Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wściekłymi ruchami, wciągając swoje własne łzy, pakowałam do walizki swoje wszystkie ubrania. Nie potrafiłam zrozumieć tego, że siedem lat mojego życia zostało zmanipulowane. Gdy myślałam, że chociaż kwestia miłosna mi się udała, byłam w błędzie. Patrick był podwładnym mojego ojca i cały ten cholernie długi czas udawał, że jest inaczej. Myślałam, że chociaż pozwolą mi się zakochać, a tymczasem nie wiedziałam nawet czy intencje ze strony Harsona były szczere, czy również zmanipulowane.

Poczułam się oszukana. Pogrążona. Rozżalona. Samotna. Zepsuta.

Wszystkie te emocje towarzyszyły mi odkąd siłą zostałam transportowana do domu. Siedem godzin temu podjęłam decyzję, która zmieniała moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz nic nie miało być już takie samo, a dowodem na to było pakowanie walizki dwie godziny przed odprawą. Nie miałam już siły, ani łez, bo wszelki limit wykorzystałam podczas użalania się nad sobą resztę wieczoru. Nie spałam ani minuty.

Pukanie do moich drzwi wyciągnęło mnie z transu, w który wpadłam, a raczej wprowadził mnie Patrick i mój ojciec. Chciałam się spotkać z chłopakiem i chociaż z nim pożegnać ale wiedziałam, że nie mogłam. I to była moja decyzja. Musiałam go zostawić w Los Angeles, a nie zabierać ze sobą do Bostonu. Tam miałam rozpocząć nowe życie. Musiałam udowodnić sobie i rodzicom, że umiem sama na wszystko zapracować.

— Ivan cię zawiezie na lotnisko — usłyszałam zaspany głos mojej rodzicielki.

Dłonie zamarły mi w powietrzu z koszulką w ręku. W sumie czego ja się spodziewałam? Że moi kochający rodzice odwiozą mnie na lotnisko i pocałują na pożegnanie? Zaśmiałam się ze swojej naiwności w głowie i wrzuciłam ubranie do walizki.

— Jakbyś jednak chciała wrócić...

— Nie będę chciała — przerwałam, z hukiem zatrzaskując drzwiczki walizki. — Może to była jedyna decyzja jaką daliście mi podjąć, ale z pewnością nie jest głupia. — Dodałam, patrząc prosto w oczy swojej matki.

Nie odnalazłam w nich upragnionej troski, żalu, tęsknoty. Zielone oczy mojej matki były puste, a nawet śmiałabym powiedzieć, że fałszywe. Ona chciała się mnie pozbyć, a ten wyjazd był jej idealną opcją. Ona zawsze wiedziała co zrobić, aby zyskać korzyść dla siebie. W końcu była współwłaścicielką firmy inwestycyjnej.

W takich chwilach pragnęłam mieć normalne życie. Mieszkać w normalnym domu, nie mieć pięciuset par butów, posiadać kochających rodziców, którzy okażą zainteresowanie względem mojej osoby. Ktoś taki jak Rene Jones nie była takim rodzicem.

Uniosłam zamkniętą walizkę i ustawiłam ją tuż obok torby. Postanowiłam nie brać wszystkich rzeczy, bo i tak w Bostonie kupię miliard innych.

Spojrzałam ostatni raz na swój pokój, w którym panował bałagan i poczułam nagłą pustkę. Już jutro nie obudzę się w tym łóżku i nie będę zastanawiała się którą sukienkę ubrać, bo w Bostonie pogoda nie jest aż tak ładna jak tutaj.

Jednak w tym pokoju spędziłam całe swoje życie i myśl, że pewien etap dobiega końca, dołowała mnie. Fakt chciałam się stąd wyrwać, ale jednocześnie pragnęłam zostać.

Nie dla rodziców, Patricka. Chciałam zostać dla siebie, bo nikogo więcej tutaj nie miałam. Nie miałam czasu aby zawierać znajomości. Czasu, ani zgody, bo moi rodzice uważali, że każdy kto chciał się ze mną przyjaźnić, robił to dla korzyści. Wreszcie dałam im się zmanipulować i odpuściłam. W ten sposób zmarnowałam najlepsze lata mojego życia i już nigdy nie miałam zaznać smaku nielegalnego alkoholu, albo imprez w tygodniu, gdy na drugi dzień były egzaminy semestralne.

To już minęło, a ja to przegapiłam.

Zeszłam po schodach na parter, ciągnąc za sobą torbę. Patrzyłam ostatni raz na te ściany, których nie zobaczę przez następne tygodnie i niemo żegnałam się z życiem, które tutaj miałam.

Nowe miasto, nowy rozdział, nowa ja.

Otworzyłam wielkie drzwi, za którymi z pewnością nie będę tęsknić — chyba, że mi odbije — i zostałam zatrzymana przez objęcia mojej matki.

Doceniałam to, że chociaż stara się zachować pozory kochającej rodzicielki.

Przytuliłam się do niej i ostatni raz zaciągnęłam się jej matczynym zapachem. Pachniała kokosem i domem.

— Do zobaczenia kochanie. Bezpiecznego lotu i dzwoń czasem! — krzyknęła na odchodne.

Pokiwałam jej i ruszyłam ścieżką do samochodu, przy którym stał Ivan. Wsunęłam na nos okulary i uśmiechnęłam się do niego szeroko. Mężczyzna pokiwał bezsilnie głową i schował moją walizkę do bagażnika. Usiadłam na tylnym siedzeniu, jak miałam w zwyczaju i zapięłam pas bezpieczeństwa.

Mój kierowca wsiadł do samochodu i jednym kliknięciem pilota, otworzył dużą czarną bramę, ukazując widok na las, który otaczał nasz dom. Dom na absolutnym odludziu.

— Nie będziesz tęsknić? — zapytał.

— Wymień mi jedną rzecz, za którą miałabym tutaj tęsknić — prychnęłam, oglądając swoje paznokcie.

— Ja?

— Na czułe pożegnania przyjdzie czas, Ivan. A tak serio to za czym mam tu tęsknić? Za ojcem, który układa mi życie, za matką, która udaje, że mnie kocha, czy za Patrickiem, który udawał siedem lat miłość do mnie? — wymieniałam, czując jak na myśl o Patricku zbierają mi się łzy. Nie mogłam się rozpłakać. Nie teraz i nie przy Ivanie.

— Okej. Nie będziesz tęsknić. — Oznajmił, wracając do wpatrywania się w jezdnię.

Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przeglądać Instagrama. Ludzie z mojego roku wrzucali mnóstwo fotek, ukazujących jak świętowali koniec studiów. Jedni pili, drudzy wyjeżdżali nad jezioro, a jeszcze inni urządzali huczne imprezy.

A w tym wszystkim byłam ja. Dziewczyna, która sama nie wie jak wygląda jej życie.

Samochód zatrzymał się pod lotniskiem. Ivan otworzył mi drzwi, a ja w dwóch krokach znalazłam się już na zewnątrz. Po jednej stronie miałam walizkę, a po drugiej mężczyznę, który okazywał mi większą uwagę niż rodzice.

Faktycznie miał rację, mówiąc, że za nim będę tęsknić.

Złapałam mężczyznę za dłoń, czując, że mam taką potrzebę i postawiłam pierwszy krok na schodach. Po chwili usłyszałam głośne wołanie mojego imienia, a gdy zorientowałam się kto to, całe moje ciało pokryła gęsia skórka, a w oczach stanęły mi łzy.

— Isabel — głos, który do niedawna był moim ulubionym. — Porozmawiaj ze mną. Biegnę tutaj z drugiego końca miasta, bo samochód mi nie chciał odpalić, a twój ojciec dopiero mi napisał, że wyjeżdżasz. Porozmawiaj ze mną chociaż chwilę.

Odwróciłam się. Powoli i uważnie. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam na Patricka, którego zazwyczaj ułożone włosy, były w kompletnym nieładzie, a dres, w który był ubrany, tylko potwierdzał jego słowa.

— Ivan pójdź do środka — zarządziłam, kiwając do mężczyzny głową.

Po chwili zostaliśmy sami. Dwójka oszukanych ludzi sam na sam przed lotniskiem, z którego za chwile jedno z nich odleci do innej części Ameryki.

— Trzy minuty — powiedziałam, wystawiając w jego stronę trzy palce lewej dłoni.

Patrick skinął głową i wziął ostatni głęboki oddech.

— Isa musisz mi uwierzyć, że ja naprawdę w żadnym uczuciu cię nie okłamałem. Każde pojedyncze słowo jakie do ciebie powiedziałem, było setki razy przemyślane przeze mnie. Za każdym razem, gdy mówiłem ci, że mi na tobie zależy, mówiłem to szczerze. Wszystko co ci podarowałem, łącznie z sercem było szczerą intencją i nie wmawiaj sobie, że było inaczej. Kochałem cię, kocham i będę cię kochał. Teraz, jutro, za tydzień, albo i za rok. Moje uczucia do ciebie się nie zmienią i przepraszam. Cholernie przepraszam, że dałem się zmanipulować twojemu ojcu. Nie trwało to długo zapewniam, ale trwało i żałuję.

Nie zorientowałam się nawet kiedy pierwsza łza spłynęła po moim policzku, do czasu aż nie poczułam jej słonego smaku na wargach.

— Muszę iść.

— Więc nie zostaniesz?

Pokiwałam przecząco głową, zagryzając policzki.

Gdy powiedział te kilka zdań, zrozumiałam, że on był ze mną szczery. I właśnie przez to naszła mnie ochota, aby zostać. Aby żyć dalej w bańce, którą wspólnie stworzyliśmy. W bańce, do której nie będzie miał wstępu już mój ojciec.

— Przytul mnie — powiedziałam przez łzy. — Przytul mnie ten ostatni raz.

Mężczyzna jak na zawołanie postawił dwa kroki i znalazł się przy mnie. Objął mnie ciasno ramionami i wtulił nos w moje włosy. Nie chciałam go zostawiać, ale decyzja została już podjęta i nie mogłam dać ojcu dzikiej satysfakcji, gdyby dowiedział się, że zostaje. Po prostu nie mogłam i w tej chwili już nikt nie mógł mnie zatrzymać.

— Kocham cię Isa.

Nie byłam pewna, czy chciałam usłyszeć te słowa.

Nie odpowiedziałam na nie. Po prostu mocniej wtuliłam się w umięśnione ciało Patricka.

Gdy głos z lotniska dotarł do moich uszu, informując, że muszę się udać na odprawę, odsunęłam się od Patricka i przetarłam mokre od łez policzki dłońmi. To był ten moment.

— Muszę...

— Nie żegnaj się ze mną — powiedział, trzymając swoje ręce na moich ramionach. — Nie rób tego, bo złamiesz mi serce Iso. Po prostu odejdź bez pożegnania.

Przełknęłam ciężko ślinę i skinęłam głową. Spojrzałam ostatni raz w jego oczy ozdobione długimi czarnymi rzęsami i obróciłam się. Zrobiłam tak jak chciał.

Odeszłam bez pożegnania.

Całą drogę po schodach nie obróciłam się, pomimo pokusy, z którą walczyłam. Przeszłam przez automatycznie otwierane drzwi i odszukałam zamglonym wzrokiem Ivana. Mężczyzna stał obok bramki z lotami do Bostonu i oparty o kontuar, przeglądał coś na telefonie nie zwracając uwagi na świat wokół niego. Chciałam nieraz odcinać się od wszystkiego tak jak robił to Ivan.

Rozejrzał się w momencie, gdy znalazłam się tuż przed nim. Uśmiechnął się niemrawo i schował telefon do czarnych spodni od garnituru.

— No to co? Będziesz tęsknić? — zapytał, nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy.

— Po prostu mnie przytul, okej?

Mężczyzna zaśmiał się, a po chwili rozłożył przede mną ramiona, a ja jak najmniejsza dziewczynka przylgnęłam do niego całym ciałem.

— Będę tęsknić. — Wyszeptałam, powstrzymując wciąż cisnące się do oczu łzy.

Nie mogłam być beksą.

— Ja też, cukiereczku landryneczku — odparł Ivan, wprawiając mnie w nie opętany śmiech. — No leć już, bo cię zostawią.

Spojrzałam na mężczyznę ostatni raz i złapałam za rączkę walizki. Stawiałam odważnie kroki, wmawiając sobie, że teraz już wszystko będzie w porządku. Miałam opłacone mieszkanie na kolejny miesiąc, zapewnioną pracę i czystą kartkę, którą mogłam wykorzystać na swój własny sposób. Wszystko mogłam zacząć od początku.

Popełnić własne błędy, za które nikt mnie nie ukaże. Dostać mandat, za który sama zapłacę. Kupić sukienkę, którą sama sobie wybiorę. Pofarbować włosy, na kolor jaki tylko sobie zamarzę. Wszystko mogłam zrobić sama bez ingerowania innych.

Odstawiłam walizkę, przeszłam przez odprawę i weszłam do samolotu. Na moje szczęście miałam miejsce przy oknie. Samolot powoli wypełniał się ludźmi. Były matki z dziećmi, starsi, młodzież oraz biznesmeni.

— Lot do Bostonu rozpocznie się za siedem minut. Prosimy o zapięcie pasów. Lot będzie trwał pięć godzin i trzydzieści minut. — Powiedział damski głos, wychodzący z głośników.

Zapięłam pasy i resztę lotu przespałam.

***

Turbulencje towarzyszącę lądowaniu samolotu wybudziły mnie ze spokojnego snu, w który zapadłam tuż po starcie. Odpięłam pasy i rozciągnęłam swoje zaspane ciało, rozglądając się po samolocie. Za oknem dostrzegłam już lotnisko i z uśmiechem na twarzy, zebrałam swój bagaż podręczny. Pięć godzin snu wynagrodziły mi nieprzespaną noc.

Ludzie zaczęli opuszczać pokład, a ja ruszyłam tuż za nimi. Tłum przepychał się między wąskimi korytarzami, a druga część osób wypuszczała z siebie wiązanki przekleństw. W tym wszystkim byłam zaspana ja, która nie kontaktowała jeszcze na tyle, aby coś powiedzieć.

Wyjście z samolotu zajęło o wiele dłużej niż powinno. Opuściłam lotnisko z dobrą godzinę po przylocie.

Słońce wisiało nad Bostonem, wprawiając mnie w jeszcze lepszy nastrój. Ulice pełne były zapracowanych ludzi, jak i szczęśliwych rodzin, które przypominały mi o życiu, które zostawiłam w Mieście Aniołów. Pomachałam wolną dłonią do taksówkarza, który oparty o swój pojazd, rozmawiał z kimś przez telefon. Gdy mnie dostrzegł, uśmiechnął się i schował urządzenie do kieszeni, a ruchem dłoni zawołał mnie do siebie.

Pociągnęłam walizkę za sobą i ruszyłam na drugą stronę ulicy. Odstawiłam walizkę pod nogi starszego mężczyzny i wpakowałam się do środka na tylne siedzenie.

— Dokąd panią zawieźć? — zapytał, zapinając pasy bezpieczeństwa.

Chwyciłam telefon i wyjęłam z etui adres.

— Beacon Street 28 — odczytałam zapisek z karteczki.

— Oh, pani nie stąd?

— Los Angeles — odpowiedziałam, opierając się o wygodną skórzaną tapicerkę.

— Anioł z Miasta Aniołów — powiedział mężczyzna, uśmiechając się do mnie uprzejmie w lusterku.

Odwzajemniłam uśmiech i skupiłam wzrok na drodze, by chociaż trochę rozeznać się w terenie. Wysokie budynki zajmowały niemal każdą część tego miasta. Wielkie przeszklone kancelarie, lub firmy, które pną się na szczyty list najlepszych korporacji Stanów Zjednoczonych. Wszystko wyglądało tak profesjonalnie. Jakby to miasto zostało stworzone dla ludzi, którzy kochają pracę.

— Jesteśmy na miejscu.

Odpięłam pas, podałam mężczyźnie banknot i wyszłam z samochodu. Otworzyłam bagażnik, wyciągając z niego walizkę i rozejrzałam się po okolicy. Dosyć wysoki, ale w porównaniu z biurowcami wciąż niski budynek zachowany w odcieniach szarości i błękitu był od dziś moim nowym miejscem zamieszkania. Pociągnęłam za sobą walizkę i weszłam po trzech schodkach, a następnie pchnęłam niebieskie drzwi, wchodząc do przecudownego wnętrza.

Białe ściany idealnie współgrały z szarą wyspą, za którą stała kobieta ubrana w niebieski uniform. Nie wiedziałam, że mieszkam w czymś podobnym do hotelu. W każdym możliwym kącie stała jakaś roślinka, przez co śmiało mogłam stwierdzić, że właściciel jest wielbicielem natury.

Po lewej stronie znajdowały się dwie windy, a po prawej schody, przy których został ustawiony regał z książkami i gazetami, a tuż obok niego dwie kanapy i ława. Wszystko razem wyglądało jak całkiem przyjemna recepcja.

— Dzień dobry! Pani to pewnie Isabel Jones — przywitała mnie uprzejmie kobieta, która na lewej piersi miała plakietkę z napisem "uczę się" i imieniem Veronica.

— Zgadza się. To ja — odparłam, podchodząc bliżej blatu.

— Pani mieszkanie znajduje się na szóstym piętrze i ma numer trzydzieści osiem. W razie jakiś problemów wystarczy zadzwonić domofonem, który jest umieszczony przy wejściowych drzwiach. Wyjście na balkon ma pani z sypialni, a widok jest na rzekę Charles River. Ręczniki są świeżo wyprane, podobnie jak pościel. W szafie znajdzie pani szlafrok oraz klapki, w których może się pani udać na strefę z jacuzzi bądź sauną na piętrze ósmym. Siłownie mamy na piętrze pierwszym, natomiast restaurację w budynku obok — wytłumaczyła, nie spuszczając ze mnie wzroku. — Oh, zapomniałabym — zagadnęła, obracając się do mnie tyłem. Sięgnęła klucze z breloczkiem rudego kota i podała mi je. — To są pani klucze do pokoju. W razie zgubienia prosimy o kontakt, mamy zapasowe.

Uśmiechnęłam się uprzejmie do kobiety. Była nieźle wygadana.

— Dziękuję.

— Miłego pobytu, pani Iso! — krzyknęła, gdy podeszłam do wind.

Dźwig zjechał niemal na zawołanie. Pociągnęłam walizkę za sobą i ruszyłam na piętro szóste, gdzie miałam żyć przez następne tygodnie, a może i miesiące.

Charakterystyczne piknięcie oznajmiło mi, że jestem na swoim piętrze. Ściany korytarza pomalowane były na jasny błękit, a podłoga została pokryta jasnymi szarymi panelami. Wszystko wyglądało jak z okładki magazynu dla najlepszych projektantów wnętrz. Odszukałam swój pokój i weszłam do środka.

Od razu przy wejściu stała wielka biała szafa z lustrem na dwa skrzydła, a naprzeciwko niej znajdowały się drzwi, które po otwarciu prowadziły do niewielkiej ale wciąż luksusowej łazienki. Sporych rozmiarów wanna ustawiona została na samym środku, a tuż obok niej wisiał biały ręcznik. Po prawej stronie od wejścia stał wąski regał, obok którego wisiał zlew, a nad nim lustro. Za drzwiami znajdowała się toaleta w odcieniu błękitu, a wszystko zostało udekorowane paroma roślinkami. Ktoś naprawdę miał rękę do wnętrz.

Wyszłam z łazienki i od razu byłam w kuchni. Nieduża szara wyspa z dwoma taboretami, a za nią szafki, zlew, płyta indukcyjna oraz zmywarka i pralka. Na ścianie pod jedną z wiszących szafek zawieszono stojak na przyprawy. Mimo, że raczej nie potrafiłam gotować, ta kuchnia sprawiła, że zapragnęłam się nauczyć. Naprzeciwko kuchni wisiał telewizor przy którym ustawiono szklaną ławę i białą kanapę, która po moim pobycie z pewnością będzie w odcieniu głębokiej szarości.

Po lewej stronie telewizora zawieszonego na ścianie znajdowały się kolejne drzwi, które tym razem prowadziły do sypialni. Wielkie łoże pokryte białą satynową pościelą aż prosiło się, aby się na nim położyć. Tuż naprzeciw łóżka, a raczej wielkiego księżniczkowego łoża była ściana pokryta oknami, które rozpościerały widok na rzekę. Gdzieś pomiędzy nimi wciśnięto drzwi balkonowe, które prowadziły na niewielki taras. Poręcz oczywiście została ozdobiona bluszczem, a z sufitu zwisało kilka kwiatków. Czułam się tutaj jak w domu. Nawet nie wiedziałam, że marzyłam aby mieć takie mieszkanie, a tu proszę. Spełnienie najskrytszych fantazji.

Rozpakowałam walizkę i poukładałam rzeczy w przestronnej szafie. Zeszło mi na tym tyle czasu, że nim się obejrzałam na zewnątrz zapadał już zmrok. Związałam swoje platynowe blond włosy w niechlujnego koka i przebrałam się w wygodny dres. Spojrzałam na godzinę w telefonie i odpisałam Ivanowi na sms, że dotarłam w całości.

Oczywiście nie miałam ani grama jedzenia więc zdecydowałam się iść do restauracji w budynku obok, o której wspominała wcześniej recepcjonistka. Zjechałam windą na parter i wyszłam na zewnątrz, gdzie otoczyła mnie chłodna bryza bostońskiego wiatru.

W restauracji kolorystyka była zupełnie taka sama jak w budynku mieszkalnym. Może zmniejszono ilość roślin, ale to tylko troszeczkę.

Zajęłam jeden z wolnych stolików w tym samym momencie co mężczyzna. Uniosłam wzrok i spojrzałam na przystojnego bruneta, którego twarz zdobił delikatny uśmiech.

— Cóż — zaczął, odsuwając sobie krzesełko. — Możemy zjeść kolację wspólnie.

Zachichotałam i usiadłam przy stole.

— Logan.

— Isa.

____________
Charles River - (przyp.) rzeka czasami nazywana River Charles lub po prostu Charles, to rzeka o długości 80 mil (129km) we wschodnim Massachusetts.

#TheCompanyMan

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro