Chapter 13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mam nadzieję, że rozdział się spodoba! 🖤






Sebastian po raz kolejny potarł moje plecy i w końcu odsunął się ode mnie, wciąż trzymając dłonie na mojej talii.

-Wszystko w porządku? - szybko pokiwałam głową.

-Tak. - odparłam - Dzięki tobie tak. - dodałam - Wolę nie myśleć, co by się stało, gdybyś tu nie przyszedł i nie...

-Shhh. - szepnął, ponownie mnie do siebie przytulając - Już dobrze. Jestem tutaj, a tobie nic nie grozi.

Kurczowo trzymałam się Sebastiana i nie zamierzałam się odsunąć. Czułam się przy nim bezpiecznie. Choć wiedziałam, że ideałem to on nie był. Byłam świadoma, że nigdy nie zrobiłby nikomu czegoś, czego ten facet przed chwilą próbował się dopuścić.

Powoli odsunęłam się od Smythe'a i spojrzałam mu w oczy, lekko się uśmiechając.

-Dziękuję. - mruknęłam po raz kolejny.

-Nie ma za co. - uśmiechnął się lekko. Spuściłam wzrok i starałam się zasłonić rozdartą bluzą. Nie wyszło mi to. Nadawała się do śmieci... - Trzymaj. - zauważyłam, jak ściąga z siebie marynarkę od mundurku szkolnego. Skinęłam głową z wdzięcznością i chwyciłam za materiał.

-Po raz kolejny, dziękuję. - skinął głową.

-Mam zawołać Blaine'a? Chcesz wrócić do domu? - momentalnie pokręciłam głową.

-Nie. - wyszeptałam - Nie chcę. - odparłam - Obiecaj, że nie powiesz nic Blaine'owi. - poprosiłam - Nie. - pokręciłam głową - Nie mów w ogóle nikomu. Proszę. - spojrzałam na niego błagalnie. Jeszcze chwilę i zaczęłabym go błagać.

-Hej. Hej, spokojnie. - umieścił dłonie na moich ramionach i delikatnie je potarł - Nic nikomu nie powiem. - wzięłam głęboki wdech i wydech. Wciąż próbowałam się uspokoić. - Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - zapytał.

-Tak. - przytaknęłam - Znalazłeś się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. - westchnęłam.

-Obiecałem, że nic ci się przy mnie nie stanie. - westchnął - Malo brakowało a... - pokręcił głową - Przepraszam cię. - spojrzał mi w oczy.

-Co? Daj spokój, Smythe. - przewróciłam oczami - Przecież to nie twoja wina. - położyłam dłonie na jego ramionach. Chłopak uniósł głowę, aby spojrzeć mi w oczy.

-Przepraszam, Tori. - przewróciłam oczami i pokonałam odległość między nami. Objęłam go i przyciągnęłam do siebie, aby przytulić.

Ułożył dłonie na mojej talii i ponownie przytulił.

-Nic złego nie zrobiłeś. Nie masz za co przepraszać.

-Przeze mnie mogło dojść do... - pokręcił głową - Nawet nie przejdzie mi to przez usta. - prychnął.

-To już nieważne. - mruknęłam - Na szczęście nic złego się nie stało. - potarłam lewą dłonią prawe ramię - Dzięki tobie nic mi się nie stało.

-Na pewno nie chcesz wrócić do domu?

-Na pewno. - odparłam pewnie - Zresztą... chyba zostało nam jeszcze trochę wódki. - zaśmiałam się sztucznie.

-Tak. Chodźmy. - ramię w ramię ruszyliśmy przed siebie. Z całej siły starałam się pozbyć z głowy dotyku tego faceta, ale nie mogłam. Siedziało to we mnie.

Nic złego mi się nie stało. Tak naprawdę to nie zdążył mi nic zrobić, ale sama świadomość tego, co mogło się zdarzyć...

Pokręciłam głową, aby pozbyć się niechcianych myśli. Musiałam się ogarnąć i funkcjonować normalnie.

Przecież nic się nie stało.

Minęliśmy kolejne przejście i ponownie znaleźliśmy się w loży. Niechętnie usiadłam na kanapie i oparłam się plecami o oparcie, wzdychając. Głęboki wdech i wydech. Ogarnij się, kobieto. Nic ci się nie stało. Jesteś bezpieczna.

-Chcesz porozmawiać? - zaskoczona spojrzałam na Sebastiana. Przełknęłam gulę w gardle i pokręciłam głową.

-Nie. - Mój głos był nienaturalnie wysoki, automatycznie odchrząknęłam, aby przywrócić głos do normy - Nie. - powtórzyłam - Nic mi nie jest. - starałam się wymusić uśmiech, ale zapewne wyszedł z tego grymas.

-Tori, może powinien iść po twojego brata? - słysząc to, moje serce automacie przyspieszyło. Nie mógł tego zrobić, nie mógł.

Gdyby Blaine się dowiedział już nigdy, nigdzie nie mogłabym wyjść. Od razy powiadomiłby rodziców, a przecież naprawdę nic się nie stało.

-Proszę cię, nie rób tego. - spojrzałam na niego błagalnie. Szatyn wstał z fotela, na którym siedział i zajął miejsce na kanapie obok mnie. W odpowiedniej dla mnie odległości. - Sebastian, nie możesz tego zrobić. On niepotrzebnie by przeżywał i... i... - głos zaczął mi się łamać, a ja nie byłam w stanie nad tym zapanować.

Dlaczego ja do cholery płakałam?! Przecież nic mi się nie stało. Czemu byłam tak cholernie słaba? Zawsze nad sobą panowałam, radziłam sobie w każdej sytuacji... Dlaczego teraz nie potrafiłam?

-Hej. Hej. Hej. - zanim zrozumiałam, co się działo, byłam w ramionach Smythe'a. Przyciśnięta do jego klatki piersiowej. - Proszę, nie płacz. Nie mam pojęcia, co robić, jak dziewczyna płacze. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. - mimo łez, które wciąż spływały mi po policzkach, parsknęłam śmiechem.

Potrafił być uroczy. Miewał swoje momenty...

Otarłam łzy, ale nie zdało się to na wiele, gdyż nie mogłam się uspokoić i na moich wciąż mokrych policzkach pojawiły się nowe.

-Wybacz. - mruknęłam, gdy zauważyłam pozostałości mojego tuszu na jego śnieżnobiałej koszuli. Cholera. Ujebałam mu ten cholernie drogi mundurek, żeby to szlag wziął! - Nie chciałam. - ponownie przetarłam oczy.

-Nic nie szkodzi. - zaśmiał się, lekko się odsuwając - Chyba nie jesteś w najlepszym stanie na imprezowanie. - parsknął. Pokręciłam głową.

-Raczej nie. - westchnęłam - A jak brat zobaczy mnie w takim stanie to chyba zejdzie na zawał. - parsknęłam.

-Nie przejmuj się, powiem mu, że się schlałaś i złapałaś zgona. - prychnęłam na jego słowa.

-To twój genialny plan? - po raz ostatni przetarłam twarz, aby pozbyć się niechcianych łez.

-Możemy mu też powiedzieć prawdę. - wzruszył ramionami, podpuszczając mnie. Wiedziałam, że ściemniał i by mi tego nie zrobił. 

-Pieprz się, Smythe. - pociągnęłam nosem. Dzięki Bogu, że był gejem. Seksownie to ja się teraz nie prezentowałam... - Wybacz, że zepsułam Ci imprezę. - przeprosiłam. Machnął dłonią.

-Nic nie szkodzi. - westchnął, ponownie obejmując mnie ramieniem. Powoli przysunęłam się bliżej i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. Czułam się przy nim spokojna i bezpieczna. Wiedziałam, że nic mi nie groziło.

-Przeze mnie wrócisz do domu bez randki. - parsknęłam - Więcej przystojniaków dla mnie. - dodałam po chwili zastanowienia.

-Chciałabyś. Kobieto, ja mam taki urok osobisty, że nawet heteryk by zmienił dla mnie orientację. - parsknęłam śmiechem, kręcąc głową. Słyszałam bicie jego serca, co dodatkowo wprawiało mnie w spokój.

-Masz za wysoką samoocenę. - zaśmiałam się, ziewając. Przymknęłam oczy i mocniej się w niego wtuliłam. - A na przyszłość. Zaklepuję barmana. Jest uroczy. - parsknął śmiechem.

-Bez szans, kobieto. Jest mój.

-Daj se siana. - ziewnęłam po raz kolejny, zasłaniając usta dłonią - Znajdziesz sobie innego. - dodałam, czując coraz większe zmęczenie.

-Jest dla ciebie za stary. - miałam ochotę parsknąć mu śmiechem w twarz.

-A ty jesteś tylko dwa lata starszy ode mnie...

-Aż. - poprawił mnie. Prychnęłam pod nosem.

-Ej, Smythe. - drgnął lekko, a ja zrozumiałam, że pochylił głowę, aby mi się przyjrzeć.

-Co tam, skarbie? - potarł dłonią moje plecy.

-Pieprz się. - Nic więcej nie powiedziałam. Poczułam jak zmęczenie dawało o siebie znać. Zaczynałam zasypiać.







Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro