3. Wojna bez granic

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie było czasu, żeby zwlekać. Od razu po krótkich powitaniach udaliśmy się do laboratoriów pałacowych, w których Shuri miała wydobyć kamień z Visiona.

Ja nie mogłam tego zrobić. Przez to, że miałam w sobie cząstkę Kamienia Umysłu nie mogłam go wydobyć z androida. Nie mogłam posiadać całego kamienia nieskończoności, tylko jego kawałek. Byłam śmiertelnikiem, jego moc może mogłaby mnie zniszczyć. Nie wiadomo, co by się działo. Taka była teoria moja i Tony'ego.

- To polimorficzna struktura. - moje rozmyślania przerwał głos Shuri, która badała kamień w Visionie.

Siedziałam z boku, patrząc przez ogromne okno na Wakandę. Byłam bezużyteczna.

- Musieliśmy podłączać neurony po kolei. - odezwał się Bruce.

- Czemu nie przeprogramowaliście synaps, żeby działać jednocześnie? - zapytała dziewczyna.

- Bo... o tym nie pomyśleliśmy? - odparł zaskoczony Banner.

- Staraliście się. - uśmiechnęła się wakandyjka.

- Pomożesz? - wymianę zdań dwóch naukowców przerwała Wanda.

- Tak, ale to ponad dwa miliony neuronów. Jeden błąd oznacza awarię wielu obwodów. - wytłumaczyła księżniczka. - To potrwa, bracie.

- Ile? - spytał Steve.

- A ile mam czasu?

Jakby na jej odpowiedź urządzenie Okoye zaczęło piszczeć. Wojowniczka otworzyła je, pokazując hologram Ziemi. 

- Coś weszło w atmosferę. - odparła zaskoczona.

Chwilę później z nieba spadł wielki statek. Na szczęście Wakandę broniła bariera obronna z vibranium. Już tu byli.

- To on. Jego ludzie. - odezwałam się, patrząc jak zahipnotyzowana na spadające statki.

- Za późno. - odezwał się Vision. - Musimy zniszczyć kamień.

- Wracaj na stół. - rozkazała mu Natasha, opuszczając laboratorium.

- Powstrzymamy ich. - zapewnił T'Challa.

- Gdy tylko wyjmą kamień, masz go rozwalić. - przypomniał Wandzie Steve.

- Tak zrobię. - zapewniła Maximoff.

- Ewakuować miasto. Aktywować osłony. - wydawał rozkazy władca. - A jemu dać tarczę. - wskazał Steva, który na te słowa podziękował mu skinięciem głowy.

- Idę z wami. - zatrzymałam przed wyjściem z sali Kapitana.

- Nie możesz. Masz część czegoś, czego szuka. Zabije cię. - przypomniał mi Rogers.

- Nie mogę pozwolić...

- Damy sobie radę, a ty dopilnuj, aby kamień został zniszczony, a ciebie nikt nie dorwał. - pocałował mnie w czoło i wyszedł.

- Wiesz, że ma rację. Jeśli się nam nie uda...

- Nawet tak nie mów. - przerwałam Wandzie.

- Skupmy się. - odezwała się Shuri.

- Oczywiście. - odpowiedziałam równo z Maximoff.

Znów stanęłam z boku sali, przy oknie i patrzyłam, jak tysiące ludzi - wojowników zbiera się na polanie, a po drugiej stronie bariery z vibranium dziwne potwory próbują przedostać się do Wakandy. Rozmowa Rogersa, Romanoff i T'Challi z najeźdźcami widocznie nie pomogła. Było coraz gorzej. Spora część potworów dawała radę przejść przez barierę. Nagle otworzono barierę, wpuszczono potwory do środka.

- Długo jeszcze? - w słuchawce usłyszałyśmy głos T'Challi.

- Dopiero zaczęłam. - odpowiedziała bratu Shuri, pracując przy kamieniu Visiona.

A za oknem zaczęła się prawdziwa wojna.

Wojna nieskończoności. Wojna bez granic.

* * *

Z każdą następną minutą było coraz gorzej. Paskudnych potworów było więcej niż nas. Przegrywaliśmy. Avengersi i wakandyjczycy nie dawali sobie rady. Oblężeni przez setki kosmitów, walczyli z kilkoma na raz. Przeciwników było za wiele, byli za silni. Jak ludzie mieli walczyć z kosmitami? Jak pokonać coś, czego się nie znało?

Jakby wezwany błaganiami o pomoc, nagle z nieba spadł tęczowy promień. Thor wraz z jakimś zwierzakiem i drzewem pokonywał wrogów. Nadzieja na wygraną wróciła.

- Cholera... - wyszeptałam, a Wanda podeszła do okna.

Okropny hałas walki docierał nawet do nas, ale to nie on nas zaniepokoił. W oddali zaczęły przewracać się drzewa, ziemia trzęsła się niebezpiecznie, by po chwili wyszło z niej pięć metalowych, ostrych kół, siejąc zniszczenie i zbierając żniwo wśród żywych.

- Pilnuj go. - rozkazała mi Wanda i zniknęła, nim zdążyłabym ją powstrzymać.

Chwilę później zobaczyłam ją na polu walki. Zatrzymała ogromne kółka, zanim zabiły kolejnych ludzi, w tym Okoye i Natashę.

- To ja powinnam im pomagać. Nie mogę tu tak stać bezczynnie. - powiedziałam zła na siebie.

- Siedź cicho. Nic nie może ci się stać. Twój chłopak mówił, że Thanos nie może cię znaleźć, więc nie może. - odpowiedziała mi dziewczyna.

- Nie ma go tutaj. Nie mogę pozwolić, aby moi bliscy zginęli. Muszę... - nie dokończyłam, bo ktoś zabił strażnika, broniącego laboratorium. Wojowniczka z drużyny Okoye walczyła z potworem Thanosa.

- Idź stąd. Już! - rozkazała mi Shuri, odłączając Visiona, ale ja nie ruszyłam się z miejsca.

Księżniczka wystrzeliła w potwora swoją bronią, ale ten odrzucił ją na bok. Zanim zdążyłam zareagować Vision wypchnął kosmitę i wraz z nim wypadł przez okno.

- Shuri! Nic ci nie jest? - podbiegłam do dziewczyny i pomogłam jej wstać.

- Nie. Wszystko w porządku. - zapewniła mnie.

- Dalej uważasz, że powinnam tu bezczynnie siedzieć?

- Nie, ale... - już jej nie słuchałam. - Nie możesz! - usłyszałam jeszcze, zanim wyskoczyłam przez okno.

Dzięki magii wylądowałam na ziemi bezpiecznie. Biegłam przed siebie, po drodze zabijając potwory. Wszystko było dobrze dopóki nie spojrzałam w oczy Thorowi.

Żal. Smutek. Rozpacz. Gniew. Nienawiść. Chęć zemsty.

To czuł bóg piorunów, a moja okropna umiejętność widzenia wszystkiego przez spojrzenie pozbawiła mnie resztek nadziei.

Loki umarł. Mój Loki nie żyje.

I byłam pewna, że tym razem jego śmierć była prawdziwa, a to bolało jeszcze bardziej. Moje popękane serce rozbiło się w drobny mak wraz ze mną.

Upadłam na kolana, a po mojej twarzy popłynął strumień łez. Wszystkie wspomnienia związane z moim ukochanym stanęły mi przed oczami.

Przypomniałam sobie, jak na początku naszej znajomości uczył mnie chodzić w szpilkach. Jak bał się dotyku i za każdym razem, gdy go przytulałam sztywniał. Wspomniałam także nasz pierwszy pocałunek, a potem każdy następny i to, jak uratował mnie przed dwoma mężczyznami, gdy wyszłam nocą na spacer. Te wszystkie wydarzenia, gdy mieszkał ze mną w Polsce przez pół roku, gdy spaliśmy w jednym łóżku. Pamiętałam każdy jego dotyk, każdy pocałunek.

Potem, gdy wrócił z Asgardu po torturach. Gdy mi się oświadczył i wyznał mi miłość. Pamiętałam jego śmierć, jak uratował Thora, samemu ginąc. I te kilka tygodni temu, gdy wpadł na kilka minut, by tylko mnie zobaczyć i upewnić mnie, że żyje, że dotrzymał obietnicy.

Te wizje, gdy mi się objawił i sny, w których byliśmy razem.

Ale przede wszystkim pamiętałam i nigdy nie zapomnę jego ślicznych, hipnotyzujących, szmaragdowych oczu, w które mogłabym wpatrywać się przez wieczność, w których za każdym razem tonęłam.

Nie obchodziło mnie to, że coraz więcej kosmitów szło w moją stronę. Chciałam zginąć. Nie miałam po co żyć. Nie bez Lokiego. Moje życie straciło sens. Znów została sama. Po raz kolejny życie odebrało mi osobę, którą kochałam/

Jednak wiedziałam, że Thanos tu przybędzie, a wtedy będę mogła go zabić. I właśnie ta świadomość pomogła mi się podnieść z ziemi.

Nie wiem, jak długo płakałam. Otarłam łzy z twarzy, zabijając zgromadzonych wokół mnie wrogów. Następnie przeteleportowałam się w miejsce, gdzie było najwięcej potworów. Pomogłam wojownikom ich pokonać, by następnie ruszyć na poszukiwanie Thanosa.

Nagle z lasu wydobyła się ogromna energia, która przewróciła nas wszystkich, a ja miałam wrażenie, że coś wypala mi dziurę w sercu. Upadłam na jakiegoś potwornego trupa, którego pazur, kieł, czy jak to tam nazwać, wbił się w moją nogę. Ta energia... Musiała podchodzić od niego.

Z okropnym bólem podniosłam się i ruszyłam przed siebie. Zasklepiłam ranę lodem, bo nie miałam w pobliżu wody, aby ją uleczyć. Próbowałam się przeteleportować, ale nie mogłam. Nie dałam rady, więc szłam, co chwila się przewracając. Okropny ból, który poczułam przy wybuchu spowodowała cząstka Kamienia Umysłu tkwiąca we mnie, dlatego teraz byłam pewna, że Wandzie udało się zniszczyć kamień.

Zanim doszłam do miejsca wybuchu Thor stał przed klęczącym Thanosem z toporem w sercu.

- Mówiłem ci, że za to umrzesz. - władca piorunów jeszcze bardziej wbił ostrze w ciało tytana.

- Thorze!... Nie!... - chciałam krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy szept, zagłuszony przez krzyk bólu fioletowego giganta.

- Trzeba było... Trzeba było celować w głowę. - wyjąkał Thanos i pstryknął palcami ręki z rękawicą nieskończoności.

- Nie!!! - krzyknął Thor.

Rękawica została zniszczona. To był koniec. 

- Coś ty zrobił?! Mów! - krzyczał zdezorientowany i wściekły gromowładny.

Na jego słowa za Thanosem pojawił się czarnoniebieski portal, w którym Thanos zniknął ze zwycięskim uśmiechem, zostawiając Thorowi jego topór. Przegraliśmy.

- Gdzie on się podział? - Steve podszedł do boga piorunów. - Gdzie on jest? - pytał rozglądając się naokoło.

- Zniknął. - wyszeptałam, kuśtykając do przyjaciół.

Upadłam na kolana. Noga bolała mnie okropnie, ale jej ból nie był tak straszny, jak drugi, który zaczynał się i kończył w sercu. Loki umarł, poświęcił się dla nas, a my zawiedliśmy...

- Steve? - Bucky szedł w naszą stronę, zamieniając się w proch.

Zimowy Żołnierz zniknął, został po nim tylko pistolet, nad którym pochylił się Rogers. Mężczyźni patrzyli na siebie przerażeni.

Bolało mnie całe ciało. Czułam się jakbym była rozrywana na kawałeczki i palona. Miałam mroczki przed oczami, a ręce, które ledwo widziałam miały brązowy kolor i łuszczyły się. Miałam wrażenie, że nie jestem w swoim ciele. Że zamieniam się w jakiegoś zombie. Skóra i mięśnie były brązowe i w kawałeczkach odchodziły od moich kości. Położyłam się na ziemi, bo nie byłam w stanie utrzymać się w pionie. Nie czułam swojego ciała. Chciałam krzyczeć z bólu, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego głosu. Moje oczy... Widok rozmazywał się, jakbym traciła zmysły.

- Ola? Ola! - jak przez mgłę usłyszałam głos Thora i ledwo widziałam jego sylwetkę, pochylającą się nade mną. - Co się dzieje?! Ola!

- Co to ma być? Co się dzieje? - usłyszałam jeszcze głos Rhodeya i tupot stóp.

- Boże... - wyszeptał tylko Steve.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że Bóg nie istnieje, bo gdyby był nie dopuściłby do tego.

Zamknęłam oczy i z tą myślą oddałam się bólowi, wpadając w ciemną otchłań. Znałam zakończenie i wiedziałam, że to jeszcze nie koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro