Chapter 28.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mam nadzieję, że rozdział się spodoba! 💋











-Jestem wykończona. - oznajmiłam, gdy wraz z Tiną, Santaną i Quinn wychodziłyśmy z sali - Nie sądziłam, że próby będą trwać tak długo. - jęknęłam, spoglądając na zegarek na dłoni.

Było kilka minut po północy. Spędziliśmy w tej szkole kilka, cholernie długich, godzin. Miałam dość.

Zapamiętałam już chyba wszystkie moje kwestie i rzygałam nimi. Ile razy można było poprawiać jedną scenę? Powiem wam! Piętnaście razy... Dlaczego? Bo Rachel wciąż widziała problemy w grze aktorskiej większości z nas, a mój kochany brat czepiał się dialogów, które jego zdaniem były zbyt proste...

-Twój brat zaczyna być bardziej irytujący niż Rachel. - stwierdziła Santana - Co drugie zdanie mu się nie podobało, bo było zbyt mało szekspirowskie... Cokolwiek to znaczy. - prychnęła, przewracając oczami.

-Przeczytał chyba wszystkie jego książki i jest wielkim fanem. Nie sądziłam jednak, że będzie aż tak utrudniał... - burknęłam.

-Przynajmniej wypadniemy bardzo dobrze. - Quinn szukała pozytywów - Ludziom z pewnością spodoba się fakt, że sztuka będzie wyjątkowo podobna do oryginału książki. - dodała.

-Mamy jeszcze prawie dwa miesiące przygotowań a ja już mam dość. - wyznałam - Rachel doprowadza mnie do szału. - zatrzymałyśmy się przed samochodem Lopez - A mój brat zamiast mnie wspierać to przeszkadza mu jedynie jakość scenariusza. - skrzyżowałam ręce na piersi - Brat roku. - sarknęłam.

-Nie przejmuj się, Rachel robi to tylko po to, aby cię sprowokować. Chce żebyś zrezygnowała i wtedy ona zgarnie główną rolę. - mruknęła Tina - Nie możesz odpuścić. - dodała pewnie.

-Mam wrażenie, że ona nie robi tego celowo. Pragnie sławy tak bardzo, że zrobi wszystko, aby osiągnąć cel. Nie zważa na innych, ale nie chce ich krzywdy. Ona chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo rani innych. - wzruszyłam ramionami.

-To nie jest wytłumaczenie, Tori. - prychnęła Lopez - Niezależnie od tego, czy chce dobrze, czy nie, działa innym na nerwy i jest cholernie egoistyczna. - przytaknęłam. To była prawda.

-W każdym razie... Myślę, że gdyby zrozumiała, że troszkę przesadza i przystopowała to dałoby się z nią dogadać. - stwierdziłam - Choć aktualnie nie mogę na nią patrzeć...

-Prędzej świnie zaczną latać nim Rachel zrozumie, że jest nieznośna... - parsknęła Santana. Miała trochę racji.

-Dobra, laski. - ponownie spojrzałam na zegarek - Ja się zbieram, muszę jeszcze wejść do sklepu po coś do jedzenia, bo inaczej zwariuje. - westchnęłam. Szybko cmoknęłam Santanę w policzek, później zrobiłam to samo z Quinn i Tiną. - Jedź ostrożnie. - mruknęłam w stronę Santany.

-Jak zawsze. - puściła mi oczko - Jeśli chcesz to mogę cię podrzucić. - zaproponowała.

-Nie ma potrzeby, do sklepu mam jakieś dziesięć minut, a do domu nie więcej niż dwadzieścia. - wzruszyłam ramionami - Bez problemu się przejdę. - dodałam i poprawiłam torbę na ramieniu. Uśmiechnęłam się do dziewczyn i odwróciłam w drugą stronę, aby ruszyć w stronę domu.

Najpierw jedzenie. Byłam tak cholernie głodna...

-Mało ci problemów, skarbie? - uśmiech niemal od razu zagościł na mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, do kogo należał głos.

-Znowu ty. - odwróciłam się w stronę Sebastiana, krzyżując ręce na piersi - Zaczynam myśleć, że nie możesz beze mnie żyć. - parsknęłam.

-Jest po północy, a tobie zachciało się spaceru? - podszedł do mnie - Nie obiecałaś, że będziesz grzeczna i nie będziesz pakować się w tarapaty? - lekko uniósł prawą brew. Uroczy był, gdy się o mnie martwił.

-Smythe, jestem po prostu głodna i zmierzam iść na hot doga. - zaśmiałam się - Tyle. Nie zamierzam się włóczyć po niebezpiecznych dzielnicach ani nic w tym stylu. - wyjaśniłam, ogarniając kosmyk włosów z twarzy - Skończyłeś przesłuchanie? - przytaknął. Wyciągnął dłoń z kieszeni spodni i pomachał kluczem od samochodu przed moją twarzą.

-Mam lepszy pomysł niż hot dog z jakiegoś marketu. - parsknął - Moja mama zrobiła dziś na kolację lasagne, a że spóźniłem się na posiłek jakieś... - zerknął na wyświetlacz telefonu - cztery godziny. - zaśmiał się - To musiałbym jeść sam. Masz ochotę do mnie dołączyć? - nie potrafiłam się powstrzymać od uśmiechu, to było silniejsze ode mnie.

-Proponujesz mi kolejną randkę, Smythe? - parsknęłam.

-Oferta ze śniadaniem. - poruszał sugestywnie brwiami. Nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową. Zagryzłam dolną wargę, patrząc mu w oczy.

-Wyglądasz jakbyś był pewny, że się zgodzę. - zakpiłam, widząc jego uśmiech na twarzy. Wpatrywał się we mnie, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Na jego twarzy widniał szyderczy uśmiech. Jego postawa jasno mówiła, że był pewny siebie i wiedział, że wygra.

-Kochanie, oboje wiemy, że nie jesteś w stanie mi odmówić. - zaśmiał się. Pokręciłam głową.

-Twoje ego wyjebało poza skalę... - przewróciłam oczami - Przykro mi, Smythe, ale ja nie będę kolejną panienką, która...

-Jeśli już, to byłabyś pierwszą. - przerwał mi - Ostatnio z dziewczyną spotkałem się cztery lata temu. Wtedy myślałem, że jestem hetero. Później zrozumiałem, że jednak nie... A teraz pojawiłaś się ty. - parsknął - W każdym razie, nie byłabyś kolejną. - jejku, on był taki uroczy.

Dlaczego pierwszy facet, który podobał mi się tak bardzo, musiał należeć do grupy, tak zwanych, niegrzecznych chłopców. Nie ułatwiał mi życia...

-Uroczo. - sarknęłam - Więc byłabym pierwszą dziewczyną w twojej sypialni? - udałam zainteresowanie.

-Skarbie, ja tylko proponowałem śniadanie, nie mówiłem nic o mojej sypialni. - słysząc to spaliłam buraka. Cholera jasna! Źle zinterpretowałam jego słowa. Niezręcznie...

Spuściłam głowę w dół, aby nie patrzeć mu w oczy. Ja się nie rumieniłam. Nie byłam tchórzem! Nie reagowałam tak na żadnego chłopaka! Tak nie powinno być.

-Żartuję. - szybko zmniejszył dystans między nami i przyciągnął mnie do siebie, mocno obejmując. Uśmiechnęłam się pod nosem i owinęłam ręce wokół jej pasa, wtulając się w jego klatkę piersiową. Wzięłam głęboki wdech, a do mojego nosa dotarł cudowny zapach wody kolońskiej Smythe'a i mięty. Cudowna mieszanka. - To jak, jedziemy do mnie? - lekko skinęłam głową.

-Ale jeśli będę miała przez to problemy, to ty będziesz się tłumaczył moim rodzicom. - uprzedziłam. Zaśmiał się i pokiwał głową.

-Co tylko zapragniesz. - puścił mi oczko. Owinął ramię wokół mojej talii i przyciągnął do swojego boku, jednocześnie zmuszając mnie do ruszenie w stronę jego samochodu.

-Mój brat cię zabije... - parsknęłam.

-Poradzę sobie z nim. - stwierdził pewnie - Powinienem cię uprzedzić - otworzył przede mną drzwi swojego auta - że jeśli moi rodzice cię zobaczą to oszaleją. - zajęłam miejsce, a szatyn zatrzasnął za mną drzwi i obszedł samochód, aby po chwili usiąść za kierownicą - Oboje twierdzili, że nie przeszkadza im, że jestem gejem, ale gdy powiedziałem, że mam na oku pewną dziewczynę... - zawahał się - Oszaleli z radości... - zaśmiał się - Nigdy nie mieli problemu do mojej orientacji, ale... Chyba jednak wolą mnie w towarzystwie dziewczyn. - parsknął.

-Ważne, że nigdy cię za nic nie osądzali. - uśmiechnęłam się do niego. Przytaknął.

Chwyciłam za torebkę i wyciągnęłam z niej telefon.

-Teraz siedź cicho. - poprosiłam - Dzwonię do rodziców i będę kłamać. - wyjaśniłam, widząc jego pytające spojrzenie.

Czekała mnie ciekawa noc...












*********
Będzie się działo ⬇️

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro