Chapter 16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mam nadzieję, że rozdział się spodoba! 💋💋








Przemęczyłam się przez kilka godzin w szkole, ale powoli miałam dość.

Nie było ze mną dobrze. Nie sądziłam, że tak głupie wydarzenie wywrze na mnie tak wielki wpływ. Jakiś debil, który nie umiał nad sobą zapanować sprawił, że gdy tylko przechodził obok mnie jakiś chłopak chciałam zacząć krzyczeć.

Westchnęłam i pchnęłam drzwi, aby wydostać się na zewnątrz. Wzięłam głęboki wdech, nabierając w płuca świeżego powietrza.

Wolność.

Włożyłam dłonie do kieszeni bluzy i podreptałam w stronę auta. Dziś kończyłam lekcje o tej samej godzinie, co Blaine, więc nie musiałam się martwić o drogę powrotną.

-Tori! - słysząc krzyk za plecami, gwałtownie się odwróciłam, aby zobaczyć brata biegnącego w moją stronę. Gdy w końcu zatrzymał się przede mną, miał zadyszkę, jakby przebiegł maraton. Czas najwyższy iść na siłownię, bratku.

-Słucham ciebie. - zaśmiałam się, krzyżując ręce na piersi.

-Nie masz może ochoty na spacer? - widząc, jak próbował wymusić uśmiech na twarzy, zrozumiałam, co miał na myśli.

-Nie... - jęknęłam - Znów muszę wracać pieszo? - spojrzałam na niego załamana - Czemu?

-Kurt zgodził się ze mną porozmawiać, ale szkoła nie jest do tego odpowiednim miejscem i...

-Nie możesz mnie odwieźć do domu i dopiero iść się z nim spotkać? - spojrzałam na niego błagalnie. Ten lekko pokręcił głową. - Człowieku, zlituj się. To ponad trzy kilometry...

-Dasz radę. - uśmiechnął się, chcąc mi dodać otuchy.

-Jesteś frajerem. - stwierdziłam i poprawiając plecak na plecach, ruszyłam w drogę powrotną do domu. Czekało mi kilkanaście minut spaceru. Spełnienie marzeń...

Zrezygnowana włożyłam słuchawki do uszu i odpaliłam ulubioną playlistę, aby wsłuchać się w najlepsze kawałki z lat dziewięćdziesiątych. Każdy miał jakiegoś bzika. Moim były stare, znane przez wszystkich utwory.

Minęłam kolejny zakręt i nagle poczułam męskie dłonie na biodrach. Przerażona podskoczyłam w górę, na niespodziewany dotyk. Wszystkie wspomnienia z ostatniej imprezy wróciły jak bumerang, a ja nie zastanawiając się nad tym, co robię, postanowiłam się bronić.

Zamachnęłam się i odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni, wymierzyłam prawy sierpowy prosto w szczękę faceta, jednocześnie trafiając w noc. Przez cały czas miałam zamknięte oczy, więc nie wiedziałam kogo uderzyłam. Czułam jednak, że cios trafił idealnie.

Otworzyłam oczy i dotarło do mnie, co zrobiłam. Przede mną stał nikt inny, jak Sam Evans, trzymający dłonie na twarzy, aby zatamować krwawienie. Miałam więcej siły niż przypuszczałam...

-Wybacz. - jęknęłam, wyciągając słuchawki z uszu - Nie miałam pojęcia, że to ty! Ktoś zaszedł mnie od tyłu i... i... To był odruch. - starałam się wyjaśnić mój atak - Nie chciałam. - wyszeptałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Stał lekko pochylony, aby krew z nosa nie zabrudziła koszuli, a jedynie chodnik.

-Masz siłę, dziewczyno... - wydusił w końcu. Miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz, ale w zaistniałej sytuacji, po prostu nie wypadało. Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić.

-Wybacz, Sam. - spuściłam głowę - Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłam. - mruknęłam.

-Nic mi nie będzie. - wydusił z siebie między próbami zatamowania krwotoku.

-Może lekarz powinien to obejrzeć? - zaproponowałam. Gwałtownie pokręcił głową.

-Nie. Nie. Absolutnie nie. - uniósł głowę - Nic mi nie jest. Prawie nie boli. - wymusił uśmiech. W końcu odsunął dłonie od twarzy, a ja pisnęłam przerażona. Zakryłam usta dłońmi.

-Matko boska. - wyszeptałam - Sam, bardzo cię przepraszam. - wydukałam.

-Tori, naprawdę nic mi nie jest. - machnął dłonią, aby podkreślić, że mówił prawdę.

Wiedziałam, że robił dobrą minę do złej gry. To takie typowe...

-Sam, ja ci chyba złamałam nos... - wyjaśniłam moją przesadną reakcję. Chłopak wytrzeszczył oczy, lekko pochylając głowę. Szybko wyciągnął telefon z kieszeni jeansów.

-Jasna cholera. - warknął, oglądając nos w ekranie - Naprawdę złamałaś mi nos. - wydusił zaskoczony. Byłam w stanie jedynie pokiwać głową. Co niby miałam mu powiedzieć? Jakim cudem ja w ogóle tego dokonałam?

-Może wizyta u lekarza to nie taki zły pomysł? - spytałam w końcu. Skinął głową. - Zadzwonię po Blaine'a. - mruknęłam, wybierając numer brata.

-Tori, mówiłem, żebyś...

-Przyjedź pod bibliotekę. - przerwałam mu.

-Czekaj, co? Coś się stało? Wszystko w porządku? - słysząc zaniepokojenie w jego głosie, przewróciłam oczami.

-Nie. Po prostu... - westchnęłam, spoglądając na Sama. Przecież ludzie i tak w końcu by się dowiedzieli. - Złamałam Samowi nos i musimy go zabrać do szpitala. - odparłam.

-Co zrobiłaś? Dlaczego?

-No przecież niespecjalnie... Ja... - pokręciłam głową - To teraz nieważne. Przyjeżdżaj.

- Będę za pięć minut. - koniec rozmowy.

~~~~~

-Miał, pan dużo szczęścia. - zauważyłam jak lekarz wychodzi z Samem z jednej ze szpitalnych sal. Uniosłam wzrok znad telefonu, a Blaine i Kurt momentalnie pojawili się obok nas. - Nos jest złamany, ale kość nie przebiła skóry. Nie doszło też do większej ilości urazów. To tylko przemieszczenie jednej kości. - dodał, podając blondynowi kartę lekarską - Muszę spytać, jak do tego doszło? - poprawił okulary na nosie.

Sam, Kurt i Blaine spojrzeli na mnie w tym samym czasie, a ja poczułam jak moje policzki zapłonęły. Nieśmiało się uśmiechnęłam, unosząc dłoń w górę.

-Możliwe, że ja miałam z tym coś wspólnego. - wyznałam zawstydzona.

-Ah tak. - przytaknął - Cóż... W takich sytuacjach, tym bardziej cieszę się, że jestem gejem. - westchnął - Kobiety bywają bardzo niebezpieczne. - dodał, odchodząc.

Ciekawy człowiek. Dałoby się z nim dogadać.

-Wybacz, Sam. Naprawdę nie chciałam zrobić ci krzywdy. - było mi strasznie głupio. Znokautowałam przyjaciela...

-Nic się nie stało. - spojrzałam na opatrunek na jego nosie, który jasno dawał do zrozumienia, że coś się jednak stało - Nie chowam urazy. - uśmiechnął się lekko.

-Chodź, Sam. - mruknął Blaine - Odwiozę cię do domu, już prawie dwudziesta. - zmarszczyłam brwi.

To ile my żeśmy na niego czekali? Przecież że szkoły wyszłam zaledwie kilka minut po piętnastej. Ile my siedzieliśmy w tym cholernym szpitalu?

-Chyba wolałbym się przejść. - zdecydował - Świeże powietrze, dobrze by mi zrobiło. - wzruszył ramionami - Choć nie pogardzę towarzystwem. Uśmiechnęłam się lekko na te słowa. Uroczy chłopak.

Chwila moment. On miał na myśli moje towarzystwo? Nie no... Już to przerabialiśmy. Nic by z tego nie wyszło. Jedynie narobiłam mu złudnych nadziei.

-Bardzo chętnie. - zaśmiałam się sztucznie - Tyle, że ja mam już plany na dziś. - wyznałam, odsuwając kilka włosków za ucho.

-Co? - słysząc zdziwiony ton Blaine'a, odwróciłam się w jego stronę - Tina ma randkę z Mike'iem, a ty... jakby to... Nie masz zbyt wielu przyjaciół. - przewróciłam oczami. Lepiej mieć kilku zaufanych, niż dziesiątki takich, którym nie można było ufać.

-Mam randkę. - zmyśliłam na poczekaniu.

Dwie pieczenie na jednym ogniu.

Po pierwsze, Sam zrozumie, że nie byłam nim zainteresowana.

Po drugie, idealna okazja, aby wkurzyć Blaine'a.

-Jak to randkę?

-Normalnie, braciszku. - zerknęłam na zegarek, który jasno mówił, że za dziesięć minut ósma - Raz jeszcze, przepraszam, Sam. - spojrzałam na Blondyna - Wiszę Ci piwo. - zaśmiałam się - Do domu wrócę przed północą. - dodałam, patrząc na Blaine'a. Szybko wyszłam ze szpitala.

Wyciągnęłam telefon i po raz kolejny wybrałam odpowiedni numer.

-Zmiana planów. - oznajmiłam, gdy usłyszłam, że połączenie zostało odebrane - Przyjedź po mnie do szpitala.

-Co żeś odwaliła?

-Opowiem, jak się spotkamy. - mruknęłam.

Czekał mnie ciekawy wieczór...








*******
Rozdział dziś, bo jutro będę musiała zostać dłużej w pracy 😶

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro