Rozdział 87

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Alan... Ale jak to?
- Po prostu... Ty i Mac jesteście tak szczęśliwi. Doszedłem do wniosku, że... Mógłbym spróbować z kimkolwiek. Chyba bym się przełamał, bo kiedyś w gimnazjum podobał mi się facet.
- Alan, czekaj... Czy ty wyznając mi to, próbujesz zaakceptować siebie?
- Co?
- Ilu facetów ci się podobało w życiu?
- No... No kilku...
Naprawdę nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. To było urocze, że Alan postanowił powiedzieć o tak ciężkim temacie akurat mi, ale nie wiedziałem czy mogę mu trafnie doradzić. Cóż nasze przypadki nieco się różniły, on chciał związku z kimkolwiek, a ja nie planowałem niczego, a już na pewno nie z drugim facetem.
- Wiesz... Związek jest super, ale to też nie lada wyzwanie. Poza bliskością, bezpieczeństwem, zajebistym seksem i tymi wszystkimi dobrymi rzeczami, występuje też wiele przeszkód. Sprzeczki o nic i... Poznawanie siebie i znoszenie wad drugiej osoby jest ciężkie. Może ja i Mac z pozoru tworzymy idealną parę, ale w rzeczywistości wcale nie jesteśmy tacy twardzi na jakich wyglądamy. Miałem z nim bardzo ciężki okres, a najgorsze dopiero przed nami... Nie mogę zdradzić ci szczegółów, ale... Jest cholernie ciężko. On jest dla mnie wszystkim, cholernie go kocham i zrezygnowały bym z niego tylko dla jego dobra, ale... Te problemy nas przerastają. Nie spiesz się, poczekaj na odpowiednią osobę. Rok, dwa, dziesięć... Ale warto. - powiedziałem szczerze i sięgnąłem po piwo. Nie było moje, ale stało obok mojej nogi w dodatku było zamknięte i w sumie chyba bezpańskie, więc je sobie przytuliłem i poczęstowałem się dwoma, czy trzema łyczkami. Zamruczałem cicho pod nosem, ale zaraz po tym się skrzywiłem. Stan był zajebisty, ale bałem się, że zaraz przestanę kontaktować. Wiedziałem, że Mac mnie ogarnie, ale on bawił się tak świetnie, że nie chciałem mu psuć wieczoru.
Alan usmiechnął się do mnie smutno i pokiwał głową. Było mi go szkoda, bo był naprawdę słodkim facetem i zasługiwał na jakąś zajebistą osóbkę.
- Trochę pocieszające... Ale tylko trochę. - odezwał się i włożył dłonie do kieszeni bluzy. - Mac to szczęściarz... Zazdroszczę mu chyba we wszystkim, mimo że zajebiście się dogadujemy i nie powinienem.
- Mac z pozoru to ideał. W dodatku jest wschodzącą gwiazdą. To nic złego, Alan.
- Czasami chciałbym być nim. Życie wydaje mi się takie niesprawiedliwe. On ma wszystko... Wygląd, sylwetkę, pieniądze i... Ślicznego chłopaka z dobrym sercem. Można się lepiej ustawić?
- A-alan... Nie mów tak o mnie. - odwróciłem wzrok i poczułem lekki rumieniec na policzkach. Zrobiło mi się bardzo miło, aż za miło. Nie powinien tak mówić. Hilton był w pobliżu i w każdej chwili mógł się wkurwić, a wtedy oboje byśmy mieli przesrane.
- Przepraszam, Rene... Ja po prostu...
- Wiem, Alan. To przez alkohol. - kiwnąłem głową, tłumacząc jego zachowanie bardziej dla własnego spokoju. - Wszystko jest okej.
Odnosiłem nieodparte wrażenie, że Alan zbliżał się coraz bardziej. Wcześniej siedzieliśmy na dwóch oddzielnych ławkach przy ognisku, a teraz nasze uda stykały się ze sobą. Było mi delikatnie mówiąc niekomfortowo. Nie to, że Alan robił coś złego, ja zwyczajnie bałem się, że mój kontakt z tym chłopakiem w jakiś sposób może zranić Maca.
- Tak... Masz rację. To przez alkohol. - zakłopotał się.
- No właśnie.
- Nie chciałem, aby to zabrzmiało... Sam wiesz jak... - podrapał się po głowie.
- Wiem. Nie musisz się tłumaczyć.
- Ale chcę. - spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. - Wydajesz się być tak dobrą osobą... Coś mnie do ciebie ciągnie i wiem, że mogę być z tobą szczery.
- O-oh... Jasne. - oblizałem usta i przygryzłem lekko dolną wargę. - To miłe. Dziękuję.
- To może... Napijemy się?
- Tak.

*

Byłem nieco zdezorientowany, a Alan patrzył na mnie jak na ósmy cud świata przez całą imprezę. Całe szczęście zazdrość Maca Hiltona się uruchomiła i w przeciągu pięciu minut zabrał mnie z ogniska do pokoju numer siedem, czyli naszej sypialni. Na ścianie dalej były ślady po mojej spermie i nie zapowiadało się na to, że zejdą. Mac niósł mnie na rękach i właściwie nie wiedziałem dlaczego to robił, ani jak do tego doszło, ale nie narzekałem, bo sam nie byłem w stanie iść prosto, a nawet jakkolwiek.
Hilton rzucił mnie na łóżko, a potem rzucił się na mnie i zaczął całować mnie po szyi. Zacząłem cicho się śmiać i objąłem go w pasie, gładząc jego plecy.
- Mac... Głupolu. - przewróciłem oczami i pocałowałem go w policzek. - Nie stanie ci, już ci mówiłem.
- Co Alan od ciebie chciał? - zapytał, mówiąc w moją skórę.
- Nic po prostu... Gadaliśmy.
- Wyglądał jakby chciał cię wyruchać, a tylko ja mogę...
- Mac, nie bądź zazdrosny. On po prostu... Radził się mnie o coś.
- O co?
- O jajco. Nie mogę powiedzieć.
- Ah, tak? - odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się do mnie łobuzersko. - Jesteś pewien.
- Jestem. - zaśmiałem się i postawiłem stopę na jego klacie. - A teraz sio, chcę coś zjeść.
- Gastro po alko zawsze dopada...
- Tak, mnie szczególnie. Wiesz, jak kocham jedzenie.
- Tak samo, jak ja ciebie. - złapał mnie za stopę i pocałował ją delikatnie, patrząc mi prosto w oczy. Na moich policzkach pojawił się duży rumieniec, bo to co zrobił było bardzo zawstydzające. Całowanie czyichś stóp świadczyło o dużym szacunku no i... Kto całuje ludzkie stopy?!
- Nie rób tak, Mac... Jestem brudny i śmierdzę.
- Nic mnie w tobie nie brzydzi, Rene.
- Nawet gile w nosie?
- Nawet gile w nosie.
Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się do niego czule. Był cholernie słodki, szczególnie po wódce. Pamiętałem, kiedy upił się przy mnie po raz pierwszy i wypłakiwał się w moje ramię, a teraz? Teraz był jakimś cholernym bogiem seksu z kurewsko seksownym uśmiechem. Nabrałem ochoty na małe co nieco, jednak pała Hiltona bywała kapryśna i prawdopodobnie by nie stanęła. Szkoda, bo fajnie zabawić się na dobry koniec dnia.
Mac jeszcze raz pocałował moje wargi, po czym zszedł ze mnie i podszedł do naszej szafki z zapasami. Wziął paczkę czipsów, żelki i jakiś słodki napój, po czym wrócił do mnie.
- Jedz, kochanie. - dał mi buzi w czółko i podał mi wszystko.
- Dziękuję. - pogładziłem jego policzek, po czym wziąłem czipsy i otworzyłem je, od razu zaczynając jeść. Były cholernie pyszne, szczególnie po alkoholu i na leżąco. No po prostu nie o w gębie.
Hilton zdjął z siebie koszulkę i podszedł do okna. Otworzył je, a z kieszeni wyjął paczkę papierosów i odpalił jednego z nich. Posłałem mu słodki uśmiech. Kurwa, miałem najseksowniejszego faceta na ziemii z najlepszą klatą pod słońcem. Czułem, że moge patrzeć na niego godzinami, ale... Nagle urwał mi się film.

Oj.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro