Chapter 27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwiazdki i komentarze mile widziane, kochani! 💋












Jęknęłam po raz kolejny i oparłam głowę o kolana. Od ponad godziny mieliśmy próbę, a ja ze wszystkich sił starałam się nie wybuchnąć. Rachel znów była wnerwiająca, irytująca i rozgadana. Była... Po prostu sobą, a ja miałam dość, jak zwykle.

Kurt i Finn wzięli sobie za cel bronienie jej od wszelkich głupich komentarzy ze strony Pucka, Santany i Huntera. Natomiast ja i Sebastian ze wszystkich sił staraliśmy się być cicho i nie rzucić jakimś głupim tekstem.

Miałam nadzieję, że Sebastian szybciej pęknie. Myliłam się. Za cel wziął sobie wygranie tego głupiego zakładu, a ja z sekundę na sekundę miałam coraz bardziej dość.

W dodatku ustaliliśmy, że nikomu o zakładzie nie powiemy, co było dodatkowym utrudnieniem, gdyż inni nie rozumieli naszego dziwnego zachowania.

-Tori, wszystko w porządku? - lekko uniosłam głowę, aby spojrzeć na brata. Siedziałam skulona w kącie, z nadzieją, że ta nieszczęsna próba się w końcu skończy, a ja będę mogła wrócić do domu.

-Wszystko super. - prychnęłam, starając się uśmiechnąć. Widząc minę Blaine'a zrozumiałam, że zamiast uśmiechu wyszedł mi jakiś grymas.

-Chcesz pogadać? - nie, braciszku. Nie chciałam gadać. Chciałam zezwać Rachel i strzelić jej liścia w twarz. Tylko tyle.

-Nie. - odparłam najspokojniej, jak potrafiłam.

-Czy coś się stało? - pokręciłam głową - To, dlaczego siedzisz sama w kącie? - uniósł brew.

-Bo mam taką ochotę. - syknęłam - Czy możesz już wrócić do swojego chłopaka, który zamierza się rzucić na Huntera? - spytałam.

-Co? - zdziwił się.

Nie odpowiedziałam. Palcem wskazującym pokazałam na scenę za jego plecami. Hunter najwyraźniej ponownie obraził Rachel, a Kurt nie zamierzał mu tego darować. Z jednej strony to miłe, był oddanym przyjacielem. Z drugiej strony, Rachel była wyjątkowo trudna i nie sądzę, żeby zasługiwała na wsparcie...

-Cholera. - syknął i ruszył w stronę swojego chłopaka. Westchnęłam, odchylając głowę w tył. Przymknęłam oczy, biorąc kolejny głęboki wdech.

Myślałam, że ten zakład będzie dla mnie dużo przyjemniejszy.

-Nie możesz w końcu odpuścić? - słysząc znajomy głos uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam oczy. Od razu spostrzegłam Sebastiana, który wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem. - Długo zamierzasz się jeszcze męczyć? - parsknął.

-Aż wygram. - odparłam bez ogródek - Nie zrezygnuję tak łatwo, Smythe.

-Nie znam drugiej tak bardzo upartej kobiety, jak ty, Anderson. - odparował.

-Trafiła kosa na kamień, Smythe. - parsknęłam - Ze mną nie wygrasz. - posłałam mu całusa. Zaśmiał się i usiadł na podłodze obok mnie.

-Wygram. - mruknął - Tyle, że zajmie mi to trochę więcej czasu. - uśmiechnął się do mnie. Przewróciłam oczami.

-Wybacz, ale muszę cię zmartwić. - przechyliłam głowę w jego stronę - Nie wygrasz ze mną. - wydęłam usta, udając smutek. Parsknął śmiechem, kręcąc głową.

-Jesteś urocza, jeśli naprawdę wierzysz, że masz szansę wygrać. - przewróciłam oczami. Był zbyt pewny siebie.

Co najgorsze, podobało mi się to. Imponował mi pewnością siebie i odwagą. Ja potrafiłam sprawiać pozory, ale daleko mi do sposobu w jaki on sobie ze wszystkim radził.

-Jesteś najbardziej...- ugryzłam się w język. Miałam być miła dla wszystkich, co oznaczało, że musiałam być uprzejmą również wobec niego... Cholera jasna! To było trudniejsze niż się zdawało! - Nieważne. - jęknęłam, opierając czołem o kolana.

-Dawaj, nie krępuj się. Czyżbym cię irytował a może...

-Smythe, czy ty mnie prowokujesz? - uniosłam głowę, unosząc zaczepnie brew - Czyżbyś złośliwie i naumyślnie, chciał abym przegrała zakład? - udawałam zdziwienie.

-Nigdy w życiu, kochanie. - parsknął - Nie miałem nic złego na myśli. - zrobił minę zbitego psiaka. Jakim cudem ten człowiek tak dobrze kłamał i udawał? Też bym tak chciała...

-Wciskasz kit lepiej niż ja. - stwierdziłam - Szacun. - parsknęłam - Ale nie odpuszczę. Muszę wygrać ten zakład. - dodałam, uśmiechając się.

-Nie masz szans. - stwierdził pewnie. Zaśmiałam się cicho i niepewnie oparłam głowę o jego ramię.

-Nie dam ci tej satysfakcji. - mruknęłam - Wygram ten zakład choćby nie wiem, co. - dodałam.

-Po trupach do celu? - spojrzał na mnie kątem oka. Pokręciłam głową.

-Wszystko według określonych zasad i...

-Mam dość! - spojrzałam na Sama, który wyglądał na nieźle zirytowanego. Co go tak wyprowadziło z równowagi? Nigdy nie był tak nerwowy. - Skupmy się, w końcu, na tej cholernej próbie. - warknął, piorunując wzorkiem Sebastiana.

-Sam jest zazdrosny. - wyszeptał Smythe. Jego głosie wyrażał jedynie zdziwnie, jakby nie rozumiał, co sie właśnie stało. - Coś jest między tobą a Evansem? - spojrzał na mnie.

-A co? - zatrzepotałam rzęsami - Czyżby Sebastian Smythe był o mnie zazdrosny? - parsknęłam, ale mimo złośliwego tonu, mocniej się w niego wtuliłam. Lubiłam go. Może nawet więcej niż tylko lubiłam...

-Nie. - prychnął urażony - Dlaczego miałbym być zazdrosny? Przecież nawet, gdybyście się spotykali to ustaliliśmy, że możemy widywać się z innymi i...

-Nie widuję się z nikim prócz ciebie. - przerwałam mu - Ani z Samem ani z nikim innym. - dodałam. Wiedziałam, że nie musiałam mu się tłumaczyć, ale chciałam, żeby wiedział. - I nie zamierzam...

-Nie musisz mi się tłumaczyć, Tori. - uśmiechnęłam się pod nosem.

-Wiem o tym. - wyszeptałam, lekko uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy - Chciałam, żebyś wiedział. - wyjaśniłam. Przytaknął.

-Słuchaj... żeby nie było, ja... - miałam ochotę parsknąć śmiechem. Nie wymagałam od niego, żeby teraz zaczął mi się tłumaczyć. Ustaliliśmy, że to znajomość bez zobowiązań.

-Smythe, daj spokój. - przerwałam mu - Nie wymagam od ciebie nic w zamian. - puściłam mu oczko.

-Ja wiem. Mimo to, wolę żebyś wiedziała. Ustaliśmy, że możemy się widywać z innymi, ale od kiedy cię poznałem to z nikim innym się nie umówiłem. - zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się, że Sebastian był osobą, która z łatwością rezygnowała z cielesnych przyjemności.

-Dzięki, Smythe. - ponownie oparłam głowę o jego ramię, tym razem bardziej się w niego wtulając.

-Nie ma za co, Anderson. - poczułam, jak jego dłoń owinęłam się wokół mojej talii, niwelując jakikolwiek dystans między nami.

Chciałam być blisko niego. Cholera jasna! Ja naprawdę zakochałam się w Sebastianie. Nie powinno do tego dojść...











Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro