3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po prysznicu postanowiła pójść na zakupy. Miała tylko to, co na sobie. W dniu ucieczki, żeby nie wzbudzać podejrzeń niczego ze sobą nie zabrała, za bardzo się bała. Gdy otworzyła drzwi od swojego motelowego pokoju na moment oślepiło ją słońce. Zmrużyła oczy i ruszyła do auta. Zgodnie z zaleceniem brata, miała zamiar go sprzedać. Liczyła, że dostanie za niego trochę gotówki, miał tylko kilka lat. Ale tak czy inaczej da sobie radę, potrafiła pracować.

Dawno minęło południe, kiedy Eli usiadła przy stoliku na samym końcu w barze " u Carry". Sprzedała samochód, dostała mniej niż chciała, ale nie przeszkadzało jej to. Kupiła kilka ubrań i wylądowała w końcu na bardzo późnym lunchu. Od wczorajszego popołudnia nie miała nic w ustach, bo była ciągle w drodze, a jej żołądek właśnie się zbuntował.

– Co mogę ci podać, złotko? – zapytała kelnerka o przyjaznym uśmiechu, który szybko zbladł, gdy jej spojrzenie powędrowało do siniaka na skroni Eli.

– A co byś poleciła? – zapytała i zakryła go pasmem włosów, lecz nie spojrzała na kobietę

– Zaproponowałbym ci naleśniki, ale lepiej jakbyś zjadła stek z dodatkami. Jest naprawdę dobry.

– Zatem niech będzie – powiedziała i spojrzała na kobietę. Wymusiła uśmiech, po czym wbiła swoje oczy w stolik. Ze stresu schudła ostatnio i domyślała się, że zapewne to miała na myśli kelnerka proponując jej stek.

– Już się robi – powiedziała i odeszła, a Eli zatopiła się we własnych myślach.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka nad drzwiami, który sprawił, że poderwała głowę i mimowolnie spojrzała na wejście. W tej chwili pożałowała tego. Do lokalu weszło dwóch motocyklistów i kobieta... w ciąży. Miała ochotę czmychnąć, ale oni właśnie zmierzali w jej stronę. Przyglądała im się ukradkiem i uważnie, jednak nie rozpoznała żadnego z nich z wczorajszej wizyty u Broka. Trochę odetchnęła z ulgą zdając sobie sprawę, że mieli chyba inne barwy na swych skórzanych kamizelkach. Nie za bardzo orientowała się w tym temacie. Pomijając ich ubiór wyglądali dość przyjaźnie, zwłaszcza że była z nimi kobieta w ciąży.

– Możemy się przysiąść? – zapytał niski rudzielec o fiołkowych oczach i lekko wystającym, ciążowym brzuszku. – Twój stolik to jedyne wolne miejsca.

– Jasne – odpowiedziała i przesunęła się pod okno, żeby zrobić miejsce wysokiemu mężczyźnie, który się do niej dosiadł. Coś w nim wydawało się jej znajomego, ale odwróciła głowę w stronę okna, nie chcąc się na niego bezczelnie gapić.

– Jestem Connie – przedstawiła się kobieta.

– Elizabeth, ale wszyscy mówią do mnie Eli – nie chcąc być niegrzeczna, zrobiła to samo.

– Bardzo ładne imię. Ten tutaj koło mnie – wskazała na bruneta – to mój mąż, Blade. A obok ciebie siedzi...

– Knox. – Biker sam się przedstawił i ku zaskoczeniu dziewczyny sięgnął po jej dłoń, na której miała niewielki pierścionek, po którym przejechał palcem. – Skąd go masz?

– Prezent – odpowiedziała i cofnęła rękę. Nie lubiła być dotykana, zwłaszcza przez obcych.

– Elizabeth O'Hara – wypowiedział to tak powoli, że Eli spojrzała na niego z rozszerzonymi ze zdumienia oczami.

– Wy się znacie? – zapytał Blade.

– No, no, mała Eli – powiedział Knox, wpatrując się w zaskoczoną dziewczynę, której nie poznał.

– Tak mi przykro, Ryan – wyszeptała. Nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć. Pamiętał ją, mimo że upłynęło tyle lat. Niestety ona go od razu nie rozpoznała.

– Jest dobrze – spiął się i przybrał kamienny wyraz twarzy, zdając sobie sprawę, że był obserwowany przez Blade'a.

– Wy się znacie? – zapytała Connie o to samo, co Blade.

– Dawne czasy – zbył ich Knox, po czym jego chłodne spojrzenie wylądowało ponownie na dziewczynie.

– Ja... – Eli zawahała się, po czym sięgnęła po torebkę, rzuciła na stół pieniądze i wstała. – Lepiej będzie, jak pójdę. Naprawdę przykro mi, ale nie wiesz wszystkiego.

– Wiem – wycedził i przepuścił ją.

Eli bez oglądania się za siebie, czuła, jak spojrzenie Ryana wypala w jej plecach dziurę. Wypadła z baru i ruszyła szybkim krokiem w stronę motelu. Zaklęła cicho pod nosem, bo zostawiła swoje zakupy pod stołem, ale nie miała zamiaru po nie wracać. Nie, gdy była tam Ryan. Był ostatnią osobą, którą spodziewała się tutaj spotkać. Minęło tyle lat, a on jej nie zapomniał. 

– Taa, a świnie zaczną latać – mruknęła pod nosem. 

 Był kuzynem jej najlepszej przyjaciółki z podstawówki, a później z liceum, więc znał ją dobrze. Niestety później wszystko się posypało.

Otrząsnęła się z szoku i zaczęła układać nowy plan. Nie mogła tutaj zostać, to miasto było dla nich za małe. Mimo że o nic ją nie oskarżał, swojego czasu miał do niej pretensje.

– Eli. – Wzdrygnęła się, gdy męska dłoń opadła na jej ramię. – Zostawiłaś zakupy i – słyszała, jak nabrał powietrza – przepraszam.

– Jasne – szepnęła. Odwróciła i bez patrzenia na niego, odebrał torby i cofnęła się o krok. – Dzięki, jeszcze dzisiaj wyjadę. Nie spodziewałam się ciebie w takim miasteczku nawet za milion lat, Ryan.

– Knox – poprawił ją. – Teraz jestem Knox – powtórzył i niespodziewanie sięgnął do jej skroni. Nie zdążyła uciec od jego dotyku i ciekawskiego spojrzenia. – Co ci się stało?

– Uwierzysz, jak ci powiem, że wpadłam na drzwi?

– Za cholerę. Kto ci to zrobił? – naciskał z zimnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu, żeby mu powiedziała. Mimo przeszłości, miał ochotę skopać dupę sukinsynowi, który jej to zrobił.

– Nikt, muszę już iść. Miło było cię spotkać. Pa. – Posłała mu smutny uśmiech, odwróciła się i dosłownie uciekła.

Knox odprowadził spojrzeniem dziewczynę. Wyrosła i może trochę zmieniła się z wyglądu, ale wciąż była Eli, przyjaciółką jego siostry i była w cholerę daleko od domu. Lubił ją, mimo że był pięć lat od niej starszy i ostatni raz widział ją na siedemnastych urodzinach Amber, gdy właśnie przyjechał do domu na przepustkę.

– Kurwa – zaklął, gdyż jego poczucie opieki wzięło górę. Podszedł do swojego nieopodal zaparkowanego motocykla, żeby złapać blondynkę. Odpalił silnik i ruszył wzdłuż chodnika, szybko doganiając uciekinierkę.

– Wskakuj, Eli! – nakazał głośno.

– Ra... Knox, podziękuję, ale nie. Przejdę się, mam niedaleko.

– Wsiadaj, do cholery. Nie będę powtarzać. – Zatrzymał się i wyłączył silnik. – Po prostu wsiądź.

– Nic się nie zmieniło. Wciąż jesteś uparty.

– Cóż... – Wzruszył ramionami.

Eli wypuściła powietrze. Znała go, nie zmienił się. Więc nie było sensu z nim dyskutować, bo zawsze stawiał na swoim. Pokręciła jedynie głową, po czym zajęła miejsce tuż za bikerem, przyciskając między nimi swoje dwie papierowe torby, a ramionami oplotła go w pasie, po czym wyrecytowała adres.

Nie pierwszy raz siedziała na motocyklu. Czasem Dean zabierał ją jako pasażera, gdy udało mu się wyrwać na chwilę z bazy. Cieszyła się przejażdżką z kimś z jej przeszłości, mimo że była to krótka chwila.

– Dzięki. – Uśmiechnęła się do niego, gdy zsiadła z jego maszyny.

– Tutaj się zatrzymałaś? – Zmarszczył brwi i lekko przechylił głowę na widok budynku. To była jakaś speluna. – Czym przyjechałaś? Gdzie masz samochód?

– Chryste, wstrzymaj konie. Wszystko musisz wiedzieć, ale ja nie mam ochoty na rozmowę. Do jutro mnie tu nie będzie. Cześć – rzuciła i pomaszerowała do wynajętego pokoju, któremu daleko było chociażby do normalnych standardów.

Eli nie chciała nikomu zwierzać się ze swojej porąbanej sytuacji. Wyjątkiem miał być Brok, ale ten dupek ją odprawił. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro