Pierwsza Godzina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

13:52 21.08.4564

- No chodź Edison, nie ma się czego bać.
Jemu to łatwo mówić. Bell zawsze był odważny, zaś ja nie. Wolałem siedzieć w domu i czytać książki, a nie łazić z nim po starych kanałach wentylacyjnych.
-Weź się wypchaj. Ja myślę logicznie i nie chcę jeszcze zginąć w ciemnościach.
Bell tylko się zaśmiał, kierując snop latarki na moją twarz.
- Daj spokój, kurczaku. Follett chodził tu codziennie i nic mu nie było.
- Bo to Follett! Jemu nigdy nic się nie dzieje, szczęście głupiego - warknąłem do chłopaka, który powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem.
Tak to właśnie z nim jest. Nigdy nie bierze niebezpieczeństwa na serio, zawsze tylko gada o niesamowitych przygodach, które można przeżyć w tunelach. Ba, nawet ostatnio gadał coś o powierzchni.
Że niby jaka to ona jest piękna, wariat jeden.
A przecież z naszych analiz jasno wynika, że powierzchnia jest radioaktywną pustynią.
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, że zgodziłem się na pójście wraz z tym szaleńcem na przebadanie starych kanałów wentylacyjnych.
Choć w sumie nie, wiem co to było. Dar po przodkach z powierzchni, zwany ciekawością.
Bell szedł przodem z dużą latarką podkradzioną ojcu. Jakby się dowiedział o tym, to by mu nogi z dupy powyrywał. Kiedyś mu to powiedziałem, ale ten tylko się zaśmiał, pytając co to dupa. Musiałem mu pokazać w starej książce pamiętającej jeszcze drugie milenium.
- Właśnie, miałem ci powiedzieć - odwrócił się do mnie z wrednym uśmieszkiem na twarzy - Powiedziałem Curie, że idziemy razem z pewnym tchórzem zwiedzać wentylację.
Pobladłem. Czemu to zrobił?
- Idioto, przecież ona nie jest do nas dobrana! Co jak zacznie wytwarzać endorfiny do nas? Albo gorzej, że to my zaczniemy? - zacząłem spanikowanym głosem.
Bell spojrzał na mnie jak na morona.
- Czy tobie coś jest? Od kiedy mielibyśmy zrobić coś takiego? Eh, przez te głupie książki utknąłeś w dwa tysiące dziewiątym. Co mnie pokarało takim głupim kolegą - burknął do siebie.
- Te książki wcale nie są głupie! To dorobek po naszych przodkach! To ty masz coś z garem!
- Człowieku, kiedy się tak mówiło? W dziewiętnastym wieku?
Westchnąłem ciężko. Czy on czyta coś innego niż tylko wyniki badań genetycznych?
Moje rozmyślania przerwał trzask. Oraz skrzypnięcie. Jakby sklepienie starego szybu dawało znak, by czym prędzej stąd zwiewać.
-Może lepiej stąd spadajmy, co? - zapytałem, spoglądając na niego niepewnie.
Tym razem zawachał się zanim coś powiedział. Zupełnie jak nie on.
- Może tak - skierował snop latarki w kierunku z którego przyszli, tylko po to by spotkać się z rozdrożem.
Trzy korytarze za nimi, każdy z nich identyczny. Powietrze w tunelach stało, co wcale nie pomagało. Chłopcy popatrzyli po sobie.
Skrzypienie sklepienia przeszyło powietrze, a kurz opadł na nasze głowy. Zacząłem panikować. A co, jak tu utkniemy? Raczej wątpliwe, by ktoś nas uratował, jeśli tak by się stało. Wszyscy wiedzą, że nie wolno chodzić po starych szybach wentylacyjnych, że względu na ryzyko zgubienia się lub co gorsza, trafienie na wyjścia na powierzchnię bądź trafienie do części nieznanej.
Niestety, nasze miasto znało tylko maleńką część korytarzy tworzących prawdziwy labirynt. Co prawda, dla bezpieczeństwa wszystkie wyjścia zostały zamurowane, ale spoiwo którym połączono betonowe bloczki w jednym wyjściu skruszyło się, tworząc wyjście na zewnątrz. Tak właśnie dostaliśmy się do tego miejsca.
Wracając - nasza sytuacja nie przedstawiała się w kolorowych barwach. Zauważyłem pęknięcie, ciągnące się z ciemności pozostałych trzech tuneli. Bell gorączkowo przeglądał mapę narysowaną przez niego samego, próbując znaleźć miejsce w którym się znajdowaliśmy. Otrząsając się z dziwnego paraliżu i podbiegłem do niego, rozprostowując mapę. Czy to było głupie, nie wiem. Po prostu zareagowałem z pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w takiej sytuacji, bo nigdy wcześniej nie musiałem łazić po tunelach. Dlaczego muszę być tak naiwny i łatwy do manipulacji? Gdybym odmówił, Bell też pewnie by nie poszedł. Obaj bylibyśmy bezpieczni w Inoleum, przeglądając wyniki naszych ekspertów lub po prostu buszując na śmietnisku w poszukiwaniu nowych książek.
A tak to zaraz zginiemy.
Błądziłem wzrokiem po plątanine kresek na starym, szarym papierze, szukając układu korytarzy, w którym się znajdowaliśmy. Jeśli sufit się zawali, wolałbym być w tunelu prowadzącym do miasta, a nie utknąć w zawalonym czekając na śmierć.
Kilka kamyków uderzyło mnie w głowę, podczas kiedy szczelina nad naszymi głowami powiększała się, zwiększając niebezpieczeństwo zawalenia się na nas w każdej chwili.
-Mam!- krzyknął Bell, ocierając nerwowo kropelki potu z czoła.
Zwinął mapę w rękach, gniotąc ją jeszcze bardziej i chwycił mnie za rękę, ciągnąć w lewy korytarz. W życiu nie biegłem tak szybko. Coś jednak mi nie pasowało. Dlaczego skręcamy?
Pojawiliśmy się w tym samym miejscu co wcześniej. Najwidoczniej lewy i środkowy były połączone. W takim razie zostało tylko prawe wejście.
Już miałem postawić tam stopę, kiedy strop nie wytrzymał i skały zaczęły na nas spadać. Wielkie kamienie odrywały się od skały, po czym uderzały w podłoże i roztrzaskały się na kawałeczki, ogłuszając hałasem, jaki powodowały. Brązowa skała rozbijała się sama o siebie, ukazując swe wnętrza w których znajdowały się kryształki oraz jakby smugi minerałów. Gdybym mógł, usiadłbym zawinięty w koc z kubkiem herbaty i podziwiał tym te cudy natury, jednak teraz miałem inne problemy na głowie. A dokładniej nad głową i dookoła mnie.
Działałem instynktownie i skakałem na boki, omijając odłamki, i starając się znaleźć jakieś wyjście. Mój widok przesłonił pył. Nie wiedziałem, gdzie jest Bell, w tej chwili mało mnie to obchodziło. Wiem, że to okrutne, ale każdy z nas w głębi serca jest egoistą i dba tylko o siebie.
Odskoczyłem przed skałą, która dosłownie musnęła mi nos, zdzierając skórę z samego jego czubka. Nawet nie poczułem jednak bólu, adrenalina dodawała mi sił. Nagle, mimowolnie moja głowa schyliła się pod ciężarem czegoś. Nie wiem, co to było. Przede mną pojawiły się mroczki. To w sumie dziwne, bo nagle zapadła całkowita ciemność. Rzuciłem się w stronę z której jak mi się wydawało, było najbezpieczniej. Moja twarz przejechała po skalę, lecz mimo tego podniosłem się. Piszczało mi w uszach, nawet sam nie wiem dlaczego. Czemu nagle nic nie ma sensu? Wszystko się rozmazało, nic nie widziałem.
- Edison, obudź się! - coś mną potrząsnęło.
Chciałem coś zrobić, ale moje ciało mnie nie słuchało. Nie byłem w stanie się ruszyć. Dookoła panowała ciemność. Coś mięsistego uderzyło mnie w policzek. Otworzyłem oczy i poderwałem się, natychmiast tego żałując. Wszystko mnie bolało.
Ujrzałem twarz Bella w wątłym świetle latarki. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać, jak to czytałem w jednej z moich książek. Był umorusany w błocie, a z linii włosów spływała mu krew, cieknąc po brwi, zachaczając o oko i spływając aż do podbródka.
Nagle do mnie dotarło.

Tunel się zawalił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro