Chapter 21.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwiazdki i komentarze mile widziane, kochani! 🖤











Wróciłam do domu i od razu rzuciłam się na swoje łóżku. Nigdy nie sądziłam, że te motylki w brzuchu czy zawroty głowy to była prawda. Byłam pewna, że zakochane w sobie pary po prostu musiały podkoloryzować swoje historie miłosne. Chyba się jednak pomyliłam. Oczywiście, nigdy bym się nie przyznała do błędu i gdyby ktokowiek mnie zapytał, uparcie stałabym przy swoim. Aczkowiek... Przy Sebastianie czułam się nieco inaczej. Miałam przyspieszony oddech, moje myśli krążyły wyłącznie wokół jego osoby i tego, jak blisko mnie był w danej chwili.

Nie. To nie była miłość. Nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia ani inne głupoty tego typu. Przeznaczenie też nie wchodziło w grę... Litości, co to w ogóle za gadanie, że ktoś był mi pisany i tyle. Bzdury, aby bajki dla dzieci miały jakiś sens.

Prawda była taka, że gdy już się znalazło osobę, na której nam zależało, trzeba było wiele poświęcić. Pracować nad sobą i zrozumieć drugą połówkę. Ciągła praca nad związkiem i zrozumieniem oraz szanowaniem wartości, wyznawanych przez partnera. Innymi słowy, masa roboty. Nie chciałam tego. Nie zamierzałam się zmieniać dla kogokolwiek. Lubiłam siebie i nie chciałam zmieniać niczego w moim życiu.

Pojawił się jednak mały problem, Sebastian Smythe nie chciał wyjść z mojej głowy.

Po całym zajściu w audytorium, nie wiele udało nam się wyjaśnić, gdyż nasze usta zajęte były czymś zgoła innym niż rozmową. Czy żałowałam? Skądże. O wiele lepiej spożytkowaliśmy ten czas.

Co nie zmieniało mojego podejścia do życia. Kwiatki, serduszka, kartki walentynkowe i inne takie to nie była moja bajka. Za grosz we mnie romantyzmu i byłam pewna, że dusiłabym się w związku z kimkolwiek. Nawet jeśli byłby to cholernie seksowny, uroczy, przystojny i utalentowany Sebastian Smythe.

Kurwa. Wpadłam jak śliwka w kompot.

-Tori, musimy pogadać. - przewróciłam oczami, gdy tylko Blaine wparował do mojego pokoju. Nie zapukał. Nie spytał, czy może wejść. Typowy Blaine, który doprowadzał mnie do białej gorączki.

-Przerabialiśmy to już z tysiąc razy, braciszku. - syknęłam, podnosząc się na łóżku. Spiorunowałam bruneta wzrokiem. - Pukaj, gdy do mnie wchodzisz! - wrzasnęłam, rzucając w niego poduszką.

-Nie bądź niemiła. - parsknął, przechwytując poduszkę w locie.

-Czego chcesz, Blaine? - spojrzałam na brata, opierając się o ścianę. Rozsiadłam się wygodnie na łóżku i czekałam aż zacznie mówić.

-Sebastian nie jest dla ciebie. - Oczywiście, że tak. Jaki inny temat moglibyśmy poruszyć... Czy Smythe nie mógł znikać z mojego życia chociaż kilka minut? Czy prosiłam o zbyt wiele?

-Sebastian jest gejem. - prychnęłam. Nie zamierzałam się mieszać w życie Smythe'a. Jeśli będzie chciał to sam wyjaśni innym jakiej był orientacji, jeśli nie. Nie zamierzałam w to ingerować i przewracać jego życia do góry nogami.

-To jak na ciebie dziś patrzył świadczyło o czymś innym. - zaoponował - Że nie wspomnę o tym, jak cię całował...

-Blaine, na litość boską. Nie karzesz mi chyba, rozmawiać z tobą na temat tego, z kim i dlaczego się całuję. - jęknęłam zażenowana - To nie jest temat, na który chciałabym rozmawiać z bratem. - dodałam, krzywiąc się.

-Sebastian nie jest tym, za kogo się podaje. - przewróciłam oczami.

-Przesadzasz. - stwierdziłam - Smythe, nie jest mordercą, gwałcicielem ani... nikim w tym stylu! - wyrzuciłam ręce w górę - I to tylko mój przyjaciel. - dodałam.

-Nie patrzył na ciebie, jak na przyjaciółkę. - już otwierałam usta, aby znów zaoponować, ale nie pozwolił mi dojść do słowa - Znam cię od dnia twoich narodzin i wiem, kiedy kłamiesz, sis. - przewróciłam oczami - Patrzysz na niego inaczej niż na wszystkich innych chłopaków wokół. - miał rację. Nie mogłam tego powiedzieć na głos, ale miał rację. To mnie bolało.

-Słuchaj. Mogę cie uspokoić. Między mną a Smythem, niczego nie było. Niczego nie ma. I niczego nie będzie... - zaśmiałam się - To mój przyjaciel. - lekko wzruszyłam ramionami - On, pomógł mi w czymś, czego nikt inny nie wie. Był, kiedy tego potrzebowałam.

-Coś się stało? - widząc jego zmartwioną minę, wiedziałam, że dobrze zrobiłam, że nic mu nie powiedziałam o wydarzeniach z klubu. Przeżywałby...

-Nie. Po prostu... wpakowałam się w kłopoty i mi pomógł. Cała historia mojej relacji z Smythem. Nie dopowiadaj sobie więcej. - poprosiłam.

-Ale pocałunek ci się podobał. - poruszył sugestywnie brwiami.

-Tak. Skoro tak bardzo chcesz o tym słuchać to...

-Nie! - wrzasnął, zrywając się z krzesła.

O nie, braciszku. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Ty zacząłeś, więc ja powinnam to skończyć.

-Sebastian jest boski. - ruszyłam za nim, gdy wychodził z mojego pokoju.

-Zamilcz! - jęknął błagalnie, ruszając wzdłuż korytarza w stronę swojego pokoju.

-Genialnie całuje. To zdecydowanie osoba, która lubi dominować. Nawet przez chwilę nie pozwolił mi...

-Tori, na Odyna! Błagam, zamkjij się! Już nigdy więcej o niego nie zapytam, przysięgam. Tylko proszę przestań. - parsknęłam, kręcąc głową. Przekroczył próg swojego pokoju, ale nim zamknął drzwi, wpakowałam do jego sypialni.

-Jestem ciekawa, co jeszcze potrafi zrobić...

-Nie powiesz tego! - wrzasnął niczym oparzony - Ew! Ew! Ew! - widząc jego zdegustowaną minę, zrozumiałam, że wyobraził sobie zbyt wiele.

- Czyżby twoja bujna wyobraźnia dała o sobie znać? - zakpiłam, wychodząc z jego pokoju. Miałam niezłą satysfakcję, zwłaszcza z końca naszej rozmowy.

Teraz, musiałam jedynie wymyślić, co powinnam była zrobić w sprawie Smythe'a. Nie miałam, jak go unikać ze względu na próby, ale w jego towarzystwie odbierało mi zdolność logicznego myślenia. Nie mogłam na to pozwolić.









Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro