56. Dziwna rzecz, którą zrobił po pijaku?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bellamy: 

Bellamy rzadko, kiedy sięga po alkohol. Jednak nigdy nie zapomnisz sytuacji, w której zrobił wyjątek od reguły... Wszystko zapowiadało się na mile spędzony czas przy ognisku. Bellamy za Twoją namową zgodził się nico rozluźnić... Bardzo dobrze bawiliście się w towarzystwie Jaspera, Montyego, Clarke, Murphyego i Finna. W pewnej jednak chwili zorientowałaś się, że Blake w niewyjaśnionych okolicznościach gdzieś przepadł... Dosłownie na chwilę spuściłaś go z oczu... Murphy stwierdził, że chłopak pewnie musiał podlać krzaczki, jednak czas mijał... a po Bellamym słuch zaginął. Szukałaś wszędzie... Zdesperowana podniosłaś cały obóz na równe nogi i wszyscy zaangażowali się w poszukiwania, które swoją drogą trwały kilka godzin. Gdy wróciłaś do obozu, wraz z przyjaciółmi dostrzegłaś niewielkie zbiorowisko przy zgaszonym już ognisku. Pośród grupki znajdował się Blake owinięty w koc. Od razu podbiegłaś do chłopaka i upewniając się, że jest cały i zdrowy zasypałaś go salwą pytań. Blake oczywiście nie był w stanie odpowiedzieć Ci na żadne z nich. Po prostu niczego nie pamiętał... Urwał mu się film, kiedy rozmawialiście przy ognisku... Nie wie, dlaczego odszedł, nie wie, gdzie się udał... nawet nie pamięta, jak wrócił. Dowiedziałaś się od innych obozowiczów, że kiedy Ty przeszukiwałaś las, Blake po prostu samodzielnie wrócił do obozu...

Jasper: 

Jordan po pijaku jest zdolny do wszystkiego. Udawał już leniwca na drzewie, rozmawiał z różnymi przedmiotami, biegał nago po lesie... Jednak ostatni jego wybryk szczególnie zapadł Ci w pamięci. Kiedy szukałaś po obozie Jordana, Twoją uwagę od razu przykuło ogromne zbiorowisko znajdujące się przy bramie. Wszyscy obozowicze bawili się w najlepsze, a Ty domyślałaś się co... a raczej kto jest ich źródłem rozrywki. Podchodząc do rozbawionych obozowiczów, modliłaś się w duchu, żeby Jasper nie odwalił znowu czegoś dziwnego... Nadzieja matką głupich... Przetarłaś oczy, nie dowierzając w to, co widzisz. Przed wejściem do obozu Jordan postanowił otworzyć małe stoisko... Nie byle jakie. Musiałaś kilka razy przeczytać, co pisze na ogromnym kawałku materiału, które wdzięcznie powiewało nad głową chłopaka. "Święcące motyle po okazyjnej cenie" Zaraz... co? Przy stoisku Jaspera nie było nikogo... Wszyscy obozowicze stali z boku i obserwowali, jak Jordan wygłasza niemające żadnego sensu hasła reklamowe. Podeszłaś do niego z wypiekami na policzkach i spojrzałaś na prowizoryczny stół ze starych skrzyń. Leżały na nim niewielkie pudełeczka... Chwyciłaś jedno z nich do ręki i otwarłaś z czystej ciekawości. Tym samym uwolniłaś biedne zwierzątko, które faktycznie znajdowało się w jego wnętrzu.
- Co ty wyprawiasz! - Jasper był wściekły.
- Przez ciebie będę miał niezgodność w kasie!
- Jordan co ty znowu odwalasz...
- Handluję. W tej części lasu jest to legalne.
- Czy ty do reszty zwariowałeś! Wypuść te biedne motyle!
- Cicho! Klientów mi odstraszasz. - Jordan machnął ręką.
- Jakbyś nie zauważył... nie masz tu żadnych klientów...
- No właśnie! Nie mam, bo ich odstraszasz.
Nie miałaś siły prowadzić z Jordanem dalej tej bezsensownej dyskusji. Chłopak znów zaczął bełkotać pod nosem sam do siebie i wytrwale czekał, aż ktoś skusi się na jego towar... Pokiwałaś głową zrezygnowana i wróciłaś do obozu. Minęło kilka godzin, aż Jordan ze spuszczoną głową przyszedł do waszego namiotu.
- I jak sprzedałeś już coś?
- To nie był dobry dzień dla handlu... Jeszcze do tego mam braki w towarze... Dzięki Ci wielkie, że wypuściłaś mi tego motyla... powinienem cię teraz obarczyć kosztami za to, co zrobiłaś.

- Jordan... idź spać, bo nie mam już do ciebie siły... 

Monty:

Nigdy nie zapomnisz, jak Monty pewnego razu po alkoholowej libacji z Jasperem, odkrył w sobie dusze wojownika. Chłopak ubzdurał sobie, że na jego barkach spoczywa niezwykle ważna misja. Cóż to mogło być...? A no... Podbicie Polis. Green uzbrojony w maleńki toporek rwał się do bram waszego obozu, by niczym legendarny wojownik stoczyć samotną bitwę z Ziemianami. Jednak już na samym początku jego niezwykłej przygody musiał zmierzyć się z niezwykle trudnym przeciwnikiem... Mianowicie... z Tobą. Z założonymi rękami na piersi zagrodziłaś chłopakowi wyjście z obozu.
- Nie powstrzymasz mnie! Nikt nie da rady!
- Monty marsz do namiotu.
- Kim ty jesteś, by wydawać mi rozkazy!?
- Twoją dziewczyną. W tył zwrot.
Monty zmruży oczy i wykrzywił twarz w przedziwnym grymasie.
- Green... co ty wyprawiasz.
- Próbuję zamrozić Cię wzrokiem.
Ciężki westchnęłaś... Bez pomocy osób trzecich się nie obejdzie. Kątem oka dostrzegłaś zataczającego się Jaspera, który rozmawiał sam ze sobą... Słaba pomoc. W końcu dojrzałaś Bellamyego i Millera. Ignorując Greena, który w dalszym ciągu usiłował Cię.... zamrozić swym spojrzeniem przywołałaś chłopaków do siebie. Blake rozbroił Twojego chłopaka, a Miller odciągnął go od bramy.
- Może powinniśmy go związać? Tak dla pewności... - Zaproponował Blake.
- Świetny pomysł... - Pokiwałaś głową.
- Zostawcie mnie! Ja muszę podbić Polis! - Green siłował się z Blakiem i Millerem, gdy Ci chcieli go związać sznurem.
- Kochanie... uspokój się. - Uklękłaś przed nim, gdy chłopak był już unieruchomiony.
Podziękowałaś Bellamyemu i Nathanowi za pomoc i postanowiłaś trochę posiedzieć z Montym, aż alkohol z niego nieco wyparuje. Jednak chłopak tak bardzo ględził Ci o swoich super mocach, że musiałaś zrobić sobie małą przerwę.
- Zobaczysz! Roztopię ten sznur!
- Powodzenia. - Rzuciłaś na odchodnym.
Gdy chciałaś sprawdzić, jak ma się Twój chłopak, zamarłaś w bezruchu, gdy dostrzegłaś, że miejsce, w którym zostawiłaś Greena, jest puste. Spanikowana rozejrzałaś się po obozie. W końcu, gdy zlokalizowałaś swoją zgubę nie mogłaś powstrzymać się od śmiechu. Green niczym larwa... dalej skrępowany czołgał się do wyjścia z obozu. Był on niezłą atrakcją dla obozowiczów. Podeszłaś do chłopaka i podniosłaś go na równe nogi.
- Dobra kolego... Pora, żebyś poszedł spać...
- Muszę podbić Polis! - Green nieskutecznie próbował uwolnić się z więzów.
- Tak... tak... Zrobisz to, jak się wyśpisz.
Monty znów zaczął mrużyć oczy.
- Jestem odporna na twój zamrażający wzrok, więc się nie trudź...  

Lincoln:

Trudno jest tu mówić o jakiejkolwiek różnorodności w wybrykach Lincolna. Mężczyzna, ilekroć się upije, zawsze robi to samo. Wypatruje miejsca, gdzie aktualnie znajduje się najwięcej ludzi. Następnie zabiera ze sobą solidną skrzynię, stawia ją w centrum zbiorowiska i wygłasza kazania na różne... dziwne tematy. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ludzie go słuchają. Nie możesz doszukiwać się żadnej logiki w tym, co mówi Twój chłopak. Jest to tylko i wyłącznie pijackie majaczenie... Z początku Lincoln nie miał dużej widowni... Jednak z czasem... Zdobył sporą rzeszę fanów... Sama do końca nie rozumiałaś czy ludzie przychodzą do niego, żeby się pośmiać, czy naprawdę wierzą w te głupstwa... Ty mogłaś jedynie przypatrywać się wszystkiemu z boku, ponieważ, ilekroć chciałaś zabrać Lincolna do obozu, spotykałaś się z protestami jego wiernych.

Murphy:

Gdy Murphy się upije, przechodzi niesamowitą wewnętrzną metamorfozę. W jednej chwili dochodzi do wniosku, że każdy zasługuję na miłość. Nie ważne czy jest to ktoś, kogo wcześniej nie lubił, czy ktoś z kim nigdy w życiu nie rozmawiał. Z początku było to dla Ciebie dziwne. Zrobiłaś mu parę razu awanturę o to, że przytulał inne dziewczyny z obozu. Jednak szybko zrozumiałaś, że John na poważnie bierze swoją pijacką misję.
- (T.I) kocham cię.
- To kochane, ale musisz przestać przytulać się do wszystkich!
- Nie rozumiesz! Muszę rozdawać ludziom miłość!
- Boże John... co się z Tobą dzieje.
- Zostałem wybrany!
Po tym, jak Murphy wyściskał Cię mocno i z jakieś dwadzieścia razy powtórzył Ci, że Cię kocha, podbiegł do Bellamyego, który wrócił z polowania.
- Blake kocham Cię! - John chciał przytulić się do Bellamyego, ale ten zręcznie się od niego odsunął.
- Boże Murphy co ty znowu odwalasz... - Blake spojrzał na Ciebie pytająco.
- To jest jego misja... Szerzy miłość w obozie.
- Poprzez obmacywanie wszystkich...?
- Blake pozwól się przytulić. Zapewniam Cię, że wtedy wszystkie Twoje zmartwienia odejdą w niepamięć!
- Nie wydaje mi się. - Blake nie dawał za wygraną.
- Ale... moja misja nie zakończy się sukcesem, jeżeli Cię nie przytulę! Muszę wszystkich obdarować miłością!
- Zaraz obdaruję Cię solidnym strzałem w twarz, jeżeli się nie uspokoisz.
Odsunęłaś Murphyego od zdenerwowanego Bellamyego i poprosiłaś chłopaka, żeby się uspokoił.
- Ty mnie w ogóle nie rozumiesz....
- Rozumiem, ale... zobacz! Wszyscy są teraz bardzo zapracowani. Co powiesz na to, żeby poprzytulać ich za parę godzin? Wtedy każdy z pewnością będzie miał chwilę dla Ciebie.
- W sumie to masz trochę racji... ale co ja mam robić przez ten czas?
- Pomożesz mi w paru rzeczach.
- A będę mógł Cię przytulać?
- Tak...  

Kane:

Kiedy Kane przesadził z alkoholem, rozpoczął w Arkadii modę na pewną zabawę. Stalo się to wtedy, gdy podchmielony mężczyzna oderwał się od baru i niezdarnie wspiął się na jeden ze stolików, krzycząc przy tym:
- Podłoga to lawa!
Bar w tym czasie prawie pękał w szwach i wszyscy zgromadzeni w nim ludzie spojrzeli pytająco na Kanclerza... Marcus zadowolony z siebie zaczął odliczać pod nosem.
- Przegraliście. - Krzyknął, kiedy skończył.
- No dalej! Zagrajcie w to ze mną! - Dodał po chwili.
- Co ty wyprawiasz. - Udało Ci się uchronić Marcusa przed upadkiem, kiedy schodził ze stołu.
- O ty też możesz z nami zagrać!
- Zagrać w co? - Posłałaś mu pytające spojrzenie.
- Podłoga to lawa! - Usłyszałaś za sobą krzyk Jaspera.
Wtedy w barze zapanowało ogromne poruszenie. Niemal wszyscy ludzie znajdujący się w pomieszczeniu wraz z Marcusem wskoczyli na stoliki, krzesła czy co tam było pod ręką. Niektórzy przy tym boleśnie się pokiereszowali. Tylko ty stałaś zdezorientowana w jednym miejscu. Nagle rozległo się głośne odliczanie.
- No szybko! Podciągnę Cię! - Marcus wystawił w Twoją stronę dłoń.
Nie wiedząc dalej, co się dzieje, złapałaś się mężczyzny, który niezdarnie przyciągnął Cię do siebie.
- Udało się! - Kane był z siebie zadowolony.
- Boże Marcus... Jeszcze w takim wydaniu Cię nie widziałam.
- Ta gra jest świetna. - Mężczyzna ucałował Cię w policzek.  

Miller:

Chłopak nie byłby sobą, gdyby po pijaku nie dostał nagłego ataku głodu. W zasadzie to może być i nawet trzeźwy... to nie ma praktycznie znaczenia. Nathan zawsze jest głodny... nie zależnie od sytuacji. Jednak po pijaku nie zwraca uwagi na to, co je. Ostatnim razem dostrzegłaś go, jak siedział samotnie pod drzewem. Był oczywiście odwrócony do Ciebie plecami, więc nie widziałaś, co tak naprawdę chłopak wyczynia. Nie spodziewając się niczego, podeszłaś do Nathana i zaniemówiłaś. Miller, jak gdyby nigdy nic zdzierał korę z drzewa, a następnie wkładał ją sobie do ust.
- Pyszności. - Wymamrotał z pełnymi ustami, gdy zorientował się, że przy nim stoisz.
- Chcesz trochę. - Dodał po chwili.
- Miller... Czy ty się dobrze czujesz?
- Kora jest bardzo zdrowa i przepyszna! Spróbuj!
- Nie dziękuję...
Swoją drogą dobrze, że chłopak wpadł na pomysł zjedzenia kory... a nie czegoś innego... W sumie to nawet nie chcesz o tym dalej myśleć. Zostańmy przy tym... co jest. Jak ma taki pijacki kaprys. Niech je korę...  

Roan:

Podczas libacji alkoholowej w Polis Roan stwierdził, że jest już zmęczony swoim życiem. Nie wiedziałaś do końca o co może mu chodzić, więc odciągnęłaś go od bawiących się towarzyszy.
- Roan... jak to masz dosyć swojego życia? O co Ci chodzi.
- Nie chcę być już królem.
Posłałaś mu pytające spojrzenie.
- Czy ty masz gorączkę? - Dotknęłaś jego czoła.
Mężczyzna delikatnie ujął Twoją dłoń.
- Ucieknijmy stąd!
- Co!? Nie!
- Wiesz... mam takie skryte marzenie. Chciałbym zostać pasterzem.
- Dobra... koniec już tego. Jesteś pijany i bredzisz. Do łóżka!
- Ale (T.I) ja mówię poważnie!
- Ja też.
- Dlaczego nie pozwalasz mi spełnić mojego marzenia? - Roan był bardzo smutny.
-Bo przemawia przez Ciebie alkohol i nie zostaniesz żadnym pasterzem. Koniec.
Roan wyjąkał pod nosem coś niezrozumiałego. Nie zważając na jego protesty zaprowadziłaś go do jego komnaty.
- Byłbym wspaniałym pasterzem. - Wydukał obrażony, kiedy kładłaś go do łóżka.
- Z pewnością...  

Ilian:

Ilian pod wpływem upojenia alkoholowego odkrywa w sobie niezwykły dar. Twierdzi, że potrafi wtedy rozmawiać ze zwierzętami. Nie zważając na Twoje protesty, udaje się do stajni, by porozmawiać z Twoim wierzchowcem. Ty oczywiście przez cały czas go pilnujesz, żeby chłopak przypadkiem nie wpadł na jakiś inny idiotyczny pomysł. Ilian całkowicie jest przejęty tym, co robi i prowadzi naprawdę zażarte dyskusje z koniem. Zaczyna się od niewinnych tematów. Przykładowo "rozmawiają" o pogodzie, czy o tym, co ostatnio robił Twój wierzchowiec, a kończy się na bardzo życiowych dyskusjach.
- Zobaczysz. Znajdziesz kiedyś miłość swojego życia. - Poklepał zwierzaka po grzbiecie.
- Jak ja znalazłem... to ty też!
- Ilian... możesz już dać mu spokój.
- Widzisz przyjacielu. Kobiety są bardzo skomplikowane. Ale są kobietami... bez nich życie byłoby bardzo nudne. Słuchaj no... ja wiem! Ja ci pomogę! Przyprowadzę do ciebie jakąś krnąbrną klacz. Co ty na to!?- Chłopak wybełkotał pod nosem.
- Dobra Ilian dosyć już tego. - Chwyciłaś chłopaka pod ramie i pociągnęłaś go za sobą do wyjścia.
- Nie martw się przyjacielu! Ja ci ją znajdę! Będziecie żyć długo i szczęśliwie... nawet dorobicie się maleńkich koników!  


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro