Rozdział Jedenasty. Polowanie na smoka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Pewnego pięknego, słonecznego dnia, Geralt musiał udać się do ponurych ruin w pobliżu miasta w Hołopolskiej Dolinie, aby wykonać zlecenie na bazyliszka. Tym razem w unieszkodliwieniu potwora towarzyszyć miał mu Olaf - bałwanek ubłagał przyjaciela, aby zezwolił mu na obserwowanie jego walki z drakonidem, bowiem chciał zrobić więcej notatek. Kiedy wiedźmin i jego śnieżny druh przebywali w ruinach, Anna oraz Jaskier pilnowali koni. Księżniczka nuciła pod nosem jedną z ballad autorstwa swego ukochanego:
  — Zapachniało... powiewem jesieni... z wiatrem zimnym... uleciał słów sens...
Trubadur uśmiechnął się, a następnie dołączył do niebieskookiej:
  — Tak być musi, niczego nie można już zmienić... brylanty na końcach twych rzęs — spojrzeli na siebie, wówczas obydwie klacze zarżały radośnie, przerywając tym samym koncert. Para roześmiała się.
Do śpiewania nie powrócili, zajęli się za to rozmową dotyczącą zarówno wszystkiego, jak i niczego. Zahaczyli to o pogodę, to o naturę, to o plan dalszej podróży. Ich miłą pogawędkę przerwało jednakże nadejście trzech wieśniaków. Pierwszy był szczupły, niewysoki z cienkimi, długimi wąsami, drugi puszysty o roztrzepanej czuprynie, trzeci zaś, najstarszy z nich, miał siwą kręconą brodę do piersi, na jego głowie znajdowała się obdarta czapka. Wszyscy mieli tak samo brudne, podziurawione gdzieniegdzie ubrania.
— Dobry! — zawołali.
— Witajcie waszmościowie! — odkrzyknęła Anna, rozpoznając w nich ludzi, od których Geralt przyjął zlecenie. — Czy coś się stało?
— A no... godzina minęła, a wiedźmina ni ma we wiosce... — odparł ten z potarganymi włosami.
— Nie lękajcie się. Niedługo powróci z głową potwora — zapewnił Jaskier.
— Mówiłem wam, młodziaki, mówiłem! A wy starego dziada słuchać nie chcecie! — powiedział starzec.
— On zawsze tak długo ubija te potwory? — spytał podejrzliwe wąsacz, patrząc na ruiny.
— Zależy od tego, z jakim ma do czynienia — poinformowała księżniczka. — Mierzy się teraz z bazyliszkiem, a to wredne bestie, dlatego też dłużej schodzi walka — starała się wytłumaczyć najlepiej jak potrafiła.
— Widzicie! Panna dobrze mówi! — odpowiedział starzec. — Cierpliwości, synkowie!
— On nie wróci — stwierdził wąsacz, ignorując wypowiedzi poprzednie.
— Umowa była... — przypomniał mu potarganiec.
— Nie z trupem! I ja też nim zostać nie zamierzam, jak rozumu trochę masz w tym garncu, co za łeb ci robi, to ze mną się zgodzisz! — odparł nerwowo wąsacz, potarganiec po chwili przytaknął.
Obydwaj zerknęli na konie, po czym wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Ruszyli ku wierzchowcom.
— Hej, hej, hej! Cóż to ma znaczyć?! — zapytał oburzony Jaskier.
— Na bogów, synkowie, nie tak was wychowałem! — zakrzyknął starzec.
Wąsacz i potarganiec, nie zważając na słowa ojca, już chcieli zabrać znajdujące się na koniach juki, nie mniej ich plan spalił na panewce, jakoby iż niebieskooka prędko dobyła miecza i mierząc w nich klingą, zagrodziła im drogę.
— Nie radzę — oświadczyła stanowczo.
  — Na waszym miejscu posłuchałbym jejmości — ozwał się nieznajomy głos.
Zgromadzeni spojrzeli w jego kierunku. Ich oczom ukazał się rycerz w średnim wieku, na którego tunice znajdowały się trzy kawki ustawione w rzędzie na żółtym polu. Jego towarzyszkami były dwie wysokie wojowniczki, które samym spojrzeniem wzbudziły niepokój wśród zebranych. Pochodziły one z odległej Zerrikanii, o czym świadczyły ich zbroje o ciemnożółtej barwie oraz elementach w różnych odcieniach brązu, na których znajdowała się podobizna smoka - identyczna jak ta widniejąca na fladze kraju. Wąsacz oraz potarganiec powoli przysunęli się z powrotem do ojca, przepraszając za swoje zamiary i błagając o litość. Niedługo potem niosący głowę bazyliszka Biały Wilk wraz z Olafem wyszedł z ruin. Na widok wiedźmina młodzi wieśniacy padli mu do stóp, ich ojciec natomiast wręczył zabójcy potworów sakwę z zapłatą za wykonanie zlecenia. Chwilę potem odszedł ze swymi synami, pouczając ich, a Jaskier na jednym wdechu opowiedział siwowłosemu cóż zaszło pod jego nieobecność. Wtedy właśnie rycerz zaprosił kompanię do karczmy na posiłek, a także przedstawił swoje towarzyszki i oczywiście siebie samego. Wojowniczki nosiły imiona Tea i Vea, jego zaś wołali Borch Trzy Kawki.
Karczma "Pod Zadumanym Smokiem" nie wyróżniała się niczym na tle wielu innych, w których bywali nasi bohaterowie. Tu i ówdzie podniszczone świeczniki, tam pleśń, w drugim kącie pajęczyna. Zakres dań oraz trunków ten sam, ma się rozumieć zupy, ryby i części kurczaka, do picia zaś woda oraz wszelakie rodzaje piwa, lecz nie było co liczyć na choćby najtańsze wino z Toussaint. Gdy towarzystwo zasiadło do jednego ze stołów, Borch z ogromnym zainteresowaniem wypytywał o przygody kompanii, o których przyszło mu usłyszeć w balladach, a także chciał dowiedzieć się o fachu wiedźmińskim. Odpowiedzi na swe pytania wysłuchiwał niezwykle uważnie, chłonąc każde słowo. W jego oczach dostrzec można było błysk radości. W końcu zadał najbardziej nurtujące go pytanie:
— Powiedz mi, Wilku... czy polujesz na smoki?
— Nie — odpowiedział krótko Geralt, a następnie upił łyka swego napoju.
— Ach, zatem tak sprawa wygląda... widzisz mości wiedźminie, niedawno zielony smok wylądował po drugiej stronie granicy, w górach króla Niedamira. Ogłosił polowanie na smoka, ci ludzie — tu wskazał na stoły okupowane przez większe grupy — biorą w nim udział. Moje towarzyszki i ja także. Nagroda jest nie byle jaka, bowiem skarb smoczy, a i tytuł lorda z lennem na władanie. Liczyłem, że do mnie dołączysz, twoja kompania również... lecz skoro tak stawiasz sprawę...
— Oj szkoda, wielka szkoda! — wtrącił Olaf. — Nie chciałbym ubijać pana smoka lub panią smoczycę, lecz z chęcią bym wyruszył na jego poszukiwania! Brzmi jak materiał na wspaniałą przygodę!
— I balladę! — dodał Jaskier, na co Anna zaśmiała się lekko i pokręciła głową.
Rozejrzała się po karczmie. Na myśl nasunęło jej się pytanie, które zadała od razu.
— Borchu, z czystej ciekawości... ile drużyn bierze udział w polowaniu?
— Cztery. Krasnoludzka kompania niejakiego Yarpena Zigrina, Rębacze z Crinfrid na czele z jakimś skazańcem, moja skromna drużyna oraz rycerz Eyck z Denesle i jego tajemnicze towarzystwo — opowiedział.
— Też sobie Rębacze dobrali dowódcę... wiadomo coś o tym skazańcu? — spytał zaciekawiony Geralt.
— Niewiele — głos zabrała Tea. — Pochodzi z jakiegoś księstewka na południu.
— I nie cieszy się dobrą reputacją — dodała Vea. — Ponoć do paru księstw i królestw otrzymał zakaz wjazdu. Złamanie grozi natychmiastowym aresztem i publiczną egzekucją.
— Hm... — mruknęła Anna. Opis ten przypominał jej pewnego człowieka... nie, czarta w ludzkiej skórze, o którym wolałaby zapomnieć i nigdy go nie spotkać ponownie.
— Najdroższa? — spostrzegłszy zadumę na twarzy ukochanej, bard chwycił ją za dłoń. — Czy wszystko w porządku?
— Och, tak, tak... zamyśliłam się jedynie — odparła. — Spokojnie, to głupotka.
Brunet nie uwierzył jednak w te słowa. Cokolwiek ciążyło w chwili obecnej na sercu jego muzy, wiedział jedno - nie była to błahostka i musiał wywiedzieć się, o cóż chodziło. Wówczas bałwanek ozwał się:
— A ten cały Eyck? Któż mu towarzyszy?
W tejże samej chwili, w której Trzy Kawki miał mu udzielić odpowiedzi, do karczmy wszedł rycerz z Denesle, u jego boku bohaterowie dostrzegli doskonale im znajomą burzę kruczych loków. Jak jeden mąż, trubadur, księżniczka i bałwanek spojrzeli wymownie na wiedźmina, który na widok fiołkowookiej zastygł niczym zaczarowany.
— Zmieniłem zdanie. Wchodzimy w to.
Pozostali przy stole uśmiechnęli się na jego deklarację.
Na miejscu zbiórki, gdzie bohaterowie musieli zostawić swe wierzchowce (a także mieli okazję poznać wesołą kompanię krasnoludów), podeszła do nich Yennefer.
— A kogóż to moje oczy widzą! — zagadnęła, uśmiechając się delikatnie.
— Yen! Kopę lat! — zawołała radośnie niebieskooka i przytuliła przyjaciółkę.
— Anno, widziałyśmy się dwa miesiące temu — czarodziejka pokręciła głową, odwzajemniając uścisk.
— Oj, cicho bądź. Tęskniłam! — odparła księżniczka.
— Również. Witaj Olafie! — kruczowłosa kucnęła przy bałwanku, którego też przytuliła na powitanie.
— Cudownie cię widzieć, Yennefer! — oznajmił wesoło Olaf. — Nareszcie nasza kompania jest w komplecie!
Fiołkowooka zaśmiała się, po czym podeszła do poety, udając poważną. Tak samo uczynił brunet. Był to swego rodzaju dowcip między nimi.
— Bardzie.
— Wiedźmo — powiedział wyniośle, zadzierając nieznacznie głowę.
— Wciąż mylisz wiedźmy z czarodziejkami, lecz miło cię widzieć.
— Ciebie także.
Po chwili wybuchnęli śmiechem i uściskali się. Następnie czarodziejka przywitała się z Geraltem, którego również uściskała.
  — Ach, szkoda, że jesteś w drużynie z tym Jajkiem z Despoty, a nie z nami! — stwierdził śnieżny kompan.
  — Eyckiem z Denesle, nie "Jajkiem z Despoty" — poprawił go siwowłosy.
  — Wszystko jedno! — odparł Olaf, machnąwszy ręką.
  — Cóż, po prawdzie to mnie do niego dopisali, gdyż był sam, a wymagane były co najmniej dwuosobowe zespoły — wyjaśniła Yennefer. — Nie wiecie nawet, jakim zbawieniem jest wasze pojawienie się. Będę wśród ludzi mądrych, nie rycerza, który ze swym lichym mieczem i jeszcze lichszym rozumem porywa się na smoka.
— Chwała przeznaczeniu — powiedział Jaskier. — A powiedz, Yennefer, czemuż to ty na smoka ruszasz?
— Smocze części ciała stanowią cenne składniki w eliksirach oraz magicznych medykamentach. Postanowiłam je pozyskać do badań — odpowiedziała.
— Zrozumiałe — stwierdziła Anna, prędko domyślając się czegóż owe badania miały się tyczyć.
Nagle dostrzegła wśród Rębaczy rudą czuprynę i lico, którego sercem całym nienawidziła. Zamrugała kilkukrotnie - nie była to mara na jawie, a przykra rzeczywistość. Jej obawy z karczmy potwierdziły się.
— Święta Freyjo, miejże litość! — zawołała niezadowolona.
— Anno, co się... — Olaf spojrzał w tymże samym kierunku. — A niech mnie! Tylko nie ta łachudra!
Wiedźmin, czarodziejka oraz bard zwrócili swe oczy ku rudzielcowi. Biały Wilk zmrużywszy brwi, ozwał się jako pierwszy:
— Kto to?
— Czart w człowieka ubraniu, wilk w owczej skórze! Wróg nasz śmiertelny, książę Hans Wygnaniec! — objaśnił zdenerwowany bałwanek. — Ach, mogłem się domyślić, że to on Rębaczom przewodzi! Tylko jeden skazaniec pasował do opisu ichmości Tei oraz Vei!
— Zechcecie nam opowiedzieć o nim? — zapytała kruczowłosa.
— W dniu koronacji Elsy pojawił się na uroczystości. Co prawda poznałam go wcześniej, gdy byłam na obchodzie miasta. Sprawiał wrażenie iście miłego, ułożonego, wydawał się być o szczerych intencjach... tak mnie oczarował, że młoda, głupia ja zakochała się! Ba! Gotów byłam do małżeństwa jeszcze tego samego dnia! — nozdrza chodziły księżniczce cały czas, prawa dłoń spoczywała już na rękojeści miecza. — Powiedziałam Elsie i wiecie, czegóż to się dowiedziałam?! Że wpierw ją omamić próbował! Porzuciłam wraz plany ślubne, postanowiłyśmy... poprawka, postanowiliśmy, gdyż Olaf towarzyszył nam, dołączył też stajenny Kristoff... podjęliśmy decyzję, że przeprowadzimy śledztwo. I co? Drań chciał uwieść moją siostrę, a kiedy mu się nie udało, to na mnie zapolował! A czemu to zrobił?! Moi mili, on chciał tron przejąć i majątek, a potem nas zabić!
Jaskier bez większego namysłu przytulił ją w ramach wsparcia, natomiast Yennefer oraz Geralt ze zmrużonymi oczyma przyglądali się księciu. Obydwoje postanowili, że przy pierwszej lepszej okazji "przez przypadek" zrzucą go z góry. Bądź wystawią na przystawkę smokowi. Bard ze wstrętem spytał:
  — Jak dorobił się tytułu "Wygnaniec"?
  — Cóż, po wielu naradach z jego rodziną, Elsa wygnała go z Arendelle. Jego brat, władający księstwem Nasturii, wysłał nam list z przeprosinami, zapewnił również, że odpowiednio Hansa ukaże. Parę miesięcy później doszły nas słuchy, że Hans zamachnął się na życie dwóch starszych braci. I, jak się okazało, planował zamordować swych wszystkich dwunastu braci, by przejąć tron. Lecz mu się nie udało i został raz na zawsze wygnany z ojczyzny. Wtedy zyskał przydomek — opowiedziała Anna.
  — A teraz wiemy od ichmości Tei oraz Vei, że ma zakaz wjazdu do paru księstw i królestw, gdzie grożą mu egzekucje. Czemuż tak się stało, jeszcze nie mam tej wiedzy, ale posiadać jej nie chcę! — oświadczył stanowczo Olaf, krzyżując swoje patyczkowe ręce. — Oczywiście, że połasił się na tę przygodę! Chce dostać lenno, a potem pewnie przeprowadzi zamach na króla Niedamira! Niech sobie nie myśli, że mu się uda! Już ja mu pokażę...
— Oho. Idzie do nas — ostrzegł Geralt.
Książę, próbując utrzymać dumną postawę, podszedł do kompanii. Jakiż w tym miał cel? Zapewne takowy sam, jak zawsze - narobić tyle zamieszania, ile zdoła. Odchrząknął i orzekł:
— Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek waćpannę ujrzę — zwrócił się do Anny.
— My również nie liczyliśmy na ponowne spotkanie... — mruknął bałwanek.
Wygnaniec wzdrygnął się na głos bałwanka. Nienawidził go - jak zresztą wszystkiego, co nie było człowiekiem.
— Jak się miewają sprawy w Arendelle? Jak zdrowie królowej? — wypytywał Hans.
Anna milczała. Zachowując kamienny wyraz twarzy, splotła swe ramię z ramieniem barda, jej dłoń nadal znajdowała się na rękojeści miecza. Choć książę to dostrzegł, nie dawał za wygraną.
— Kimże są wasi towarzysze? — zapytał zaintrygowany.
— Julian Alfred Pankratz wicehrabia de Lettenhove — przedstawił się wyniosłym tonem Jaskier.
— Yennefer z Vengerbergu — głos czarodziejki był tak ostry, że Hans nerwowo przełknął ślinę.
— Geralt z Rivii — powiedział obojętnie wiedźmin.
— Och... — Wygnaniec począł tracić pewność siebie, z jaką podszedł do kompanii. — Rzeźnik z Blaviken... — zlustrował siwowłosego wzrokiem — proszę wybaczyć... nigdy nie widziałem mutanta...
  — Więcej w nim człowieka niżeli w tobie pomnożonym razy tuzin — przerwała mu księżniczka.
Nie cierpiała, kiedy nazywano jej przyjaciela mutantem. Biologicznie, zaiste, był nim - lecz na tym się kończyło, bowiem serce posiadał o wiele więcej dobre niż niejeden człowiek, często udowadniał, że jest bardziej ludzki niż większość z nich. Hans otwierał już buzię, żeby odpowiedzieć, jednakże powstrzymało go nadejście Borcha, Tei oraz Vei. Na widok Zerrikanek zląkł się, a po pytaniach Borcha "Czy waść ma jakąś zagwozdkę? W czymś pomóc?" bez słowa odszedł. Dostrzegli to krasnoludzi, Yarpen Zigrin roześmiał się wniebogłosy.
— Tak coś czułem, że mamy do czynienia z tchórzliwym parchem! — skomentował.
Olaf wtajemniczył po krótce przybyłą trójkę w historię Wygnańca, Jaskier z kolei poprzysiągł w myślach, że "zrzuci go z pierwszego lepszego klifu". Niedługo potem drużyny biorące udział w polowaniu na smoka wyruszyły w drogę.
W trakcie przemierzenia szlaku kompania dyskutowała na wszelakiego rodzaju tematy, bliżej także zapoznała się z krasnoludami. Jak się okazało, drużyna Yarpena prócz posiadania świetnego poczucia humoru była zgrają poczciwą, chętną do pomocy - zaoferowała nawet zawiązanie sojuszu przeciw Rębaczom. Bohaterowie po krótkich naradach przystali na propozycję, głównie ze względu na to, że dostrzegli w tym szansę na utarcie nosa Wygnańcowi. Borch, gdy usłyszał pomysły Geralta oraz Yennefer na pozbycie się księcia, roześmiał się i stwierdził, że "smok zatrułby się po skonsumowaniu go, lecz z pewnością mógłby mu opiec boczki". W tym samym czasie bałwanek postanowił zapytać się wojowniczek o ich podróżowanie z Borchem. Vea krótko odpowiedziała, że "jest on najpiękniejszy", co sprawiło, że w głowie Olafa zrodziło się więcej pytań. Naturalnie, postanowił zadać je wszystkie. Z kolei Anna oraz Jaskier szli ramię w ramię, żartując, śmiejąc się. Upewniali się przy tym, żeby wszystko doskonale słyszał Hans. Chcieli go zatruć swoim szczęściem i niezwykle się im to udawało. Hansowi na przemian drgały brwi, nozdrza i kąciki ust, z każdą chwilą miał ich coraz bardziej dosyć. Nienawiść do księżniczki od wielu lat śmiało przewyższała najwyższy szczyt górski w Mahakamie, pogarda względem barda powoli osiągała tenże sam poziom. Korciło go, aby zaczepić ich, rzucić jakimś wrednym komentarzem - lecz wtedy przypominał sobie o dwóch Zerrikankach, czarodziejce i wiedźminie, i prędko porzucał swe zamiary. Wędrowcy w pewnym momencie dotarli do zrujnowanej doliny, która została zniszczona przez smoka, kiedy to został zaatakowany przez ludzi. Geralt zmrużył brwi.
— Nie rozumiem. Smoki unikają ludzi, powinien uciec, gdy tylko zaatakowali. Skąd ten odwet? — spytał.
  — Gdy twój gatunek jest na wymarciu — zaczął Trzy Kawki — podejmujesz się drastycznych, desperackich kroków, by móc przetrwać.
Ruszyli w dalszą drogę, gdy nagle niebieskooka oraz brunet usłyszeli szelest w krzakach. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i postanowili zbadać źródło odgłosu. Po odgarnięciu na boki paru gałęzi, ich oczom ukazała się okrągła, futrzasta głowa stworzenia o dużych, wyłupiastych żółtych oczach oraz szpiczastych uszach rozchodzących się na boki. Niewinny wzrok stworzenia chwycił parę za serca.
— Och, czy nie jesteś najbardziej... — Jaskier miał już nazwać istotę "uroczą", jednakże gdy wyprostowała się i okazała się być wysoka oraz wychudzona, wycofał się — przerażającą rzeczą jaką w życiu widziałem! — bez większego namysłu ścisnął dłoń Anny i ciągnąc ją za sobą, powrócił do grupy. — GERALT! GERALT!
Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli w kierunku, z którego nadbiegli Jaskier i Anna. Siwowłosy przyjrzał się potworowi.
— To hirikka, pewnie jest głodna. Nie sięgajcie po broń, nikogo nie skrzywdzi — wyjaśnił. — Nie posila się ludźmi.
— Och, jaka przesłodka! Czy mogę ją pogłaskać? — zapytał Olaf, zachwycony istotą.
Wiedźmin już miał odpowiedzieć, jednakże przerwał mu Eyck, który z przeraźliwym krzykiem rzucił się na hirikkę. Co zadziwiło towarzystwo, to fakt, że zdołał ją zranić stalowym mieczem. Anna, w której gniew gotował się już od dłuższego czasu, wybuchnęła. Czyn, którego była świadkiem, przelał czarę goryczy. Prędko podeszła do rycerza i odciągnęła go od hirikki.
— Głupcze! — wrzasnęła na niego. — Nie słyszałeś, co powiedział Geralt?! Dlaczego zaatakowałeś niewinną istotę?! Taki z ciebie rycerz, a podstaw etosu rycerskiego nie znasz?! Żaden z ciebie rycerz zatem! Przynosisz wstyd swej ojczyźnie i rodakom! Powiem ci, kim jesteś, Eycku z Denesle, mianowicie żałosnym, pozbawionym honoru i rozumu kurwim synem!
Kompania zamarła, reszta uczestników polowania również. Bohaterowie nie wiedzieli co powiedzieć. Pierwszy raz ujrzeli Annę tak rozgniewaną, ponadto był to pierwszy raz, gdy usłyszeli, jak użyła bluźnierstwa. Olaf zakrył buzię rękoma, Jaskrowi opadła szczęka, Yennefer wybałuszyła oczy. Na twarz Geralta zaś wkradł się uśmiech pełen dumy. Zakłopotany Eyck odsunął się, a Anna podeszła powoli do hirikki. Z początku przerażone stworzenie chciało uciec, jednakże pod wpływem przepełnionego troską tonu głosu księżniczki uspokoiło się, schyliło i dało pogłaskać. Bałwanek westchnął, zauroczony sceną.
  — Mogę ją nakarmić bułkami? — niebieskooka zwróciła się do Białego Wilka. — Czy jej zaszkodzą?
  — Karm śmiało — odparł.
Księżniczka uśmiechnęła się delikatnie, po czym wyjęła z torby dwie z czterech bułek, które nabyła w karczmie, by mieć co przekąsić w trakcie drogi. Stopniowo urywała po kawałku, które następnie dawała stworzeniu. Wygnaniec prychnął.
— Potwory się zabija, nie sprawuje nad nimi opiekę.
— Z tego co pamiętam, to nie byłeś pytany o opinię — wtrąciła chłodno fiołkowooka, nie uraczając rudzielca spojrzeniem.
Hans nie ważył się odezwać ponownie. Kiedy hirikka zjadła już obydwie bułki, posmyrała noskiem policzek księżniczki, a następnie odeszła. Anna wróciła do kompanii z uśmiechem od ucha do ucha.
— Takich cudów to żem jeszcze nie widział... — ozwał się Yarpen.
Pod wieczór podróżni rozbili obóz w lesie. Rozpalono ognisko, drużyna Borcha oraz kompania krasnoludów siedziały przy nim wspólnie, Eyck również przysiadł się do nich. Rębacze trzymali się z boku. W trakcie kolacji, na którą składały się wcześniej zabrany prowiant i ubity jeleń, rozmawiano na temat polityki. Konkretniej, poruszono kwestię rosnącego w siłę państwa Nilfgaardu. Od powrotu dziedzica tronu w Nilfgaardzie szumiało, a od pewnego czasu z każdym dniem wojska posuwały się coraz bardziej na północ. Zigrin wyraził obawę, można by nawet rzec, że przekonanie, jako iż wkrótce cesarstwo miałoby zająć Sodden, Temerię, Cintrę... wymieniał dalej poszczególne królestwa, aż Jaskier wtrącił, że władcy Północy prędzej zginą, niźli się poddadzą. Dyskutowali długo, aż ściemniło się i wszyscy postanowili pójść spać, by być gotowym na dalszą wędrówkę.
Rano, kiedy zbierano się do drogi, nikt nie mógł dobudzić Eycka z Denesle. Próbowano różnymi metodami, chociażby darciem się wniebogłosy przez Olafa i krasnoludy, lecz rycerz nadal nie wstawał. W końcu postanowiono sprawdzić puls.
— Nie żyje — powiadomił wiedźmin.
Wśród zebranych zaczęły się szepty. Siwowłosy dokładnie zbadał zwłoki, jednakże nie odnalazł żadnych śladów ran kłutych. Księżniczka Arendelle pozwoliła sobie na przejrzenie bagaży Eycka. Nie zajęło jej długo, nim odnalazła przyczynę zgonu.
— Wilcze jagody — oznajmiła.
Yennefer z niedowierzania złapała się za głowę. "Jakim cudem ich nie poznał? Bogowie, on był głupszy niż zakładałam" pomyślała.
— Dureń nie znał podstaw... w tym świecie nawet owocom nie można ufać — spuentował Yarpen.
Bohaterowie pochowali dzielnego rycerza wraz z jego rzeczami, a następnie udali się kontynuować poszukiwania smoka.

~⚔️~

Ach ten Eyck. Inteligencją biedak nie grzeszył, lecz niech spoczywa w pokoju.
Na scenę wkracza nieszczęsny Hans Wygnaniec. Jak ja go nienawidzę... trzeba mieć nadzieję, że karma prędko go dopadnie.
Jeżeli zauważyliście jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Teraz się z Wami żegnam, pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Trzymajcie się ciepło, do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro