Chapter 17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwiazdki i komentarze mile widziane! 🖤












-Cześć. - mruknęłam, wsiadając do samochodu.

-Cześć. - zaśmiał się - Oświecisz mnie, co robiłaś w szpitalu? - uniósł brew.

-Złamałam Samowi nos... - wyznałam zażenowana, w czasie gdy chłopak wyjeżdżał z parkingu. Spojrzał na mnie kątem oka i gdy dotarło do niego, że nie żartowałam, parsknął śmiechem. - To nie jest śmieszne. - syknęłam.

-Jest. - parsknął - Ale mniejsza, wyjaśnisz mi, czemu chciałaś się spotkać?

-Sebastian, jesteś jedyną osobą, która wie, co się stało w klubie. - westchnęłam - Myślałam, że jest w porządku i nie zrobiło to na mnie wrażenia. Myliłam się. - wyznałam - Muszę z kimś porozmawiać, zanim odejdę od zmysłów.

-To ma coś wspólnego ze złamanym nosem Sama? - wydawało mi się, że usłyszałam zaniepokojenie w jego głosie - Zrobił ci coś? - pokręciłam głową.

-No właśnie nie. - jęknęłam - I dlatego jest mi tak głupio, bo... - spojrzałam przez okno i zmarszczyłam brwi - Smythe, gdzie ty mnie zabierasz? - zapytałam. Zaśmiał się pod nosem.

-Nie martw się, nie zamierzam cię porwać. - westchnął - Miałem trening i nie byłem dziś w domu. Od razu po szkole, trzy godziny na boisku i jestem wykończony. - zrobiło mi się głupio. Mogłam się upewnić, czy nie miał na dziś żadnych planów. Teraz było mi głupio...

-Wybacz, że ci zawracam głowę... - wyszeptałam.

-Kompletnie nie o to mi chodziło. - zaśmiał się - Nie ma żadnego problemu. Chciałem Ci po prostu wyjaśnić, że jedziemy do mnie. Muszę wziąć gorący prysznic i coś zjeść, bo wykituję. - westchnął - To dla ciebie jakiś problem? - pokręciłam głową.

-Nie. - odparłam natychmiastowo - Dzięki, że w ogóle znalazłeś dla mnie czas. - uśmiechnęłam się lekko, starając przekazać mu, jak wiele dla mnie robił.

-Nie ma za co. - zatrzymał się na czerwonym świetle - Chciałaś porozmawiać. - spojrzał na mnie.

-Tak. - odchrząknęłam - Myślałam, że jest dobrze...

-Ale nie jest? - domyślił się, ruszając. Pokręciłam głową.

-Wracałam do domu i poczułam jak ktoś mnie obejmuje od tyłu. Mogłam się domyślić, że to chłopak z New Directions, ale ja... - wzięłam głęboki wdech - Odwróciłam się i z całych sił wymierzyłam cios w twarz. - skończyłam. Sebastian po raz kolejny, wybuchł śmiechem, kręcąc głową.

-Chciałbym to zobaczyć. - przewróciłam oczami. Był okropnie wredny... - Myślisz, że rozmowa ci pomoże? - wzruszyłam ramionami.

-Nie wiem, czy pomoże, ale czuję, że po prostu muszę się wygadać. Nie mogę powiedzieć o tym bratu, a jeśli powiem Tinie, jest opcja, że wygada Mike'owi, a on mojemu bratu... - wyjaśniłam moje obawy.

-Jasne. - przytaknął - Rozumiem. Ależ ty masz szczęście, że mnie masz. - parsknęłam.

-Niewyobrażalne szczęście... - przewróciłam oczami.

-Nie martw się. To nic dziwnego, że jest ci ciężko.

-Nic mi się przecież nie stało... - zaoponowałam.

-Tu chodzi o sam fakt, że coś mogło się stać.

-Jestem żenująca. - zmarkotniałam.

-Nie bądź dla siebie taka surowa. - poprosił - Myślę, że niepotrzebnie trzymałaś to w sobie, zamiast po prostu o tym porozmawiać. - mruknął. Miałam ochotę parsknąć śmiechem.

-Od kiedy bawisz się w psychologa? - spytałam zaczepnie.

-Czego ja bym dla ciebie nie zrobił, Julio? - zaśmiałam się, kręcąc głową. Potrafił być uroczy. Może nie względem ludzi z Glee, ale wobec mnie był w porządku.

Zatrzymał samochód, na wjeździe przed swoim domem. Chwyciłam za klamkę i wyszłam z samochodu. Smythe szybko zatrzasnął za sobą drzwi i zablokował je. Wskazał, abym ruszyła do wejścia, idąc za mną. Otworzył przede mną drzwi do swojego domu i wpuścił mnie do środka.

Szatyn założył torbę na ramię, ściągając buty. Szybko zabrałam się za rozwiązanie sznurowadeł przy okazji rozglądając się wokół. Ten dom za każdym razem robił na mnie ogromne wrażenie.

-Masz ochotę na coś do picia? - zaproponował idąc przed siebie. Szybko zrzuciłam trampki ze stóp i ruszyłam za nim. - Sok pomarańczowy? - spytał, otwierając lodówkę.

-Poproszę. - skinęłam głową, a szatyn nalał mi soku i podał szklankę.

-Chodź. - machnął dłonią. Nie wahałam się nawet przez sekundę. Po prostu ruszyłam za nim, aż w końcu znaleźliśmy się w jego pokoju. - Rozgość się. - posłał w moją stronę uśmiech i odwrócił się w stronę szafy. Wyciągnął z niej szare dresy i znów spojrzał na mnie. - Wezmę szybki prysznic i do ciebie wracam. - skinęłam głową.

-Jasne. - mruknęłam, a Smythe zniknął za drzwiami. Usiadłam na jego łóżku, wciąż rozglądając się wokół.

Dlaczego ja w ogóle po niego zadzwoniłam? Mogłam to lepiej przemyśleć. Co zamierzałam mu powiedzieć? Powinnam była zadzwonić do Tiny...

Westchnęłam, kręcąc głową. Za późno. Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Zresztą Smythe był w temacie, a im mniej osób wiedziało tym lepiej dla mnie. Ufałam Sebastianowi na tyle, żeby wiedzieć, że skoro obiecał, że nic nikomu nie powie, to naprawdę nic nikomu nie powie.

Wstałam z łóżka i podeszłam do jednej z wiszących półek. Było na niej kilka ramek ze zdjęciami. Na jednym z nich był Sebastian, zapewne, z rodzicami, a na drugim ze Skowronkami. Jejku... Człowiek, który wymyślił te mundurki powinien dostać jakąś nagrodę. Nie dało się od nich oderwać wzorku.

Obejrzałam się w drugą stronę i ujrzałam trzy półki całkowicie zajęte przez medale i puchary. Jakby tego było mało, wszystkie były złote. Czy ten facet, kiedykolwiek, w czymkolwiek przegrał?

Puchary nie były wyłącznie za osiągnięcia muzyczne, były również za wysokie wyniki sportowe, w wielu dyscyplinach. Oraz... za wyniki w konkursach? Był przystojny, wysportowany, miał cudowny głos i był wzorowym uczniem? Toć to pierdolony ideał był. Pomijając fakt bycia gejem... Raczej u takowego byłam bez szans.

-Już jestem. - odwróciłam się w drugą stronę, aby spojrzeć na Smythe'a. Od razu zrobiło mi się gorąco, a moje policzki stały się czerwone. Ponownie miałam okazję zobaczyć Sebastiana ubranego jedynie w dresy. Co za kaloryfer... - Napatrzyłaś się już? - zaśmiałam się pod nosem, przewracając oczami. Ciężko było mnie zawstydzić, więc nie wzięłam jego słów zbytnio do siebie. Przecież wiedział jak działał na płeć przeciwną... i nie tylko płeć przeciwną. - Ośliniłaś się. - wskazał na kącik moich ust. Wytknęłam język i szybko chwyciłam za poduszkę z jego łóżka, rzucając nią w niego.

-Pieprz się, Smythe! - parsknęłam.

-Preferuję facetów, ale jednorazowo mogę zrobić wyjątek. - zaśmiał się, puszczajcie mi oczko.

-Chyba spasuję. - prychnęłam.

-Słabo kłamiesz...

-Twoje ego wyjebało poza skalę. - oboje się zaśmialiśmy.

-Chyba nie o tym chciałaś rozmawiać. - spoważniał. Wzięłam głęboki wdech.

-Szykuj się na długi monolog. - ostrzegłam. Przytaknął.

-Poczekaj, to ja zamówić pizzę. - zaproponował.

-Mądrze. - stwierdziłam, gdy szatyn wybierał numer. Czekał nas długi wieczór...







Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro