Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Książę Loki aż do końca dnia nie opuszczał swej sypialni. Gdy późnym popołudniem Idalia przyniosła mu ostatni posiłek, mruknął jedynie, aby zostawiła tacę pod drzwiami. Dopiero gdy obudziła się następnego dnia, jedzenie zniknęło.

Drzwi do pokoju Księcia wciąż jednak pozostawały zamknięte. Choć brunetka pragnęła zapukać i spytać, jak przebiega proces gojenia się rannej ręki, zdusiła w sobie owe pragnienie.

Zważywszy na fakt, że tego dnia przebudziła się znacznie wcześniej, niż powinna, postanowiła już z samego rana udać się na miejski targ. Miała bowiem... cóż, wpadła na pewien pomysł.

Gdy o wschodzie słońca opuściła pałacowe mury i znalazła się na jednej z głównych ulic miasta, które zaczęło powoli budzić się do życia, delikatnie uśmiech mimowolnie wkradł się na jej wargi.

Tuż pod wysokim murem otaczającym siedzibę Króla, rozciągał się rząd straganów. Wszystkie były kolorowe, zupełnie jakby ktoś skupił cały blask Bifrostu w tym jednym, niewielkim miejscu.

Idalia wolnym krokiem ruszyła przed siebie. Minęła stoisko ze świeżymi owocami, przy którym dwie, jasnowłose kobiety żywo o czymś dyskutowały, potem przeszła tuż obok straganu z pachnącym pieczywem, którego zapach jedynie przypomniał jej, że kompletnie nie pomyślała o tym, aby przed wyjściem zjeść śniadanie.

Gdy w końcu dotarła do stoiska z kwiatami oraz roślinami, przystanęła, wiodąc wzrokiem po kolorowych, różnobarwnych płatkach, które zdawały się błyszczeć w porannym słońcu.

Od zawsze uwielbiała kwiaty. Niestety, jej macocha nienawidziła wszystkiego, co żyło i było piękne, dlatego kazała pozbyć się każdej rośliny z ich domu.

Zza gęstych liści wysokiego drzewka wyłoniła się uśmiechnięta twarz starszej, chudej kobiety, która zamrugała, odgarniając krótkie do ramion, siwe włosy ze swych bladych policzków.

— Oh, proszę mi wybaczyć, ale dopiero rozkładam rośliny — odparła radośnie, przesuwając w bok ciężką donicę z ciemną ziemią. — W czym mogę pomóc?

Idalia przesunęła się o krok w przód i, rozglądając się uważnie po straganie, odparła:

— Chciałabym kupić roślinę, która... — Spojrzała na kobietę. — Nie potrzebuje słońca...

— Hm, niewiele istnieje takich okazów — mruknęła sprzedawczyni, odwracając się delikatnie w bok. Jej twarz ściągnęła się w grymasie zamyślenia. — Ale chyba zdołam coś dla ciebie znaleźć... — Ruszyła przed siebie i zniknęła za gęstymi liśćmi roślin.

Idalia zmarszczyła brwi i, robiąc jeszcze jeden krok w stronę straganu, splotła przed sobą dłonie.

Kobieta wróciła po zaledwie minucie, w dłoniach trzymając ciemną, niewielką doniczkę, a w niej — roślinę o zielonych, długich liściach i białych, zwiniętych w rożek kwiatach. Ostrożnie położyła ją na drewnianym blacie straganu, po czym spojrzała na Idalię i odparła:

— To Skrzydłokwiat. — Zgrabnym ruchem dłoni poprawiła zagięty liść. — Nie potrzebuje promieni słonecznych, aby rosnąć i zdecydowanie lepiej czuje się w cieniu. — Spojrzała na Idalię i, widząc delikatny uśmiech na jasnej twarzy dziewczyny, zapytała: — To prezent?

Brunetka skinęła, delikatnie muskając biały kwiatek opuszkiem palca. Potem obdarzyła kobietę ciepłym uśmiechem i odparła:

— Chcę pokazać komuś, że niekiedy prawdziwe piękno kryje się w najgłębszym mroku... — Zamyśliła się na krótką chwilę. — Proszę mi go zapakować.

***

Idalia wróciła do pałacu krótko przed szóstą rano. Zostawiła roślinkę w komnatach Księcia Lokiego i w pośpiechu udała się do pałacowej kuchni i, obiecując Marii, że wróci, aby sama zjeść śniadanie, wróciła do pokoi Księcia, aby zanieść mu pierwszy posiłek.

Gdy, ze srebrną tacą w dłoniach, przekroczyła próg salonu, jej wzrok niemal natychmiast spoczął na sylwetce bruneta, który, pochylając się nad biurkiem, jedną dłoń zaciskał na swym przedramieniu, a drugą starała się uporać z bandażem.

— Niech Książę pozwoli, że pomogę — odparła dziewczyna, po czym, odkładając śniadanie na stojący przed kominkiem stolik, ruszyła w kierunku bruneta, który niemal warknął:

— Poradzę sobie.

W chwili, w której owe słowa opuściły jego wargi, biały bandaż spadł z krawędzi biurka i przeturlał się w stronę Idalii, rozwijając przez niemal całą długość komnaty.

Delikatny, pełen rozbawienia uśmiech mimowolnie wkradł się na twarz dziewczyny, która pochyliła się i ostrożnie chwyciła bandaż. Zaczęła go zwijać, ruszając w stronę Księcia.

Jego blade wargi zacisnęły się w cienką linię, kiedy wyprostował plecy i spojrzał na uśmiechniętą Idalię pociemniałymi z gniewu zielonymi oczami.

— Gdyby potrafił Książę ze wszystkim sobie poradzić, po co potrzebna byłaby Księciu służąca? — zapytała, zatrzymując się tuż przed nim.

Brunet śledził ruchy jej drobnych dłoni, kiedy zwinęła bandaż do końca i ostrożnie odłożyła go na blat ciemnego biurka. Zmarszczył brwi, gdy obdarzyła go ciepłym spojrzeniem, w którym nie dostrzegł nawet skrawka strachu czy też obrzydzenia.

— Zadaję sobie owe pytanie od chwili, w której pierwszy raz przekroczyłaś próg mych komnat — mruknął beznamiętnie, pozwalając, aby delikatnie chwyciła jego rękę.

Niemal się wzdrygnął, gdy jej ciepłe palce oplotły jego nadgarstek. Zrobiła krok w jego stronę i drugą dłonią ostrożnie odwinęła stary bandaż.

Obserwował każdy cal jej twarzy, na której pojawił się słaby grymas, gdy jej wzrok spoczął na wciąż rannej skórze.

— Jest Książę pewien, że nie powinna zerknąć na to uzdrowicielka? Rana nawet nie zaczęła się...

— Załóż nowy opatrunek — wtrącił twardo, sprawiając, że brunetka poderwała głowę i obdarzyła go spojrzeniem. — Nie potrzebuję porad od zwykłej...

— Służącej? — wtrąciła, nawet nie kryjąc, jak wielki ból sprawił jej sposób, w jaki Książę wypowiedział owe słowa. Zupełnie jakby majątek, czy też jego brak, określały wartość człowieka.

Brunet zacisnął wargi w cienką linię. Od samego poranka był zirytowany i właśnie ową irytację musiał na kimś wyładować. Nim jednak zdołał cokolwiek powiedzieć, dziewczyna chwyciła świeży bandaż i zaczęła ostrożnie opatrywać nim jego rękę. Jej ruchy były spokojne, delikatne i ostrożne, choć przecież wszystko, co od niego usłyszała, powinno ją rozzłościć.

Doprawdy, chciał, aby była na niego zła, aby go nienawidziła, aby gardziła nim tak, jak wszyscy, którzy spędzili w jego towarzystwie nieco więcej czasu. Spokój i optymizm, z jakim zawsze się do niego odzywała, przyprawiały go o mdłości.

Nigdy bowiem nikt... nikt nie patrzył na niego w taki sposób, w jaki robiła to brunetka — zupełnie jakby nie widziała w nim owego straszliwego potwora, o którym co noc powstawały nowe, coraz to straszniejsze legendy.

Zupełnie jakby, przybywając do pałacu, już na wstępie dała mu czystą kartę, którą musiał jedynie zapełnić i, mimo że przez wszystkie te dni robił co mógł, aby owy skrawek papieru był brudny i brzydki, dziewczyna wciąż każdego dnia obdarzała go uśmiechem.

Naprawdę chciałby jej za to nienawidzić.

Naprawdę chciałby rzucić w jej stronę kolejną nieprzyjemną uwagę, wypowiedzieć słowa, które dogłębnie ją zranią i sprawią, że jej serce po prostu pęknie. Zamiast tego... uparcie milczał, patrząc na jej jasną twarz, na której malował się grymas skupienia, kiedy opatrywała jego rękę.

— Mój tata zwykł mawiać, że człowiek jest wart tyle, ile warta jest dobroć jego serca, którą dzieli się z innymi. Dlatego jedni nie są warci złamanego grosza, a drudzy są po prostu bezcenni — odparła cicho, zawiązując koniec bandaża. Potem cofnęła się o krok i, nabierając głęboki oddech, spojrzała na Księcia Lokiego. — Być może jestem tylko służącą, bez rodziny i bez ogromnego majątku, ale... — Zawahała się, gdy brunet uniósł nieco wyżej podbródek. — Ale ocenianie kogokolwiek przez pryzmat tego, co posiada lub czego nie posiada, jest ogromnym błędem, Mój Książę — dodała szeptem, cofając się o kolejny krok. — Znałam ludzi, którzy, nie mając nic, posiadali wszystko. Znam też kogoś, kto... mając wiele, nie ma tak naprawdę nic. — Odwróciła wzrok i, nabierając głęboki oddech, przesunęła się w bok.

Szybko jednak ponownie przystanęła i, podnosząc głowę, obdarzyła Księcia Lokiego łagodnym spojrzeniem.

Jego bladą twarz przykrył cień, zupełnie jakby owy wzrok Idalii, pełen łagodności, a pozbawiony pogardy, był dla niego czymś... dziwnie i nieprzyjemnie obcym.

— Nie jest Książę potworem — szepnęła.

Brunet drgnął i, obdarzając ją spojrzeniem ciemnych tęczówek, mruknął:

— Słucham?

— Nie dla mnie — dodała, nie potrafiąc jednak zmusić się do choćby najsłabszego uśmiechu. — Nie ważne, jak bardzo by się Książę starał, jak wiele przykrych słów wypowiedział w mym kierunku...

Zamilkła, gdy brunet zerwał się z miejsca i ruszył w jej kierunku. Gdy zatrzymał się tuż przed nią i, dysząc ze złością, pochylił się w jej stronę, niemal warknął:

— Powinnaś... Powinnaś się mnie bać, powinnaś być przerażona...

— Za sprawą kilku opowieści, które usłyszałam?

— Za sprawą tego, co widzisz za każdym razem, gdy na mnie patrzysz — wtrącił twardo, zmniejszając odległość dzielącą ich twarze do zaledwie kilku centymetrów.

Idalia, zmuszając się, aby nie cofnąć o krok, spojrzała prosto w oczy Księcia, w których dostrzegła błysk złości i rozdrażnienia.

Wiedziała, co chciał ujrzeć w jej spojrzeniu — strach i przerażenie. Do tego właśnie bowiem był przyzwyczajony — do nienawiści.

Owa świadomość sprawiła, że serce dziewczyny ścisnęło się boleśnie. Proste, błahe słowa, zmyślone pod wpływem mroku nocy i tajemnic, sprawiły, że Książę z dnia na dzień sam w odbiciu lustra dostrzegł to, co stworzyli inny — potwora. Przerażającą bestię, niegodną niczego prócz nienawiści.

— Widzę jedynie kogoś, kto za sprawą zrządzenia losu, został skazany na życie w mroku — szepnęła. — Kogoś, kto od zawsze sądził, że w owym mroku nie odnajdzie niczego prócz własnego cienia. — Nabrała głęboki oddech. Ciemne tęczówki Księcia błysnęły złowieszczo. — Ale jednak tutaj jestem i, jak sam Książę widzi, nie specjalnie mi to przeszkadza...

Brunet wyprostował się gwałtownie i niemal prychnął:

— Jesteś więc...

— Jaka? — wtrąciła, unosząc nieco wyżej podbródek. — Głupia? Naiwna? — mruknęła, a kącik jej ust drgnął ku górze. — Jestem pewna, że wcale tak Książę nie sądzi.

— Doprawdy? — zapytał z kpiną. — Uważasz więc, że mam o tobie dobre zdanie?

Uśmiech, ku zaskoczeniu Księcia Lokiego, wcale nie zniknął z twarzy brunetki.

— Ośmielę się nawet rzecz, że być może naprawdę mnie Książę lubi...

Brunet zaśmiał się śmiechem przepełnionym pogardą i niejako rozbawieniem.

— Doprawdy, Idalio? Miałbym darzyć sympatią kogoś, kto... — zawahał się, gdy brunetka nagle zrobiła krok w jego stronę. Spojrzał na nią z góry, zbyt zaskoczony jej bliskością, aby się cofnąć.

— Skoro mnie Książę nie lubi, jakim cudem zdołał zapamiętać me imię? Sądziłam, że nie miało ono żadnego znaczenia...

— Bo nie ma — wtrącił twardo. — Wciąż jesteś tylko... — Ponownie zamilkł, gdy brunetka znalazła się znacznie bliżej. — Tylko...

— Tak? — zapytała cicho, unosząc głowę.

Spojrzała prosto w jego oczy, w których nie dostrzegła już jednak cienia złości. Na powrót stały się pięknie zielone.

Pod maską potwora zdołała ujrzeć kogoś, kto aż nazbyt długo skazany był na samotność.

— Niech to Książę powie — szepnęła.

— Jesteś nikim, Idalio.

— Więc... — zaczęła, jednak jej głos nagle stracił na sile. — Gdybym odeszła...

— To nie miałoby żadnego znaczenia — wtrącił. — Nie potrzebuję cię, ani ja, ani nikt inny...

Ich spojrzenia się spotkały. Tęczówki błysnęły, jakby z groźbą.

— Więc odejdę...

— Więc odejdź — mruknął obojętnie.

Wargi Idalii zadrżały, gdy powoli szepnęła:

— Nie mogę...

— Dlaczego?

— Ponieważ... — zawahała się, czując uścisk w sercu. — Ponieważ trzyma Książę moją dłoń...

Brunet zmarszczył brwi, po czym powoli przesunął wzrokiem po ramieniu brunetki, aby w końcu spojrzeć na ich splecione dłonie. Na własne palce, które kurczowo zaciskał na jej ręce.

Wzdrygnął się, nagle pojmując, jak przyjemny i niemal kojący był jej dotyk. Jak ciepła i delikatna była jej skóra.

Skrzywił się, czując się niczym w uścisku, bowiem... po prostu nie był w stanie puścić jej dłoni.

W końcu jednak cofnął się o krok, rozdzielając ich ręce. Zduszone westchnienie opuściło jego usta. Nie było ono jednak spowodowane ulgą, zupełnie jakby... jakby nagle zatęsknił za bliskością brunetki.

Odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej na nią patrzeć.

— Nie — niemal syknął, gdy dziewczyna zrobiła krok w jego kierunku.

Idalia zatrzymała się w miejscu i śledząc każdy nabierany przez Księcia oddech, szepnęła spokojnie:

— Ja...

— Przestań — warknął, obdarzając ją twardym spojrzeniem.

Zieleń tęczówek na powrót zastąpiła złowroga czerń. Potem ponownie odwrócił wzrok i, zaciskając dłonie w pięści, ruszył w kierunku swej sypialni.

Idalia drgnęła, gdy trzask drzwi przerwał panującą w pomieszczeniu ciszę. Książę zniknął, pozostawiając po sobie jedynie otaczające ją zimno. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro