Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W chwili, w której Książę Loki ją pocałował, jej serce pękło na pół. Poczuła bowiem cały jego ból, wszystko, co krył głęboko w sobie przez wszystkie te lata, kiedy skazany był żyć w mroku, z dala od świata, od ludzi, od wszystkiego, czego ona tak bardzo nie doceniała.

Wszystko, co ich otaczało — w jednej chwili przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Zimne wargi Księcia musnęły jej usta z delikatnością, o jaką nigdy nie śmiałaby go podejrzewać. Jego silne, duże dłonie przesunęły się z jej policzków na wąską talię. Desperackim, mocnym szarpnięciem przyciągnął ją ku sobie, jednocześnie mocniej napierając na jej wargi.

Pocałunek, z początku delikatny i niewinny, uległ zmianie — ich usta poruszały się w szybkim, zawrotnym tempie, zapierającym dech, poruszającym serce.

Idalia nigdy nie doświadczyła tak ogromnego bólu, który spadł na nią nieoczekiwanie i okazał się tak potwornie ciężki. Zdawało jej się, że Książę szepcze jej swe tajemnice pomiędzy pocałunkami, tak desperackimi, a jednocześnie pełnymi jakiegoś dziwnego rodzaju ukojenia.

Być może było to niewłaściwe, przecież była tylko służką, a on — Księciem, ale w tym momencie zdawało się nie mieć to większego znaczenia. Teraz byli tylko zranionymi, samotnymi duszami, zagubionymi w tym, czemu tak ciężko było stawić czoła —  w rzeczywistości.

Mimo wszystkich przykrych słów, jakie od niego usłyszała, ostatecznie zobaczyła go takim, jakim był naprawdę — właśnie teraz, stojąc przed nią i przyciskając jej drobne ciało do swojej silnej piersi, zobaczyła prawdziwego Księcia Lokiego, tego, który krył się przed wszystkimi.

Powietrze, które ich otaczało, nagle stało się ciężkie, duszące i parne. Chłodne wargi Księcia stały się na Idalii ukojeniem.

Rzeczywistość jednak ponownie dała o sobie znać i, niszcząc ową bańkę, w której się znaleźli, sprowadziła ich na ziemię.

Donośne pukanie przerwało ciszę, jaka panowała w komnacie i sprawiło, że Książę Loki odsunął się od brunetki z cichym syknięciem.

Nieco mocniej zaciskając dłonie na jej drobnej talii, obdarzył ją zamglonym spojrzeniem. Zupełnie jakby nagle pojął, do czego tak naprawdę doszło, na powrót nałożył na swą twarz maskę zimnej, surowej obojętności.

Cofnął ręce i, przełykając z trudem, odparł:

— Powinnaś otworzyć...

— Ja...

— Otwórz drzwi, Idalio — wtrącił, nieco bardziej stanowczym i twardym tonem, który sprawił, że brunetka cofnęła się o niewielki krok.

Ta nagła zmiana, która w nim zaszła, sprawiała, że dziewczyna, z trudem panując nad swym ciężko bijącym sercem i skołowanym umysłem, powoli odwróciła się w kierunku wejścia do komnat Księcia. Nabrała głęboki oddech, po czym ruszyła w kierunku drzwi.

Gdy je otworzyła, pojawiła się przed nią uśmiechnięta twarz Xandera. Ubrany w srebrną zbroję chłopak, dostrzegając stojącego w głęboki salonu Księcia, natychmiast spoważniał.

— Jeżeli przeszkodziłem... — zaczął niepewnie.

— Nie przeszkodziłeś — wtrącił twardo Książę.

Idalia mimowolnie poczuła nieprzyjemny uścisk w piersi. Zacisnęła wargi w cienką linię, tak bardzo starając się, aby grymas smutku nie pojawił się na jej twarzy i nie zdradził, jak bardzo bolała ją bijąca od Księcia obojętność.

— Xanderze — mruknęła słabo, sprawiając tym samym, że strażnik niemal podskoczył, zupełnie jakby nagle przypomniał sobie, po co właściwie przybył.

— Oh, tak... — Spojrzał na brunetkę, która mocniej zacisnęła drżącą dłoń na złotej klamce drzwi. — Masz gościa, Idalio — poinformował. — Twoja matka przybyła, aby cię odwiedzić.

— Moja matka? — powtórzyła szeptem.

— Tak — odparł z uśmiechem. — Jeżeli Książę nie ma nic przeciwko, możemy...

— Powinnaś iść zobaczyć się z matką, Idalio — stanowczy, mocny głos dobiegł zza jej pleców, sprawiając, że niemal się wzdrygnęła.

— W takim razie... — zaczął Xander. — Możemy ruszać?

Idalia poruszyła bezgłośnie wargami, z trudem panując nad pragnieniem odwrócenia się i spojrzenia na Księcia.

W końcu jednak zdołała szepnąć słabo:

— Oczywiście.

***

Jej zielona, obszerna suknia zafalowała, gdy rudowłosa kobieta odwróciła się, obdarzając Idalią szerokim, pozbawionym radości uśmiechem.

— Oh, córeczko! — rozłożyła ręce, aby wziąć brunetkę w swe zimne objęcia. — Dziękuję ci, młodzieńcze. — Zwróciła się do Xandera, który pokłonił się i szybko zniknął, zostawiając dziewczynę sam na sam z Ritą.

Idalia, cofając się o krok, wyswobodziła się z objęć swej macochy. Splotła przed sobą drżące dłonie i słabym głosem szepnęła:

— Dlaczego podałaś się za mą matkę?

— A czyż nią nie jestem, Idalio? — zapytała.

Serce brunetki ścisnęło się boleśnie na samo wspomnienie swej ukochanej mamy, którą choroba tak przedwcześnie zabrała z jej życia. Miała wtedy zaledwie osiem lat i nie była gotowa na tak wielką stratę.

Zrobiła krok w stronę Rity i, zaciskając dłonie w pięści, szepnęła twardo:

— Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz moją matką.

Uśmiech w jednej chwili zniknął z bladej twarzy kobiety. Nim Idalia zdołała to spostrzec, jej macocha ruszyła w jej kierunku.

Przyparła ją do pobliskiej ściany korytarza, chwytając jej twarz w swoją chłodną dłoń. Jej długie, szpiczaste paznokcie boleśnie wbiły się w policzki dziewczyny.

— Masz rację — syknęła, pochylając się w jej stronę. — Nie jestem twoją matką, ale przez wiele lat się tobą opiekowałam, więc teraz należy mi się coś w zamian. — Wzmocniła uścisk. — Nie otrzymałam pieniędzy, które zarabiasz, pracując w pałacu.

— Nie zabrałam ich — szepnęła.

— Doprawdy? — wtrąciła. — Ja jednak myślę, że jest inaczej...

Łzy napłynęły do oczu Idalii, gdy macocha mocniej wbiła paznokcie w jej skórę.

— Przestań, proszę, to boli...

— Ma boleć — warknęła Rita. — Powinnaś cieszy się, że po śmierci twego ojca, nie wylądowałaś na ulicy, bo właśnie to powinnam z tobą zrobić, Idalio. Powinnam się ciebie pozbyć. Gdzie są pieniądze, które zarobiłaś?

Idalia jakiś cudem zdołała pokręcić głową. Pierwsza łza spłynęła po jej policzku.

— Nie wiem — mruknęła. — Przysięgam, nie mam pojęcia, gdzie... — zamilkła, gdy macocha w końcu zabrała dłoń w jej twarzy i odsunęła się o krok.

Idalia nie zdołała jednak ustać na nogach. Runęła na twardą, marmurową posadzkę, krztusząc się własnymi łzami, które spłynęły po jej policzkach.

Nabrała urywany oddech i, opierając drżącą z bólu dłoń na podłodze, uniosła głowę. Macocha spojrzała na nią z góry i, wykrzywiając wargi w sztucznym uśmiechu, syknęła:

— Załatw tę sprawę, Idalio. — Pochyliła się w jej stronę, odgarniając swą suknię na bok. — W innym wypadku... Nie będziesz miała do czego wracać — mruknęła twardo. — Sprzedam dom twego ojca...

— Nie zrobisz tego — szepnęła.

— Obyś nie musiała się przekonać, do czego jestem zdolna. — Wyprostowała się i, nabierając głęboki oddech. — Do zobaczenia... córeczko. — Odwróciła się na pięcie i, odgarniając rudawe włosy z ramion, ruszyła szerokim, pałacowym korytarzem w kierunku wyjścia.

Odgłos uderzających o marmurową posadzkę obcasów zamilkł dopiero po minucie. Ramiona Idalii zatrzęsły się w proteście, gdy podciągnęła się w górę. Drobną dłonią wytarła z obolałych policzków łzy.

Nim jednak zdołała podnieść się na własne nogi, korytarz ponownie wypełnił odgłos kroków. Poderwała głowę ku górze i wstrzymała oddech, gdy dostrzegła nad sobą sylwetkę Księcia Thora.

Blondyn miał na sobie dopasowane, białe spodnie i jasną, błękitną kurtę z bogatymi, błyszczącymi na różne kolory zdobieniami.

Patrzył na nią, krzywiąc się, jakby z obrzydzeniem.

— Myjesz podłogę? — mruknął z rozbawieniem, które w jakimś bolesny, nieprzyjemny sposób dotknęło serca Idalii.

— Nie, ja... — zamilkła, gdy Książę wyciągnął w jej kierunku swą dużą dłoń.

Odetchnęła głęboko, uspokajając bicie swego serca. Potem ostrożnie uniosła rękę, aby przyjąć zaoferowaną przez Księcia pomoc. Jednocześnie podciągnęła się delikatnie w górę, podpierając na drugiej dłoni.

W ostatniej chwili, nim zdołała choćby musnąć jego palce, Książę cofnął rękę, sprawiając tym samym, że Idalia ponownie runęła na twardą, zimną posadzkę. Jej ciało zatrzęsło się w proteście, a spięte mięśnie przeszył ostry ból.

— Oh, doprawdy sądziłaś, że ktoś taki, jak ty mógłby dotknąć mej dłoni? — zaśmiał się szyderczo, głosem tak bardzo przepełnionym dumą i wyższością, że Idalia w jednej chwili poczuła się całkowicie maleńka.

Zdołała unieść głowę i spojrzeć na Księcia, na którego twarzy pojawił się grymas. Pochylił się w jej stronę i mruknął:

— Nie sądzisz, że znajdujesz się na odpowiednim miejscu? Na podłodze, tuż pod moimi nogami, niczym skulony ze strachu pies?

Idalia rozchyliła wargi, jednak z jej ust nie opadło nic, prócz zduszonego westchnięcia. Jej gardło ścisnęło się bowiem boleśnie. Nigdy, w całym swym życiu, nikt tak bardzo jej nie upokorzył.

Serce zabolało ją w sposób, który odebrał jej mowę. Do jej oczu ponownie napłynęły łzy i, choć zawsze starała się odpowiadać dobrem na zło, teraz... Po prostu się poddała. Spuściła głowę, odwracając wzrok.

Niekiedy nawet najpiękniejsze serce, ugodzone wiele razy, podupada.

Książę Thor obdarzył ją ostatnim, pełnym rozbawienia spojrzeniem, po czym wyminął ją, niczym owego skulonego psa i odszedł szerokim, pałacowym korytarzem, zostawiając ją na podłodze, zdeptaną niczym niewielki, nieistotny robak. 


J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro