Ranpoe Sherlock Holmes AU

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed przeczytaniem: Ów tekst został napisany przeze mnie już w 2017 roku. Wówczas jako zakochana w twórczości A. C. Doyla małolata eksperymentowałam ze stylem starając się naśladować swego mistrza. Nie jest on idealny - zdaję sobie z tego sprawę, ale traktuję go jako coś, co jest mi bliskie. Nie zamierzam również zmieniać jego formy. Chcę, żeby właśnie taki pozostał, albowiem jako dziecko przelałam w niego całą moją pasję do literatury kryminalnej oraz książek o seryjnych mordercach. Niedawno otrzymałam bana na Facebooku za zmianę profilowego na zdjęcie sekcyjne Elisabeth Short, a więc moja fascynacja tematem nigdy nie zmalała. Wierzę, że dziś po przeczytaniu książek Billa Bassa byłabym w stanie lepiej opisać ślady na ciałach ofiar. Każdemu zaintrygowanemu tematyką polecam autora : )


          W moim najlepszym przyjacielu Ranpo zawsze uderzała mnie pewna przedziwna, rażąca mą osobę niedorzeczność; niedorzeczność ta sprawiała, iż wszelaka persona znajdująca się w jego zaszczytnym towarzystwie zdawała się być jedynie drobnym, niemającym większego znaczenia, pyłkiem błąkającym się po zakątkach olbrzymiego i obfitującego w zło wszechświata. Prócz tego, niewątpliwie zastanawiała mnie również osobliwa sprzeczność, w której to niezwykle dokładny, schludny oraz wzorowy w swym ubiorze człowiek, był jednocześnie nieznośny, wyjątkowo próżny i nieporządny. Z powodzeniem mógłby doprowadzić do rzewnej rozpaczy słynące z olbrzymiej wrażliwości damy, o szlachetnym urodzeniu, bądź dżentelmenów zajmujących wysokie stanowiska rządowe.

Ja, Edgar Allan Poe nigdy nie uchodziłem za wzór cnót wszelakich, jednakże trzymanie najlepszego sortu marcepanu w pantoflu perskim, mogło w Londynie, stolicy Królestwa Brytyjskiego uchodzić jedynie za przejaw infantylnej niesubordynacji względem przyjętych norm społecznych.

Gdy przeglądam cztery opasłe zbiory zebranych w wysokie stosy manuskryptów, które to odnalazły w nich swe stałe miejsce, zaraz po wypluciu przez machinę używaną głównie przez maszynistki(1), oczyma duszy dane mi było ujrzeć fragmenty mglistych wspomnień dotyczących przełomowego Bożego Narodzenia 1891 roku. Naznaczony niewinną - w porównaniu do późniejszych zbrodni incydent, będący prologiem wielu nierozwikłanych morderstw spędzał sen z powiek jednego z najznamienitszych inspektorów Scotland Yardu ­­­— Douglasa.

Stronice, na których to z lubością opisywałem wszelakie przygody, w jakich to ku uciesze mych wiernych czytelników miałem okazję uczestniczyć nigdy nie opiewały w tak przerażający finał, jak rzecz zwana przez mego starego przyjaciela Ranpo "Sprawą Jedwabnika". Szczegóły tejże historii w dalszym ciągu są na tyle mroczne i tajne, że niektóre fakty dla dobra spragnionych kryminału odbiorców zataję.

Krwawy początek będący nieodzownym elementem każdej sprawy mającej wątek kryminalny, oraz sam czarny charakter, jakim to był nieuchwytny do tej pory Jedwabnik, ku memu najszczerszemu zdziwieniu przerosły me najśmielsze oczekiwania. W momencie, w którym to doszło do wstrząsającego morderstwa przechadzających się po parkowych uliczkach narzeczeństwa Jane Morrison oraz Petera Müllera - Niemców angielskiego pochodzenia, żaden prawy obywatel tegoż olbrzymiego miasta, a nawet najgorsza bezwstydnica - jedna z bogiń miłości Whitechapel, powielająca Londyńskie plotki nie mieli pojęcia o nadciągającym zagrożeniu.

Wspomniane wcześniej przeze mnie morderstwo mające miejsce w nocy z 23, na 24 grudnia, było jedynie początkiem tego, co miało wydarzyć się w Dzień Nowego Roku. Niemniej jednak zdarzenia z Hyde Parku mimo, iż okazały się być dopiero początkiem, wstrząsnęły łaknącym sprawiedliwości ludem.

Gdy wezwani przez przedstawicieli Scotland Yardu Edogawa i ja stawiliśmy się na miejscu rzeźni uliczki, pasy zieleni oraz drogi pokryte były białym, miękkim puchem. Witryny sklepowe opiewały w ostrokrzew, złote łańcuchy i jemiołę. Z chrap koni zaprzęgniętych do dorożki, którą przybyliśmy wylatywały kłęby pary, które to przypominały wszystkim obecnym na dworzu o wszechobecnym zimnie.

Mimo Wigilii, w salonie mieszkania 221 „b" próżno było doszukać się wspomnianych przeze mnie powyżej elementów kojarzących się większości ludzi z Bożym Narodzeniem. Radość związana ze świętami, oraz potrzeba dzielenia się nią z rodziną były dla Ranpo obcym uczuciem, co w mym uznaniu było jedynie smutnym dowodem na brak czułości, jaki cechował jego łaknącą atencji personę.

Mój druh bez zbędnych pytań oraz konwenansów natychmiast rozpoczął obchód miejsca zbrodni. Oględziny dwóch zmasakrowanych ciał kochanków pozostawił na koniec. Ku memu najszczerszemu zdumieniu przywiązani byli do siebie nie tylko łączącym ich za życia uczuciem, ale i jedwabiem. Dokładniej mówiąc, była to długa na około dwa metry tasiemka, mająca popularny wśród dam odcień róży o karminowych płatkach.

— Ta odrażająca zbrodnia została popełniona krótko po jedenastej w nocy. Świadczy o tym wygląd obrażeń, jakie zostały zadane, do których nie zdążyło dostać się jeszcze niszczące dowody robactwo. — rzekł w końcu lubujący się w każdego rodzaju słodyczach detektyw rozpoczynając osąd nieznoszącym sprzeciwu tonem — Morderca czekał na swe przypadkowe ofiary w tym oto gąszczu — powiedział wskazując gestem na zielone mimo środka zimy krzewy iglaste.

Technicy oraz inspektorzy policji z największą uwagą słuchali wywodu, jaki ku ich uciesze serwował im najznamienitszy, znany w całym mieście Edogawa, którego z uniżeniem gościli na miejscu przestępstwa.

— Sprawca objawił się, gdy tylko para zdołała przejść obok jego kryjówki. Rozpoczął ostrzał niemal natychmiast. Pierwotnie trafił Patera Müllera w nogę. Uniemożliwiło mu to poruszanie się i spowodowało upadek. Następnie podszedł do jego osoby i z małej odległości postrzelił go w tył czaszki powodując zgon natychmiastowy. — urzeczony słuchałem z największą uwagą spostrzeżeń Edogawy i z niecierpliwością czekałem, aż przejdzie do dokładnego omówienia przypadku Jane Morrison, której to zwłoki wyglądały równie przerażająco.

— Kobieta zaś, zdążyła uciec na około trzy metry od miejsca powalenia na ziemię jej nieżyjącego lubego. Szybko została dogoniona. Jej powabne ciało rozerwano na strzępy dzięki pięciu, idealnie wygospodarowanym kulom. Wystrzelono je z pistoletu o popularnym kalibrze 20.

Kontynuował swą błyskotliwą wypowiedź czytając z ciała białogłowy niczym z otwartej księgi, z której to najznamienitsze umysły świata czerpały wiedzę dotyczącą największych tajemnic, tym samym rozwiązując je i mieląc w drobny mak.

— Mimo, iż padający śnieg zakrył ślady jakie pozostawił po sobie sprawca, stwierdzam że — tu urwał by spojrzeć w stronę asystenta śledczego prowadzącego tą oto farsę znaną ludziom pod nazwą śledztwa dotyczącego zabójstwa pierwszego stopnia — Doprawdy, Anderson, nie musisz szeptać — rzekł ze stoickim spokojem torturując spojrzeniem zielonych oczu młodego mężczyznę, którego widziałem w towarzystwie Douglasa po raz pierwszy — Mimo, iż dopiero co awansowałeś na stanowisko śledczego, Anderson radziłbym ci uważnie słuchać, a następnie me słowa transmutować w wiedzę. Od niej właśnie zależą wyniki twego porucznika.

Stwierdzenie to wywarło na młodym mężczyźnie niemałe wrażenie, ponieważ podczas dalszej części monologu najtęższego umysłu, który mógł konkurować jedynie z najbardziej zwyrodniałymi zbrodniarzami ów mężczyzna nie ośmielił się wydusić z siebie żadnego słowa.

Z perspektywy persony obeznanej z tematem, byłem w stanie stwierdzić, iż mowa Ranpo zawierała najszczerszą prawdę, której to nie zdołali ujrzeć mężczyźni pracujący od rana przy ciałach zakochanej pary.

— A ty, mój drogi Edgarze? — zwrócił się do mnie — Jakież to wysnułeś wnioski? Mam nadzieję, że słuchałeś uważnie. Twe spojrzenie jest elementarnym punktem każdego z mych śledztw — powiedział budując krótkie, treściwe zdania, które były dla niego tak charakterystyczne i częste, jeśli nie prawił w danej chwili o sprawie.

Spojrzałem ponownie na zwłoki obojga zmarłych i z obrzydzeniem stwierdziłem, iż me oczy nigdy wcześniej nie widziały tak okropnej zbrodni. Miejskie legendy o Kubie Rozpruwaczu były jedynie przerażającą namiastką tego, co dane było mi ujrzeć.

— Zgadzam się z twymi stwierdzeniami, mój drogi — odezwałem się w końcu, po czym kontynuowałem.

***

— Co sądzisz o owej zbrodni, dzięki której to ustały czasy nudy i spokoju na Baker Street? — zapytałem przyjaciela zaraz po przekroczeniu granicy parku, i oddaleniu się od pałętających się wszędzie śledczych.

— Jest to niezmiernie ciekawy przypadek, mój drogi Edgarze. Zaspokoję twą mile widzianą ciekawość i pozwolę ci rozwinąć detektywistyczne horyzonty: nie wiemy jeszcze, czy w tymże przypadku mamy do czynienia z przestępcą równie sprytnym jak Dostoyevsky, czy tylko z kimś pokroju Fritzgeralda. Nie mamy nic prócz ciał — powiedział wsiadając do ciemnej dorożki.

— Cóż więc zamierzasz?

— Poczekam.

— Toż to niedorzeczne! — oburzyłem się natychmiastowo — Czekanie na kolejne potencjalne ofiary, które to zakończą swój żywot w sposób podobny do tegoż, jest dla mnie przejawem nieczułości i braku ludzkich odruchów z twej strony.

— Taka jest moja decyzja. Obawiam się, że już niedługo dostaniemy w swe ręce pięć pestek pomarańczy(2), bądź inne ostrzeżenie. Sprawa, z którą to mamy do czynienia może okazać się szczytem paskudnej góry lodowej, a teraz mój drogi skrybo, zamilcz.

Do zwyczajów Edogawy nie należało grzeczne kończenie rozmowy, którym to posłużyłby się dobrze wychowany obywatel. Ten fakt niejednokrotnie sprawiał, iż potencjalni klienci opuszczali mieszkanie 221 „b" z mieszanymi odczuciami w stosunku do detektywa. Sam Ranpo niejednokrotnie mówił, iż nie jest bohaterem. Traktował siebie jako jedynie łaknącego zawiłych zagadek człowieka, a konwenanse nie należały do jego specjalności. Niejednokrotnie powtarzał, iż to ja wykreowałem go jako stricte idealną postać literacką, jaka nigdy nie miała odzwierciedlenia w jego osobie. Uczucia były mu obcą grą, z której to korzystali jedynie przegrani, dlatego też nigdy nie oddał się namiętności. Jedyne do czego był zdolny, to do chłodnych, niepozostawiające na ludziach suchej nitki dedukcji, które to wysnuwał w najmniej odpowiednich momentach.

Droga zaśnieżonymi ulicami szczytu świata jakim, to był Londyn w mroźny, grudniowy poranek mogła zostać ochrzczona jedynie mianem najgorszej katorgi. Konie ciągnące nasz powóz ciężko dyszały walcząc z białymi pułapkami, które to czyhały na ich drodze. Śliskie, lodowe podłoże sprawiało, iż koła nie miały odpowiedniej przyczepności, a prędkość, z którą poruszaliśmy się była godna pożałowania. Mimo owych utrudnień, detektyw rzadko wracał do domu na piechotę. Nigdy również nie podróżował sam, a ja do dzisiaj nigdy nie dowiedziałem się z jakiegóż to powodu.

Gdy w końcu dotarliśmy do celu, drzwi do domu naszej gosposi otworzyły się na całą szerokość wpuszczając zimne powietrze do korytarza. Właściciel pijalni herbaty - Mike Jason jak co dzień wręczył mi poranną gazetę. Przez długi czas byłem święcie przekonany, iż niechęć do mnie ze strony sąsiadów była spowodowana zachowaniami mojego kłopotliwego współlokatora. Prawdą było, iż Edogawa zwykł bawić się szklanymi kulkami o trzeciej w nocy z moim szopem, którego traktowałem jak członka rodziny - Karlem, urządzał polowania w mieszkaniu a me wielokrotne rozmowy ze zdenerwowanym Mikiem potwierdziły tą tezę.

— Obawiam się, drogi panie Poe, iż pański przyjaciel, nie jest dzisiejszego dnia w najlepszym nastroju. Mam nadzieję, że artykuł zaadresowany bezpośrednio do niego ożywi jego błądzący w odmętach pustki umysł — powiedział z uśmiechem rozcierając zamarznięte od panującego wokół zimna dłonie, które jako jedyne wraz z nosem i parą świńskich, czarnych oczu wystawały spod jego obfitego płaszcza oraz cylindra.

— Widzę, że wieści niebywale szybko się rozchodzą — odparłem — Ja i Edogawa właśnie powracamy z pierwszego od wielu tygodni wezwania w sprawie wdzięcznego, jak to on zwykł mawiać morderstwa, które mam nadzieję zadowoli detektywa — dodałem zerkając w stronę olbrzymich drzwi wejściowych domu 221, w których to chwilę temu zniknął Ranpo.

— Mam nadzieję, iż oboje mamy na myśli to samo „wdzięczne morderstwo", jednak mimo wszystko radziłbym sięgnąć po ów tekst i uraczyć się lekturą. Mnie, szaremu człowiekowi wydaje się on być ciekawym, kryminalnym zagadnieniem. Wesołych świąt! — powiedział na odchodne i zniknął za drzwiami swej pijalni.

Gdy tylko przekroczyłem próg ujrzałem zaufanego, młodego pracownika mego przyjaciela. Chłopiec na posyłki imieniem Kenji, którego od wieków nie dane mi było ujrzeć na Baker Street powitał mnie potrząsając mą zimną dłonią.

— Nic się pani nie zmienił, panie Poe — powiedział zatrzymując mnie tym samym w korytarzu, tuż obok wieszaka na kapelusze.

— Ty również Kenji — odparłem i ruszyłem pędem w stronę siedemnastu schodów prowadzących na piętro do wynajmowanego przez nas mieszkania, które to było miejscem szczególnym dla mnie oraz mych niezrównanych czytelników.

Kenji doprawdy nie zmienił się od naszego ostatniego spotkania. Nadal był wysokim, jednak mimo to wyjątkowo szczupłym piętnastolatkiem o słomianych kędziorach, oraz wyjątkowo charakterystycznym nosie pokrytym pomarańczowymi piegami. Jego macocha, którą to niejednokrotnie widywałem na ulicy, i która od śmierci matki chłopaka przeznaczała wszystkie swoje pieniądze na jego wykształcenie nie była majętną osobistością należącą do śmietanki towarzyskiej Londynu. Snobistyczni lordowie i wszelkiego rodzaju primadonny mające status najprawdziwszych gwiazd nigdy nie wpuściłyby na swe salony owej przemiłej, biednej kobiety, dlatego właśnie jej syn pracował dla Edogawy.

Zdjąłem brązowy kapelusz okraszony białym puchem, oraz długi, kraciasty płaszcz w tym samym kolorze. Do należytego ładu po opisywanych przeze mnie na łamach gazet eskapadach, jakie dane było mi przeżywać w towarzystwie mego przyjaciela zawsze doprowadzała go znajoma Edogawy – Yosano Akiko skromna służąca w domu pewnej lady. Rozsiadłem się wygodnie w wysłużonym fotelu naprzeciwko Ranpo, który z prędkością wystrzelonej z łuku strzały wychylił szklankę swej ulubionej herbaty z mlekiem, która jak mawiał: rozjaśniała spowity mgłą umysł. Natychmiast zabrałem się za dokładną lustrację gazety, a wyraz twarzy jaki mi przy tym towarzyszył, sprawił, iż prędko wzbudziłem uwagę zamyślonego towarzysza.

— Edgarze, cóż jest takiego niezwykłego w tejże rzeczy nieożywionej, znanej już chyba od czasów wynalezienia druku przez Gutenberga? — zapytał, a ja natychmiast podałem mu mój egzemplarz Stranda.

Wydanie, jakie miałem przed oczyma głosiło niezwykłe fakty, do których ku memu najszczerszemu przerażeniu mieli dostęp jedynie śledczy, ja oraz detektyw doradczy zajmujący miejsce naprzeciwko mnie.

Artykuł opowiadał społeczności Londyńskiej o niesłychanej zbrodni mającej miejsce w parku, do którego to każdy londyńczyk miał dostęp. Już chciałem uznać dziennikarzy za wyjątkowo sprytnych, gdyby nie opublikowana kopia listu, który -  jak głosił wydawca został dostarczony rano, jeszcze przed wydrukiem numeru.

Z piekieł (3)

P. Edogawa

Panie Edogawa, posyłam Panu zagadkę do rozwiązania, która będzie niemałym wyzwaniem dla Pańskiego umysłu. To ja ośmieliłem się zabić parę odnalezioną w parku. Upolowałem ich kulami z pistoletu o kalibrze 20. Dokładnie obserwowałem Pańską osobę snującą hipotezy z pobliskiej budki strażnika. Doprawdy nie wiem, czy Scotland Yard zrobił się leniwy i na tyle nieudolny, że mimo zaistniałych wydarzeń nie zdecydował się na dokładne przeszukanie parku, a tym samym zezwolił na przebywanie na jego terenie obcego człowieka, czy Pan zwyczajnie zapomina o zachowaniu wszelakiej ostrożności?

Lubię zabijać ludzi (4), to sprawia mi olbrzymią przyjemność. Jest z tym o wiele więcej zabawy niż polowanie na zwierzynę. To człowiek jest najniebezpieczniejszym z boskich stworzeń. Tylko to się dla mnie liczy. Ta gra. Ten list z piekieł. To pasmo wszechobecnej śmierci.

Szukaj jedwabiu.

Podpisany: Złap Mnie Jeśli Potrafisz

Panie Edogawa

— Cóż znaczy wiadomość zawarta w tymże tekście: „szukaj jedwabiu"? — zapytałem — Toż to kpina! Sadyzm owego listu doprawdy, przyjacielu kłóci się z mymi przekonaniami — dodałem i sięgnąłem ręką po stojącą na zdobionym stoliku do kawy karafkę z burbonem.

Ku memu zdumieniu Ranpo nie wydawał się być w najmniejszym stopniu wzburzony. Uśmiechał się w stronę gazety ze znanym mi błyskiem w oku oznaczającym jedynie fakt, iż gra właśnie się rozpoczęła.


Objaśnienia pewnych terminów:

1 Maszynistki, były to kobiety, które przeszły odpowiednie w owych czasach kursy i zdolne były do obsługiwania maszyn do pisania. Przepisywały głównie dokumenty w kancelariach prawnych, gdzie najczęściej można je było spotkać.

2 Tajne stowarzyszenia z czasów Sherlocka Holmesa oraz doktora Johna H. Watsona wysyłały swym wrogom w formie ostrzeżeń pięć pestek pomarańczy, bądź inne nasiona owoców. Fakt ten został niejednokrotnie użyty przez Arthura Conan Doyla w swych opowiadaniach, a w serialu BBC „Sherlock" owego motywu użyto dwukrotnie w odcinku „Wielka gra", a także „Upiorna panna młoda".

3 Tak samo rozpoczął jeden ze swych listów do Scotland Yardu Kuba Rozpruwacz, dołączył on do niego połowę nerki jednej z ofiar. Słowa jakimi posługiwał się były równoznaczne z tym, iż pochodził z niższych warstw społecznych - śledczy za takiego również go postrzegali. Oryginał listu oraz nerka w późniejszych latach zaginęły razem z innymi przedmiotami dotyczącymi Rozpruwacza.

4 Fragment listu innego, seryjnego mordercy znanego jako Zodiak. O jego morderczych poczynaniach powstał film o tytule zaczerpniętym od jego pseudonimu; mordercy nadal nie udało się uchwycić, podobnie jak Rozpruwacza. Opis zbrodni dokonanej na parze z opowiadania to sposób, w jaki Zodiak zamordował swoje pierwsze ofiary.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro