the controls of life

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Przestań"

"Pleciesz głupoty"

"Źle"

Poniżanie. Omijanie. Ignorowanie. Sprawiedliwość. No właśnie, sprawiedliwość pojęcie względne. Czy coś kiedykolwiek jest dla mnie sprawiedliwe? Definicja słowa sprawiedliwość. Nie chce jej przetwarzać.

Słowa, czy słowa mają w ogóle sens? Nie wiem, a czyny? Chyba, a może to ciało? Moje ręce trzymają teraz książkę, ale dlaczego? Czy mogą to robić? Czy to nie jest złe? Użytek ze swojego ciała. Ale mam słabe ciało, to nie ma sensu. Czy coś kiedykolwiek ma sens? Harry mówi, iż owszem ma. Hermiona mówi, że nic nie dzieje się bez przypadku. To pewnie nie ich wina, a moja, że wszytko się sypie. No przecież. Zapomniałem już, to moje życie.

Mówię, ja mówię. Nikt mnie nie słucha. Ja słucham, w takim razie dlaczego nikt nie słucha mnie? Rona? Może na odwrót, może to ja przestanę słuchać, a oni zaczną? Wszyscy, bez wyjątku. Mama, tata, rodzeństwo, Harry, Hermiona. Ale przecież to nie ich wina, to ja

Czemu już na mnie nie patrzą? Ja na nich patrzę, ile mam jeszcze czekać, aby spojrzeli na mnie? Kiedy to się zaczęło? Mieliśmy być razem zawsze. Co się stało?

Ale oni tutaj są. Tylko mnie tu nie ma. Wymyślam. Wyolbrzymiam.

Powinienem przestac, ale hej! Czekajcie! Czemu idziecie?

Nie czekacie? Jestem waszym najlepszych przyjacielem! Na najlepszych przyjaciół się czeka!

Przynajmniej tak myślę. Ale ja się mylę, zawsze się mylę.

Dlaczego codziennie to właśnie ja popełniam błędy? Czemu Harry ich nie popełnia? A Hermiona? Przecież ona też tu jest. Ale mnie nie ma. Ach, to pewnie to. Punkt kulminacyjny. Mnie nie ma. Zniknąłem

Ale przecież ja tu siedzę, przecież patrzę, widzę, czuję? Ja czuję? Chyba. Czy znam uczucie "czucia"?

Głupota. Hermiona powiedziała, że ciągle plecę głupoty. Zawsze.

Ale ja zawsze będę ich bronił. Przecież są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Tak samo rodziny! Rodzina. Właśnie rodzina! Została ze mną. Chociaż? Nie. Nie ma ich.

Gdzie poszli? Halo? Jest tam ktoś? Gdziekolwiek? Wiem, że nie ma we mnie nic wyjątkowego, ale czemu nigdy ich przy mnie nie ma? Dlaczego? Przecież jestem tylko o rok straszy od Ginny. Przy niej byli ciągle! Ja też! Nawet Harry. Moja mama zawsze mówiła, że kocha Harrego. Ale dlaczego nigdy nie powiedziała tego do mnie? Miłość? Czy to zazdrość? Miłość? Czy te dwa uczucia da się rozróżnić?

Kiedyś czytałem, że miłość jest piękna. Nigdy jej nie doświadczyłem. Zlewała się z tym złym uczuciem. Zazdrością. Ale czy zazdrość jest zła? Czy da się jej wyzbyć? Przecież człowiek musi chcieć być lepszy. Taki jak Harry! Albo Hermiona!

A może jestem egoistą.

Nie ma mnie dla nich, jak mogę być w takim razie egoistą? Może dla samego siebie jestem takowym? Czy tak się w ogóle da?

To zajmuję tak dużo czasu. Wymuszenie uśmiechu na ich ustach. Kiedyś robiłem to w pięć sekund. Ale przecież halo! Nadal jesteśmy w szkole, dlaczego to teraz nie działa? Z jakiej racji teraz mówią mi, żebym był cicho? Dlaczego jest to skierowane do mnie, a nie do któregoś z nich? Przecież oni ciągle mi przerywają? Dlaczego nikt mnie nie obroni?

Jeśli sam to zrobię zostanę uznany za egoistę. Czekaj? Czyli jednak istnieje? Ślepa uliczka. Istnieje.

Och.

Istnieje? Czyli mam udawać egoistę, aby istnieć? Udawać?

Ja nie potrzebuje innych ludzi. Potrzebuję przyjaciół. Prawdziwi nastolatkowie potrzebują tylko najbliższych przyjaciół. Nie moge pokazać, że mnie boli. Ale czy mnie boli? Wymyślam.

Dlaczego Bill przestał przyjeżdżać? Coś się stało? Jak zwykle nic nie wiem. Wszystko co potrafię to się użalać. Ale Bill! Halo! Listy! Czemu nie odpisujesz? Spójrz na mnie! Chociaż ty! Bawiłeś się ze kiedy wszyscy zabawiali się z Ginny! Dlaczego już cię nie ma? Gdzie wyjechałeś? Proszę, spójrz na mnie jeszcze raz! Od góry do dołu! Pochwal mnie! Potem możesz mnie wyrzucić, jak każdy.

Nie. Nie, ja nadal tu jestem. Przeolbrzymiam. Każdy mnie lubi. Nikt mnie nie ignoruję, a wszystko jest na swoim miejscu.

Dlaczego nikt się mnie nie boi? Przecież mogę ich zabić, nie różdżką, a nożem. Mam nóż. Niech zginą. Bolesna śmierć. Dla mnie? Dla nich. Są głupcami. Ja, to ja powinien stać na szczycie. Wszytkiego. Nawet trupów.

Dlaczego tak pomyślałem? Złapcie mnie, zamknijcie, nigdzie nie wypuszczajcie, zostawcie, nie zwracajcie uwagi.

Niepokój, dlaczego na mnie nie patrzcie? Rozmyśliłem się! Patrzcie, podziwiajcie! Dlaczego już nikt nie przychodzi? Idą. Tup tup. Są przede mną. Nie gonią mnie. To ja ich gonie.

Podłoga wydaje się bardzo ciekawa. Zawracam. I tak jedyni, którzy mnie kiedykolwiek szukali to nauczyciele. Znajdą mnie wieczorem, a na lekcjach powiem, że pies zjadł mi prace domową.

Ja nie mam psa. Ponownie zawracam. Znowu idę za nimi. Nawet nie zwrócili uwagi.

Nie ma ich przy mnie (są, ale to mnie nie ma), a  jednocześnie czuję się jakby stali nade mną z kwaśnymi i wykrzywionymi minami. Wszyscy. Jestem do niczego.

Myślałem że nadal jesteśmy przyjaciółmi, rodziną... Czym się przejmujecie? Na co jesteście obrażeni? Jedyne co robiłem przez całe moje lata życia to dostosowywanie się do was. Nic więcej. Więc dlaczego teraz idę sam, dwa metry od was, moich pierwszych przyjaciół? Czyżbyście zmienili kryteria?

A zresztą, róbcie co chcecie. Nie pytajcie mnie o nic, zostawcie mnie samego. Przestańcie na siłę pytać jaki był mój dzien. Przecież niczym nie różni się od waszego, ciągle jestem przy was. Cóż, może różni się tym, iż mnie ignorujecie. Szczególik.

Ale przecież wszytsko jest okej! Nie jestem przecież martwy! Mamo! Mógłbym być! Nie cieszysz się, że żyje? Harry? A ty? Hermiona? Tato? Bill, pamiętaj listy!

Tak.

Nienawidzę wszystkich. Dosłownie. Wszystkich ich podobizm i klonów.

Myślę o naszych zdjęciach. Wiecie rodzinko? Uwiecznione chwilę? Podarłem je. Nienawidzę uwieczniać chwil. Paradoks, że w jednej chwili zabiłem wasze zdjęciowe podobizny. Wrzuciłem je do kosza, a o godzinie trzeciej nad ranem je sklejałem.

Bezsens.

Chyba znowu je podrę.

Pewnie Charlie mnie za to uderzy, a tata na niego za to krzyknie. Od kiedy całe moje życie stało się  rutyną? To przeze mnie? Nie. Początek. Ponownie. Nie chcę wracac do punktu wyjścia i obwiniania samego siebie, wiecie? To wszystko wasza wina.

I tak tego nie zobaczycie. Nie macie jak. To moja głowa, prawda? W każdym razie, tak was sobie tu obwniam, ale wiecie co? Nadal mam nadzieję, że mnie nie opuścicie. Mógłbym tak ciągle. Błędne koło. Kocham was, nienawidzę was, kocham, nienawidzę.

Jak w przedszkolu. Śmieszne, nigdy nie przypuszczałem, że cofnę się do czasów, gdzie obrywałem płatki kwiatka i liczyłem, że wyjdzie, iż dziewczyna ze starszej grupy mnie kocha.

Mamo, czyż to nie żałosne?

Ach no tak, ty i tak zapomniałaś o tym, że istnieje na świecie ktoś taki jak Ron Weasley. Twój własny już szesnastoletni syn.

Patrzę teraz w przeszłość i wiecie co? Czuję, że to nie ja zawiniłem. Idę za Harrym i Hermioną, a w domu trwają urodziny Percego na, których się nie zjawił. Zostawiliście kolejnego syna. Mamo, przecież tak bardzo kochasz swoje dzieci. Dlaczego sama do niego nie pojedziesz?

Widzicie? Mógłbym was obwiniać na okrągło, w każdej chwili dnia. A wiecie dlaczego? Ponieważ znam każdy szczegół o was. Żałosne. Ale to wasza wina, że szefowaliście się w moim życiu.

(A moja, że na to pozwoliłem).

Nie chcę wracać do początku. Postanowiłem, iż to ja zacznę was wycinać z mojego życia. Jedna osoba na dzień. To ja was skrzywdzę, zanim wy zrobicie to pierwsi.

(Już to zrobili).

Ale w takim razie, dlaczego wciąż za nimi idę? Dlaczego słyszę stukot ich butów? Tup tup. Nie pomaga. 

Nie wyzwolę się. Już wiem dlaczego. Przecież nie umiem kierować własnym życiem. Nie. Nie, nie, że nie umiem. Ja się boję. Zabawne.

Ale przecież to oni mnie takiego stworzyli. To oni mówili mi co mam robić, jak mam myśleć, a ja się do tego dostosowywałem. Jeśli zetnę tą line spadnę. Może to i lepiej?

Spadnę?

Spadnę.

Ciekawe czy ktokolwiek zauważy.

Powninni, przecież to oni od początku byli u sterów mojego życia.

───

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro