10. Bellamy Blake - Imagin

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłaś leniwie oczy i przewróciłaś się na swój lewy bok. Rozczarował Cię widok pustego miejsca obok. Miałaś nadzieję, że gdy się obudzisz, Bellamy będzie przy TOBIE. Niestety nadzieja jest matką głupich... WydałaŚ z siebie głośne westchnięcie i wygramoliłaś się z łóżka. Właściwie to znajdowałaś się w pokoju chłopaka. Bellamy był jednym z ważniejszych strażników w Arkadii, dlatego miał przywileje. Jednym z nich było to, że Blake miał swój własny pokój. Ty musiałaś dzielić swój Raven. Pościeliłaś łóżko i zaczęłaś szukać swoich ubrań. W pomieszczeniu panował bałagan, więc zaraz po tym, jak się ubrałaś, postanowiłaś posprzątać tu trochę. Bellamy ostatnio był bardzo zapracowany i nie miał na nic czasu. Nawet dla Ciebie... skutkiem tego były częste kłótnie. Od czasu kiedy na barkach Bellamyego spoczywała odpowiedzialność za bezpieczeństwo wszystkich, miałaś wrażenie, że nieco się od siebie oddalacie. Należałaś do strażników, lecz Twój chłopak dokładał wszelkich starań do tego, żebyś nie brała udziału w żadnych niebezpiecznych misjach. Przez to głównie stałaś przy bramie. Brakowało Ci dreszczyku adrenaliny. Często rozmawiałaś o tym z Bellamym, ale Blake nie dawał za wygraną. Jesteś jego oczkiem w głowie. Tak samo, jak jego siostra.
Dzisiaj miałaś dzień wolny i starałaś się znaleźć swojego chłopaka. Oczywiście w tym celu musiałaś obejść niemal całą Arkadię. Gdy w końcu dostrzegłaś Bella rozmawiającego z Kanclerzem, wiedziałaś, że również dzisiaj nie będzie nwam dane spędzić tego dnia razem. Kiedy Blake skończył rozmawiać, podszedł do Ciebie.

- Cześć kochanie!

Blake, jak gdyby nigdy nic pocałował Cię w usta. Oczywiście odwzajemniłaś to, ponieważ brakowało Ci jego bliskości.

- Obiecałeś, że zamienisz się z kimś i będziemy mogli dziś razem spędzić czas.

Chłopak posmutniał.

- Wiem... ale Clarke wybiera się znów do Lexy i muszę ją eskortować.

- Przecież jesteśmy trzynastym klanem. Czy to nie oznacza, że Clarke nie musi być eskortowana przez dwudziestu strażników?

- Jest wiele osób, którym nie podoba się nasz sojusz z Lexą. Nie możemy ryzykować.

- I akurat ty musisz z nią jechać.

Bellamy objął Cię w pasie.

- Naprawdę wolałbym ten dzień spędzić z tobą. Najlepiej w moim pokoju... i łóżku, ale dostałem rozkaz.

Odsunęłaś się od chłopaka.

- Ta... jasne...

- (T.I ) nie bądź zła.

- Nie pamiętam, kiedy ostatnio mieliśmy, choć chwilę wolną dla siebie. W dzień totalnie nie masz czasu, w nocy późno przychodzisz do pokoju, więc nie chce mi się na ciebie czekać, a rano, gdy się budzę, ciebie i tak przy mnie nie ma. Prosiłam cię już od dłuższego czasu... jeden dzień... Więcej czasu spędzasz z Clarke niż ze swoją własną dziewczyną!

Bellamy lustrował Cię wzrokiem. Twoje słowa widocznie go zaskoczyły. Westchnęłaś głośno i obróciłaś się na pięcie. Nie miałamś ochoty z nim dłużej rozmawiać. Blake podbiegł do Ciebie i chwycił Cię za rękę. Próbowałaś mu się wyrwać, ale nie dałaś rady. W Twoich oczach pojawiły się łzy. Bellamy po raz kolejny zacisnął Cię w żelaznym uścisku.

- Kocham cię. Najbardziej na świecie. Jestem w stanie oddać za ciebie życie, ale muszę też wykonywać rozkazy. Obiecuję, że jak wrócę z tej misji, to wszystko się zmieni. Przez chwilę widziałaś światełko nadziei i wtedy czar prysł.

- Bellamy pośpiesz się! - Clarke stała przy bramie i desperacko stąpała z nogi na nogę.

- Nie obiecuj rzeczy, których nie możesz dotrzymać.

Uwolniłaś się z uścisku Bella i z bólem w sercu opuściłaś jego towarzystwo. Byłaś naprawdę zła. Nawet nie pożegnałaś się z nim. Udałaś się do prowizorycznej stajni, w której znajdował się Twój wierzchowiec. Koń stał w jednym z boksów i wydał z siebie prychnięcie, kiedy Cię ujrzał. Weszłaś do boksu i pogłaskałaś zwierzaka po grzbiecie. Koń trącił Cię przyjaźnie łbem. Czarny ogier był prezentem od Bellamyego. Dostałaś go od niego, kiedy chłopak wrócił z jednej z misji. Były to czasy, kiedy między wami i ziemianami był konflikt. Nie byliście jeszcze wtedy parą... Palcami przeczesałaś przepiękną, długą grzywę konia. Pogrążyłaś się w głębokiej zadumie. W końcu z rozmyślań wyciągnął Cię głos Octavii.

- Może wybierzemy się na małą przejażdżkę?

- Nie mam na to ochoty.

- Słyszałam waszą rozmowę... musisz się trochę rozerwać.

- Bellamy i tak pewnie zrobił wszystko, bym bez jego wiedzy nie mogła opuścić Arkadii.

- Zapomniałaś, że masz szansę wybrać się na przejażdżkę z Octavią Blake! Mam swoje kontakty wśród strażników.

Koń w sąsiednim boksie głośno zarżał. Octavia poklepała Cię po ramieniu. Chwilę zastanawiałaś się nad propozycją dziewczyny. W końcu się zgodziłaś. Octavia wydała z siebie okrzyk radości i mocno Cię przytuliła.

- W drogę!

Dzięki znajomościom siostry Bellamyego udało wam się opuścić Arkadię. Twój czarny rumak wydawał się bardzo zadowolony z tego, że wreszcie wydostał się z drewnianego boksu. Octavia prowadziła was w miejsce, gdzie zazwyczaj wybiera się na przejażdżki.

- Niedaleko jest ogromna polana. Tam zaszalejemy.

Posłałaś dziewczynie przyjazny uśmiech.

- Twój koń przypomina mi trochę Bellamyego. - Odezwała się Octavia.

- Dlaczego?

- Jest naprawdę uroczy, wydaje się nieszkodliwy, ale jest to naprawdę silne zwierze. Ma też trudny charakter. Byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy zwierzak cię zaakceptował. Miałam już styczność z końmi. Pamiętam, jakie twój ogier sprawiał problemy. Ciężko było nam nad nim zapanować. W końcu w stajni pojawiłaś się ty i zwierzak momentalnie się zmienił. Tak samo jest z Bellamym, kiedy jesteś w pobliżu.

- Nie chcę o nim rozmawiać.

- Rozumiem. Macie " ciężkie " dni. Też przez to przechodziłam z Lincolnem.

- Mamy " ciężki " miesiąc ...

- Okej...

Resztę drogi spędziłyście w ciszy. W końcu dotarłyście do polany. Octavia miała rację, była naprawdę ogromna. Zorganizowałyście na niej serię wyścigów, których większość wygrałaś. Twój koń był najlepszy! Siostra Bellamyego szybko się znudziła i postanowiła zrobić wyścig, który kończyłby się w środku lasu. Tor z przeszkodami. Znałaś trochę ten teren, więc wiedziałaś jak tam dotrzeć. Ustawiłyście się na prowizorycznej linii startu i na sygnał pognałyście na waszych wierzchowcach w stronę miejsca, w którym znajdowała się meta. W pewnym momencie postanowiłaś nieco zboczyć z drogi, ponieważ chciałaś użyć skrótu. Niestety źle się do dla Ciebie skończyło, ponieważ się zgubiłaś. Twój koń co jakiś czas nerwowo tupał kopytami. Rozglądałaś się dookoła i chciałaś wrócić na poprzednią drogę. Usłyszałaś szelest za sobą. Zawróciłaś konia i spojrzałaś w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wydawało Ci się, że ktoś stoi.

- Octavia?

Nikt mi nie odpowiedział. Usłyszałaś kolejny szelest i wtedy niespodziewanie strzała wbiła się w bok Twojego wierzchowca. Zwierze nie upadło na ziemię, ale nerwowo stanęło dęba. Nieprzygotowana na taki obrót zdarzeń wylądowałaś na ziemi. Upadek był bolesny. Słyszałaś jakieś odgłosy. Ziemianie... Nie znałaś ich języka, ale ich atak z pewnością nie świadczył o tym, że ta grupa przestrzega praw ustanowionych przez Lexę. Twój czarny ogier krążył wokół Ciebie. Na jego sierści dostrzegłaś stróżkę krwi. Zwierze ewidentnie nie chciało Cię zostawić. Podniosłaś się do pozycji siedzącej. Jedynie na takie coś pozwolił Ci ból. Kątem oka dostrzegłaś, że wrogowie zbliżają się do Ciebie.

- Uciekaj! - Usiłowałaś odgonić zwierze.

Kolejna strzała wylądowała w jego ciele i wtedy zwierze się spłoszyło. Pogalopowało gdzieś w głąb lasu. Próbowałaś dobyć broni, którą miałaś przypiętą przy spodniach, ale ktoś bardzo mocno uderzył Cię w tym głowy. Runęłaś z powrotem na ziemię i straciłaś przytomność.

Otworzyłaś oczy. Było już ciemno. Trochę minęło, zanim Twój wzrok przyzwyczaił się do warunków panujących wokół Ciebie. Niedaleko paliło się niewielkie ognisko, przy którym siedziała grupka ziemian. Chciałaś się poruszyć, ale uświadomiłaś sobie, że jestem przywiązana do drzewa. Odezwać też się nie mogłaś, ponieważ w ustach miałaś wepchnięty kawałek materiału. Jeden z ziemian zauważył, że się obudziłaś. Mężczyzna podszedł do Ciebie. Był on mniej więcej Twojego wzrostu. Z racji tego, że byłaś przywiązana do drzewa w pozycji stojącej, mogłaś patrzeć mu prosto w przebrzydłą twarz. Zaczął mówić coś do Ciebie, ale kompletnie go nie rozumiałaś. W końcu ziemianin wyciągnął materiał z Twoich ust i przyłożył do Twojego gardła ostry nóż. Chyba chciał Ci dać do zrozumienia, że jak zaczniesz krzyczeć, to marnie skończysz.

- Proszę. Zostawcie mnie. - Wyszeptałaś.

Mężczyzna znów coś powiedział w swoim języku.

- Nie rozumiem...

Dostałaś w twarz. Syknęłaś z bólu i z wyrazem wściekłości spojrzałaś na mojego oprawcę. Nie miałaś zamiaru pokazać im, że się boisz. Policzek cholernie Cię bolał. Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas niezadowolenia. Inny ziemianin podszedł do was.

- Radzę go nie denerwować.

- Czego ode mnie chcecie?

- Jesteś piękną kobietą i na pewno dostaniemy za ciebie niezłą sumkę.

- Że, co?

Drugi mężczyzna ponownie uderzył Cię w twarz i z powrotem włożył Ci szmatę do ust. Czułaś, jak po policzku spływa Ci stróżka krwi. Ten, który znał Twój język, zaczął krzyczeć po swoim towarzyszu. Razem wrócili do ogniska. Wiedziałaś, w jakiej beznadziejnej sytuacji jesteś. Nigdzie nie dostrzegłaś Octavii. Miałaś nadzieję, że dziewczynie nic się nie stało i zaalarmowała ona wasz obóz. Delikatnie poruszyłaś się, żeby sprawdzić, czy możesz w jakiś sposób poluzować więzy. Niestety sznur był bardzo porządnie zawiązany. Z rezygnacją oparłaś głowę o drzewo. Myślałaś o Bellamym. Zawsze prosił Cię o to, byś pod jego nieobecność nie opuszczała obozu. Teraz byłaś na siebie wściekła. ( T.I ) Ogarnij się! Musisz działać. Twoje ciało było związane dookoła jednym sznurem. Drugim zostałaś przytwierdzona do drzewa, a trzecim jeszcze związali Ci nadgarstki. Przewróciłaś oczami. Sytuacja bez wyjścia. Usłyszałaś za sobą szelest. Postanowiłaś to zignorować, w końcu noce na Ziemi są dość chłodne. Czułaś, jak Twoje ciało drętwieje. To było bardzo nieprzyjemne uczucie. Mężczyźni siedzący przy ognisku świetnie się bawili. W końcu jeden z nich wybrał się na zwiady. Po 15 minutach jego towarzysze byli wyraźnie poddenerwowani. Ziemianie dobyli broni i zaczęli nerwowo się rozglądać dookoła. Ten, który wcześniej dwa razy zdzielił Cię w policzek, postanowił znowu do Ciebie podejść. Pogardliwie zmierzył Cię wzrokiem. Tym razem uderzył Cię w brzuch. Jęknęłaś z bólu, a łzy spłynęły po Twoich policzkach. W tym samym momencie rozległ się wystrzał i mężczyzna oberwał kulką w głowę. Miałaś jego krew na swojej twarzy. Nerwowo zaczęłaś się wiercić, ale więzy na Twoich nadgarstkach jeszcze bardziej się zacisnęły. Martwe ciało leżało tuż pod Twoimi stopami. Reszta ziemian schowała się w krzakach. Spomiędzy drzew dostrzegłaś zbliżające się w naszą stronę sylwetki. Dopiero po chwili dostrzegłaś, że są to Twoi ludzie! Octavia wezwała pomoc! Była to, co prawda niewielka grupka ratunkowa, ale wierzyłaś, że dadzą oni radę Cię uratować. Ziemianie wyskoczyli z ukrycia i zaczęła się walka. Ten, który znał wasz język, chwycił ogromny topór i ruszył z nim w Twoją stronę.

- Zabiję cię! - Wykrzyczał w Twoją stronę.

Z przerażeniem patrzyłaś, jak mężczyzna zbliżał się do Ciebie. Uniósł topór do góry. Zamknęłaś oczy, czekając na najgorsze. Usłyszałaś kolejny strzał i napastnik upadł na ziemię. Otworzyłaś oczy i ujrzałaś Bellamyego. Twojego Bella! Blake ciężko dyszał. Podszedł do wijącego się z bólu ziemianina i strzelił mu prosto w głowę. Następnie rzucił się do Ciebie.

- Już dobrze. Jesteś bezpieczna.

Nie mogłaś powstrzymać fali łez, która spływała po Twoich policzkach. Bellamy po kolei przecinał więzy. W ostatniej kolejności wyciągnął z Twoich ust przeklęty kawałek materiału. Wpadłaś w jego ramiona. Nie mogłaś uwierzyć w to, co się działo.

- Skąd wiedziałeś? - Wyszeptałam w jego kurtkę.

Bellamy podniósł Twoją głowę do góry i złożył na Twoich ustach bardzo namiętny pocałunek. Twoje serce biło jak oszalałe. W końcu musieliście oderwać się od siebie.

- Jechaliśmy leśną drogą, kiedy niemal pod same koła wpadł nam koń. Wysiadłem z samochodu i od razu go rozpoznałem. Wiedziałem, że jesteś w niebezpieczeństwie.... tak bardzo się bałem...
Wasz usta znów złączyły się w pocałunku.

Wzniosłą chwilę przerwał wam jeden z towarzyszy Bellamyego.

- Już po nich.

Bellamy odwrócił się za siebie. Ziemianie, którzy jeszcze chwilę temu wesoło rozmawiali przy ognisku, teraz leżeli martwi na ziemi.

- Wracajmy do domu.

Bellamy z powrotem spojrzał na Ciebie i delikatnie dotknął Twojego policzka. Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że chłopak obwiniał się za to, co Ci się przytrafiło.

- To nie twoja wina. Gdybym nie była taka uparta... sama się w to wpakowałam.

- Jutro o tym porozmawiamy.

Bellamy ujął Twoją rękę i chciał ruszyć w kierunku strażników stojących przy dogasającym ognisku. Niestety Twoje nogi odmówiły posłuszeństwa. Zachwiałaś się i omal nie upadłaś na ziemię. W porę złapał Cię Bell.

- Nawet nie wiem, ile byłam przywiązana do tego przeklętego drzewa.

Bellamy bez słowa wziął Cię na ręce. Chłopak jeszcze raz Cię pocałował i ruszył do towarzyszy. Wśród nich była też Clarke.

- A co z wyprawą do Lexy? - Zwróciłaś się do dziewczyny.

- Są rzeczy ważne i ważniejsze. Dziewczyna uśmiechnęła się do Ciebie i aż zrobiło Ci się głupio, że wcześniej byłaś o nią zazdrosna.

Gdy w końcu znaleźliście się w Arkadii, Bellamy dalej trzymał Cię na rękach. Zaprowadził Cię do części szpitalnej i uważnie przyglądał się temu, jak Abby sprawdza Twój stan zdrowia. Kiedy kobieta oznajmiła, że wszystko jest z Tobą w porządku, poprosiłaś Bella, żeby zabrał Cię do stajni. Tam znajdował się Twój koń. Jego rany były już zabandażowane. Zwierze wychyliło łeb z boksu i czekało, aż podejdęziesz do niego bliżej. Otworzyłaś drzwiczki i przytuliłaś się mocno do zwierzaka.

- Jakim cudem znalazłeś się po drugiej stronie lasu? - Zwróciłaś się do zwierzaka.

- Muszę przyznać, że sam byłem w szoku. Raczej powinien wrócić do domu, a pobiegł w całkiem przeciwnym kierunku. Zupełnie tak, jakby chciał wezwać pomoc. Jak wróciliśmy do Arkadii, Octavia od razu do mnie przybiegła.

- Wszystko z nią dobrze?

- Tak, ale nieźle się po niej wydarłem.

- Chciała dobrze.

Bellamy ujął Twoją twarz w swoje ręce.

- Porozmawiamy o tym jutro. Teraz zabiorę cię do pokoju.

Blake znów wziął Cię na ręce.

- Mogę sama tam iść.

- Nie ma nawet takiej opcji. Teraz się ode mnie nie uwolnisz.

Zaśmiałaś się głośno i ucałowałaś chłopaka w policzek.

- Do którego pokoju?

- Oczywiście mojego!

Gdy znajdowaliście się już w łóżku, nie mogliście się powstrzymać od pieszczot. W dalszym ciągu odczuwałaś skutki upadku z konia, ale Bellamy był naprawdę delikatny. Jego pocałunki zasypywały całe Twoje ciało. W końcu wtuliłaś się mocno w chłopaka.

- Musiałam otrzeć się o śmierć, żeby w końcu móc z tobą spędzić chwilę czasu.

- Teraz wszystko się zmieni. Już ja dopilnuję tego, że będziemy mieć bardzo dużo czasu dla siebie.

Bellamy wymruczał Ci do ucha i zatopił swoje usta w Twoich.

- I jaki masz plan na ten czas?

- Oczywiście nie wypuszczę cię z tego łóżka!

- Podoba mi się to!

Wtuliłaś się w nagi tors Bellamyego. Byłaś wreszcie szczęśliwa i wierzyłaś w to, że teraz będzie tylko lepiej. W końcu... po burzy zawsze wychodzi słońce!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro