Terytorium

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Mijam krzewy i drzewa. Poruszam się z wdziękiem i gracją. Czasami trzeba dać upust swojej prawdziwej naturze.

Czuję się wolna. W swoim żywiole.

W ciemności moje zmysły się wyostrzają. Dlatego też nie dziwi mnie osobnik wskakujący w moje pole widzenia. Słyszałam jego kroki przez dobre parę minut. Wkroczyłam na jego terytorium.

Zielone, błyszczące oczy obserwują mnie uważnie. Powinnam czuć zagrożenie, ale czuję spokój.

Wiedziałam, co robię, przychodząc tutaj. Już kiedyś go przyłapałam na śledzeniu mnie. Ale nie wiedział, że to ja byłam tą, która śledziła. Zaintrygował mnie. Była w nim jakaś nieokiełznana odwaga. I czelność.

Zatrzymuję się na uklepanym kręgu. Jesteśmy na otwartej przestrzeni, bo z ziemi wystają tylko ucięte pnie, za sprawą niszczycielskiej działalności ludzkiej. Brzydzę się tego.

Krążymy, patrząc sobie w oczy. Wodospad z oddali głośno szumi, a podmuch wiatru zsyła na nas drobne kropelki wody.

Jest pewny tego, że mnie złapał. Że ma nade mną władzę. Chciałby. Gram przerażoną. Niech podbuduje swoje ego.

Jest inny niż pozostali.

Ludzki.

Nie drapieżny.

Jakby tego w głębi nie chciał.

Atakuje. Przygotowuję się, spinając każdy najmniejszy mięsień na swoim ciele. Cały jego ciężar zwala się na mnie i ląduję na boku z cichym jękiem.

Pozwalam na to, żeby mnie złapał. Ciągnie mnie po ziemi do swojej kryjówki. Poszło zdecydowanie za łatwo. On nie chce, żebym dzisiaj zginęła.

Moje drobne ciało szoruje się po podłożu i zaczynam odczuwać ból. Ale nie czas na pokazanie swojej siły.

Prowadzi mnie nad przepaść. Nie wiem, co to ma znaczyć. Może jednak chce ze mną skończyć? Zaczynam... zaczynam się bać? Rzuca mną na błotnistą glebę jakieś dwa metry od urwiska.

To czas na mój as z rękawa.

Puszę swoją białą, teraz też brudną sierść i syczę na porywacza. Element zaskoczenia działa. Podskakuje do tyłu, po czym również puszy czarne futro. Wyciąga pazury, ale pozostawia między nami przestrzeń.

Rozciągam łapy i zamykam oczy. Moje kości zaczynają zmieniać wielkość. Głośno ryczę, a dźwięk roznosi się echem. Ból. Niezmierny, bezdenny ból, do którego nigdy nie przywyknę.

Rozrywanie kości, naciąganie skóry, sierść, która znika między narządami wewnętrznymi.

Udaje mi się przetrwać przemianę do końca. Jak już nie raz i nie dwa. Przez chwilę siedzę skulona, moja ludzka skóra wciąż jest rozgrzana. Proste, długie, białe włosy są jedyną rzeczą, która jest w stanie odrobinę przykryć blade, nagie ciało.

Ale kiedy jest się mutantem... nagość to chleb powszedni.

Wstaję pewnie na dwóch nogach. Jedynie szare oczy z podłużnymi kocimi źrenicami mogą zdradzić moja tożsamość.

Wiatr podrywa włosy, które gonią jego prąd na zachód. Jestem całkowicie obnażona. Uwielbiam czuć wiatr na gołej skórze.

Czarny zwierzak przede mną wygląda teraz żałośnie. Wie, z kim ma do czynienia. Jestem jedynym mutantem w najbliższej okolicy. Las jest mój. A on próbował samowoli. Nie, kochany.

Łączę swoje ludzkie i kocie zmysły. Łapię go, zanim udaje mu się, chociażby, pomyśleć o ucieczce.

Chwytam go za kark. Syczy i drapie, ale nie takie żałosne próby walki przeżywałam.

Powoli podchodzę nad przepaść. Cztery metry, trzy metry, dwa metry, metr...

Ciało kota pod moją dłonią zaczyna dziwnie się wyginać. Nie. Nie może być. Nie.

Jego kończyny wydłużają się, a krzyk rozchodzący się po kościach sprawia, że wypuszczam go z ręki.

Mutant.

Pieprzony mutant.

Jego czarna skóra jest zupełnym kontrastem do mojej białej. Znajdujemy się po dwóch końcach spektrum kolorów pojmowanych za normalne.

Tylko że czarny ma wszystkie kolory. Całą energię. Ja nie mam nic. Miałam tylko przekonanie, że ja jestem wyjątkowa.

Teraz to on jest na lepszej pozycji. Serce zaczyna mi walić niemiłosiernie, a z głowy odpływa cała krew. Podrywa mnie na ręce i niesie nad otchłań.

Przegrałam.

***

Wtedy porywa mnie w objęcia. Moja już zimna skóra na jego wciąż rozpalonej.

— Uwierz mi, znałem cię dłużej, niż ty myślałaś, że znasz mnie — szepcze mi do ucha, po czym łapczywie atakuje moje usta swoimi.

Czuję dreszcze na ciele, pojawiające, kiedy jego palec bada doliny mojego ciała. Zaczynamy poruszać się jednym rytmem. Wspólny oddech, wspólne bicie serc. Nasze ciała stają się jednością.

Wpijam dłonie w jego grube, czarne włosy. Delikatny pocałunek. Odrywam się od niego, żeby spojrzeć w zielone oczy. Pali się w nich pożądanie. Ogień.

Nasze usta znów się spotykają. Silny ruch. I pada na ziemię. Kark skręcony.

Naprawdę myślał, że polecę na obcego mi mutanta?

Terytorium jest moje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro