Chapter 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwiazdki i komentarze mile widziane, moi kochani! 💋










-Sam, uspokój się. - poprosiłam, gdy znaleźliśmy się przed wejściem do Lima Bean.

-Jeden z nich próbował oślepić twojego brata! - zbulwersował się.

Technicznie rzecz biorąc, to z tego, co słyszałam to koktajl był dla Kurta. Także, słynny Sebastian Smythe chciał oślepić Kurta a nie mojego brata, ale to szczegół.

-To teraz nieważne. Musimy się jakoś z nimi dogadać, a żeby to się udało, musimy przestać żyć przeszłością. - westchnęłam, chwytając za klamkę. Popchnęłam drzwi i weszliśmy do środka.

Do mojego nosa szybko dotarł charakterystyczny aromat kawy. Nie byłam uzależniona i żyłam bez kawy, ale lubiłam ten napój. Przynajmniej raz na jakiś czas.

-Tam są. - wskazał na dwóch chłopaków przy stoliku.

Od razu zeskanowałam ich wzorkiem. Oboje byli podobnej postury, ubrani w charakterystyczne mundurki, które moim zdaniem dodawały im seksapilu.

Nieważne, co o nich myślałam. Musialam przyznać, że byli cholernie seksowni i to już na pierwszy rzut oka. To zdecydowanie typ facet, który był warty grzechu.

-Chodźmy. - westchnęłam.

Minęłam Sama i ruszyłam do stolika przy którym siedzieli.

-Cześć. - uśmiechnęłam się lekko, starając się zamaskować nerwy.

Oboje unieśli głowy w górę i zeskanowali mnie wzrokiem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale silnie walczyłam, aby nie opuścić głowy. Musiałam pokazać, że to spotkanie to dla mnie nic wielkiego.

-Cześć. - pierwszy w końcu przerwał panującą ciszę i wstał z miejsca, aby wyciągnąć dłoń w moją stronę - Hunter Clarington. - uścisnęłam jego dłoń.

-Victoria Anderson. - odparł.

-Sebastian Smythe. - przeniosłam wzrok na drugiego. Stał naprzeciwko mnie z uśmiechem na ustach. Chwyciłam jego dłoń, ale nim zdążyłam ją uścisnąć, uniósł ją w górę i złożył delikatny pocałunek na wierzchu. Dobra, tego się nie spodziewałam.

-Victoria Anderson. - powtórzyłam - Miło poznać. - dodałam po chwili.

-Przyjemność po mojej stronie. - odparł zielonooki. Ciekawa z niego postać...

-My się już znamy. - burknął Sam, piorunując Sebastiana wzrokiem. Uroczo. - Ale ciebie nie kojarzę. - spojrzał na Huntera.

-Dołączyłem do Dalton w tym roku. Miałem zostać kapitanem Skowronków, ale ktoś - spojrzał wymownie na Sebastiana - mi to skutecznie uniemożliwił. - prychnął.

Smythe uśmiechnął się pod nosem, lekko wzruszając ramionami.

-Cóż mogę rzec? - uśmiechnął się szerzej - Mam talent. - przewróciłam oczami.

-Jeden palant więcej... - prychnął pod nosem Sam. Miałam ochotę go strzelić. Póki co, jedyną osobą wrogo nastawioną był Sam i mogło nam to przysporzyć problemów.

-Słucham?! - Clarington poderwał się z miejsca. Niedobrze. Bardzo bardzo niedobrze.

-Nic! - chwyciłam Sama za ramię i zmusiłam, aby usiadł. Szybko zajęłam miejsce obok niego. - On nic nie mówił. - dodałam, starając się opanować sytuację.

-Załatwmy to szybko. - westchnął Sebastian - Wszyscy mamy taką samą ochotę, aby tu siedzieć. Im szybciej uzgodnimy, co i jak tym lepiej. - wzruszył ramionami. Miał rację.

-Zgadzam się. - poparłam go - Ustalmy w jakie dni możemy robić próby i gdzie można je robić.

-A wiecie jaką sztukę wystawiamy? - zapytał Hunter. Głupia sytuacja... Nikt nam nie powiedział, a ja nie pomyślałam, żeby zapytać.

-Ja nic nie wiem. - wyznałam.

-Ja też. - burknął Sam.

-To wiemy tyle samo. - prychnął Smythe - Ale okay, skupmy się na tym, co najważniejsze. W jakie dni macie czas? - westchnęłam.

Problematyczna kwestia. Każdy z New Directions był w stanie z czegoś zrezygnować, ale Rachel upierała się, że nie odpuści żadnych swoich dodatkowych zajęć. Ta dziewczyna była wyjątkowo trudna w obyciu...

-To ja jeszcze zamówię sobie kawę. - Hunter wstał z krzesła, poprawiając marynarkę - Coś dla was? - zaskoczył mnie.

-Weź mi Americano. - mruknął Sebastian. Szatyn przeniósł wzrok z przyjaciela na mnie.

Przełknęłam gulę w gardle.

-Latte Macchiato, jeśli to nie problem. - uśmiechnęłam się lekko. Skinął głową i odszedł. Najwyraźniej Sam nie zasłużył na kawę...

-Nie boisz się, że coś ci tam dosypie? - spojrzałam na przyjaciela.

-W ten sposób się z nimi się dogadamy... - Nie skończyłam, gdyż blondyn poderwał się z miejsca i ruszył za Hunterem. Jęknęłam, zsuwając się niżej na krześle.

-Twój przyjaciel za nami nie przepada. - spojrzałam na szatyna, na którego twarzy widniał uśmieszek.

-Wcale mu się nie dziwię. W zeszłym roku solidnie dałeś im popalić. - wypomiałam mu ostatnie zawody regionalne.

-Tak, faktycznie. - zgodził się - Aczkowiek wyszli zwycięsko, więc nie wiem, po co wyciągać brudy przeszłości.

-Pozwól, że to przemilczę. - odparłam.

-Mogę cię o coś spytać? - wypalił nagle. Zaskoczona niepewnie skinęłam głową. Chyba nie miałam zbyt wiele do stracenia. - Dlaczego ze mną rozmawiasz? W sensie... Wiesz, co przeze mnie spotkało twojego brata, a mimo to nie traktujesz mnie z góry. - ponownie tego dnia dał radę mnie zaskoczyć.

-Co mam ci powiedzieć? Słyszałam, że przeprosiłeś. Dedykowałeś występ Karofky'emu. Chyba nie jesteś aż taki straszny. - zaśmiałam się.

-Chyba? - starał się mnie podpuścić.

-Wolę nie chwalić dnia przed zachodem słońca. - odparłam i obejrzałam się w drugą stronę. Sam wyraźnie kłócił się z Hunterem. Westchnęłam i przeniosłam wzrok na Sebastiana. - Czeka nas długi dzień. - przytaknął, wciąż wpatrując się w Huntera i Sama.

Kwestia trudniejsza niż mi się zdawało...







Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro