2. Kim jest Greyson?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cisza. Nie słyszałam już miarowego tykania zegara, czułam się, jakby czas się zatrzymał. Wzięłam urywany oddech, by po chwili wypuścić powietrze z ust. Wciąż zaciskałam i rozprostowywałam dłonie, jakby miało to w czymś pomóc.

Było mi na przemian zimno i gorąco. Musiałam się pilnować, aby nie zapomnieć o oddychaniu, co było w tamtej chwili bardzo trudne.

Wpatrywałam się w jeden punkt przed sobą niezmiennie od dawna. Nie wiem, ile czasu już tam siedziałam, na tym twardym, metalowym, niewygodnym krześle, czekając na nieuniknione.

W głębi duszy wciąż liczyłam na cud, ale to byłoby zbyt piękne. Nie chciałam żyć nadzieją, bo to mogłoby mnie zgubić. Nie płakałam, bo musiałam być silna. Dla mojej mamy i przede wszystkim dla siebie.

Wokół mnie nie było żywej duszy. Wszyscy gdzieś sobie poszli, jakby nie chcieli na mnie patrzeć. Cóż im się dziwić? Określenie, że wyglądam jak śmierć było adekwatne. Miałam podkrążone oczy, bladą twarz i zapadnięte policzki, a moje brązowe włosy przypominały bocianie gniazdo. Nie spałam chyba od kilku godzin, ale dla mnie to była wieczność. Nie byłam pewna, czy nie minęło kilka dni, bo nie wiedziałam, ile czasu upłynęło.

Nie było tu ze mną nikogo, kto podtrzymywałby mnie na duchu, ale nie była mi potrzebna niczyja obecność. Nie odwiedziła mnie nawet Sofia, ale nie miałam jej tego za złe, bo stało się tak z mojej winy. Kiedy dostałam od niej wiadomość z zapytaniem, czy wszystko w porządku, odpisałam, że nie musi się martwić, że to był tylko fałszywy alarm, a ja wróciłam autobusem do domu. Nie wiem, dlaczego skłamałam. Może dlatego, że nie chciałam jej litości.

Nienawidziłam litości, brzydziłam się nią. Już wystarczające były wyobrażenia spojrzeń uczniów z mojej szkoły, gdyby dowiedzieli się o moim tak ciężko skrywanym sekrecie, a mianowicie, że miałam chorą matkę.

Najgorsze, co mogłabym w tej chwili usłyszeć to: „Będzie dobrze" i „Jak mi przykro". Z całą pewnością wolałam milczenie.

Czy ludzie nie rozumieją, że takie słowa bolą, a przez nie człowiek chodzi jeszcze bardziej zdołowany?

Ale są wyjątki. Trevor i jego kumple śmialiby się ze mnie do rozpuku. Jednak pozostali zachowaliby się jak klony. Te same słowa. Te same twarze. Te same czyny.

Nie chciałam, żeby powtórzyła się historia sprzed lat, kiedy to mojego ojca wsadzili do więzienia. Pamiętałam doskonale te odprowadzające mnie spojrzenia. Patrzyli, kiedy myśleli, że tego nie widzę. Ale ja widziałam ten wzrok i szepty na temat mojej jakże trudnej sytuacji.

Dlaczego ludzi tak bardzo interesuje życie innych? Czy nie mogą zająć się swoim?

Czekałam i czekałam niemiłosiernie długo, aż w końcu przyjdzie lekarz i oznajmi mi, że to już koniec. Może nie powinnam tak myśleć, ale chciałam, by to już wreszcie się stało. Chciałam, żeby wszyscy dali mi święty spokój. A o czym najbardziej marzyłam? O tym, żeby mieć normalne życie. A to nie stanie się nigdy. Po prostu mam w życiu pecha, a szczęście omija mnie szerokim łukiem.

Wystukiwałam przypadkowy rytm, uderzając palcami w metalowe krzesło. Dźwięk roznosił się cichym echem, odbijając się od białych ścian korytarza. Gdzieś z daleka dochodził dźwięk skrzypienia otwieranych drzwi i ciche kroki.

To wszystko jest tylko snem, w którym utknęłaś na zawsze.

Opuściłam głowę, zaciskając ciężkie powieki. Ile bym dała, by obudzić się z tego koszmaru. Chciało mi się wymiotować, ale od tak dawna nic nie jadłam, że nie byłam w stanie. Siłą woli trzymałam się świata żywych. Nie mogłam stracić przytomności, bo w każdej chwili mogła przyjść pielęgniarka lub lekarz.

Ale żadne z nich nie pojawiło się jako pierwsze.

Najpierw usłyszałam przeciągłe otwieranie się automatycznych drzwi przy wejściu do szpitala. Potem do moich uszu dotarł coraz głośniejszy stukot butów na kamiennej posadzce. Wszystko ucichło, a mnie uderzyła świadomość, że ktoś stanął w niedalekiej odległości ode mnie. Niepewnie uniosłam głowę, ciekawa, kogo zobaczą moje oczy.

Przede mną stała starsza kobieta, mierząca mnie podejrzliwym, surowym spojrzeniem. Rozejrzałam się wokół, łudząc się, że nie patrzy na mnie, lecz na kogoś innego, ale byłam tu sama. Dostojnym krokiem podeszła do mnie i stanęła naprzeciw.

Nie wygląda przyjaźnie.

Odchrząknęłam, unosząc wyzywająco brew. Niech ona nie myśli sobie, że się jej boję. No może trochę...

— Ty musisz być Rosalie — bardziej stwierdziła niż zapytała.

Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęłam krótko głową.

Kobieta była szczupła i wysoka, miała na sobie jedwabny płaszcz i wzorzysty szal owinięty wokół szyi. Siwe włosy zaczesała gładko do tyłu i spięła na czubku głowy.

Spoglądała na mnie tymi swoimi jasnoniebieskimi oczami, które były niczym dwa lodowe kryształy.

Jasnoniebieskie oczy.

Wzdrygnęłam się, wyobrażając sobie niezwykle podobne oczy ojca. Otrząsnęłam się, wpatrując się w kobietę. Dostrzegłam na jej twarzy przebłysk wahania, zanim z jej ust padły słowa, których tak bardzo nienawidzę:

— Przykro mi z powodu twojej matki. — Jej głos był bezsprzecznie twardy i nie wyrażał bynajmniej współczucia ani litości. Nie było jej przykro. Zdawałoby się, że przyszła tu, dlatego, że miała taki obowiązek.

Skrzywiłam się nieznacznie, po czym zreflektowałam się i posłałam w jej stronę wymuszony uśmiech, by w żaden sposób jej nie urazić. Choć napawała mnie strachem była mi w jakiś sposób bliska. Wydawało się, że skądś ją znam.

— Nazywam się Clare Smith — przedstawiła się od razu, niechętnie kiwając głową.

Wyprostowałam się gwałtownie, wbijając boleśnie palce w siedzenie krzesła. Po prostu mnie zatkało. Nie myślałam, że ten moment nadejdzie tak szybko. Szczerze? Wcale o tym nie myślałam. Nie miałam zamiaru przeprowadzać się do Nashville. I nikt nie mógł mnie do tego zmusić.

— Jesteś moją babcią? — Drgnęłam nieznacznie, nie ukazując zbytniego zdziwienia, ani zainteresowania.

— Wolałabym, żebyś mówiła mi po imieniu. Czuję się staro. — Skrzywiła się w grymasie niezadowolenia, kręcąc z zażenowaniem głową.

Przytaknęłam jej. Byłam w lekkim szoku. Właściwie jej nie pamiętałam. W moich wyobrażeniach nie wypadała najlepiej. Szczególnie po tych wszystkich opowieściach matki, które nie stawiały jej w dobrym świetle.

— Rosalie Williams?

Ujrzałam młodego lekarza, zajmującego się moją matką. Natychmiast podniosłam się do pionu, czego od razu pożałowałam. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, więc opadłam na siedzenie. Kręciło mi się w głowie, miałam mroczki przed oczami. Chciałam zniknąć. Uciec do mieszkania i schować się pod łóżkiem. Może uciekłabym przed tą odpowiedzialnością? Przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy obarczają mnie swoimi ciężkimi spojrzeniami?

— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się lekarz.

„Tak, jasne, wszystko w porządku – chciałam odpowiedzieć zgryźliwie – Tylko od kilku godzin nie spałam i nic nie jadłam, czekając, aż wreszcie moja mama umrze". Zamiast tego jednak mruknęłam, że nic mi nie jest.

Wstałam powoli, podpierając się jedną ręką o ścianę i próbując ustać na chwiejnych nogach, które, krótko mówiąc, były jak z waty. Zamrugałam oczami, skupiając wzrok na stojącym przede mną mężczyźnie w białym fartuchu i odezwałam się:

— Czy to...? Czy moja mama...?

Słowo „umarła" nie przeszło mi przez gardło.

— Bardzo mi przykro — powiedział ze współczuciem w głosie.

— Rozumiem, może już pan zostawić nas same? — odezwała się Clare tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Lekarz kiwnął głową i natychmiast się ulotnił.

— A ty idziesz ze mną — nakazała. — Jedziemy do mojego domu w Nashville.

— Słucham? — spytałam z oburzeniem. — Czy ktokolwiek pytał mnie o moje zdanie w tej sprawie?

Przepraszam, ale jakie ona ma prawo komukolwiek rozkazywać? A tym bardziej mi?

— Już — rzuciła oschle, nie zwracając uwagi na moje pytanie. — Nie ociągaj się, nie zamierzam dłużej czekać.

— Nigdzie nie idę — prychnęłam. — Nawet cię nie pamiętam — zauważyłam.

— Nie dziwię ci się. Byłaś mała, gdy Susanne uciekła z domu.

— Widocznie miała jakiś powód, żeby tak postąpić. — Wzruszyłam ramionami.

Clare westchnęła wyraźnie zniecierpliwiona i rozdrażniona.

— Widzę, że masz trudny charakter. Dokładnie taki sam jak twoja matka.

Uniosłam brew i założyłam ręce na klatce piersiowej. Usiadłam z powrotem na krześle, żeby nie przewrócić się ze zmęczenia, po czym wyciągnęłam telefon i jak gdyby nigdy nic wpatrzyłam się w wyświetlacz.

— Twoja matka zawsze robiła wszystko po swojemu. Gdy się urodziłaś, postanowiła uciec.

— Mówisz to tak, jakbym była temu winna — burknęłam.

Miałam wielką ochotę zwymiotować na jej lśniące buty.

— To poniekąd prawda — mruknęła, odwracając wzrok.

Czułam, że jej słowa mają drugie dno, ale nie pytałam. Nie obchodziło mnie, co ma do powiedzenia. Nie miałam zamiaru ruszać się z Brentwood, tylko dlatego, że Wielmożna Clare ma taki kaprys.

— Nie przyjeżdżałabym tutaj, gdyby nie było to konieczne. — Skrzywiła się. — Wysłałabym Greysona, ale musiałam załatwić papiery osobiście. Aż dziwne, że nie było żadnych problemów.

— Kim jest Greyson? — mruknęłam obojętnie, choć byłam lekko zaciekawiona. Może jakiś mój kuzyn?

— Pracuje u mnie. Czasami wysyłam go do miasta, kiedy nie mam na to czasu.

Jej mina mówiła bardziej: „Kiedy nie chce mi się ruszać z domu".

Prychnęłam prześmiewczo. Ten cały Greyson był pewnie jakimś starszym facetem, który znalazł się tam z przypadku. Musiał być gburowaty i niemiły, bo sądząc po zachowaniu Clare, nikogo innego by nie przyjęła.

— Możesz sobie wracać do tego całego Greysona. — Przewróciłam oczami. — I tak nigdzie z Tobą nie pojadę — powiedziałam dobitnie.

— Długo jeszcze mam cię przekonywać? — wściekła się Clare, kiedy podniosłam na nią niewzruszone spojrzenie. Nie byłam mistrzem w ukrywaniu emocji, ale tak się złożyło, że czułam się pusta i niepotrzebna, więc bez problemu zachowywałam się obojętnie. Ta kobieta chciała mnie wziąć do siebie tylko i wyłącznie z przymusu. W końcu była moją jedyną rodziną. Nie chciałam jej pomocy. Ale czemu by tego nie wykorzystać? Może gdybym z nią zamieszkała, zaczęłabym życie na nowo z czystą kartą? Odetchnęłam, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.

— Powiedzmy, że ci wierzę. — Nadal byłam sceptycznie nastawiona do tej kobiety. — Ale co ty tak właściwie tu robisz? Nie możesz zostawić mnie w spokoju i zająć się swoim własnym życiem?

— Zdajesz sobie chyba sprawę, że nie możesz mieszkać sama, prawda? Jesteś niepełnoletnia, masz dopiero piętnaście lat.

— I co z tego? Za tydzień kończę szesnaście — burknęłam znacząco, wiedząc, że to i tak nie wpływa na moją sytuację, a ona nie ustąpi.

— To nadal nie zmienia faktu, że sobie sama nie poradzisz — zaznaczyła Clare, potwierdzając moje przypuszczenia. — Musisz mieć opiekuna prawnego do ukończenia pełnoletniości. Masz wybór — podsumowała ostrym tonem. — Albo pojedziesz ze mną albo trafisz do sierocińca. Wybieraj.

Nie musiałam się długo zastanawiać, chociaż podjęcie takiej decyzji przyszło mi z trudem. Podświadomie czułam, że popełniam życiowy błąd. Ale co innego miałam zrobić? Nie polubiłam Clare, jednak nie chciałam przenosić się do sierocińca. Za dokładnie dwa lata i jeden tydzień będę dorosła i wtedy zdecyduję, co zrobić ze swoim życiem. Teraz zamieszkanie z tą kobietą było najlepszą opcją. Nie dałam jednak po sobie poznać, że już się zgodziłam.

— A co z tego będziesz miała? Nie wierzę, że przyjechałaś tu z dobroci serca — prychnęłam.

— Nie mogłabym cię zostawić w takiej sytuacji. Susanne to w końcu moja córka, a ja nie zamierzam być złą matką — westchnęła. — Choć ten jeden raz chciałabym coś dla niej zrobić.

— Taa, bo ci uwierzę. I mam ci tak po prostu zaufać?

— Najlepiej byłoby jakbyś się pospieszyła. — Spojrzała na zegarek na nadgarstku. — Taksówka nie będzie czekać wiecznie.

— A co z moimi rzeczami? — uległam jej propozycji, wzdychając.

— Nie musisz się o to martwić. Wszystkim się zajmę.

Nie miałam nawet siły odmówić. Nie przyznałabym tego na głos, ale Clare była moim jedynym ratunkiem. Potrzebowałam snu. Zwykle nie podejmuję pochopnych decyzji, ale w tym wypadku kierowało mną zmęczenie.

Clare odwróciła się w stronę wyjścia z uśmiechem wygranej goszczącym na ustach. Nie obejrzała się w moją stronę, dumnym krokiem odchodząc w stronę wyjścia. Gdy zniknęła za rogiem, oparłam łokcie na kolanach, a drżące dłonie wplątałam we włosy. Zamknęłam oczy, analizując wszystkie wydarzenia.

Wstawaj. Clare nie będzie czekać wiecznie.

Podniosłam się niepewnie i ruszyłam powoli, ociężale stawiając plączące się stopy, tak, by się nie przewrócić. Byłam głodna, śpiąca i rozdrażniona, co mogło się dla kogoś źle skończyć. Napotkałam po drodze kilkoro ludzi, którzy nie prezentowali się lepiej ode mnie. Podniosło mnie to na duchu. Nie byłam osamotniona w bólu i cierpieniu. Gdy dotarłam do stojącej pod szpitalem taksówki, Clare siedziała już w środku, malując usta bordową szminką. W momencie, kiedy mnie spostrzegła, jednym, sprawnym ruchem ręki zatrzasnęła lusterko i machnęła na mnie, bym usiadła na tylnym siedzeniu.

Usiłowałam otworzyć drzwi, ale z marnym skutkiem. Zdenerwowany zaistniałą sytuacją kierowca postanowił wreszcie zainterweniować, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.

Siedząc już na fotelu usłyszałam melodię ulubionej piosenki mojej matki, przez co momentalnie ścisnęło mnie w gardle.

— Wyłącz to radio, proszę — nakazała Clare. — Nienawidzę tej piosenki.

Odetchnęłam z ulgą, zdając sobie sprawę, że ta kobieta i moja matka to dwa, zupełnie inne światy. Taksówkarz posłusznie wyłączył radio i zapanowała cisza.

— Pomyślałam sobie, że musisz być głodna.

Clare podała mi zawinięte w biały papier kanapki. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ma ona rację. Od dłuższego czasu przy życiu trzymała mnie tylko kawa z automatu, której wręcz nienawidziłam. Nie chciałam okazać złego zachowania, ale byłam tak głodna, że rzuciłam się na posiłek niczym dzikie zwierzę. Dla mnie kanapki mogłyby być nawet zatrute, a i tak bym je zjadła. Pochłonęłam wszystko w mgnieniu oka i przeciągle ziewnęłam. Clare przyglądała się mi w bocznym lusterku. Sam widok jej twarzy sprawiał, że chciałam wysiąść z taksówki podczas jazdy.

— Nie lubię szpitali — odezwała się nagle. — Zbyt dużo tam ludzi i cuchnie chemikaliami. Nie do zniesienia! — skomentowała.

„Zabawne – chciałam się zaśmiać, ale moja twarz była niczym wykuta z kamienia – przez ostatnie pół roku spędzałam tam więcej czasu niż w swoim własnym mieszkaniu".

Zamiast tego oparłam głowę o szybę, a Clare widząc, że nie mam ochoty na rozmowę, ucichła.

Po kilkunastu minutach wpatrywania się w przestrzeń wypełnioną przez budynki mieszkalne i place, moim oczom ukazała się stara, brzydka kamienica. Ze ścian odłaził stary, poszarzały tynk. Do szerokich, metalowych i oczywiście trzeszczących drzwi prowadziły nierówne, betonowe schodki z wygiętą balustradą, a dach opadał łagodnie, zbudowany pod niewielkim kątem. Nie miałam pojęcia, skąd Clare wiedziała, gdzie mieszkam. W ciągu całego życia nie odwiedziła nas ani razu. Nie dzwoniła, ani nie pisała. Nie miałyśmy z mamą nawet pewności, czy ona żyje. A mimo to, zatrzymaliśmy się przed moim miejscem zamieszkania. Chwyciłam za klamkę z lekkim wahaniem.

— No idź, idź. — Pogoniła mnie Clare. — Nie patrz tak na mnie, nie pójdę tam z tobą. Poczekam na ciebie.

Prychnęłam kpiąco, kręcąc głową i wysiadłam pośpiesznie. Absolutnie nie chciałam, żeby poszła ze mną do mieszkania. Nie wiem, co ona sobie myślała, ale w żadnym stopniu jej nie lubiłam, a tolerowałam tylko dlatego, że było to konieczne.

Wbiegłam po schodach, zatrzymując się przed drzwiami mojego mieszkania. Z kieszeni plecaka, który przez cały czas miałam na plecach, wyjęłam klucz z kolorowym breloczkiem i przekręciłam go w zamku. Pchnęłam drzwi, dostając się do środka. Uderzyła mnie nieskazitelna cisza, od której aż rozbolały mnie uszy. Nie słyszałam tykania starego, drewnianego zegara ściennego z wahadłem, co oznaczało, że się zatrzymał. No tak. Przecież nie miał go kto nakręcić.

Ruszyłam do swojego pokoju, w którym wszystko wyglądało tak, jak wtedy, kiedy wychodziłam do szkoły. Nie lubiłam sprzątać, co widoczne było gołym okiem. Na zawalonym papierami, zeszytami i książkami biurku stał jeszcze kubek z niedopitą herbatą, którą piłam podczas nauki. Łóżko było niepościelone, a na ziemi leżało kilka ubrań, które miałam zamiar później poskładać i schować do szafy.

Właśnie teraz do niej podeszłam i otworzyłam ją, rozmyślając nad tym, co ze sobą zabrać. Z najwyższej półki zdjęłam niedużą walizkę na kółkach, a z dolnej szuflady wyciągnęłam sportową torbę. Zaczęłam chaotycznie wrzucać do środka walizki wszystkie ubrania, których nie było wcale dużo, bo do najbogatszych nie należałam. Z łatwością zamknęłam walizkę i zapięłam suwak. Do torby spakowałam inne potrzebne rzeczy, czyli szczotkę do włosów, słuchawki, ładowarkę do telefonu i tym podobne. Rozejrzałam się jeszcze wkoło, aby upewnić się, że wszystko zabrałam i poszłam jeszcze do kuchni.

W zlewie stała miska, w której jadłam płatki, ale nawet jej nie umyłam. Zastanawiałam się, jaki los spotka to miejsce. Clare pewnie je sprzeda, ale nie obchodziło mnie to. Nie byłam jakoś szczególnie przywiązana do tego miejsca.

Jeszcze raz sprawdziłam, czy czasem czegoś nie zapomniałam, ale miałam spakowane wszystko, co niezbędne. Do tylnej kieszeni spodni wcisnęłam jeszcze małe, prostokątne zdjęcie, które przedstawiało trzyletnią mnie wraz z rodzicami. Chociaż nienawidziłam ojca, miło wspominałam tamten czas, kiedy świat był dla mnie pięknym miejscem.

Odetchnęłam głęboko, rzucając ostatnie, pożegnalne spojrzenie na salon i wyszłam na klatkę schodową. Czułam się dziwnie. Jakby ktoś zdjął mi z pleców niewyobrażalny ciężar, który przez te wszystkie lata nieświadomie dźwigałam. To było takie wyrwanie się z tego koszmaru, który był rzeczywistością. Czułam nieopisaną ulgę, czego za nic nie potrafiłam wytłumaczyć.

Zamknęłam mieszkanie na klucz, który wrzuciłam do walizki. Obładowana swoim dobytkiem zeszłam po betonowych schodach, uważając, żeby się nie potknąć, co z moim szczęściem było bardzo prawdopodobne. Pociągnęłam ciężkie, metalowe drzwi, które z przeciągłym szczękiem stanęły otworem. Wydostałam się na zewnątrz, chłonąc rześkie, jesienne powietrze. Przyjrzałam się znudzonemu taksówkarzowi, który opierał się o drzwi swojego pojazdu, wyczekując mnie ze zniecierpliwieniem. Gdy podeszłam do niego, wziął ode mnie walizkę i torbę. Otworzył bagażnik i zapakował moje rzeczy do środka. Zamknął klapę i bez słowa usiadł za kierownicą. Pociągnęłam za klamkę, zajmując jedno z tylnych siedzeń.

— Co tak długo? — zapytała z wyrzutem Clare. — Nie dało się szybciej?

Przewróciłam oczami, czując, że chyba umrę z tą kobietą w jednym domu.

— Jakbyś chciała zauważyć, zmieniam miejsce zamieszkania. A to oznacza, że trochę rzeczy muszę spakować.

Posłała mi niezadowolone spojrzenie, mrużąc przy tym oczy. Odwróciła się w stronę taksówkarza, który nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Potem ponownie popatrzyła na mnie.

— Może spróbuj się zdrzemnąć — zasugerowała, ale nie mówiła tego przyjaznym tonem. — Przynajmniej nie będę musiała słuchać twoich beznadziejnych odzywek — dodała cicho, ale i tak to usłyszałam.

Prychnęłam pod nosem, ale mimo to jej posłuchałam. Oparłam głowę o szybę i wpatrzyłam się w przesuwające się za oknem krajobrazy ulic i budynków. Spoglądałam na migające światełka, a oczy same zaczęły mi się zamykać. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam wyczerpana. Jeszcze chwila. Ostatnie widoki i pożegnanie miasta. Wzięłam głęboki oddech. Tyle pogrzebanych marzeń, tyle utraconych nadziei. Tyle bólu i cierpienia. Zostawiłam za sobą cząstkę siebie, wraz za znikającymi w oddali światłami Brentwood. Spędziłam tam swoje życie i w jednej chwili wszystko przepadło.

~*~

Obudziłam się, gdy ktoś potrząsał mnie za ramię. Usłyszałam niewyraźny głos Clare, która kazała mi wysiąść z taksówki. Pokiwałam głową i otworzyłam oczy. Nie miałam głębokiego snu, więc powrót do rzeczywistości nie był trudny. Otrząsnęłam się, po czym wystawiłam na zewnątrz nogi i stanęłam na chodniku. Światło raziło mnie w oczy, więc zasłoniłam twarz dłońmi. Wstałam i rozejrzałam się po szerokim podjeździe.

Chyba znalazłaś się na dworze królowej.

Widok zapierał dech w piersi. Przede mną wznosiła się budowla z epoki wiktoriańskiej. Wyglądała majestatycznie, ale i przerażająco. Nie przemyślałam tego dobrze. A co z pogrzebem mamy?

Momentalnie poczułam zatrważający smutek. Rozpacz ścisnęła moje gardło tak, że nie mogłam przełknąć śliny. Ale nie płakałam. Płacz jest oznaką słabości, a ja muszę być silna.

— Twoja matka będzie pochowana na cmentarzu niedaleko — rzekła Clare, jakby czytając mi w myślach.

— Dlaczego tutaj? — spytałam oschle.

— Bo tutaj spędziła swoje dzieciństwo — odparła.

— Czy aby na pewno chciałaby być tu pochowana? — prychnęłam, czując, że Clare coraz bardziej działała mi na nerwy.

— Twoja matka nie żyje. Zrozum to wreszcie. Nie jesteś pełnoletnia, więc nie możesz podejmować takich decyzji — powtórzyła dobitnie już któryś raz z kolei.

Mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści. W środku toczyłam ze sobą walkę. Czy jakbym jej przyłożyła to by się zamknęła?

— Dobrze wiem, że ona nie żyje. Nie musisz mi tego powtarzać — warknęłam przez zaciśnięte zęby.

— A więc zakończmy już ten temat i chodźmy do środka.

Kierowca taksówki zatrąbił klaksonem, przypominając o swojej obecności. Clare podeszła do niego i zapłaciła mu odpowiednią kwotę. Wtedy wysiadł i wyciągnął z bagażnika moje rzeczy, które położył przy krawężniku. Podniosłam je z ziemi i odsunęłam się od jezdni. Gdy odjechał, podeszła do drzwi i otworzyła je kluczem.

Zaprowadziła mnie do salonu. Zdziwiłam się, że Clare ma taki przestronny dom. Wydawało mi się, że mieszkała sama. Z tego, co wiedziałam, mój dziadek już nie żył.

Podziwiałam obszerny salon, którego jedna ze ścian była w całości zrobiona ze szkła, ukazującego widok na taras. Drewniane schody były zwieńczone połyskującą balustradą. Prowadziły one zapewne na pierwsze piętro. Błyszcząca terakota, jakiej nie kładziono już od wielu lat wyglądała na wyjątkowo nową. Brakowało tu tylko kryształowych żyrandoli, a budynek zamieniłby się w prawdziwy pałac.

Mimo wszystko nie podobało mi się tu. Było tak jakoś... chłodno i ponuro. Wolałam swoje małe, przytulne mieszkanie na obrzeżach Brentwood.

— Greyson! Przyjechała moja wnuczka! — krzyknęła Clare.

Nic nie powiedziałam, ale nie musiała nazywać mnie swoją wnuczką. Denerwowało mnie to, chociaż miała do tego prawo. Gdzieś na piętrze słychać było szybkie kroki. No tak. Pan Greyson śpieszy się, żeby usłużyć swojej pani. Odwróciłam się plecami w stronę schodów i zmarszczyłam brwi, wpatrując się w Clare.

— Jak sobie to wyobrażasz, hm? Co z moją szkołą i mieszkaniem?

— Zapiszę cię do pobliskiej szkoły, nie będzie z tym najmniejszego problemu. A mieszkanie wystawi się na sprzedaż. — Wzruszyła ramionami, posyłając mi iście królewskie spojrzenie.

— Nie pomyślałaś czasem, że to ja powinnam zadecydować? — warknęłam wściekła.

— Jesteś niepełnoletnia — zaczęła. Czy to będzie od teraz jej ulubiony argument, tłumaczący wszystko? — A poza tym musisz...

— Już jestem! Wołała mnie pani? — przerwał nam miły, wesoły głos.

Jeśli myślałam, że byłam przygotowana na wszystko, to się myliłam. W jednej chwili moja twarz zmieniła się z rozgniewanej na wyrażającą czysty szok i zaskoczenie. Z trudem odwróciłam się, a widok, jaki zobaczyłam przerósł moje oczekiwania. Bowiem głos, który usłyszałam nie należał do jakiegoś staruszka, a chłopaka trochę starszego ode mnie.

Spodziewałam się, że ten cały Greyson to niemiły, starszy mężczyzna, który pracuje u Clare po znajomości i za małą sumę pieniędzy. Jednak przede mną stał wysoki, młody chłopak. Miał on złote włosy, był szczupły i uśmiechnięty.

Czyżby życie się nade mną zlitowało?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro