4. Tony

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamyślona patrzyłam tępo w ekran przed sobą.

Carol Danvers pomogła Tonyemu i Nebuli wrócić na Ziemię z kosmosu po ostatnich wydarzeniach w poprzednim odcinku. Właśnie wysiadali ze statku. Oboje wyglądali okropnie. Ledwo żywy Stark opierał się o niebieskoskórą. Porażało mnie to, jak ogromnie duże podobieństwo tkwiło między aktorami, a osobami, które znałam naprawdę tyle że w innym uniwersum.

Nie wiem, ile razy w ciągu ostatnich tygodni oglądałam "Wojnę bez granic" i "Koniec gry". Znałam już chyba każde słowo na pamięć, ale robiłam to po to, by wiedzieć, czy mogłam czemuś w jakikolwiek sposób zapobiec. Wciąż nie mam pojęcia, do czego mogłabym się posunąć, by nie naruszyć za bardzo linii multiwersum, bo niby jednak mogę wprowadzać zmiany, ale bohaterowie nie mogą się dowiedzieć, jak zakończą się podjęte przez nich decyzje. Więc teoretycznie ja mogę zmieniać bieg wydarzeń, mogę ich nakierowywać, ale nie mogę powiedzieć wprost: "Tony umrzesz, gdy ubierzesz rękawicę nieskończoności, ale pokonasz Thanosa". Muszę ich wszystkich uratować. Nie mogę stracić nikogo więcej.

Z transu wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Odebrałam, nawet nie spoglądając na telefon. Mój wzrok wciąż tkwił na ekranie telewizora i odgrywającej się za nim scenie. 

- Halo? - spytałam, barwiąc swój głos minimalną radością. Mimo wszystko wolałam nie wyjść na ponurego gbura.

- Cześć, młoda. - przywitał mnie znajomy głos, na dźwięk którego szybciej zabiło moje serce, a w oczach pojawiły się łzy. - Wiesz, tak sobie pomyślałem, że się odezwę, bo dawno nie rozmawialiśmy.

- Tony? - spytałam zszokowana.

- A kto jak nie ja? - zaśmiał się, przypominając mi jak bardzo za nim tęskniłam. - Wróciłem.

- Zaczekaj chwilkę... - uśmiechnęłam się, obcierając łzy z twarzy.

Upewniłam się, że drzwi domu mam zamknięte na klucz, wyłączyłam telewizor i całą swoją moc skupiłam na sobie, co było niemałym wyzwaniem w moim aktualnym stanie rozerwania.

- Halo? Jesteś tam?

Tony - kilka godzin wcześniej

Byłem tak zmęczony, że zasnąłem. Widmo wydarzeń ostatnich dni odcisnął na mnie swoje piętno. Bałem się wrócić do domu. Bałem się, że nie zobaczę w nich wszystkich, których teraz potrzebowałem. Nie przeżyłbym, gdyby coś stało się Pepper czy Oli. Miałem nadzieję, że żyły. Że tytan mi ich nie odebrał. 

Jak wszystkie tak i ten odpoczynek był bardzo krótki. Nie umiałem spać, nie wiedząc co się dzieje na Ziemi. Dobijały mnie ponure myśli, ale zmęczone ciało domagało się snu. Tym razem jednak obudziłem się przez bardzo mocne światło, które biło od postaci na zewnątrz statku. Przez chwilę myślałem, że jest to jakaś gwiazda, ale poruszała się zdecydowanie za szybko i byłem niemal pewien, że dostrzegłem blond włosy i kobiecą postać. Albo już zwyczajnie mam omamy i zaraz wlecimy w słońce.

Ta myśl jednak okazała się błędna, bo świecąca postać chwilę później zniknęła. Podniosłem się z podłogi i obejrzałem po wnętrzu statku w poszukiwaniu Nebuli. Nie dostrzegłem jej, ale usłyszałem rozmowę. Rozpoznałem głos Jagódki i drugi, z pewnością kobiecy. Powoli ruszyłem w stronę, z której dobiegały głosy, ale gdy dotarłem do dalszej części statku zastałem tylko niebieskoskórą. 

- Lecimy na Ziemię. - poinformowała Nebula, zajmując miejsce przy panelu do sterowania okrętem.

- Co? Jak? Przecież... - nie dowierzałem. 

- Lepiej usiądź. - poradziła kosmitka, a ja o dziwo zająłem wolne miejsce, zabezpieczając się pasami. - Przedstawiła się Carol Danvers. Zaoferowała pomoc, tak więc wrócisz do domu.

Byłem bliski rozpłakania się. Zacisnąłem jednak mocno oczy i uśmiechnąłem się szeroko, gdy po chwili nasz okręt drgnął, by po kilku minutach nabrać niebezpiecznie dużej prędkości. Lecieliśmy przed siebie, wszystko wokół było jedną wielką rozmazaną plamą, ale Ziemia była coraz bliżej.

* * *

Gdy dotarliśmy na Ziemię zastała nas noc. Nie wiem, skąd nasza wybawicielka wiedziała, gdzie dokładnie nas zabrać, ale jakaż była moja radość, gdy wylądowaliśmy obok bazy Avengers

Jagódka pomogła mi wyjść ze statku, a zaraz potem podbiegł do nas Rogers, witając mnie mocnym uściskiem. Odetchnąłem z ulgą na widok jego znajomej twarzy.

- Był za silny. - wyznałem na przywitanie, myśląc jedynie o tym, czy Pepper i Ola również tu są.

Oparłem ciężar ciała na Rogersie, który pomagał mi kroczyć na przód. Tak źle mi się szło i byłem taki słaby. Thanos mnie zranił, co prawda z Nebulą jakoś zatamowaliśmy krwawienie i zrobiliśmy prowizoryczny opatrunek, ale przydałaby mi się wizyta u lekarza. Prócz tego oboje niewiele jedliśmy i...

- Nie tylko dla ciebie. - odpowiedział Steve, wyrywając mnie z roztargnionych myśli.

- Czekaj. - zatrzymałem się nagle, słysząc ból w jego głosie. - Czekaj. - powtórzyłem zmęczony. - Młody nie żyje.

- Tony, ofiar jest...

- Ale czy... - nie mogłem dokończyć.

Pepper i Ola musiały żyć. Po prostu musiały! Bałem się, że w ramach kary on mi je odebrał. Że nie będę miał szansy więcej ich zobaczyć, a tego bym nie przeżył.

- Boże... - odetchnąłem z ulgą, kiedy jakby czytając w moich myślach podbiegła do nas Potts.

- To naprawdę ty? - spytała zmartwiona, delikatnie dotykając mojej twarzy. - To naprawdę ty. - przytuliła mnie i byłem niemal pewien, że w jej oczach jak i w moich zabłysły łzy.

- Już dobrze. - pocałowałem ukochaną w policzek. - A Ola? Czy ona...

- Żyje. - odezwała się Natasha. - Nie ma jej tutaj, ale żyje. - odpowiedziała na pytanie, które chciałem zadać.

- Muszę do niej zadzwonić. Muszę...

- Dobrze Tony, ale najpierw musisz odpocząć i nabrać sił. Chodźmy do środka. - powiedział Kapitan, a ja tylko pokiwałem głową na zgodę. 

Wraz z Pepper pomogli mi dojść do budynku, a tam niemal od razu przejął mnie Banner. Bruce zrobił mi dokładne badania, podłączył do kroplówki i nafaszerował lekami, ale nie powiem, pomogły. Nie wiem, jak wiele czasu minęło, ale czułem się odrobinę lepiej. 

- Muszę do niej zadzwonić. - powiedziałem, wchodząc do sali, w której byli wszyscy.

W tłumie odnalazłem Nebulę, która wyglądała równie źle jak ja, ale i tak wydawała się dobrze trzymać. W kącie stała nowa twarz. Blondwłosa kobieta ubrana w czerwono niebieski strój. To ona musiała nam pomóc. 

- Dziękuję. - zwróciłem się do niej, na co skinęła głową, posyłając mi lekki uśmiech. - Chcę z nią porozmawiać. - spojrzałem na Pepper.

- Dobrze. Proszę. - Rogers wręczył mi komórkę i odsunął się lekko. 

Nie przejmowałem się tym, że wszyscy mieliby nas słyszeć. Szybko wybrałem numer córki i czekałem. Odebrała po pięciu sygnałach, a jej głos sprawił, że wreszcie mogłem odetchnąć z ulgą.

- Halo? - odezwała się z tak przesadnym entuzjazmem, że od razu rozpoznałem, że udaje.

- Cześć, młoda. - przywitałem się. - Wiesz, tak sobie pomyślałem, że się odezwę, bo dawno nie rozmawialiśmy.

- Tony? - spytała zaskoczona.

- A kto jak nie ja? - zaśmiałem się. - Wróciłem.

- Zaczekaj chwilkę...

- Halo? Jesteś tam? - spytałem, gdy po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

Zacząłem się niepokoić. Popatrzyłem na ekran w tej samej chwili, w której połączenie zostało zakończone. Już miałem ponownie wybrać numer, gdy ciepłe ręce oplotły mnie w pasie, a niewielkie ciało przykleiło się do moich pleców.

Widziałem szok na twarzach przyjaciół, ale także gotowość do walki u Nebuli i Carol.

Odwróciłem się do przytulającej mnie osoby i uśmiechnąłem się szeroko na widok dziewczyny, która pocałowała mnie w policzek i znów przytuliła, powstrzymując łzy, od których błyszczały jej oczy. Cholera, tak bardzo się cieszyłem, że nic jej nie jest.

- Nie było cię tak długo. Bałam się o ciebie. Tak bardzo się bałam. - mówiła roztrzęsionym głosem, a ja przytulałem ją równie mocno. - Myślałam, że nie żyjesz. Że już cię więcej nie zobaczę..

- Jestem tutaj. Cały i zdrowy. - głaskałem jej plecy, próbując uspokoić. - No... może nie do końca całkiem zdrowy, ale to tylko zmęczenie. - pocałowałem ją w czoło.

- To dobrze, bo ja jestem rozerwana na strzępki i to dosłownie. - zaśmiała się smutno i odsunęła ode mnie, przecierając dłońmi twarz.

- Jak to? - przestraszyłem się.

- Może później ci to wyjaśnię, bo teraz jesteś zmęczony i mamy coś ważniejszego do obgadania. - popatrzyła na Rhodeya. - Wyjaśnienia mogą poczekać.

- Zgoda. - zgodziłem się, tylko dlatego, że tym razem miała trochę racji.

Byłem zmęczony, ale niepokoiło mnie wyznanie blondynki. Mimo, że chciała żartować, wyczułem w niej za dużo bólu. Ola pomogła mi usiąść w wózku inwalidzkim, a sama usiadła na krześle za mną. 

- Od ataku na Ziemię minęły dwadzieściatrzy dni. - zaczął James.

- Światowe rządy są w rozsypce. - kontynuowała Natasha. - Gdzie tylko się da robi się spis ludności... - na środku sali hologramy pokazywały tysiące ludzi. - i wszystko wskazuje na to, że... - zobaczyłem zdjęcie Petera i wspomnienie tego, jak umierał w moich ramionach znów powróciło. Dzieciak był dla mnie jak syn, a ja pozwoliłem, by jakiś fioletowy kosmita go zabrał. - Thanos zrobił dokładnie to, co zapowiedział, zgładził pięćdziesiąt procent wszystkich żywych istot w kosmosie.

- I gdzie jest teraz, hm? - spytałem po chwili ciszy, która zapadła wśród zebranych.

- Tego nie wiemy. Po prostu przeszedł przez portal i zniknął. - odpowiedział Steve.

- A ten, co odstawia? - wskazałem Thora, który siedział na krześle tak ponury, jakim jeszcze nigdy go nie widziałem.

- Załamkę odstawia. Uważa, że zawiódł. - odezwał się zwierzak. - No i w sumie słusznie uważa, no ale tak jakby nie on jeden, nie?

- Przysięgam, że do tej pory brałem cię za pluszowego niedźwiadka. - przyznałem się.

- Może i słusznie.

- Szukamy Thanosa bezzwłocznie od trzech tygodni. Mamy sądy kosmiczne, satelity i nadal nic. - wtrącił Steve. - Tony ty z nim walczyłeś...

- Tak słyszałeś? - przerwałem mu prychnięciem. - Jaka tam walka? Nie. - powiedziałem z sarkazmem. - Przygrzmocił mi w zęby planetą, a ten trzeciorzędny kuglarz poddał się walkowerem. Tak to wyglądało. Nie było walki, bo...

- Okej...

- Jest niepokonany. - poirytowany dokończyłem swój monolog.

- Dał ci jakieś wskazówki? Jakieś współrzędne, cokolwiek? - prychnąłem na pytanie Kapitana.

- Ja to przewidziałem. - dodałem z ironią. - Kilka lat temu. Miałem wizję, ale ją olałem. Myślałem, że to sen. - przypomniałem obojętnie. Doskonale pamiętałem ich podejście do mojego pomysłu.

- Tony, musisz się skupić, proszę.

- Ja też cię prosiłem, pamiętasz? - spytałem Steva. - Prosiłem czas przeszły, więc nie mów mi, co ja muszę. - zezłościłem się. - Już za późno stary, sorry. Wiesz, co muszę? - próbowałem wstać, przy okazji zwalając ze stołu szklankę z wodą. - Się ogolić muszę i chyba pamiętam, jak mówiłem...

- Tony. Tony! - Rhodey próbował mnie powstrzymać, łapiąc w pasie, ale go odepchnąłem.

- O właśnie. Dosadnie i w prostych słowach, że trzeba by otoczyć całą tę planetę pancerzem, pamiętasz taką rozmowę? - zwróciłem się do Kapitan, coraz bardziej zły. - Nie ważne, czy to gwałci naszą bezcenną wolność, czy nie. Tego nam było trzeba. - podkreśliłem ostatnie zdanie.

- Ten plan nie wypalił, prawda? - przypomniał Rogers.

- Powiedziałem "przegramy", ty mi na to "przynajmniej przegramy razem." - zacytowałem wspomnienie. - No i wiesz co się stało? Przegraliśmy, a ciebie tam nie było. - mówiłem coraz bardziej zły. - Nasza specjalność, nie? Mądry Avenger po szkodzie. No właśnie!

- Tony... - Rhodey podtrzymywał mnie.

- Avenger. Jesteśmy Avengersi, a nie pretendensi.

- Okey...

- Tak?

- Już wiemy, co myślisz, a teraz siadaj, zgoda? - pytał James.

- Nie, nie.

- Tony, proszę...

- Wiesz, co myślę?

- Tony posadź ten tyłek. - rozkazał czarnoskóry.

- Że ona jest super. - wskazałem Carol.

- Zostaw ją. - Rhodey ciągle mnie trzymał.

- Jest nam potrzebna. I Ola. - wskazałem córkę, która była jakaś nieobecna. - To świeża krew, a my to banda staruchów. - wyrwałem się przyjacielowi. - Nie mam nic dla ciebie, kolego. - zły podszedłem do Steva. - Żadnych współrzędnych, żadnych wskazówek, żadnych porad, żadnych opcji. - mówiłem mu prosto w zdezorientowane i wypełnione współczuciem oczy. - Nic nie mam. Zero. Nie ufam ci, kłamco. - wysyczałem, a następnie w przypływie złości zerwałem z siebie reaktor i wcisnąłem do ręki Rogersowi. - Masz. Weź to. Załóż to sobie, jak go znajdziesz. I się schowaj. - upadłem na podłogę z wyczerpania i zbyt wielu emocji.

- Tony! - krzyknął Steve i James.

Obydwoje byli gotowi, by mi pomóc. Za późno. Gdzie byli jak potrzebowaliśmy pomocy?

- Nic mi nie jest. Zostaw. - powiedziałem resztkami sił, a potem odpłynąłem.

Ola

Usiadłam na krześle i cóż...

Można było powiedzieć, że śpię na siedząco z otwartymi oczami. Jak często zresztą, od ponad trzech tygodni. To nie tak, że nie cieszyłam się się z powrotu Tony'ego. Byłam bardzo szczęśliwa, że tu jest, że żyje i...

Rozmowy przyjaciół słuchałam tylko jednym uchem, a resztę uwagi skupiłam na powstrzymaniu bólu i mocy, która kryła moje strzępki. Nie mogłam im pokazać, co zrobił ze mną Thanos. Przestraszyliby się.

Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero krzyk Rogersa i Rhodeya, a gdy popatrzyłam w tamtą stronę Tony leżał nieprzytomny na podłodze, a wokół niego zgromadziła się reszta Avengersów.

* * *

Tony leżał na łóżku wciąż nieprzytomny. Pepper siedziała obok niego, trzymając go za rękę. Bruce sprawdzał maszyny i wstrzykiwał Starkowi jakieś leki, a ja i Rhodey staliśmy z boku i patrzyliśmy na to wszystko. Jak tylko stracił przytomność Wilson z Rogersem przenieśli go do innej sali, gdzie znajdowało się łóżko, a Bruce od razu wziął się do roboty. Ja i Pepper byłyśmy od zamartwiania się stanem mężczyzny.

- Dołączę do nich. Zobaczymy co kombinują. - oznajmiłam po chwili, kierując się w stronę wyjścia.

- Wszystko w porządku, Ola? - spytała szeptem Potts, łapiąc mnie za nadgarstek i przyglądając mi się ze zmartwieniem.

- Tak, wszystko w porządku. - wymusiłam u siebie sztuczny uśmiech.

- Na pewno?

- Nie najlepiej się czuję, ale to nic strasznego. - wyznałam cicho. - Na pewno nic mi nie jest. - przekonałam kobietę i wyszłam z sali Tony'ego.

Bez słowa usiadłam obok Thora. Miałam wrażenie, że mimo tego, iż każdy stracił kogoś bliskiego w tej wojnie, ja i on straciliśmy najwięcej.

- Nie mieliśmy okazji porozmawiać. Zaraz, jak odzyskałaś przytomność po wojnie w Wakandzie wróciłaś do Polski. - odezwał się cicho gromowładny. - Jak się czujesz? - spytał. - W końcu Loki był twoim narzeczo...

- No tak. Zapomniałam, że ty też o tym wiesz. - przerwałam mu równie cicho.

- Jak to?

- O tym, że Loki mi się oświadczył wiedzą tylko Bucky, T'Challa, Shuri i Okoye. No i ty oraz twoi przyjaciele. - wyjaśniłam szeptem.

- Volstagg, Fandral, Hogun i Sif nie żyją. Hela ich zabiła.

- Przykro mi... - oparłam głowę o jego ramię, a on objął mnie ręką w pasie.

- Do tego Loki...

- Mamy tylko ich, Thorze. - patrzyłam na rozmawiających Avengersów. - Nie mogę ich stracić. 

- Tak...

- Zabić Thanosa. - właśnie to zdanie sprawiło, że spojrzałam na Carol, która skierowała swe kroki w stronę wyjścia.

- Hej! - zatrzymała ją Natasha. - Zwykle działamy razem, choć tak między nami ostatnio nam trochę spadło moral...

- Wiemy, że kosmos to raczej twoja działka, ale też byśmy się chętnie przydali. - dodał Steve.

- Wiesz w ogóle, gdzie go szukać? - spytał Rhodey.

- Popytam po drodze. - wzruszyła ramionami Danvers, jakby to było całkowicie banalne zadanie.

- Odpuść sobie. - poradziła Nebula. - Ja ci powiem, gdzie go znajdziesz. - wszyscy jak na zawołanie zwróciliśmy wzrok na nią..

Thor oparł się o krzesło i podparł głowę na rękach, a ja przyjęłam podobną pozycję i zamknęłam oczy. Starałam się odprężyć i zapomnieć na chwilę o bólu, rozrywającym mnie od środka, ale także i od zewnątrz. To było trudniejsze niż przypuszczałam.

- Thanos uwielbiał mnie modyfikować. Miał takie hobby, a podczas pracy często mówił o swoim wielkim planie. Słuchałam go jak wyroczni, chłonęłam każde słowo. Pytałam: dokąd się udamy, jak już będzie po wszystkim? A on zawsze odpowiadał tak samo: do ogrodu. - niebieskoskóra podeszła do stołu z hologramem.

- No, urocze. Thanos zaplanował sobie emeryturę. - powiedział z sarkazmem Rhodey.

- Więc gdzie jest? - dopytywał skupiony jak zawsze Steve.

- Kiedy drań pstryknął paluchami, Ziemia znalazła się w centrum wyładowania energii na jakąś totalnie absurdalną skalę. Coś czego kosmos jeszcze nie widział. - Rocket wyszedł na stół i pokazywał coś na hologramie. - A przedwczoraj na tej planecie... - zmienił obraz. - była powtórka.

- To tam się ukrywa. - stwierdziła Nebula.

- I znów użył kamieni. - dodała Natasha.

- Ejjj Ejj Ejj... Nie jesteśmy w szczytowej formie, jak wiecie. - zauważył Bruce.

- Nadal ma kamienie, więc... - wtrącił Rocket

- Zabierzemy je. - wymyśliła Carol. - I użyjemy, aby wszystkich ożywić.

- Tak po prostu?

- Tak, tak po prostu. - potwierdził Steve.

- Nawet jeśli jest tylko niewielka szansa, że to się da cofnąć, trzeba spróbować. - poparła go Romanoff. - Jesteśmy to winni wszystkim, których nie ma.

- No dobra, a jaką mamy gwarancję, że to się skończy inaczej niż poprzednio? - dopytywał Banner.

- Taką, że poprzednio nie mieliście mnie. - odpowiedziała, jak na mój gust zbyt pewna siebie Kapitan Marvel.

- Słuchaj NOWA... - zaczął Rhodey. - Wszyscy jak tu stoimy jesteśmy superbohaterami - zauważył. - Swoją drogą jestem ciekaw, gdzieś ty się do tej pory podziewała?

- We Wszechświecie jest sporo innych planet i niestety nie mają takich obrońców.

Thor nagle wstał od stołu i podszedł do Carol. Kątem oka obserwowałam, jak wyciągnął rękę po swój topór, który przyleciał do niej tuż obok głowy dziewczyny, która stała zupełnie niewzruszona.

- Fajna ta nowa. - stwierdził, a Danvers uśmiechnęła się lekko.

- Czas dorwać sukinsyna. - podsumował Rogers.

- Wow, Steve! Nie wiedziałam, że znasz takie słownictwo. - zaśmiałam się słabo, nie otwierając oczu.

- Ty cały czas tu byłaś? - zdziwił się Rocket.

- No... Tak wyszło. - otworzyłam oczy i przeklęłam pod nosem, gdy zobaczyłam swoją rękę.

Miała brązowozielony kolor, a w miejscach, w których skóra odchodziła od kości - czerwonofioletowy. Szybko ukryłam ją w rękawie bluzy. Nie mogli wiedzieć...

- Aż dziwne, że nic nie mówiłaś. - dodał z uśmiechem Rhodey.

- Z chęcią bym popatrzyła... - z trudem wstałam z krzesła. - jak zabijacie Thanosa... - zrobiłam kilka kroków w stronę przyjaciół. - ale niestety wam nie pomogę. - dokończyłam, stając obok Thora.

- Co?

- Coś się stało?

- Dlaczego? - padło kilka pytań.

- Nie... mogę... - wyszeptałam, podtrzymując się ściany.

Ból nasilił się jeszcze bardziej. Serce pękało na tysiące kawałeczków, razem z resztą ciała. Wiedziałam, że jeszcze chwila i będę wyglądała jak potwór, który wystraszy najbardziej odważnych.

- Ola, wszystko w porządku? - podszedł do mnie Bruce i podtrzymał mnie za łokieć. - Boże... - wyszeptał, gdy zobaczył moją rękę, która wysunęła się z rękawa bluzy. - Nie przeszło ci? - spytał, a ja tylko pokręciłam lekko głową. - Thorze, zanieś ją do jej pokoju. Natychmiast. - rozkazał i już po chwili tkwiłam w ramionach Boga Piorunów. Słyszałam jeszcze głosy reszty przyjaciół, ale nie rozumiałam słów. Było coraz gorzej.

Tylko Bruce wiedział, co się ze mną działo i pomagał mi, jednak nie skutecznie. Podawał mi morfinę, ale ta działała tylko tymczasowo. Mimo to zapewniłam go, że mi przeszło. Sęk w tym, że tego nie dało się wyleczyć. 

Poczułam pod sobą miękki materac i zamknęłam oczy, słysząc niewyraźne głosy Bannera i Odinsona.

A potem była już tylko ciemność...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro