Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powrót do domu był zbawieniem. Ucieszyłam się, gdy Pan James po dostarczeniu im przesłodzonej kawy, powiedział mi, że na dziś moja praca dobiega końca. Z bananem na twarzy opuściłam jego gabinet i zgarnęłam swoją torebkę.

— Do widzenia, panom — przesłodzonym tonem głosu, pożegnałam się z ochroniarzami, machając do nich dłonią niczym Karol III podczas koronacji na króla.

Oboje posłali mi uprzejme uśmiechy i wrócili do nudnego wpatrywania się w ekrany komputerów. Ciekawe jaka robota do nich należała. Może też nosili kawki prezesowi? A może szef miał mroczne upodobania, do których ich wykorzystywał?

Na razie mnie to tylko ciekawiło, ale liczyłam, że kiedyś poznam każdą tajemnicę skrywaną przez Harveya Jamesa.

Złapałam wolną taksówkę i podałam adres mieszkania. Mimo kilku godzin spędzonych w budynku mojej nowej pracy, czułam się zmęczona. Nigdy nie wykonywałam żadnej roboty, a jedyne obowiązki jakie do mnie należały to... idealny wygląd zawsze i wszędzie. Nie wymagano ode mnie nic więcej. No może jeszcze stosowanie się do rozkazów tatusia.

Taksówkarz podjechał pod moje mieszkanie, w tym samym momencie co biały Ford Mustang. Wydęłam wargi i rozszerzyłam oczy, bo to auto było moją słabością. Cóż, pewnie większości kobiet podobał się ten samochód, ale ja nie byłam jakaś odróżniająca się od innych. Byłam taka sama jak każda inna dziewczyna, jedyne co mogło mnie od nich wyróżniać, to moja ilość pieniędzy a ich. Tak konkretniej to nawet nie moja, bo moich rodziców ale lubiłam przyznawać sobie cudze zasługi.

Opuściłam pojazd i czekałam kto wysiądzie z białego cudeńka. Opanował mnie szok, gdy z auta wysiadł Philip w całkiem innym wydaniu niż wczoraj. Dziś miał na sobie białą koszulę, której zostawił kilka rozpiętych guzików i ciemnozielone spodnie od garnituru. Cóż, wyglądał przystojnie tak jak większośc facetów z tego miasta. Że wcześniej moja noga nigdy tutaj nie zawitała.

— No proszę. Tak się wozisz — powiedziałam z szacunkiem, podchodząc bliżej chłopaka.

— Przywitaj pełnoprawnego adwokata, który właśnie wyfrunął spod skrzydeł Nathana Wilsona. — Chłopak ukłonił się, machając w dłoni kluczykami. — A to cudeńko kupiłem za pierwszą wypłatę — wskazał brodą na samochód.

— Nathan Wilson to też takie ciacho? Dzisiaj miałam pierwszy dzień w pracy i cholera! Tutaj nie ma faceta, który jest brzydki, albo co najwyżej przeciętny!

— Iso! Jak ty byś go zobaczyła... Sam bym go przeleciał — westchnął brunet, obejmując mnie ramieniem. — No ale ślini się na widok nowej prawniczki, a ja mam Logana. — Powiedział ze smutkiem w głosie. Zachichotałam. — Ale wracając, opowiadaj o pracy.

— Harvey James to mój szef — podsumowałam.

Philip zatrzymał się w pół kroku i szeroko otworzył usta, jakby nie wierzył w słowa, które wyszły z moich ust.

— To ten sam Harvey James, przez którego wczoraj wyglądałaś jak po ostrym numerku? — odparł szokującym tonem.

Pokiwałam głową i przygryzłam wargę.

— W dodatku powiedziałam, żeby pocałował mnie w dupę, a słyszeli to jego ochroniarze.

— Ja pierdolę. Isa ty to zaczynasz z grubej rury.

Weszliśmy do budynku mieszkalnego i windą wjechaliśmy na szóste piętro, gdzie mieściły się nasze mieszkania. Po niedługiej rozmowie na korytarzu, stwierdziliśmy, że oboje odświeżymy się po tym nędznym dniu i spotkamy się wieczorem u Philipa i Logana w mieszkaniu.

Otworzyłam drzwi mieszkania i z głośnym westchnieniem weszłam do środka. Wyjęłam telefon z torebki, aby sprawdzić, czy nie mam żadnych powiadomień i... Tak jak myślałam. Wszystkim wyszło na dobre, że nie krzątałam się im pod nogami. Odłożyłam urządzenie na kuchenny blat, a marynarkę odrzuciłam na kanapę. Wplotłam dłonie we włosy i pociągnęłam za ich krańce, jęcząc cicho. Tak naprawdę w tym dniu nie zrobiłam nic pożytecznego, a i tak byłam cholernie zmęczona.

Najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała następny dzień, ale musiałam załatwić sprawę z banerem u Logana. Inaczej pewnie mogłabym marzyć o stanowisku, które jakimś cudem było moje.

Koniecznie musiałam się zagłębić w życiorys poprzedniej asystentki, aby zobaczyć po jakim czasie wyleciała. Musiałam się zorientować ile mam czasu, aby pokazać się z jak najlepszej strony.

Zdjęłam z siebie spódnicę, szpilki oraz koszulę i pozostałam w samej bieliźnie. Przejrzałam się w lustrze, wiszącym na szafie i zauważyłam jak na moim całkiem wysportowanym brzuchu, widać zarys mięśni. Nie byłam kompletnym sportowym świrem, ale kręciła mnie ładna sylwetka i delikatne mięśnie u kobiet.

Całe czterdzieści minut później, gdy wzięłam już prysznic i przebrałam się w czarne leginsy oraz pudrowo różową bluzę, do moich drzwi dotarło pukanie. Przeczesałam wilgotne jeszcze włosy palcami i ruszyłam do wejścia. Przez wizjer zobaczyłam, że to Philip. Uśmiechnęłam się i odkluczyłam drzwi, wpuszczając chłopaka do środka.

— Nie będę się rozgaszczał, bo idziemy na zakupy. — Wyparował, opierając się o framugę. Popatrzyłam na niego jak na przybysza z kosmosu i dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział.

— Zakupy. Tak. Nie mam w ogóle żarcia w domu — odparłam.

— Logan będzie dopiero o dwudziestej więc mamy duuużo czasu.

Skinęłam głową i wzrokiem odnalazłam moją małą torebkę z Prady. Schowałam do niej portfel oraz telefon i zawiesiłam na ramię. Wychodząc z mieszkania, trzy razy upewniłam się, że drzwi na pewno są zamknięte. Nie wiedziałam skąd u mnie taki nawyk, skoro spędzałam tutaj dopiero drugi dzień, ale nie przykuwałam do tego specjalnej uwagi.

Opuściliśmy budynek mieszkalny i chodnikiem ruszyliśmy w stronę sklepu, który jak się okazało, mieliśmy bardzo blisko. Bostoński wiaterek miło łaskotał moją twarz, powodując idealną temperaturę. Kochałam lato i gorące dni, ale to jednak pogoda na bluzę była moją ulubioną.

— Nie spodziewałam się, że jesteś adwokatem — wyparowałam.

— Ta, ja też — powiedział, opierając się o mnie ramieniem. — Siła wyższa.

— To znaczy?

— Niespełnione marzenie mojej mamy, które jakimś cudem zakiełkowało we mnie, gdy zmarła.

Poczułam się trochę głupio, bo chyba nie powinnam była poruszać tego tematu.

Na dworze zapadał już zmrok, a my dopiero wchodziliśmy do bloku, w którym mieściły się nasze mieszkania. Philip trzy razy przeszedł alejkę z makaronami, bo nie mógł się zdecydować, który z nich będzie idealny do spaghetti na dzień jutrzejszy, oraz do lasagne, którą chciał zrobić dziś. Później ja nie mogłam wybrać, których zupek chińskich chcę mieć najwięcej, aby codziennie tutaj nie przechodzić. Mimo, że uczęszczałam na siłownie, to nienawidziłam żywić się zdrowo. Wszystkie sałaty, gotowane mięsa, kaszki, jogurty proteinowe nie były dla mnie. Ja musiałam zjeść steka, kebaba, pizzę, aby czuć, że jestem najedzona. Dzięki swojemu szybkiemu metabolizmowi, mogłam pozwolić sobie na częste posiłkowanie fastfoodów.

Wjechaliśmy windą na szóste piętro, obładowani torbami po samą szyję. Wyszliśmy na korytarz w akompaniamencie naszych śmiechów.

— A wy co odwalacie? — zdezorientowany Logan, walczył z zamkiem od drzwi i patrzył na nas, jakbyśmy co najmniej spadli z innej planety.

— No cześć misiaczku — powiedział Philip, powstrzymując kolejny wybuch śmiechu, po mojej opowieści jak pierwszy raz na siłowni spadłam z bieżni, bo uciekła mi spod nóg. Nigdy nie zapomnę tamtej wtopy, którą widziało chyba dziesięciu facetów. Dla rozprostowania, nigdy nie postawiłam tam więcej nogi.

— Odniosę torby i przyjdę na tą waszą lasagne — zrobiłam w powietrzu cudzysłów, ledwo utrzymując ciężkie torby, pełne jedzenia.

— Jeszcze zobaczysz jak się będziesz zajadać! — krzyknął brunet.

— Mhm. Tak jak ja ostatnio — mruknął Logan, otwierając na oścież niebieskie drzwi ich mieszkania.

Z uśmiechem na twarzy weszłam do swojego pokoju i odłożyłam bagaże. Upiłam łyk zwykłej, niegazowanej wody i zerkając na siebie w lustrze, wyszłam z pokoju. Przebrnęłam przez korytarz i weszłam do pokoju chłopaków, czując się jak u siebie.

— Pali się! — usłyszałam krzyk, który sparaliżował moje ciało, a pomimo to, weszłam w głąb mieszkania. — Ja pierdolę! Firanka się jara!

Wleciałam jak oszalała do kuchni, w której faktycznie biała firanka, tętniła pomarańczowymi i czerwonymi barwami, a blat, który znajdował się pod nią, z białego marmuru zmienił się w głęboką czerń.

— Kurwa, no pomóżcie mi, a nie stoicie jak widły w gnoju! — krzyczał spanikowany Philip, zdmuchując mały pożar ręcznikiem.

— Wodą! — Krzyknęłam, kiwając dłonią na kran.

— Podaj mi tą wódę, Logan!

— Nie wódę! Wodę!!!

Logan zdążył podać chłopakowi flaszkę, którą niemalże całą wylał na płonącą białą firankę. Złapałam się za głowę i kucnęłam pod ścianą.

— Aaaaa! Bluzka! Bluzka mi się zapaliła! — krzyknął Logan, biegając po salonie jak otępiały.

Wszystkie kolorowe poduszki spadły na podłogę, powodując, że pokój wyglądał jak po wojnie.

— Stój kretynie!

Dwójka dorosłych mężczyzn goniła się po mieszkaniu, jakby bawili się w berka. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Philip gonił Logana wciąż trzymając wódkę w dłoniach i rozlewając ją za każdym kolejnym krokiem.

Kątem oka zauważyłam jak z garnka znów wypływa sos, który leci na gazówkę i powoduje kolejny wybuch ognia. Szybkim krokiem podeszłam do gazu i wyłączyłam go, a drugą część firanki, oblałam wodą z kranu.

Dom wariatów, pomyślałam.

Oparłam się o blat, tak samo szybko jak od niego odskoczyłam. Łydki zaczęły mnie niemiłosiernie piec, a gdy zorientowałam się, że dotknęłam rozgrzanego piekarnia, szybko zrozumiałam, że tam też prawdopodobnie się pali.

— Chłopaki! — zawołałam, obserwując jak naczynie żeloodporne zaczyna pomału pękać. Bałam się co się stanie jak otworzę piekarnik.

— Co? — zapytał Logan, który był już bez przyjaranej bluzki.

— O kurwa mać!

Philip jak oparzony dostał się do piekarnika i szybko go otworzył, rękami przeganiając wielką chmurę dymu. Sądziłam, że może sobie nie poradzić z gotowaniem, ale w najgorszym scenariuszu nie spodziewałam się, że doprowadzi do kilku pożarów w przeciągu paru minut.

Chłopak wysunął blachę, na której ułożone było naczynie z dolną częścią lasagne, a po chwili szkło rozkruszyło się w drobny mak, wyrzucając ostatki jedzenia na ruszt piekarnika. Philip podrapał się po swojej bujnej ciemnej czuprynie, patrząc na nas niewinnymi oczkami.

— Macie jeszcze tą wódkę? — zapytałam na co oboje chłopaki, wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

***

Wstawanie rano, gdy poprzedniego wieczoru upiło się prawie do nieprzytomności, nie należało do tych miłych pobudek. Z przeciągłym jękiem narzuciłam na głowę poduszkę, bo miałam wrażenie, jakby sam odgłos mojego oddechu drażnił moją głowę.

Nie będę więcej piła.

Pierdolenie. Mówię to każdego ranka, po ostrym piciu poprzedniego dnia.

Wstałam leniwie z łóżka, a gdy mój wzrok zatrzymał się na odbiciu w oknie, niemal nie pisnęłam z przerażenia. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Spojrzałam na zegarek, leżący na półeczce przy łóżku i biegiem ruszyłam pod prysznic. Miałam dwadzieścia trzy minuty, aby się ogarnąć i na czas stawić pod budynkiem pracy.

Miałam tylko nadzieję, że Logan zaprojektował mi ten cholerny baner i wysłał go na maila, bo jeśli nie, mogłam się pożegnać z pracą. Przez ten jeden dzień w pracy wiedziałam, że Harvey James jest konsekwentny do szpiku kości i nie działają na niego kocie oczka.

Wciągnęłam na siebie swoją beżową sweterkową sukienkę, która sięgała mi trochę przed kolano, dobrałam do tego czarne koturny, a na wszystko narzuciłam płaszcz. Pogoda w Bostonie tego dnia niestety nie rozpieszczała. Na nadgarstek wciągnęłam swojego Apple Watcha i psikając się swoim perfum o zapachu mango i kwiatu bursztynu, opuściłam mieszkanie przy drzwiach niemal wpadając na Philippa.

— Gdzie to ci się tak spieszy? — zapytał, wyciągając dłonie z kieszeni garniturowych spodni.

— Do pracy. Harvey James nie jest tak łaskawy, jak ten twój...

— Nathan Wilson? On i łaska? Och Isa proszę cię — zakpił chłopak. — Nawrzeszczy na mnie i po sprawie — prychnął, podając mi pendrive. — Logan gadał, że masz tam jakiś baner czy coś. Podobno plik nazwał jakimiś cyframi, ale nie pamiętam jakimi.

— Ratuje mi życie — westchnęłam, wciskając zielonego pendrive w kształcie żaby do kieszeni płaszcza. — Jedziesz do pracy?

Chłopak mruknął potwierdzająco, a następnie kliknął przycisk, aby przywołać windę.

— Podrzucisz mnie?

— Od razu mogłaś mówić, że szukasz wymówki, aby przejechać się moim mustangiem — puścił do mnie oczko, a ja przewróciłam oczami. Cały Larson.

Wsiedliśmy do białego samochodu, który aż kipił luksusem. Miałam słabość do ładnych, szybkich i drogich samochodów. Skórzana tapicerka niemal się błyszczała, udowadniając, że samochód ledwo wyjechał z salonu. Zapięłam pasy, a satysfakcjonujące piknięcie, gdy włożyłam zatrzask w odpowiednie miejsce, miło złagodziło moje uszy.

— Jak się czujesz po wczoraj? — zapytał chłopak, odpalając samochód, a ja poczułam jak miękną mi nogi.

— Tak, że jak samochód ryknie to zemdleje — odparłam, powodując miły dla ucha śmiech Philipa. — Logan zawsze wychodzi przed tobą do pracy?

— Logan jest pracoholikiem — wyjaśnił. — Nic do tego nie mam, ale martwię się. Wiem, że robi to co kocha, bo od zawsze marzył o pracy w agencji reklamowej, ale mam wrażenie, że bierze na siebie za dużo. Wczoraj rano powiedział mi, że musi dziś zaprojektować cztery potężne wyglądy stron internetowych dla czterech różnych firm. Na poniedziałek musi mieć ogarnięte trzy plakaty promujące jakieś tam zdrowe gówno, a jemu to wciąż nie wystarcza. Zgłasza się chętnie do kolejnych projektów, a w końcu pierdolnie przed tym komputerem i wszystkim się oczy otworzą. To, że pracuje jako grafik komputerowy, nie znaczy, że jest jebanym robotem.

Widziałam, że Philip jest poddenerwowany. Martwił się o swojego partnera. Kto by się nie martwił? Nie dość, że spędza dobre osiem godzin przed komputerem w jednej pozycji, to jeszcze bierze na siebie projekty, które musi wykonywać poza godzinami pracy. Mimo, że obu chłopaków znałam zaledwie parę dni, to nawiązaliśmy niebywałą więź. I czułam się teraz tak samo odpowiedzialna za zdrowie Logana, jak Philip. Musieliśmy z tym coś zrobić jak najszybciej.

— Wyciągniemy go na imprezę jutro, co ty na to? — zaproponowałam, głaszcząc mężczyznę po ramieniu odzianym w granatową marynarkę.

— Tak. Zróbmy to.

Uśmiechnęłam się do bruneta, a on ten uśmiech odwzajemnił. Samochód po chwili zatrzymał się pod ogromnym przeszklonym budynkiem.

— Piekło, czas start — westchnęłam, otwierając drzwi samochodu.

— Dasz radę! — podniósł mnie na duchu.

Pokiwałam mu na pożegnanie i weszłam do budynku.

— Dzień dobry, Polly — uśmiechnęłam się do kobiety za ladą recepcji i skierowałam się od razu do windy. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już ósmą jeden.

— Spóźniona.

Zachrypnięty głos mężczyzny sprawił, że podskoczyłam ze strachu i z szeroko otwartymi oczami odwróciłam się w stronę Pana Harveya. Popełniłam wielki błąd, gdy pierwsze co zrobiłam to zmierzyłam całe jego ciało wzrokiem. Cholerny szary garnitur w ciemną, wąską kratę, a do tego czarna koszula, której parę pierwszy guzików pozostawił odpiętych. I ten pieprzony Rolex na nadgarstku, który kosztował pewnie więcej niż Mustang Philipa.

— Uczę się od pana — wypaliłam, jednak gdy zobaczyłam jak grymas jego twarzy się zmienia, pożałowałam. Zatkałam usta dłonią i czekałam na opierdol.

Jednak ten nie nadchodził.

Blondyn przyglądał mi się, a po chwili kąciki jego ust drgnęły ku górze.

— Szukasz kłopotów, tam gdzie powinnaś znaleźć wsparcie Iso — odpowiedział, ustawiając się przodem do drzwi windy.

Licznik pięter wskazywał, że za chwilę będziemy na miejscu.

Co on sobie myślał, żeby mnie tak pouczać? I to ja szukam kłopotów? Owszem nie potrafiłam trzymać języka za zębami, ale nie dawało mu to prawa, aby dawać mi ojcowskie rady. A może jako mój szef miał takie prawa?

Drzwi windy rozsunęły się, mężczyzna przepuścił mnie w nich, a po chwili sam opuścił dźwig.

— Za pięć minut przyjdę do ciebie i chce widzieć baner — zarządził.

— Jasne — westchnęłam, opadając bezsilnie na fotel.

Pan Harvey nie wszedł do swojego biura, tylko przystanął przy drzwiach, a ja cała się spięłam. Obrócił się w moją stronę, a ból skroni wzmocnił na sile.

— Oczywiście, Panie James — pokiwał w moją stronę palcem. — Tak masz się do mnie zwracać.

— Oczywiście, Panie Kierowniku — zasalutowałam, na co mężczyzna cicho się zaśmiał. Będzie miał tu ze mną kolorowo.

Gdy drzwi jego gabinetu zamknęły się z cichym trzaskiem, wyjęłam z kieszeni płaszcza pendrive w kształcie żaby i wpięłam go w odpowiednie miejsce. Po chwili na ekranie wyświetliło mi się ostrzeżenie informujące, że podpięte urządzenie może przenieść wirusy. Nacisnęłam okienko, że mnie to nie interesuje i włączyłam odpowiedni folder. Ukazało mi się mnóstwo plików o różnych nazwach. Jakiś chińskich, polskich, francuskich i dwa pliki o nazwie w postaci cyferek. Ciekawe, który z nich był tym odpowiednim.

— Gotowa? — podskoczyłam na fotelu, gdy za sobą usłyszałam głos mężczyzny.

— Niedługo zejdę na zawał w Pana obecności. — Odparłam, biorąc głęboki oddech.

— Nie będzie Pani pierwszą i ostatnią — puścił do mnie oczko, a ja poczułam jak wilgoć wzbiera się pomiędzy moimi udami.

Ogarnij się Isa.

Nacisnęłam myszką pierwszy plik i przysięgam, nigdy nie czułam większego zażenowania.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie Logana i Philipa, gdy oboje stali dupą do obiektywu i trzymali się za pośladki. Gołe pośladki. Ja pierdolę.

Pan James zaśmiał się przy moim uchu, a ja spłonęłam rumieńcem. Chciałam się już poddać. Odejść, zmienić tożsamość i wygląd. Wynieść się na inny kontynent.

— Nie wiedziałem, że ma Pani takie fetysze...

— Och, niech pan sobie daruje durne żarty moich przyjaciół — wściekła wyłączyłam zdjęcie i wyszukałam inny plik.

— A więc trójkąt.

— Słucham? — odchyliłam głowę tak, aby spojrzeć na mężczyznę w całej okazałości.

Szef zaśmiał się i wskazał dłonią na ekran.

Zdezorientowana spojrzałam na ekran komputera i uruchomiłam właściwy plik. Prawdę mówiąc, nie miałam nawet pojęcia jak ten baner wyglądał. Jednak miło się zaskoczyłam, gdy na ekranie pojawił się długi granatowy prostokąt ze srebrnym napisem Hares Holding. Wokół znajdowały się pojedyncze elementy banknotów oraz... żaba. Mały obrys srebrnej żaby.

— Och to mi się chyba przypadkie...

— Nie — przerwał mi mężczyzna, marszcząc w skupieniu oczy. — Podoba mi się. Nawet z tą żabą.


Jak wam się podoba?

#TheCompanyMan

twitter/ instagram : flouriisx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro