11 NAJGORSZA ROZGRYWKA UNO W CAŁYM MOIM ŻYCIU

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— I wyobrażasz sobie, że on wtedy do mnie „zbieg okoliczności, że widzimy się akurat w Święto Umarłych" — mówiąc to, zmieniłam trochę głos, próbując naśladować Lloyda jak najlepiej mogłam. — Co to w ogóle miało znaczyć?! Że jestem dla niego już martwa czy co?

— Tak, na pewno właśnie to miał na myśli — Clouse przewrócił stronę czytanej książki. — Czy to było aż takie ważne, żeby czekać przed wejściem do biblioteki w sobotę?

Tak, to było takie ważne.

„Wow, Sorano, dlaczego nie pogadałaś o tym z, no nie wiem, KIMKOLWIEK innym?"

To było bardzo dobre pytanie i zastanawiałam się odkąd tylko zobaczyłam zdegustowaną minę Clouse'a.

Nie no, tak naprawdę to wiedziałam doskonale czemu to akurat on był moją ofiarą na narzekanie.

Byłam przekonana, że Emera zaczęłaby mi doradzać pogodzenie się z Lloydem a Siva nie lubiła go i pewnie nakręcałaby mnie całą rozmowę jeszcze bardziej przeciwko niemu. Oczywiście, że przez to była moim pierwszym wyborem, ale nie odbierała ode mnie od rana telefonów (na jej usprawiedliwienie, kiedy dzwoniłam, zegar wskazywał trzy po siódmej)!

Pozostawał mi tylko Clouse (chyba powinnam znaleźć sobie więcej znajomych).

Trochę ograniczał mnie fakt, że musiałam powstrzymywać się od rzucania imion i dokładnego opisywania sytuacji, ale to była jedyna opcja. Nie miałam pojęcia jak on mógł się zachować, ale liczyłam, że nie obchodziłoby go to za bardzo i po prostu kiwałby głową na wszystko co bym powiedziała. Ewentualnie przyznawał mi absolutną rację, ale to już nie było konieczne. Potrzebowałam się wygadać i ponarzekać.

Miałam szczęście, że pracował w soboty. Co prawda krócej, niż w dni robocze, ale nadal mogłam go złapać w bibliotece. Mężczyzna nie był zachwycony na mój widok i od razu dał mi do zrozumienia, że moje przyjście było mu nie na rękę (po czym otworzył mi drzwi do pomieszczenia z tylu biblioteki i zaprosił do środka, mamrocząc coś o policzeniu się ze mną, jeśli przez to spóźni się na terapię).

— Clouse, ja cię proszę, ja muszę się...

— Może miał swoje powody — rzucił wracając do książki.

Czy ja się nie przesłyszałam i on go bronił? Nie, to nie miało tak być!

— Żartujesz sobie?

— A wyglądam jakbym żartował? — Odłożył książkę na bok. — Słuchaj, dziecko, wszystko co mówisz jest strasznie jednostronne, musisz ochłonąć i...

— Ale ja nie chcę! Nie uważam, żebym zrobiła mu cokolwiek tak złego, żeby on... zachował się tak! I dlaczego ty go w ogóle jeszcze bronisz!?

— Bo brzmisz jak ja.

Jeszcze nigdy w życiu nie straciłam ochoty na mówienie tak szybko. Nie, to nie mogła być prawda.

Może gdyby nie zszokowało mnie to tak bardzo, to zaczęłabym się przekonywać, że to wcale nie było takie złe. W końcu lubiłam Clouse'a.

Ale ton jakim to powiedział dawał mi wystarczająco do zrozumienia, że to wcale nie miało być pozytywne.

I pewnie chodziło mu o siebie ze starych czasów (jeszcze mniej pozytywne).

— Nie ma szans — Wyciągnęłam rękę, próbując w ten sposób go uciszyć.

— Pewnie coś omijasz, dziecko. Albo celowo, albo nie.

Jeszcze mnie posądzał o zatajanie informacji! Nie mogłam w to uwierzyć.

— Czy ty nie przesadzasz czasem? — W moim tonie dało się wyczuć dużo więcej irytacji niż chciałam. Założyłam rękę na rękę. — Chyba za bardzo nakładasz swoje doświadczenia na moje.

Clouse jedynie prychnął i wziął z powrotem książkę do ręki. Pewnie uwierzyłabym, że wcale go to nie interesowało, gdyby książka nie była do góry nogami. Wyrzuciłam ręce do góry i zaczęłam chodzić wokół jego biurka zła, że faktycznie zmusił mnie do zastanowienia się i przeanalizowania tego co się stało.

Nie chciałam o tym myśleć, bo dużo łatwiej byłoby powiedzieć, że Lloyd zachował się irracjonalnie i zwalić całą winę na niego.

Ale też czy tamto zachowanie było aż niepodobne do Lloyda? Był całkiem humorzastym dzieckiem i myślałam na początku, że się nie dogadamy, bo obraziłam jego włosy a on nie odzywał się do mnie przez dwie godziny (to nie był jakoś długi czas, ale jak się miało dziesięć lat to nawet minuty ciągnęły się w nieskończoność). Może zdenerwował się, że nie przyjęłam jego pomocy? Duma Zielonego Ninja, który musiał za wszelką cenę pomóc wszystkim została urażona?

Nie ma szans. Tym bardziej, że zmienił moje nastawienie dopiero po tym, kiedy dotarło do niego kim byłam.

Może on mnie nigdy nie lubił tak naprawdę?

Okej, to też nie było to. I raczej tym bardziej nie dałby tego po sobie poznać teraz, kiedy miał być tym Wielkim Zielonym Ninja. Wcieleniem dobra i te sprawy.

Święto Umarłych. Co się stało w Święto Umarłych?

Zaczęłam analizować jego słowa.

Chwila moment, skoro to było moje pierwsze Święto Umarłych od straty brata to...

To było pierwsze Święto od zniszczenia Przeklętej Krainy. Jego ojciec był w Przeklętej Krainie.

To było jego pierwsze Święto Umarłych od straty ojca.

Nie, nie, ja nie chciałam wcale go rozumieć! Miałam być zła!

— Ugh, to bez sensu! — wykrzyknęłam zrezygnowana i usiadłam na parapecie (Clouse nie wyglądał na zachwyconego, ale nie zwrócił mi uwagi).

To spotkanie narobiło mi samych problemów!

Zastanowiłam się jeszcze chwilę nad Świętem Umarłych.

Chwila, moment, Lloyd nie miał pojęcia, że byłam siostrą Morro, więc nawet nie mógł mnie obwinić o smierć taty!

To nie było to. Schowałam zrezygnowana twarz w dłoniach.

— Clouse, ja serio nie wiem. Nie potrafię spojrzeć na to z jego perspektywy. Nie jestem w stanie...

Mężczyzna schował twarz w dłoni.

— Dziecko, nie wierzę, że ty słuchałaś mojego gadania przez dwa miesiące i nadal chcesz to wszystko rozegrać w taki sam
sposób — Machnął ręką. — Zresztą po co ja próbuję rozwiązać problemy szesnastolatków, ty i tak zrobisz to, co uważasz. Pogadamy za czterdzieści lat — W tamtym momencie zorientował się, że źle trzymał książkę i odwrócił ją jak gdyby nigdy nic.

Zacisnęłam usta w wąską linię. Dobra, perspektywa żałowania tego wszystkiego za czterdzieści lat nie zachęcała mnie, ale: 1) nie byłam pewna czy będę mieć czego żałować, 2) miałam jakieś trzynaście lat a to było takie odległe, że nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić siebie za tyle czasu.

Oparłam głowę o szybę z westchnieniem. Mogłam poczekać na Sivę, to poprawiłoby mi humor a nie zmusiło mnie do zastanawiania się. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy.

— Chyba zaraz będzie padać — mruknęłam w końcu.

— Jeśli masz zamiar gadać ze mną o pogodzie, to możesz się już zbierać do domu, dziecko. I tak nie chcesz mnie słuchać.

No nie, on znowu mnie wyganiał.

Ale faktycznie, powinnam się już zbierać. Z każdą minutą robiłam się coraz bardziej zmęczona (co było zrozumiałe, zważywszy na fakt, że nie przespałam nawet minuty w nocy) a godzina zamknięcia biblioteki zbliżała się nieuchronnie. Zaskoczyłam w końcu z parapetu.

— Dziękuje i tak, Clouse.

Przewrócił oczami, ale powstrzymał się od komentowania.

Nie pomógł mi jakoś bardzo, bo miałam jeszcze większy zamęt w głowie niż wcześniej, ale i tak głupio było mi wychodzić bez słowa. Pożegnałam się z nim i wróciłam szybko do domu.

✶✶✶

Emera widocznie wyczuwała, że coś było nie tak. Na pewno nie utrudniałam jej tego tym, że mówiłam zdecydowanie mniej niż zazwyczaj.

Ale... nie wiedziałam jak opowiedzieć jej o wszystkim. A fakt, że przez to znowu przeciągnęłam dyskusję o Lirii wcale mnie nie zachęcał.

Jednakże kiedy przekroczyłam próg mieszkania jedyne czego chciałam to sen, więc pozwoliłam sobie na zignorowanie jej pytających spojrzeń. Było mi strasznie głupio, ale stwierdziłam, że to będzie problem dla przyszłej Sorano. Emera na szczęście zobaczyła, że jestem zmęczona i wspaniałomyślnie pozwoliła mi bez wypominania położyć się spać.

Sen nadszedł.

Ale w ciągu kolejnych trzech sekund zorientowałam się, że jednak to wolałabym nie spać.

Czy ja nie mogłabym mieć normalnego życia dłużej niż PÓŁ ROKU!?

Pierwszy Mistrzu Spinjitzu mamy do pogadania.

Po raz kolejny znajdowałam się w wielkiej sali tronowej – tej samej, do której wyrzuciło mnie ostatnio. Może i nie zdążyłam się jej przyjrzeć za bardzo ostatnim razem, ale tego wielkiego tronu z kości nie dało się pomylić z niczym innym. Jak uroczo. Rozejrzałam się wokół, nie ruszając się z miejsca (pamiętałam, że wcześniej teleportowałam się w ten sposób gdzieś indziej). Pomieszczenie było wielkie a sufit strasznie wysoki – zupełnie jakby miał ci przypominać, że byłeś tylko nic nie znaczącym robakiem. Wzdrygnęłam się. Miałam o sobie całkiem wysokie (pomimo tego, że miałam
metr pięćdziesiąt wzrostu) mniemanie i nie podobało mi się porównanie mnie do robaka.

Trochę spanikowałam, kiedy spojrzałam na moje ręce i zauważyłam, że... nie były półprzezroczyste.

Wciągnęłam z głośnym świstem powietrze.

Tak, to było normalne.

Ale to było normalne w normalnych warunkach. Ostatnio, kiedy Liria mnie tu ściągnęła, przez moje ręce dało się przejrzeć bez większych problemów.

Nie podobała mi się ta różnica, bo sprawiała, że czułam się, jakbym była w tamtym miejscu cieleśnie. Ale to nie było możliwe.

Zrobiłam parę kroków do przodu z nadzieją, że tak jak poprzednio przeniosłoby mnie gdziekolwiek indziej.

Jednak tak się nie stało.

No pięknie.

To nie było wcale zabawne.

Nie znałam nawet (nadal) żadnego zaklęcia na tworzenie portali, więc gdybym naprawdę była w tej sali, to z wydostaniem się mogłabym mieć spore problemy.

Rozejrzałam się jeszcze raz i dostrzegłam, że po przeciwnej stronie od tronu były wielkie drzwi.

Lekko uchylone.

Zmarszczyłam brwi, szybko decydując się na przejście przez nie.

Pożałowałam, że już nie spałam z jakimś sztyletem w kieszeni, bo wtedy miałabym cokolwiek do walki a nie polegała na kiepskich umiejętnościach magicznych i jeszcze słabszych umiejętnościach władania wiatrem.

Powinnam wrócić do starych nawyków, naprawdę. W tamtym momencie by mi się to przydało!

Ruszyłam w stronę drzwi, omijając wielkie kolumny podtrzymujące sufit – zdobienia na nich zmieniały się co chwila i była to jedyna rzecz, która jeszcze dawała mi nadzieję, że byłam we śnie. Nie mogłam skupić na nich wzroku, bo natychmiastowo się rozmywały i czułam się, jakbym patrzyła na nie jak przez mgłę. Potrząsnęłam głową, odganiając nieprzyjemne przeczucie.

Kiedy w końcu dosięgłam drzwi (to pomieszczenie było znacznie dłuższe niż mi się wydawało i zakładałam, że po prostu wydłużało się w miarę chodzenia), te zatrzasnęły się z hukiem a podmuch wiatru prawie zwalił mnie z nóg.

Dobra, to było antyklimatyczne.

Nie zdążyłam nawet niczego więcej pomyśleć, bo w następnej chwili znowu zostałam teleportowana gdzieś indziej.

To był dużo mniej przyjemny sposób teleportacji niż ten przez portale – i mówiłam to jako antyfan podróży przez portale. Kiedy skakałam do fioletowego okręgu to przynajmniej wiedziałam na co się pisałam! A tutaj to zawsze brało znienacka.

Zanim się spostrzegłam znowu siedziałam przy wielkim stole a naprzeciwko mnie był nie kto inny niż Liria.

Nie zmieniła się prawie w ogóle przez te pół roku. No, może jej włosy miały ciut większą objętość niż zapamiętałam, ale to mogłam zrzucić na moją wyobraźnię.

Uśmiechała się w swój lekko szalony sposób.

Od razu poczułam przytłaczający strach i przełknęłam ślinę. Liczyłam, że tego nie zauważyła, bo nie chciałam okazywać, że się jej bałam.

— Dzień dobry, mój młody Mistrzu Wiatru.

Tym razem stwierdziłam, że rozegram to mądrze. Musiałam się dowiedzieć z kim miałam do czynienia i po co był jej mój Trójząb. Wydusić z niej jak najwiecej informacji i nie denerwować.

— Dzień dobry, Lirio — odpowiedziałam oschle a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Oparła się wygodnie na krześle i machnęła od niechcenia ręką.

— I jak, cieszysz się na mój widok?

Tak, zdecydowanie. Zobaczenie jej znowu to było
spełnienie moich marzeń.

Uśmiechnęłam się do niej nieszczerze i założyłam rękę na rękę.

— A jak my...

— Tak dawno cię nie odwiedzałam... Ile
to u ciebie minęło? Pół roku?

U ciebie.

Czyli pewnie u niej czas płynął inaczej.

Czyli nie była z Krainy Ninjago.

Dobra, to dało się radę wywnioskować wcześniej, ale to było jak potwierdzenie przypuszczeń.

Nie zdążyłam jej nawet odpowiedzieć, bo zobaczyłam jak koło niej materializuje się... talia UNO.

To było zaskakujące. Grałam w to raz z Sivą i Erikiem, ale pokłócili się o zasady (ja nie miałam pojęcia w co gramy, więc nie dyskutowałam) i stwierdziłam, że nigdy więcej do nich nie dołączę. Zanim z moich ust wydobyło się chociażby słowo protestu, Liria zaczęła rozdawać karty. Zmarszczyłam brwi.

— Co ty robisz?

— Będziemy grać w UNO — zachichotała. — Słuchaj, nie masz wyboru, bo moja współpracownica jest chwilowo na mnie obrażona.

To było takie niepoważne, że aż zabrakło mi słów.

Co za głupota. Czy ona dodawała mi nowych tematów do omawiania z terapeutą tylko po to, żeby zagrać sobie w jakąś grę? Nie chodziłam
jeszcze na terapię, ale w tym tempie to chyba powinnam zacząć.

— Czy ty ściągnęłaś mnie...

— Oczywiście, że nie — powiedziała, kładąc ostatnią kartę przede mną. — Ale przyjemniej będzie mam rozmawiać przy kartach, nie sądzisz?

Dopiero wtedy zobaczyłam naszyjnik w kształcie sierpu księżyca, który z każdym jej słowem świecił się coraz bardziej na jadowity zielony kolor.

Taki, jak jej oczy.

— Czemu w ogóle UNO? Jesteś jakimś złolem z super planem, oni zazwyczaj grają w szachy czy coś — mruknęłam, biorąc karty do rąk.

Nie wyglądały za dobrze, ale nie znałam się zbytnio. Wtedy do mnie dotarło w opóźnionym tempie, że ruda wspominała coś o współpracownicy. Świetnie czyli jeszcze nie pracowała sama! To była bardzo zła wiadomość.

Liria oparła się o krzesło wygodnie i położyła pierwszą kartę na stosie.

I czemu to niby ona miała zaczynać!?

—A co, że ty niby umiesz grać w szachy? — Poczułam się urażona jej tonem (nie umiałam, ale nie musiała mi tego wypominać). — No właśnie, ja też nie. Plus są nudne — Na potwierdzenie swoich słów ziewnęła. — UNO natomiast bardzo mi pasuje. Każdy ma własne zasady i każdy gra jak chce. I lubię patrzeć jak ludzie się kłócą. Poza tym tutaj nie potrzeba mieć jakichś porażających umiejętności i wystarczy ci trochę szczęścia. To gra losowa. Czy to nie ekscytujące?!

Nie było to dla mnie wcale ekscytujące, ale zobaczyłam, że w trakcie całego monologu Liria chciała położyć dwie karty zamiast jednej.

Co za...

— Hej, nie oszukuj!

— Odezwała się oszustka.

Poczułam, że drga mi powieka. Z jej ust brzmiało to o wiele mniej miło niż z ust Emery.

Cała niedorzeczność tej sytuacji też sprawiała, że trochę traciłam cierpliwość. Czy ona nie mogła przejść w końcu do sedna?

Ale jak na razie wyglądało na to, że wygrywałam. Czułam, że szło mi świetnie jak na fakt, że była to moja druga gra w życiu.

I wtedy Liria, z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy, położyła pustą kartę.

— Co to ma być?

— Tutaj sama mogę wymyślić co będzie — Zachichotała do siebie.

Spojrzałam na kartę, na której pojawił się napis: „Oddaj mi Smoczy Trójząb albo dobierz trzydzieści kart".

Całe resztki mojego humoru wyparowały w tamtej sekundzie.

— Ty chyba sobie żartujesz.

— Ależ skądże.

— Mam już dość tej twojej gry — powiedziałam i zrezygnowana wyrzuciłam resztę kart w geście poddania się. — Nie będę dalej...

— Ojjj, ktoś tu chyba nie lubi przegrywać — Zmaterializowała się za mną a ja poczułam jej oddech na karku.

Wzdrygnęłam się i natychmiastowo odwróciłam w jej stronę.

— Odezwała się... Powiedz o co ci w ogóle chodzi? Po co ci mój Trójząb?

— On nawet nie jest twój, udawana Mistrzyni Wiatru — Przewróciła oczami i odsunęła się na znaczną odległość. — Że tak to ujmę... Chciałabym naprawić parę błędów — Spojrzała wymownie w moją stronę a ja poczułam się zagrożona.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

— To wcale nie odpowiada na moje...

— Przecież nie mogę zdradzić ci wszystkiego, prawda? Gdzie w tym zabawa — Klasnęła, uśmiechając się... yyy, chyba miało być radośnie, ale w jej stylu wyglądało bardziej przerażająco.

— Idź do piekła — mruknęłam, już kompletnie zrezygnowana.

— Podziękuję, nie chciałabym tam spotkać twojego brata.

Natychmiastowo się podniosłam, przewracając krzesło.

Wiedziałam, że powiedziała to tylko po to, żeby mnie zirytować.

Ale, na Pierwszego Mistrza, był to bardzo skuteczny sposób. 

— Odszczekaj to.

— Jakie groźne słowa, jak na udawanego Mi...

Nie pozwoliłam jej dokończyć, bo w tamtym momencie rzuciłam się na nią.

Moje szanse wynosiły okrągłe zero, ale odrzuciłam w tamtym momencie wszystkie racjonalne myśli.

Liria wyglądała jakby tylko na to czekała i, jak tylko jej dosięgłam, jej oczy zaświeciły się zielonym blaskiem a ona sama rozpłynęła się w dym.

Nie myśląc za wiele użyłam mocy wiatru, żeby nie pozwolić jej na odzyskanie ciała.

— Och, nieładnie to tak korzystać z cudzych mocy — Liria zaśmiała się tuż za mną.

Odwróciłam się w jej stronę planując zadać kolejny cios, ale – cóż za niespodzianka! – znowu natrafiłam na pustkę.

— Zamknij się, wiedźmo — warknęłam, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby jej zrobić krzywdę.

— Dobra, to teraz moja kolej.

To nie wróżyło niczego dobrego.

W następnej chwili poczułam mocne uderzenie w brzuch, które odrzuciło mnie na kilka metrów w tył.

To było nie fair! Czemu ona mogła mnie bić? Kto to wymyślał?

Co prawda, nie zabolało mnie to jakoś bardzo (na pewno mniej, niż powinno). Zrzuciłam to na fakt, że pewnie byłam we śnie.

Podniosłam się z podłogi i po raz kolejny pobiegłam w stronę, gdzie była Liria.

Ta tylko zacmokała kilka razy, jakby było jej mnie szkoda.

Po raz kolejny przywołałam moce wiatru i... tamtym razem poczułam, że trafiają na coś materialnego.

Liria na chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale w kolejnej sekundzie na jej twarz z powrotem wypełzł paskudny uśmiech. Zobaczyłam kątem oka, że naszyjnik zaświecił się jeszcze jaśniej. Biegłam nadal prosto na nią, licząc na przewrócenie jej. Jednak ona odsunęła się.
Z rozpędu nie zdążyłam się zatrzymać w porę i straciłam równowagę.

Liria w tamtym momencie złapała mnie za rękę i zacisnęła mocno palce.

— Mam cię.

I w następnej sekundzie rozpłynęła się a ja poczułam, że wpadam w ciemność.

✶ ✶ ✶

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro