10 W PARKU W MIEŚCIE NINJAGO

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I tak oto nieubłaganie nadeszło Święto Umarłych – a ja nadal, pomimo wysilania moich wszystkich szarych komórek, nie mogłam wymyślić sposobu na dostanie się do Jaskiń Rozpaczy (nazwa idealnie opisująca mój stan w tamtym momencie).

Chodziłam po pokoju zrezygnowana a ani czasu, ani pomysłów mi nie przybywało. Jedyną moją opcją było pójście pieszo. Znałam (mniej więcej) drogę a do podróżowania w ten sposób byłam przyzwyczajona, zważywszy na fakt, że tylko tak poruszałam się przez znaczną większość mojego życia.

Przynajmniej dopóki nie poszłam do liceum i nie odkryłam autobusów. To pięć miesięcy mieszkania w mieście strasznie mnie rozleniwiło, ale byłam gotowa do podjęcia środków takich, jak przemierzenie kilkunastu kilometrów (nie wiedziałam ile dokładnie, ale nie chciałam się zniechęcać już na starcie (gdybym sprawdziła i okazało się, że jest ich jednak kilkadziesiąt to właśnie to by się stało)). Lepszych opcji też nie miałam. A poza tym, to zrobiłam dużo bardziej ekstremalnych rzeczy dla Morro, taki spacer to było nic!

Podeszłam do szafy z zamiarem wyciagnięcia jakiejś cieplejszej kurtki (była w szafie, bo nie uważałam, że było aż tak zimno, żeby w niej chodzić na codzień – teraz jednak czekała mnie dłuższa podróż). Nie zdążyłam jednak nawet otworzyć drzwi, bo do pokoju zamaszystym krokiem weszła Emera. Zamarłam bez ruchu.

Cholera, ja jej nie powiedziałam.

Oczywiście, Emera zdawała sobie sprawę, że tamtego dnia było Święto Umarłych, które było dla mnie wyjątkowo ważne. Ale nie miała pojęcia, że wybierałam się do Jaskiń. Co prawda to ja sama nie byłam w stu procentach pewna, że tam pójdę, ale było to moim planem „A" w głowie od tygodnia.

Nie to, że nie chciałam jej mówić, ale... Dobra, ja nie chciałam jej mówić. Obawiałam się, że mogłaby mi nie pozwolić na tę wędrówkę. Była w końcu niebezpieczna a ja wybierałam się w miejsce, gdzie zginął mój brat.

Nie widziałam rzeczywistości, gdzie Emera reagowała na to z entuzjazmem.

— Oszustko, co ty robisz? — Brunetka w końcu się odezwała, lekko przechylając głowę na lewo.

Przyglądała mi się od dłuższej chwili, przenosząc wzrok z mojej jeszcze wyciągniętej dłoni na klamkę od szafy, której nie dosięgnęłam. Opuściłam rękę.

— Yyy, chcę posprzątać w szafie?

Emera prychnęła.

— Na pewno — Oparła się o drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem. — Pewnie chcesz iść do miejsca, gdzie umarł twój brat.

Otworzyłam szeroko usta za zdziwienia. Skąd ona o tym wiedziała?!

I, przede wszystkim, skoro wiedziała, to czemu nie próbowała wybić mi tego pomysłu z głowy?

Miałam nadzieję, że nie czytała mi w myślach.

— Nie trudno było się domyślić — kontynuowała. — Lubisz się zadręczać, więc oczywiście, że pomyślałaś właśnie o tym.

— I... nie spróbujesz mnie powstrzymać?

— Należy uhonorować zmarłych — powiedziała poważnym tonem. — Większość ludzi zapomina o głównym celu tego święta, ale prawda jest taka, że właśnie to powinno się w nie robić. To oryginalnie było jedno z najważniejszych świat w Krainie Ninjago.

Weszła do pokoju i usiadła na łóżku. Lubiła szpanować swoją wiedzą na temat zwyczajów i obyczajów różnych wymiarów a ja nie miałam zbytnio wyboru i musiałam jej słuchać (ale nie przeszkadzało mi to wcale). Poklepała miejsce obok siebie, chcąc tym przekazać, żebym usiadła obok niej. Szybko to zrobiłam.

— To nie była zwykła zabawa, gdzie zjada się cukierki i chodzi na koncerty – to znaczy, nie ma w tym nic złego – ale święto z zasady miało bardzo uroczysty charakter. Zabawne, ale symbolizowało między innymi nowy początek... — I rozgadała się.

Jak ona lubiła różne zagadki i symbole. Jeszcze bardziej, kiedy orientowała się o co chodziło. W momentach kiedy zaczynała mi opowiadać o oryginalnych znaczeniach jakichś świąt (tak, działo się to w miarę często) docierało do mnie, że Emera była... naprawdę stara. Ona uczestniczyła w tych uroczystościach w formie, jaką wtedy przyjmowały. Przez to nie było mi tak bardzo głupio, że wiedziała o Krainie Ninjago więcej niż ja (a odwiedzała ją raz na sto lat (niedosłownie)).

Jednak zawsze, kiedy zaczynała się rozgadywać to zbaczała trochę z kursu. Zazwyczaj mi to nie przeszkadzało, ale wtedy trochę mi się spieszyło.

— ... bo żeby coś się zaczęło, coś innego musi się skończyć i to niekoniecznie jest złą rzeczą — Urwała w końcu i spojrzała na mnie. — No, ale wracając – kiedy wybieramy się do grobowca?

Zamrugałam kilka razy z zaskoczenia.

— My?

— Och, przecież nie pozwolę ci iść samej, oszustko — Przewróciła oczami i położyła się na łóżku. — Pewnie nie masz nawet jak się tam dostać.

— Pójdę na nogach.

— Gdzie jest grobowiec?

— Jaskinie Rozpaczy.

— Dojdziesz tam najwcześniej za dziesięć lat.

Uraziło mnie to, ja wcale nie chodziłam tak wolno!

— Och, to jak niby pójście z tobą poprawi moją sytuację? — Położyłam się obok niej.

Emera uśmiechnęła się, jakby tylko czekała na to pytanie.

— Gadasz ze smokiem. A ja potrzebuję przerwy od tej formy.

Gwałtownie się podniosłam.

Nie.

Nie, nie, nie.

Pokręciłam głową i wyciągnęłam ręce przed siebie, jakbym chciała powstrzymać ją przed zamianą w smoka w tamtym momencie.

— Ja zostaję na ziemi.

Byłam Mistrzem Wiatru, to prawda. Powinnam cieszyć się z bycia w powietrzu! Problem był taki, że ja nigdy w życiu nie latałam. I stresowałam się na samą myśl o tym.

Co jeśli bym spadła a Emera nie zdążyłaby mnie złapać?

Może gdybym umiała otwierać portale, to bym się zgodziła. To zawsze była jakaś opcja awaryjna.

Ale też... gdybym umiała otwierać portale, to nie potrzebowałabym podwózki.

Emera zaśmiała się głośno na moją reakcję.

— Żartuje sobie z ciebie, oszustko. Przecież ja nigdy w życiu nie pozwoliłabym komukolwiek na sobie latać. Mam swoją dumę.

Fakt, ona zawsze patrzyła spod byka na ninja, kiedy widziała, że korzystają ze swoich smoków żywiołu. Uspokoiłam się trochę.

— To jaki jest...

— Trójząb zmienia się w motor, ale ty raczej nie umiesz jeździć — Podniosła się.

— Jakim cudem on zmienia się w mo...

— Ej, ja go tylko pilnuję. Nie mam pojęcia jak on działa — Wzruszyła ramionami. — Złote Bronie też tak miały.

Co za wygodne rozwiązanie.

Ale nadal...

— Wiesz, chciałam iść sama.

Twarz Emery natychmiastowo spoważniała.

— Chyba oszalałaś jeśli myślisz, że puszczę cię tam samą. Jesteś rozkojarzona od tygodnia, nie potrzebuję, żebyś tam poszła i... — Spojrzała gdzieś w bok, nie kończąc myśli. — Po prostu... martwię się o ciebie, wiesz?

Zamurowało mnie. Ona nigdy wcześniej nie powiedziała mi tego. To było jeszcze bardziej szokujące od Clouse'a pamiętającego moje imię! Nie miałam pojęcia, co powinnam jej na to odpowiedzieć, ale skoro już zdobyła się na te słowa to...

— Dobrze, niech ci będzie — westchnęłam. — Ale jak wrócimy, to odstaw mnie w parku. Bo chciałam też dzisiaj trochę pobyć sama.

Emera skinęła głową, chyba zgadzając się, że park był wystarczająco niegroźnym miejscem, żebym mogła zostać tam bez nadzoru.

Tak naprawdę to dziwiłam się nadal, że nie próbowała mnie odwieść od pomysłu z Jaskiniami – byłam pewna, że jeszcze pięć miesięcy temu właśnie to by zrobiła! Ale chyba była już... przyzwyczajona do mnie. I domyślała się, że zrobiłabym to po mojemu, gdyby się nie zgodziła.

Otworzyłam szafę z zamiarem wyciagnięcia Trójzębu – to niestety wiązało się z tym, że musiałam wyciągnąć całą resztę ubrań, pod którymi był. Emerze to, o dziwo, nie przeszkadzało, bo stwierdziła, że to świetna kryjówka, bo każdy, kto zobaczy ten bałagan w szafie, przerazi się na tyle, że już nigdy jej nie otworzy.

A ja nie byłam nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić czy przesadzała, czy nie.

Na widok broni poczułam chwilowe ukłucie rozczarowania, przypominając sobie nagle o wszystkim, co wiązało się ze zdobyciem go.

Starałam się nie narzekać, bo moje życie naprawdę nie było aż takie złe. Szczerze mówiąc to lepszego nigdy nie miałam.

Jednak mimo wszystko gdzieś z tylu głowy nie mogłam przestać się zastanawiać „co by było gdyby?".

Może gdybym wtedy została, to udałoby mi się spotkać z Morro jeszcze raz.

Nagle poczułam dłoń Emery na ramieniu.

(Wiedziałam, że to ona nie tylko przez to, że nie było nikogo innego w tym pokoju – jej ręce po tych wszystkich miesiącach nadal pozostawały smocze).

Odwróciłam się w jej stronę a ona ścisnęła mnie pokrzepiająco. Byłam jej naprawdę wdzięczna za wszystko co dla mnie robiła.

Zastanawiałam się czy nie powiedzieć jej o Lirii. Co prawda nie widziałam jej od dawna, ale z każdym dniem coraz trudniej było mi zatajać tę informację przed Emerą. Tym bardziej, że coraz mniej wierzyłam w to, że ona zostawiłaby mnie samą i odeszła broniąc Trójzębu. Ale nadal... trochę bałam się jej reakcji. W końcu to była sprawa, która dotyczyła broni, której ona miała strzec a którą ja... no, ukradłam. Próbowałam ukraść.

Jednakże fakt, że rudej nie było tak długo wcale nie sprawiał, że jakoś bardziej mi się spieszyło do opowiedzenia o wszystkim Emerze. W sensie zaczynałam powoli wątpić, że jeszcze kiedyś się pojawi.

Nie zauważyłam nawet, kiedy brunetka wyjęła Trójząb z szafy – zorientowałam się w momencie, kiedy wcisnęła mi go do rąk.

— Tylko poczekaj z zamienieniem go w motor jak wyjdziemy na dwór, oszustko — powiedziała, kierując się do drzwi.

Ścisnęłam mocniej broń.

— Hej, Emera...

— Tak? — Odwróciła się.

— Nie, nieważne — Rozmyśliłam się. Teraz miałam inne rzeczy do zrobienia – na opowieść o Lirii przyjdzie czas później. — Chodźmy, zanim ulice przestaną być przejezdne.

Smoczyca nie wyglądała na przekonaną, ale skinęła głową.

Wyszłyśmy z mieszkania, uprzednio zamykając je na klucz. Emera była blisko schowania swojego klucza pod wycieraczkę na wszelki wypadek, gdyby mój mi wypadł w trakcie jazdy – musiałam ją uspokoić, że prędzej to ja bym spadła niż pozwoliła na to (tak, chodziło o brelok). Szczerze, to nie rozumiałam czemu to robiła – to było najbardziej oczywiste miejsce do chowania i nasz dom przez to aż się prosił o włamanie. Równie dobrze mogłybyśmy go w ogóle nie zamykać!

Gdy byłyśmy już przed blokiem zorientowałam się, że nie miałam tak właściwie pojęcia, jak zamienić Trójząb w motor. Dotarło też do mnie jak głupio to brzmiało – nie mogłam sobie wyobrazić sposobu w jaki to mogło się stać i w mojej głowie pojawiła się jedynie wizja latania na nim jak na miotle przez pół Ninjago. (Nie spodobała mi się).

Spojrzałam pytającym wzrokiem na Emerę a ona tylko przewróciła oczami. To znaczy – zgadywałam, że to robiła, bo miała na sobie swoje szpanerskie okulary przeciwsłoneczne, które miały chronić ją nie przed słońcem a przed pytaniami napotkanych ludzi. Raz była w nich na moim zebraniu szkolnym (dziwne, że nie zwrócili jej uwagi za jakiś brak szacunku czy coś).

Wyciągnęła rękę a ja bez zawahania oddałam jej broń. Emera wyszeptała coś w nieznanym mi języku i na jej słowa Trójząb natychmiastowo rozbłysnął białym światłem. Zaczął się zmieniać i po chwili przed moimi oczami naprawdę stał motor. Nie mogłam w to uwierzyć.

— Czy podasz mi to zaklęcie, którego użyłaś? — zapytałam, już zdejmując plecak z chęcią wyciagnięcia z niego moich notatek.

Emera pokręciła przecząco głową.

— Smocza magia. A nawet gdyby nie była, to wolałabym nie wcinać się Clouse'owi w program nauczania.

Tak, Emera była jedyną osobą, która wiedziała. W końcu mieszkałyśmy razem i trudno byłoby zataić fakt, że kilka razy w tygodniu wracałam później. To znaczy: próbowałam jej wcisnąć kit o samodzielnej nauce magii, ale od razu się zorientowała. Nawet widziała się z Clousem raz, żeby upewnić się, że nie uczy mnie groźnych zaklęć. (Musiałam mu potem tłumaczyć, że ja nic nie powiedziałam Emerze, tylko ona sama za mną przyszła).

— Dobra, a teraz wsiadaj, bo zaczyna się robić ciemno. A nie mam zamiaru stać w korku — rzuciła, sama wchodząc na pojazd.

Był dużo większy niż jakiś standardowy motor i gdyby dłużej mu się przyjrzeć dałoby zobaczyć się podobne zdobienia co miał Trójząb. Niesamowite, to naprawdę był on.

Trochę zestresowała mnie wizja jeżdżenia na motorze – nigdy wcześniej tego nie robiłam.

Ale stwierdziłam, że skoro to był pomysł Emery to zdam się na nią.

— Umiesz w ogóle prowadzić? — zapytałam, bo nagle dotarło do mnie, że ona była... smokiem. I raczej nie jeździła za często.

— Coś się wymyśli — Zaczęłam schodzić z pojazdu. — Hej, żartowałam, oszustko. Siadaj, oczywiście, że umiem. Za kogo ty mnie masz?

I pojechałyśmy. Na szczęście udało nam się w miarę szybko wydostać z Miasta Ninjago – pomagał fakt, że mieszkałyśmy na obrzeżach (wynajęcie domu bliżej centrum graniczyło z cudem) a większość ludzi kierowała się w przeciwną stronę. Tam, gdzie miał się odbyć koncert.

Jaskinie nie były daleko od miasta. Wystarczyło jedynie ominąć Klasztor Spinjitzu (już w tamtym momencie uderzyła we mnie nostalgia i uczucie żalu), przejechać kawałek przez pustynie, której nazwy już nie pamiętałam i zanim się obejrzało, trafiało się na docelową lokalizację.

Oczywiście, poprosiłam Emerę, żeby zatrzymała się przy klasztorze. Myślałam czy by nie wejść tam na szczyt, ale nie chciało mi się wchodzić po tych schodach. Poza tym, to nie było miejsce do odwiedzenia z okazji Święta Umarłych – Morro sam stamtąd odszedł. Wracając tam, czułabym się, jakbym naruszała jego wolę. Plus istniała możliwość, że spotkałabym tam Wu – a tego bardzo nie chciałam, bo irracjonalnie wciąż obwiniałam go o śmierć brata.

Ale o ile wizyta przejazdem przy Klasztorze sprawiła, że lekko podupadłam na duchu, tak zobaczenie po raz kolejny Jaskiń sprawiło, że poczułam, jakby grunt zawalił mi się pod nogami.

To było to przeklęte miejsce. W momencie kiedy postawiłam z powrotem stopę na ziemi w mojej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza a każda komórka mojego ciała kazała mi uciekać. Kątem oka zauważyłam, że Emera zamieniła Trójząb z powrotem w broń. Stanęła u mego boku.

— Co was napadło na wejście tutaj? — zapytała patrząc z oddali na Jaskinie.

— Na naszą obronę wcześniej nie było tu tych sześćset siedemdziesięciu znaków ostrzegawczych — Wzruszyłam ramionami i podeszłam bliżej.

W momencie, kiedy to zrobiłam, z Jaskiń wydobył się jęk, który był, no, pełen rozpaczy.

— To nie było wystarczającym ostrzeżeniem!?

Owinęłam się szczelniej kurtką. Nie było mi zimno, tylko ogarnął mnie wszechobecny niepokój.

Wiedziałam, że miała rację, ale wtedy ja... po prostu szlam za Morro. Może powinnam go faktycznie zatrzymać i wtedy nic takiego nie miałoby miejsca?

— Hej, przepraszam, oszustko — Emera nie patrzyła na mnie.

— Za co? Przecież...

— Byliście dziećmi. Wtedy to raczej nie było wystarczającym ostrzeżeniem. Naprawdę nie masz się za co winić — W końcu spojrzała mi w oczy.

— Powinnam była go powstrzymać.

— Ile miałaś wtedy lat?

Nie odpowiedziałam jej już na to, tylko spojrzałam znowu na Jaskinie. Nie chciałam podchodzić bliżej, ale jakaś niewidzialna siła przyciągała mnie do nich. Jakby to było moje miejsce. Miejsce gdzie również i ja powinnam zakończyć wtedy swój żywot. Potrząsnęłam szybko głową.

Nie powinnam była tak myśleć. Morro nie po to mnie uratował, żebym teraz tego żałowała.

Mimo wszystko zrobiłam kilka kroków w przód – potrzebowałam puścić świąteczną latarnię bliżej. Emera bez słowa poszła za mną.

Przy „wejściu" zorientowałam się, że do Jaskiń wejścia już nie było. Największy otwór zasypany był gruzem, co wskazywało na to, że sklepienie ponownie nie wytrzymało. Wokół było jeszcze kilka mniejszych dziur, przez które, gdyby bardzo się uprzeć, można się było dostać do środka, ale... i tak nie planowałam tam wchodzić.

To by było bardzo głupie zagranie. Kto wchodzi drugi raz do grobowca, w którym za pierwszym skopali mu tyłek?

Emera chyba myślała, że ja, bo złapała mnie za kaptur od kurtki, jakby chciała mnie zatrzymać.

— Spokojnie, nie postawie stopy w środku już nigdy w życiu — Uspokoiłam ją.

Wyciągnęłam z plecaka lampion. Było już na tyle ciemno, że mogłam bez obaw puścić go w niebo.

Tęskniłam za moim bratem. To było oczywiste. Naprawdę żałowałam, że nie dano nam szansy na ponowne spotkanie się.

Gdyby nie ninja, to może...

Wiedziałam, że nie powinnam tak myśleć. Ale przez ogólny nastrój beznadziejności dotyczący Święta Umarłych nie mogłam się powstrzymać od tego.

Było tyle rzeczy, które mogłyby zapobiec temu wszystkiemu.

Ale Przeznaczenie chyba wolało, żeby skończyło się to właśnie w ten sposób.

A ja stałam przed grobowcem Wielkiego Mistrza Wiatru, wpatrując się w lampion lecący w górę z poczuciem, że zamykałam rozdział w życiu. Rozdział, którego zamykać wcale nie chciałam.

Otarłam łzy wierzchem dłoni. To był bardzo niedobry dzień. Nie pamiętałam kiedy ostatnio zdarzyło mi się zapłakać, ale wtedy... czułam się strasznie przytłoczona tym wszystkim. I to stało się samo.

Emera objęła mnie ramieniem i przyciągnęła bliżej siebie. Nie powiedziała ani słowa – tak jak ja nie spuszczała z oczu lampionu, który powoli stawał się coraz mniejszy.

— Brakuje mi go — odezwałam się w końcu.

Emera w odpowiedzi pokiwała ze zrozumieniem głową. Nie odezwała się jednak i tylko przytuliła (?) mnie mocniej.

Wtedy coś do mnie dotarło.

— Pocieszasz mnie, mimo iż się rozpłakałam — Spojrzałam na nią.

— Oszustko, nie nadwyrężaj swojego szczęścia — rzuciła ostrzegawczym tonem i przeniosła wzrok na mnie. — Teraz to już inna sytuacja.

Stałyśmy chwilę przed jaskiniami. Dopóki lampion nie stał się małym, ledwo widocznym punkcikiem na niebie, który równie dobrze można by było wziąć za którąś z gwiazd.

Wróciłyśmy do domu w ciszy.

Ja przez całą drogę zastanawiałam się jak powiedzieć Emerze o Lirii – byłam już pewna, że smoczyca musiała się dowiedzieć. Byłam jej chociaż tyle winna. I naprawdę żałowałam, że nie powiedziałam jej wcześniej.

W Mieście Ninjago panował już mrok, kiedy dotarłyśmy. Koncert się skończył a ludzie rozeszli się do domów – oni pewnie rownież chcieli uhonorować najbliższych.

Prawie przejechałyśmy obok parku bez zatrzymywania się.

— Hej, miałaś mnie tu zostawić! — krzyknęłam w momencie, kiedy go minęłyśmy.

— Myślałam, że może się rozmyślisz — rzuciła, ale faktycznie zahamowała. — Będziesz umieć wrócić, prawda?

— Tak, jestem w tym parku prawie codziennie.

— Na pewno chcesz być sama? — zmartwiła się.

Kiwnęłam głową.

— Nie przejmuj się i jedź, bo stoisz na środku drogi.

Potrzebowałam chwili dla siebie, żeby przemyśleć i poukładać sobie w głowie wszystko. Emera nie wyglądała na przekonaną, ale ostatecznie odjechała z tekstem, że mam do niej dzwonić w razie czego.

Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową, bo wątpiłam, że cokolwiek w tym parku miałoby mi się przydarzyć.

To nie był ten sam, w którym bywałam kiedy chodziłam do biblioteki. Ten był mniejszy i odwiedzało go jeszcze mniej osób.

Usiadłam na ławce obok fontanny, która nie działała już od miesiąca (było za zimno).

Centrum parku było moim ulubionym miejscem w nim, mimo iż dotarcie do niego zajęło mi za pierwszym razem dobrych kilkanaście minut. Ten park to było coś w rodzaju labiryntu i wokół ścieżek rosły żywopłoty, przez które nie dało się przejść (wcale nie mówiłam z doświadczenia). Chociaż na tym raczej polegały labiryntu.

Oparłam się i spojrzałam w niebo. W mieście było widać dużo mniej gwiazd niż przy Jaskiniach. Miało to sens, ale mimo wszystko i tak byłam lekko rozczarowana. Lubiłam na nie patrzeć. Nie rozróżniałam, co prawda, konstelacji, ale to nie było mi do niczego potrzebne. Mogłam zachwycać się widokiem, nie będąc do końca pewna na co patrzyłam.

Kiedyś patrzenie w gwiazdy było czymś, co robiliśmy z Morro wspólnie.

Żałowałam tych utraconych czasów. Żałowałam godzin, które zostały nam odebrane.

Odebrane, przez głupie przepowiednie i głupie Przeznaczenie. I odebrane przez... ninja.

Fakt, miałam tak nie myśleć, ale jednak pozostanie samej w parku wcale nie działało na mnie dobrze. Skłaniało mnie do negatywnych myśli i pozwoliłam im na chwilę wejść na pierwszy plan.

Prawdę powiedziawszy to nie dałam sobie nigdy czasu na żałobę. Po powrocie skupiłam się na Lirii i intensywnej nauce a jeszcze wcześniej poświęciłam się daremnym próbom przywrócenia go. Nie chciałam tak naprawdę wierzyć, że Morro... faktycznie już nie było. Nie było i nie będzie. Nie chciałam się z tym pogodzić, ale wtedy wraz ze Świętem Umarłych dotarło do mnie, że tak właśnie było. Już nigdy go nie zobaczę, nigdy nie usłyszę jak mnie woła czy się śmieje. 

On naprawdę odszedł.

Wraz ze zniknięciem Przeklętej Krainy, którą zniszczyli ninja.

Zacisnęłam zęby. W głębi duszy wiedziałam, że to nie była ich wina, ale to nie wyeliminowało tego jak się czułam.

Owinęłam się znowu szczelniej kurtką. Już zaczynało być chłodno nawet jak dla mnie, ale nie chciałam jeszcze wracać.

Ale wtedy, kiedy pogrążona byłam w swoich myślach, dotarł do mnie jeden bardzo istotny szczegół.

Typiara ze snów nigdy mi się nie przedstawiła.

Otworzyłam szeroko oczy i natychmiastowo podniosłam się z ławki.

Skąd ja znałam imię „Liria"?

Może to nie było jej?

Tak, dobre sobie.

Spanikowałam trochę.

Musiałam wracać do Emery. Od razu. Powinna znać prawdę. Powinna była poznać prawdę już pięć miesięcy temu. Skierowałam się w kierunku wyjścia z parku. Szłam nie zwracając uwagi na otoczenie. Szłam, zrzucając po raz kolejny na dalszy plan moje poprzednie przemyślenia związane z Morro i ninja.

Ale Przeznaczenie naprawdę, naprawdę było bardzo zabawną rzeczą.

Nie zauważyłam, że z jednej z bocznych uliczek ktoś szedł. A raczej, nie usłyszałam kroków, bo przez żywopłot wokół mało co dało się zobaczyć. Osoba była chyba tak samo pogrążona w myślach jak ja, bo wpadliśmy na siebie z impetem.

Przewróciłam się na ziemię, bo oczywiście, że tak się stało. Jeszcze tego mi brakowało.

Cholera.

— Hej, uważaj jak leziesz! — Dobra, to było niemiłe, ale nie myślałam wtedy o tym.

I miałam wyjątkowo zły humor.

Wyjątkowo zły humor, który wcale nie prysnął jak bańka mydlana, kiedy zobaczyłam kto był sprawcą tego zamieszania.

Szlag by to trafił.

Wiecie jak to jest, kiedy podświadomie oczekuje się na coś przez długi czas a potem to przychodzi i pozostawia po sobie jedynie rozczarowanie?

To się właśnie stało w tamtym momencie.

W tamtym i w kilku kolejnych.

Przeniosłam znowu wzrok na osobę, która przed chwilą mnie potrąciła i jedyne czego chciałam to teleportowanie się (czego nadal nie umiałam robić) gdziekolwiek indziej. Cholera jasna, ja mogłam wracać z Emerą do domu, jak Pierwszy Mistrz przykazał.

Myślałam nad tym jak mogłoby wyglądać nasze spotkanie po latach – mimo iż nie wierzyłam, że ono kiedykolwiek będzie mieć miejsce. Wiedziałam, że to raczej niemożliwe, bo on teraz pełnił niezwykle ważną rolę szanowanego obrońcy Ninjago a ja starałam się jak tylko mogłam nie przyciągać uwagi.

Co nie zmieniało faktu, że w głębi duszy naprawdę liczyłam na ponowne spotkanie. Bardzo nie chciałam przyznawać tego przed kimkolwiek innym niż pewnym bibliotekarzem (miał prawie to samo, więc czułam się mniej skrępowana), ale brakowało mi go.

Jednak nie w tamtym momencie. Nie, kiedy doszłam do wniosku, że Liria jednak istniała a ja spędziłam cały dzień rozmyślając o moim bracie.

Moim bracie, który zginął z winy ninja.

Gdybyśmy spotkali się dwa tygodnie później albo dwa tygodnie wcześniej to może uśmiechnęłabym się w jego stronę i złapała wyciągnięta w moją stronę dłoń. Jednak wtedy jedynie spojrzałam na nią i sama podniosłam się z ziemi. Otrzepałam się z niewidocznego kurzu.

— Przepraszam, ja...

Spojrzałam na niego.

Nie powinnam tego robić.

Mistrzowie Spinjitzu ja naprawdę nie powinnam tego robić.

Lloyd Montgomery Garmadon natychmiastowo urwał i otworzył szerzej oczy.

Może mnie nie poznał.

— Sorano.

Cholera. To było do przewidzenia po jego reakcji, ale łudziłam się, że może jednak się nie zorientował. To nie byłoby takie naciągane, w końcu odrobinę się zmieniłam od tamtego czasu.

Dobrym zagraniem byłoby udawanie, że się pomylił, ale... nie potrafiłam się do tego zabrać.

— Lloyd — skinęłam głową, odpowiadając bardziej cierpko niż planowałam.

Nie chciałam, żeby tak to wyglądało i wszystko we mnie krzyczało, żebym powiedziała cokolwiek innego. Wystarczyłoby chociaż „hej, jak się trzymasz?" albo może w porywach „miło cię znowu widzieć!".

Jednakże w myślach nadal miałam scenę z nagrania ze śmierci Morro, która zaczęła odtwarzać się w pętli w mojej głowie, co skutecznie powstrzymywało mnie od wykonania jakiegokolwiek ruchu. (Lepszego momentu sobie wybrać nie mogła)!

Zielony Ninja zmarszczył brwi.

— To naprawdę ty — odpowiedział równie cierpko, zabierając natychmiastowo dłoń.

Coś było nie tak.

Coś było bardzo nie tak.

W moich obliczeniach zakładałam, że ucieszy się na mój widok!

(W sensie, o ile by mnie poznał).

Dobra, fakt faktem, że ja też mu miło nie odpowiedziałam – ale ja miałam powody! Czemu on...

Mierzył mnie przez chwilę wzrokiem a ja miałam ochotę wyminąć go i bez słowa pójść w swoją stronę.

To było ultra-niezręczne. Bardziej niż cokolwiek co mi się przytrafiło w życiu – nawet rozmowa z Clousem z dnia poprzedniego!

— Co za zbieg okoliczności, że spotykamy się w Święto Umarłych — Bardzo starał się nie brzmieć na rozgoryczonego, ale wcale mu się to nie udało.

Co to miało znaczyć?

Czy to miał być jakiś atak na mnie? Bo ja właśnie tak to odebrałam.

Święto Umarłych, co to niby był za zbieg okoliczności?

— Mogłabym powiedzieć to samo — Założyłam rękę na rękę i zmierzyłam go wzrokiem.

Wcale nie mogłam, tym bardziej, że nie wiedziałam o co mu chodziło, ale uznałam, że tak było bardziej dramatycznie.

Chyba zaskoczyła go moja odpowiedź, bo spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Nie miałam pojęcia co mu odpowiedzieć, więc wzruszyłam ramionami.

Zacisnął usta w cienką linię, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś.

Nie chciałam dłużej z nim gadać (to było za dużo powiedziane), bo byłam już mocno poddenerwowana.

To nie tak miało wyglądać!

Lloyd w końcu odwrócił się na pięcie. Ja miałam zrobić to pierwsza! Nie mogłam uwierzyć, że mnie wyprzedził!

— Pa — rzuciłam, również się odwracając.

— Cześć.

Słyszałam, że zaczął iść w swoją stronę a ja po prostu poszłam przed siebie. To nie był kierunek, w który miałam iść, ale Lloyd kierował się już w stronę wyjścia a ja nie chciałam go mijać. Już było wystarczająco niezręcznie a ja nie chciałam, żeby pomyślał, że go śledziłam. Trudno, znajdę inne wyjście, pomyślałam.

Odwróciłam się jeszcze przez ramię, żeby rzucić w jego stronę ostatnie spojrzenie.

On zrobił to samo.

Nie mogłam w to uwierzyć. No nie, jakie były na to szanse?

Natychmiastowo wróciłam do patrzenia przed siebie.

Pierwszy Mistrzu Spinjitzu, co ja takiego zrobiłam?

Wróciłam do domu znacznie szybciej niż oryginalnie zakładałam. Na szczęście, nie trafiłam już na nikogo znajomego. Emera była również zaskoczona widokiem mnie na progu tak wcześnie, ale nie pytała o nic.

Zresztą gdyby zapytała, to ja i tak nie byłabym jej w stanie odpowiedzieć – tym bardziej, że sama zastanawiałam się, co się w ogóle wydarzyło.

Spotkałam Lloyda, który z nieznanych mi powodów był negatywnie nastawiony do mnie.

Chociaż nie rozumiałam dlaczego. Szczerze mówiąc, to wtedy nawet nie miałam ochoty się zastanawiać nad tym – po prostu byłam... zła. Nawet bardzo.

I z tego wszystkiego po raz kolejny nie opowiedziałam Emerze o Lirii.

✶ ✶ ✶

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro