi zaklęć.

Zastanawiałam się wtedy po co mu była, skoro moim zdaniem to świetnie wychodziło mu czarowanie bez niej, ale może...

— Jeśli szukasz księgi z zaklęciem na wskrzeszanie zmarłych to oszczędzę ci trudu – takie rzeczy to zwykła ściema.

Myślałam, że miałam swój super moment, kiedy to ja go w końcu pouczyłam, ale Clouse tylko prychnął i przewrócił oczyma.

— Chyba sobie żartujesz. Nie wiem kto by był na tyle głupi i zdesperowany, żeby sięgać po... — Nagle urwał i powoli przeniósł wzrok na mnie.

Otworzył szerzej oczy, widząc moją niezadowoloną minę. Chyba powinnam przestać się odzywać. Ale przynajmniej to odwróciło moją uwagę od niezręcznej sytuacji sprzed minuty.

— Nie ma szans, nie zrobiłaś tego.

— No, nie zrobiłam, bo mi nie wyszło — Oparłam się plecami o regał.

— Ty lepiej dziękuj Pierwszemu, że ci nie wyszło.

Nie dziękowałam, bo przez to musiałam zastanawiać się jak się dostać do Jaskiń Rozpaczy zamiast spędzać czas z bratem. Clouse uważnie mi się przyglądał, widocznie zastanawiając się co zrobić z nowo poznaną informacją na mój temat.

— Zrezygnowałaś z tego?

— Wiesz, trochę wyczerpały mi się już opcje — Zaśmiałam się gorzko. — Moja księga została zniszczona a Tr... — Urwałam, orientując się, że może nie powinnam rozpowiadać mu tak dużo szczegółów o mnie. — A samodzielna magia mocno mnie męczy. Próbowałam wszystkiego i nie zadziałało.

Zbytnio nie chciałam o tym rozmawiać i gdyby to był jakikolwiek inny dzień to raczej by nie wyciągnął tych informacji ze mnie.

Ale był to przeddzień Święta Umarłych a ja czułam się naprawdę średnio.

Mimo wszystko wiedziałam, że powinnam zakończyć te dyskusję zanim powiedziałabym więcej.

— Nie nauczę cię wskrzeszania zmarłych, wiesz o tym, prawda? — Clouse brzmiał jeszcze bardziej poważnie niż zazwyczaj.

Spojrzałam na niego zaskoczonym wzrokiem.

— Nie zamierzałam cię o to prosić. Jak mówiłam – zrezygnowałam z tego.

Zmrużył oczy.

— Coś mi się nie chce wierzyć, że dziecko, które przychodzi tutaj od dwóch mie...

— Proszę, nie rozmawiajmy już o tym — westchnęłam i schowałam twarz w dłonie.

Nie rozumiałam o co mu chodziło. Czym niby tamto zaklęcie różniło się od reszty? To i to było magią. Mogłabym zapytać, ale sama zasugerowałam, żebyśmy o tym nie rozmawiali. Z powrotem przeniosłam wzrok na jego twarz. Nadal mi się przyglądał i znowu miał zielone oczy. Na krótką chwilę jego sylwetka jakby... zamigotała? I mogłabym przysiąc, że widziałam widok za nim. Trwało to jednak ułamek sekundy, więc zrzuciłam winę na swoje rozkojarzenie.

— Dobrze, dziecko, niech ci będzie — Wahał się i naprawdę widać było, że chciał coś jeszcze dodać, ale zrezygnował.

Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy przez chwilę. Wróciłam do przeglądania moich notatek z zaklęciami, ale jakoś nie potrafiłam się na tym skupić. Słowa brzmiały za bardzo podobnie, litery mi się mieszały a ja pierwszy raz od dawna po prostu... nie miałam ochoty na naukę magii. Nadal myślałam o kolejnym dniu.

Zastanowiłam się przez chwilę czy może zaklęcie na przenoszenie nie przeniesie również mnie do Jaskiń, ale szybko odrzuciłam ten pomysł – nie chciałam ryzykować tym na sobie, skoro nawet zwykłych przedmiotów nie mogłam przenieść w nienaruszonym stanie.

— Dobra dziecko, spadaj już, bo żadne z nas nie ma ochoty na kontynuowanie tych zajęć — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Clouse'a. — A ja mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia w pracy.

Nigdy w życiu nie widziałam, żeby on coś robił w bibliotece (poza naszym pierwszym spotkaniem) i szczerze to zastanawiałam się za co mu płacili. Dlatego zabrzmiało to dla mnie jak kiepska wymówka, ale jedynie skinęłam głową. To nie był dobry dzień na naukę a głupio było mi po prostu sobie stamtąd iść, więc (jak nigdy) byłam mu wdzięczna, że mnie wyganiał. Niedbale wrzuciłam moje wszystkie notatki do plecaka, pewnie gniotąc je przy tym na każdy możliwy sposób. Clouse patrzył na to z niesmakiem. Dziwiłam się mu, że jeszcze nie był przyzwyczajony do tego.

— Znośnego Święta Umarłych — rzuciłam jeszcze na wyjściu.

Mężczyzna skinął głową.

— Nawzajem. I, Sorano... uważaj na siebie jutro.

Stanęłam na progu jak wryta. To była najbardziej szokująca rzecz, jaką usłyszałam w całym moim życiu. Byłam przekonana, że on nawet nie pamiętał mojego imienia!

Odwróciłam się w jego stronę.

— Czy ja się nie przesłyszałam i ty...

— Spadaj, bo zaczynasz wyglądać coraz bardziej jak pokarm dla Pieszczocha.

Wyszczerzyłam się, ale zanim zdążyłam mu na to odpowiedzieć mężczyzna wyszeptał coś i zatrzasnął mi zaklęciem drzwi przed nosem. Na szczęście zorientowałam się, co planował i zdążyłam odsunąć się na tyle, żeby nie dostać w nos.

Oczywiście, że nie mógł przesadzać z byciem dla mnie miłym. Przewróciłam oczami.

Co za zabawny gość.

— Będę! — krzyknęłam, licząc, że te drzwi nie były dźwiękoszczelne.

Odpowiedziała mi tylko cisza, ale to już było do przewidzenia. Z biblioteki wyszłam z odrobinę lepszym humorem.

Może Święto Umarłych nie będzie aż takie złe?

✶ ✶ ✶

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro