Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie była pewna, ile dokładnie minęło czasu, od kiedy opuściła komnaty Księcia, gdy w końcu do nich powróciła.

Przez wiele godzin krążyła bowiem po pałacowych ogrodach, wśród gęstych drzew, gdzie nikt nie był w stanie jej dostrzec. Potrzebowała tego — samotności, ciszy i spokoju. Nie zdołało to jednak ukoić bólu, który wciąż czuła w jej sercu i, który, jak podejrzewała, jeszcze długo jej nie opuścili.

Niemal natychmiast ruszyła w kierunku dębowego biurka. Musiała zająć czymś myśli i ręce, dlatego zaczęła zbierać w jego blatu ciężkiego księgi. Gdy odwróciła się, aby odstawić je na ciężkie regały, panującą dookoła ciszę przerwał nagły trzask drzwi.

Idalia zamarła, mocniej przyciskając do swej piersi książki, które trzymała w ramionach.

— Zniknęłaś na niemal całe popołudnie — odparł Książę.

Brunetka nabrała głęboki, urywany oddech, który sprawił, że płuca zapiekły ją nieznośnym bólem. Naprawdę wiele sił kosztowało ją niepozwolenie łzom spłynąć po policzkach.

— Przepraszam — szepnęła, cofając się o krok. Powoli odłożyła księgi na blat i, odwracając się bokiem w stronę Księcia, tak aby nie dostrzegł jej twarzy, ruszyła w kierunku drzwi. — Z pewnością jest Książę głodny. Przyniosę kolację i...

Zamilkła, gdy Książę nagle znalazł się przy niej i, chwytając jej nadgarstek swą zimną dłonią, szarpnięciem odwrócił ją ku sobie.

Naprawdę chciała tego uniknąć — aby zobaczył ją właśnie taką, słabą, złamaną i smutną. Gdy spojrzał prosto w jej oczy, pragnęła obdarzyć go kolejnym ciepłym uśmiechem, lecz... po prostu nie była w stanie.

Uścisk dłoni Księcia Lokiego nieco złagodniał, podobnie jak wyraz jego twarzy, gdy dostrzegł pierwszą łzę, której nie zdołała w porę zatrzymać.

Wzdrygnęła się, gdy zrobił krok w jej kierunku i, druga dłonią chwytając jej podbródek, zapytał:

— Kto ci to zrobił?

Nie była pewna, o co właściwie pytał — o rany, które na jej policzkach zostawiły paznokcie jej macochy, czy o smutek, który dostrzegł w jej oczach.

Chciała szepnąć, że to przecież nic takiego, ale udawanie, że wszystko jest w porządku bywa tak bardzo męczące.

— Obawiam się, że nie starczyłoby dnia, abym zdołała w pełni odpowiedzieć na to pytanie, mój Książę — szepnęła.

Powiódł wzrokiem po każdym centymetrze jej twarzy. Błysk w jego zielonych tęczówkach złagodniał. Być może pojął, że i on należał do owego grona, które sprawiło, że ta sama dziewczyna, która codziennie obdarzała go uśmiechem, teraz nie była w stanie zrobić tego po raz kolejny?

Nabrał głęboki oddech i, zabierając dłoń z jej podbródka, cofnął się o niewielki krok. Nim jednak zdołała wyswobodzić nadgarstek spod jego uścisku, ruszył w kierunku swej sypialni, prowadząc ją za sobą.

Idalia, zbyt słaba, aby stawiać opór, czy protestować, po prostu mu na to pozwoliła.

— Usiądź na łóżku — polecił, gdy przekroczyli próg pomieszczenie i, gdy w końcu puścił jej rękę.

Brunetka powiodła za nim wzrokiem, gdy podszedł do ciężkiej, dębowej komody, która stała przy ścianie. W międzyczasie wykonała jego prośbę — przysiadła na brzegu materaca, kładąc drżące dłonie na zielonej, satynowej pościeli.

Książę Loki otworzył pierwszą z szuflad i wyjął z niej niewielką fiolkę. Uniósł ją ku słabemu światłu wysokiej lampy, po czym odłożył na blat szafki, gdy upewnił się, że jest ona pusta.

Następnie wyjął dwie bliźniacze fiolki. Sprawnie zmieszał obie ich zawartości w tej pustej.

Idalia rozchyliła wargi, gdy dostrzegła, że stworzył tę samą miksturę, która uleczyła jego rany, gdy z jej winy poparzył go blask promieni słonecznych. Wstała na równe nogi i, dokładnie obserwując jego dłonie, powoli ruszyła w jego kierunku.

Zbyt długo była zamknięta w swym domu, aby pamiętać, jak piękna była magia. Jak swą prostotą potrafiła wzruszyć nawet najtwardsze serce.

Gdy zatrzymała się przy krańcu komody, przechylając głowę delikatnie w bok, uśmiech w końcu pojawił się na jej twarzy. Dwie mikstury zmieszały się, tworząc jedną o pięknie fioletowym kolorze.

— Wybacz mi, Idalio — odparł nagle Książę, obdarzając ją spojrzeniem. — Nie powinienem był cię pocałować — dodał, sprawiając tym samym, że jej serce ścisnęło się boleśnie. — Księciu to nie przystoi. Właściwie... żaden mężczyzna nie powinien dotykać kobiety bez jej zgody...

— Skąd pomysł, że jej nie udzieliłam? — wtrąciła. Książę uniósł nieco wyżej podbródek, a mięsień jego szczęki drgnął. — Istnieje wiele rzeczy, za które oczekiwałabym przeprosin, ale ten pocałunek do nich nie należy — dodała nieco ciszej. — Jeżeli widzi to Książę jednak inaczej, możemy...

— Uważam, że najlepiej będzie, jeżeli zapomnimy o owej pomyłce — wtrącił. — I już nigdy do niej nie wrócimy...

Idalia rozchyliła wargi. Nim jednak szepnęła, że pocałunek, przynajmniej według niej, nie był żadną pomyłką, zrozumiała, że być może nie miała prawa wymagać o życia zbyt wiele? Była przecież tylko służką, kolejną i najprawdopodobniej nie ostatnią. Kiedyś zniknie, a Książę o niej zapomni.

Poczuła nagły, duszący smutek. Gdy była mała, jej mama często powtarzała: ''Pamiętaj, kochanie, miej dobre serce i obdarzaj ową dobrocią każdego, kogo spotkasz''. Dlaczego jednak nie ostrzegła jej, że posiadania owego dobrego serca wiązało się z tak wielkim bólem i smutkiem? Dlaczego nie powiedziała jej, że gdy ona będzie dobra i miła dla wszystkich, nie każdy będzie obdarzał ją tą samą dobrocią?

— Proszę... — Chwycił fiolkę i wyciągnął dłoń w jej kierunku. — To powinno pomóc — dodał.

Spojrzała prosto w jego zielone tęczówki, mimowolnie przypominając sobie wszystko to, co poczuła, gdy ją pocałował — cały jego ból, cały smutek, samotność, na którą był skazany. Teraz to wszystko zdawało się po prostu nie istnieć.

Ostrożnie uniosła rękę i, odbierając od niego fiolkę, szepnęła:

— Dziękuję...

Zmusiła się do słabego uśmiechu, który kosztował ją naprawdę wiele wysiłku. Nie chciała jednak dać po sobie poznać, jak wiele bólu, sprawiły jej słowa Księcia.

— Pójdę po kolację — dodała, cofając się o krok w stronę wyjścia.

— To nie będzie konieczne — wtrącił, sprawiając tym samym, że Idalia przystanęła. Spojrzała na niego i, ku własnemu smutkowi, ponownie nie dostrzegła na jego jasnej twarzy żadnych emocji. — Nie jestem głodny, a ty powinnaś odpocząć.

Na powrót stał się Okrutnym Księciem, który tak bardzo różnił się od człowieka, którego dostrzegła dzisiejszego poranka, gdy wziął ją w objęcia i całował bez tchu.

— Jest Książę pewien? — zapytała szeptem.

Uniósł nieco wyżej podbródek i odparł jedynie:

— Tak, Idalio.

Owe słowo sprawiło, że jej serce ścisnęło się boleśnie. Miało bowiem tak wiele znaczeń.

Musiała jednak zaakceptować to, kim był i to, kim był on — Księciem, dla którego właściwie mogłaby nie istnieć.

Obdarzyła go ostatnim, delikatnym uśmiechem, po czym odwróciła się i opuściła jego sypialnię, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Potem oparła się o ich powierzchnię i, przyciskając fiolkę do piersi, skrzywiła się nieznacznie.

Dlaczego bycie człowiekiem wiązało się głównie ze smutkiem i bólem? Dlaczego świat nie mógł być po prostu lepszy?

Wiedziała, że być może nigdy nie uzyska odpowiedzi na owe pytania. I napawało ją to jeszcze większym smutkiem.

Tak bardzo pragnęła, aby nie świecie było więcej dobra, aby ludzie obdarzali siebie nawzajem szczerymi uśmiechami, aby nikt nie musiał być smutny. Czyż życie nie byłoby wtedy znacznie lepsze?

***

W milczeniu wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła. Palce jego dłoni zadrżały, wciąż czując na sobie jej delikatny, ciepły dotyk, gdy niechcący dotknęła jego skóry, zabierając z jego ręki fiolkę.

Skrzywił się nieznacznie, powstrzymując owe pragnienie, które nagle się w nim zrodziło — chciał ją zatrzymać, chwycić jej dłoń i poprosić, aby z nim została. Bo... czuł się lepiej, gdy była obok, gdy obdarzała go tym szczerym, ciepłym uśmiechem, którego tak usilnie pragnął nie znosić.

A gdy, wbrew samemu sobie, tego ranka ją pocałował... Jakiś niewyobrażalny ciężar w jednej chwili spadł z jego barków. Zupełnie jakby Idalia zabrała jakąś część tego, z czym sam od tak dawna musiał się zmagać.

Była dla niego niczym światło w otaczającym go mroku — zbyt jednak słabe, aby mogło w pełni go rozświetlić. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro