💚 Zakochani: Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął rok.
Rok od podziału Avengersów.
Rok od śmierci Lokiego.

Ze wszystkich sił waliłam w worek treningowy. Zbyt długo ukrywałam w sobie zbyt wiele emocji, którym musiałam dać upust. I tak codziennie. Moje życie było rutyną. Umarłam razem z Lokim, a moje serce podzieliło się na pół wraz z podziałem drużyny przyjaciół.

Przez ten rok cały czas systematycznie trenowałam. Chciałam być najlepsza. Pokazać innym, że nie są w stanie mnie pokonać i następnym razem być w stanie zapobiec śmierci i rozłamowi. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie kogoś pokonać, ale nie poddawałam się. Chciałam być niezwyciężona.

Mimo to od kilku tygodni najwięcej czasu spędzałam z workiem treningowym albo nożami i tarczą, do której już bezbłędnie trafiałam. Dzisiaj ćwiczyłam już od dwóch godzin. Bez przerwy. Całkowicie sama w wielkiej sali treningowej.

Dlatego tak bardzo się zdziwiłam, gdy wyczułam za sobą czyjąś obecność. Nikt mi nie przeszkadzał. Rzadko ktokolwiek tu zaglądał. Właśnie dlatego w prawej ręce wyczarowałam lodowy sztylet i błyskawicznie się obróciłam, przykładając go do szyi włamywacza.

- Również bardzo się cieszę, że cię widzę, kochanie. - czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko i czekał na mój następny ruch.

Odruchowo zrobiłam krok w tył i upuściłam sztylet, który rozpłynął się w powietrzu. Nie mogłam uwierzyć, że go widzę. Zdarzało mi się miewać wizję. Widziałam go w snach i tak żywych wspomnieniach. Musiał być jednym z nich. Tym razem ubrany w czarny garnitur, pod którym kryła się równie czarna koszula. Wyglądał tak dobrze. 

- Ciebie tu nie ma. - pokręciłam głową, a w moich oczach od razu pojawiły się łzy. - Nie żyjesz. Jesteś moim kolejnym urojeniem.

Zrobił krok w moją stronę, a jego twarz wykrzywiła się w bólu. Tak cholernie prawdziwym, że niemal uwierzyłam, że jest tu naprawdę. 

- Jestem tu, skarbie. Zawsze będę. - cofałam się, z całych sił powstrzymując łzy, a on zbliżał się niezrażony moim zachowaniem. 

Poległam, gdy moje plecy natrafiły na ścianę, a on zatrzymał się krok przede mną. Był tak blisko, że niemal czułam jego obecność. Ale przecież go tu nie było. Więc dlaczego jego dłoń, którą ułożył na moim policzku była tak prawdziwa? Boże...

Przecząc swojej logice i złamanemu sercu, stanęłam na palcach i pocałowałam usta szmaragdowookiego. Laufeyson od razu pogłębił pocałunek, przyciągając mnie bliżej siebie, a ja wplotłam palce w jego idealnie zaczesane jedwabne włosy. Podniósł mnie lekko, a wtedy oplotłam go nogami w pasie. Był tu, naprawdę tu był. Żył. Przecież czułam jego dłonie, błądzące po moim ciele. Smakowałam jego ust, ciągnęłam czarne włosy. Był cały i zdrowy. Cały mój.

Przerwaliśmy pocałunek dopiero, gdy zabrakło nam powietrza. Wtuliłam twarz w jego szyję, zaciągając się jego zapachem i ciesząc z jego bliskości. Trzymał mnie przy sobie tak samo mocno, jak ja jego - jakbym nie chciała pozwolić mu znowu zniknąć. 

Cisza, która panowała w sali była błogosławieństwem. Nie potrzebowaliśmy słów, a siebie nawzajem. Bo jak wytłumaczyć paranoję? Jak usprawiedliwić swoją śmierć? 

- Muszę już iść, najdroższa. - po kilku minutach Laufeyson odsunął mnie od siebie lekko i pocałował w czoło, a ja pokręciłam głową, zaciskając palce na połach czarnej marynarki.

- Co? Dlaczego? Zostań. Nie odchodź. Nie znikaj. - błagałam.

- Wrócę, skarbie. - pocałował mnie w usta, potem w czoło i policzki. - Obiecałem ci, że wrócę. Jestem tutaj. Dotrzymałem obietnicy. - spojrzał w moje oczy, jakby chciał je zapamiętać na następne lata. - Obiecałem ci, że zostanę. Teraz obiecuję, że już za niedługo nic nas nie rozdzieli. - wpił się w moje usta. - Wrócę. Do ciebie zawsze będę wracał.

- Dlaczego nie możesz zostać teraz? Gdzie musisz iść? - spytałam, patrząc w zielone oczy ukochanego.

- Thor dał mi tylko pięć minut. - wyjaśnił, przewracając oczami. - Potrzebuje mojej pomocy. Asgard jest w niebezpieczeństwie.

- Pomogę wam. - zaoferowałam.

- Nie, kochanie. Musisz zostać tutaj. Musisz być bezpieczna. - powiedział stanowczo, patrząc na mnie z miłością. - Obiecuję ci, że wrócę. Do ciebie zawsze będę wracać, moja królowo. - powtórzył, po czym odsunął się ode mnie, ale wciąż trzymał moją rękę.

Nie chciałam jej puścić. Nie chciałam znów go stracić. Nie teraz, gdy wiedziałam, że żył. Jak mogłabym znów pozwolić mu odejść.

- Proszę, Loki... - spróbowałam jeszcze raz, ale on tylko pokręcił głową, patrząc na mnie ze smutkiem w szmaragdowych oczach. - Uważaj na siebie. Proszę. - wyszeptałam zrezygnowana, wiedząc, że nie uda mi się go zatrzymać. - Kocham cię, Loki.

- Kocham cię, Ola. - odpowiedział, na pożegnanie całując moją dłoń i zniknął.

A ja znów zostałam sama. Ponownie wspominając te zielone oczy.







14.09.2023r.
Wracam 🙈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro