Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Wszystko w porządku?

Idalia zamarła, pochylona nad szerokim, kuchennym stołem, z dłońmi zaciśniętymi po bokach srebrnej tacy, na której spoczywała kolacja dla Księcia Lokiego. Powoli odwróciła głowę, a gdy napotkała łagodne spojrzenie Marii, zmusiła się do słabego uśmiechu.

Stosunkowo rzadko w ostatnim czasie ktokolwiek zadawał jej to pytanie. Nikogo bowiem nie obchodził jej los, czy to jak się czuła.

Cóż... mogłaby właściwie... nie istnieć.

Maria patrzyła jednak na nią ze szczerym zainteresowaniem i niemal matczyną troską wymalowaną na jasnej twarzy. Wytarła dłonie w biały fartuch, po czym podeszła do stołu, aby zabrać z jego blatu bochen chleba.

— Wydajesz się wyjątkowo... smutna — dodała, ponownie obdarzając Idalię spojrzeniem.

Brunetka uniosła srebrną tacę w dłoniach. Choć wiedziała, że Maria z pewnością by jej wysłuchała, gdyby tylko postanowiła się jej zwierzyć, naprawdę nie chciała obarczać kogokolwiek swoimi problemami, a w szczególności takimi, na które zdawało się nie istnieć żadne rozwiązanie.

Uśmiechnęła się więc nieco szerzej, mając nadzieję, że jakkolwiek zdoła to przekonać kobietę.

— To nic — zapewniła. — Miałam dzisiaj po prostu sporo pracy...

Maria zmarszczyła brwi, mierząc ją niepewnym wzrokiem. Po chwili jednak skinęła i, nie kontynuując rozpoczętego wcześniej tematu, wyminęła Idalię, ruszając w kierunku spiżarni.

Dziewczyna odprowadziła ją wzrokiem, po czym, wzdychając cicho, skierowała się w stronę wyjścia z pałacowej kuchni.

— Idalio. — Maria pojawiła się w wąskich drzwiach. — Zajrzyj do mnie jutro, wczesnym rankiem, dam ci kilka nowych sukienek, a tę oddam do prania.

— Oczywiście. Dziękuję.

***

Zatrzymała się przed dębowymi drzwiami i, nabierając głęboki, spokojny oddech, uniosła jedną dłoń i zapukała.

W duchu niemal błagała o to, aby komnaty Księcia były puste, a on gdzieś z dala od nich. Naprawdę nie chciała bowiem znowu usłyszeć rzucanych przez niego obelg, które, mimo wszystko, sprawiały jej wiele przykrości.

Wstrzymała oddech, gdy usłyszała jego kroki, stawiane pośpiesznie i chaotycznie. Gdy otworzył drzwi i obdarzył ją zimnym, obojętnym spojrzeniem zielonych tęczówek, Idalia przełknęła z trudem, mocniej zaciskając dłonie na bokach tacy.

Książę zmierzył ją wzrokiem. Mięsień jego szczęki drgnął, gdy westchnął, jednocześnie przesuwając się w bok. Otworzył drzwi nieco szerzej.

Idalia, zmuszając swoje spięte mięśnie do ruchu, przestąpiła próg, wkraczając w mrok jego sypialni. Chłód, który poczuła na swych ramionach, sprawił, że z jej ust uleciał drżący oddech.

Skupiła jednak zbłąkane myśli i ruszyła w kierunku fotela, aby odłożyć kolację na niewielki stolik stojący u jego boku.

Wciąż czuła na sobie niemal palące spojrzenie Księcia. Starała się więc stawiać swobodne kroki, nie chcąc dać mu jakiejkolwiek satysfakcji, że jego wcześniejsze słowa aż do teraz odbijały się echem w jej sercu.

Gdy odwróciła się w jego kierunku, zmusiła się do uśmiechu, który okazał się wyjątkowo ciężki do udźwignięcia.

Gdy ruszyła w kierunku wyjścia, Książę zastąpił jej drogę, sprawiając, że brunetka przystanęła.

— Chyba powinienem przeprosić... — odparł, głosem tak przepełnionym obojętnością, że Idalia zapragnęła się wzdrygnąć.

Spojrzała prosto w jego oczy. Nie dostrzegła w zielonych tęczówkach jednak nic prócz zimnej, odpychającej pustki.

— To słowo nic nie znaczy, jeżeli nie jest szczere — odparła spokojnie. — Więc jeżeli Książę nie żałuje tego, co powiedział, wolę usłyszeć jedynie milczenie, niż kłamstwo... — Odwróciła wzrok, splatając przed sobą dłonie. — Pójdę już...

Jej słowa zagłuszył nagły huk, który dobiegł gdzieś zza okna. Idalia odwróciła głowę ku ciężkim zasłonom i, nie czekając nawet chwili, ruszyła w ich kierunku. W przypływie emocji nie usłyszała, że Książę nagle znalazł się tuż za nią.

W chwili, w której chwyciła gruby materiał, jego zimna dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Brunetka zamarła i, unosząc wzrok, spojrzała prosto w jego przepełnione gniewem tęczówki, które w panującym w sypialni mroku, zdawały się błyszczeć, niczym najprawdziwsze szmaragdy.

— Nie odsłaniaj okien — syknął.

Idalia spojrzała na jego dłoń, która mocniej zacisnęła się wokół jej chudej ręki. Ostry ból przeszył jej mięśnie i kości.

— Ale... Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy...

Uniosła drugą dłoń, a w chwili, w której chwyciła ciężką zasłonę, Książę wyciągnął ku niej palce, aby powstrzymać ją przed wpuszczeniem do pomieszczenia tej odrobiny dziennego światła.

Jego ruch był jednak nieco spóźniony, a efekcie czego promienie słońca musnęły jego rękę. Blada skóra niemal błysnęła, sprawiając, że Idalia utkwiła w niej swe spojrzenie.

Jej serce zamarło, gdy Książę cofnął dłoń, a z jego gardła uciekło zduszone syknięcie. Puścił jej nadgarstek, cofając się o gwałtowny i szybki krok. Schronił się w cieniu.

Idalia rozchyliła drżące wargi, w jednej chwili zapominając o tym, co znajdowało się na zewnątrz. Utkwiła swe spojrzenie w przedramieniu bruneta, w zaczerwienionej skórze, która zdawała się kruszyć, zupełnie jakby zaraz miała odpaść od reszty ręki.

— Ja... — wydukała, jednak zamilkła, gdy dostrzegła na twarzy Księcia grymas bólu. Poruszyła wargami, aż w końcu szepnęła: — Przyniosę lód...

— Nie — wtrącił twardo, unosząc głowę i obdarzając ją spojrzeniem. — W szafce za tobą stoi fiolka z fioletowym płynem. Podaj mi ją — dodał, sprawiając, że Idalia drgnęła. — Teraz.

Wzdrygnęła się, po czym odwróciła, cofając o niewielki krok. W chwili, w której stanęła przed ciężką, dębową komodą, jej serce biło niczym szalone. Otworzyła szerokie drzwi, po czym przesunęła wzrokiem po zawartości trzech półek. Ową fiolkę, o której wspominał Książę, odnalazła bez trudu.

Chwyciła ją drżącą dłonią, po czym spojrzała na bruneta. Pokonała dzielącą ich odległość w zaledwie trzech szybkich krokach.

— A teraz wyjdź — niemal warknął, wyrywając z jej dłoni fiolkę.

— Ale...

— Wyjdź — wtrącił.

Idalia rozchyliła wargi, jednak nim zdołała cokolwiek dodać, przerażenie ponownie ścisnęło jej gardło. Skinęła więc, odgarniając kosmyk ciemnych włosów za ucho, po czym odwróciła się i pośpiesznie opuściła sypialnie Księcia.

W chwili, w której zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła głęboko, rozglądając się dookoła, jej serce wciąż biło niczym szalone, a skołatany umysł starał się znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, które w jednej chwili zrodziły się w jej głowie.

***

Nie wiedziała, ile dokładnie minut minęło od chwili, w której przysiadła na miękkiej kanapie, ale przez cały ten czas nawet na moment nie oderwała spojrzenia od drzwi do sypialni Księcia.

W drżących dłoniach gniotła materiał swej sukienki, starając się nieco opanować nerwy, strach i przerażenie.

W momencie, w którym złota klamka poruszyła się delikatnie, a drzwi otworzyły, Idalia zerwała się na równe nogi. Odetchnęła głęboko, gdy Książę wszedł do salonu. Nie poświęcając jej nawet krótkiego spojrzenia, natychmiast ruszył w kierunku swego biurka.

Brunetka powiodła za nim wzrokiem i niemal się wzdrygnęła, gdy mocnym szarpnięciem otworzył jedną z szuflad.

— Przepraszam — szepnęła, robiąc niepewny krok w przód. — Gdybym wiedziała...

— Co wtedy? — wtrącił, obracając ku niej głowę. Obdarzył ją oskarżycielskim spojrzeniem. — Wątpię, że wówczas zachowałabyś się rozsądnie. To chyba nie leży w twej naturze — prychnął, ponownie skupiając się na przeszukiwaniu szuflady.

Idalia spuściła wzrok. Spojrzała na jego przedramię, na wciąż zaczerwienioną skórę. Bolesny uścisk oplótł jej serce, na moment odbierając jej oddech.

— Gdybym tylko wiedziała, że jest Książę chory...

— To nie choroba — wtrącił.

Brunetka przesunęła się o kolejny krok w stronę biurka. Przechyliła głowę delikatnie w bok i szepnęła:

— Słucham?

Wyprostował się, wyciągając z szuflady śnieżnobiały bandaż. Potem westchnął ciężko i, jakby uznając, że prawda i tak już wyszła na jaw, spojrzał na dziewczynę i odparł:

— Nie jestem chory, tylko przeklęty.

Spodziewał się, że Idalia zrobi krok w tył, pragnąc od niego uciec, że skrzywi się z odrazą lub ze zdziwieniem. I choć to ostatnie rzeczywiście położyło się cieniem na jej jasnej twarzy, jej wzrok wciąż był łagodny, bez cienia obrzydzenia. Zupełnie, jakby mu współczuła, jak... jak jego matka.

Odwrócił głowę, nie mogąc dłużej znieść łagodności jej spojrzenia. Odetchnął głęboko, lewą dłonią chwytając bandaż. Skrzywił się, gdy jego przedramię przeszył ostry ból.

— Ja to zrobię — odparła nagle, przepędzając panujące dookoła milczenie.

Nim zdołał jakkolwiek zareagować, podeszła do biurka. Obdarzył ją spojrzeniem, gdy ostrożnie wyjęła z jego dłoni bandaż. Zapragnął się cofnąć, gdy pokonała dzielącą ich odległość i stanęła tuż przed nim.

Spojrzała prosto w jego oczy, wyciągając przed siebie delikatnie drżącą dłoń. I choć powinien odejść, coś w jej spojrzeniu sprawiło, że, wręcz nieświadomie, pozwolił, aby chwyciła ranną rękę.

Obserwował każdy jej ruch, kiedy ostrożnie przysunęła jego przedramię bliżej siebie. Miała łagodny, ciepły dotyk, który sprawił, że Książę zapragnął się wzdrygnąć.

Ściągnęła ciemne brwi i, przygryzając dolną wargę, rozwinęła bandaż. Jego początek docisnęła do zimnej skóry Księcia, tuż nad raną.

Brunet przechylił głowę w bok, mrużąc oczy. Podczas gdy Idalia ostrożnie owijała jasny materiał wokół jego ręki, nad wyraz uważając, aby nie sprawić mu bólu, on, gdzieś w głębi zbłąkanej duszy, walczył sam ze sobą. Jednocześnie pragnął bowiem wyrwać się spod jej ciepłego dotyku i przybliżyć się o kolejny krok.

Ostatecznie nie zrobił jednak żadnej z tych rzeczy. Po prostu stał, obserwując każdy jej ruch, każde drgnięcie jej drobnych dłoni, które ostrożnie opatrywały jego ranę.

— Może powinna spojrzeć na to uzdrowicielka...

— Nie — wtrącił.

Uniosła głowę i, marszcząc brwi, spojrzała prosto w jego oczy. Książę uniósł nieco wyżej podbródek.

O wiele ciężej było bowiem odnosić się z pogardą, jak to miał w zwyczaju, do kogoś, kto właśnie opatrywał twe rany.

— Skutków klątw nie leczy się lekami — wyjaśnił. — Mijają z czasem...

— A ten płyn...

— Złagodzi ból — wtrącił, krzywiąc się nieznacznie. — Częściowo.

Jej wargi zadrżały, gdy rozchyliła je, aby coś dodać. Jej błękitne tęczówki błysnęły smutkiem i żalem.

— Naprawdę mi przykro — szepnęła, ponownie skupiając się na bandażu. Jej ruchy nagle stały się mniej precyzyjne. — Gdybym tylko wiedziała... — zawahała się, zaciskając wargi w cienką linię.

Książę, dostrzegając, że bandaż pokrywał już większą część jego przedramienia, wyjął z otwartej szuflady niewielki sztylet, ze złotą, ozdobną rękojeścią. Podał go dziewczynie, która ostrożnie przecięła jasny materiał. Odłożyła jego fragment na blat biurka, po czym delikatnie związała jego końce, czyniąc opatrunek bardziej trwałym.

Nim jednak puściła rękę Księcia, ponownie spojrzała prosto w jego oczy.

— Od jak dawna... — zawahała się, gdy dostrzegła, że brunet uniósł wyżej podbródek. Jego zielone tęczówki przykrył cień. Od zawsze. Był przeklęty od zawsze. — Rozumiem. — Skinęła, cofając się o krok.

Zmusiła się do słabego uśmiechu, odwracając wzrok. Nawet nie drgnęła, gdy Książę wyminął ją bez słowa, aby po chwili zniknąć za drzwiami swej sypialni.

Idalia zamknęła oczy, nagle przypominając sobie wszystkie historie, które usłyszała. O Księciu, okrutnym i złym, zlepionym z mroku, który nigdy nie opuszczał swego pałacu za dnia, a jedynie po zapadnięciu zmroku. O potworze, który czyhał w ciemnościach na swe ofiary.

Choć nigdy nie wierzyła w owe legendy, teraz rozumiała,jak bardzo były one krzywdzące.

Spojrzała na drzwi, za którymi zniknął Książę.

W jednej zupełnie chwili pojęła, jak łatwo przychodziło ludziom snucie historii. Bowiem potwór, czający się w mroku, okazał się jedynie jego więźniem. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro