50. Wasza pierwsza poważna kłótnia cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lincoln:

Miałaś dość. Nieustanny konflikt między Twoim obozem a Ziemianami dawał Ci nieźle w kość. Musiałaś podjąć ciężką decyzję. Twoi przyjaciele, czy ukochany. W głowie miałaś istny mętlik. Nie chciałaś się już ukrywać. Marzyłaś o tym, by uciec wraz z ukochanym. Jednak nie miałaś na to odwagi. Wciąż myślałaś o setkowiczach, z którymi zostałaś zesłana na Ziemię. To byli Twoi przyjaciele. Do tego jeszcze miałaś niezwykle przydatne umiejętności medyczne. Byłaś wręcz niezbędna dla swojego obozu. Pewnego dnia dowiedziałaś się, że Twoi ludzie planują atak na wioskę Ziemian. Nie mogłaś już tego znieść. Spakowałaś najpotrzebniejsze rzeczy i gdy tylko zapadł zmrok... uciekłaś. Zostawiłaś swoich ludzi. Wybrałaś Lincolna. Chciałaś odejść wraz z ukochanym. Gdzieś daleko. Bałaś się jednak, że Lincoln może nie chcieć opuścić swoich ludzi. I miałaś dobre przeczucie. Gdy chłopak ujrzał Cię w swojej jaskini od razu pokojarzył fakty.
Lincoln: (T.I) my... nie możemy tak po prostu odejść...
Chłopak usiłował przekonać Cię, że ucieczka nie jest dobrym wyjściem. W szybkim tempie rozmowa przerodziła się w kłótnię. Wpadłaś w szał. Byłaś gotowa uciec od swoich ludzi, by spędzić resztę życia z ukochanym. Z Twoich ust wypłynęło wiele okropnych słów. Każde raniło Lincolna. Zawiedzioną postawą chłopaka postanowiłaś odejść samotnie.
Ty: Nie chcę Cię już nigdy widzieć! - Rzuciłaś na odchodnym, po czym opuściłaś jego jaskinię.


Murphy:

Można powiedzieć, że wasz związek opierał się głównie na kłótniach. Jednak mimo wszystko bardzo kochałaś Johna i nie wyobrażałaś sobie życia bez niego. Gdy w obozie rozeszła się wieść o śmierci Wellsa, bardzo bałaś się, że John mógł mieć coś z tym wspólnego. Murphy nie przepadał za synem Kanclerza. Było do oczywiście przyczyną wielu sporów między Wellsem a Twoim chłopakiem. Wróciłaś z polowania, gdy dostrzegłaś ogromne zbiorowisko obozowiczów przy jednym z rosłych drzew. Od razu pobiegłaś w tamtą stronę, ponieważ miałaś dziwne przeczucie, że ma to jakiś związek z Johnem. Nie myliłaś się. Murphy leżał na ziemi. Był w okropnym stanie. Od razu znalazłaś się przy rannym chłopaku. Na jego szyi dostrzegłaś ślad po sznurze. Wściekła zapytałaś pierwszej lepszej osoby z tłumu, co się stało. Dowiedziałaś się, że John był osądzony o śmierć Wellsa. Jak się okazało niesłusznie. Winną śmierci syna kanclerza była Charlotte. Dziecko. Murphy wpadł w szał. Chciał dokonać samosądu na dziewczynce. Ty oczywiście usiłowałaś przemówić chłopakowi do rozsądku. W końcu to było dziecko... Nie chciałaś, żeby Twój chłopak miał na kącie zabójstwo dziecka. Wywiązała się między wami głośna kłótnia. John nie dawał za wygraną. Chciał zabić Charlotte. Udało Ci się znaleźć dziewczynkę przed Murphym. Wraz z Clarke i Finnem pomogłaś jej uciec z obozu. Gdy John dowiedział się, co zrobiłaś, wpadł w jeszcze większy szał. Dobył broni i wraz z ze swoimi kumplami chciał dorwać Charlotte. Robiłaś wszystko, co w swojej mocy, by powstrzymać chłopaka, lecz ostatecznie Murphy pchnął Cię na ziemię i wraz z pomagierami opuścił obóz. Byłaś wściekła na siebie, na chłopaka i ogólnie rzecz biorąc na wszystko, co znajdowało się w pobliżu. W końcu pozbierałaś się z ziemi, chwyciłaś za broń i pobiegłaś za Johnem. Nie zamierzałaś tak łatwo się poddać...


Kane:

Nie pochwalałaś zesłania setki więźniów na Ziemię. W końcu były to jeszcze dzieci... Na Arce byłaś nauczycielem. Dlatego łączyła Cię z nimi niezwykle silna więź. Miałaś wątpliwość, czy aby na pewno poradzą sobie same na Ziemi. Usiłowałaś porozmawiać o tym z Marcusem. Niestety mężczyzna źle reagował, gdy tylko poruszałaś ten temat. Jego zdaniem nie mieliście innego wyjścia. Arka umierała. Doskonale to rozumiałaś. Jednak Twoje sumienie nie dawało Ci spokoju. W końcu wywiązała się między wami poważna kłótnia. Było to w dzień, w którym kapsuła z setką więźniów miała opuścić Arkę. Pragnęłaś pożegnać się ze swoimi uczniami. Kane jednak nie chciał do tego dopuścić. Bał się, że możesz źle to znieść i ostatecznie mogłobyś wywołać panikę wśród dzieciaków. Marcus rozkazał strażnikom zamknąć Cię w swoim biurze. Zrozpaczona błagałaś Marcusa, by pozwolił Ci się z nimi pożegnać. Bezskutecznie. Waliłaś pięściami w metalowe drzwi, które nawet nie drgnęły. Kane postawił na swoim. Wygrał. Gdy było już po wszystkim, siedziałaś skulona w rogu pomieszczenia. Czułaś ogromną pustkę. To były tylko dzieci... skrzywdzone przez panujące zasady na Arce. Gdy Marcus przyszedł do Ciebie, wręcz rzuciłaś się na niego z pięściami. Mężczyzna zręcznym ruchem skrępował Twoje dłonie i mocno Cię do siebie przytulił. Chciałaś mu się wyrwać, ale byłaś od niego słabsza. Morze łez lało się z Twoich oczu. Kane swoim postępowaniem bardzo Cię skrzywdził. Gdy w końcu się uspokoiłaś, mężczyzna wypuścił Cię ze swojego uścisku. Oznajmiłaś mu wtedy, że go nienawidzisz i wyszłaś z pomieszczenia. Od tego momentu przez cały czas śledziłaś losy swoich podopiecznych w głównym pomieszczeniu kontrolnym, unikając tym samym jakiegokolwiek kontaktu z Marcusem. Ignorowałaś go, ilekroć chciał z Tobą porozmawiać. Zranił Cię. Nie mogłaś mu tego tak szybko wybaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro