20. Proszę, Rose.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałam oszołomiona, rozglądając się wokół w poszukiwaniu kryjówki. Nie zdążyłabym uciec z przedpokoju.

Drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka chłodne powietrze, które uderzyło we mnie z gwałtownością. Momentalnie zadrżałam, skupiając wzrok na klamce.

Cofnęłam się do korytarza, gdy usłyszałam dobiegające stamtąd pospieszne kroki. Słabe światło z salonu objęło większą przestrzeń.

Czyli jednak Ace był w domu. Na tę myśl natychmiast zalała mnie ulga.

W progu stanęła postać w czarnej bluzie z kapturem naciśniętym na głowę i również tego samego koloru dżinsach i adidasach. W pierwszej chwili przestraszyłam się, że jest on kolejnym wysłannikiem tajemniczego Harolda, ale gdy chłopak zdjął kaptur, nieznacznie się uspokoiłam. Nie wyglądał na groźnego. W jego oczach malowało się poczucie winy.

Rozległ się cichy dźwięk włącznika i wszystko zalane zostało światłem z lampy na suficie. Poczułam uścisk dłoni na ramieniu, a gdy uniosłam głowę do góry zauważyłam twarz Moyera, wpatrującego się niezidentyfikowanym spojrzeniem w przybysza.

Ten za to sprawiał wrażenie wyjątkowo zestresowanego i smutnego, a słaby uśmiech na jego twarzy skrywał ogromne wyrzuty sumienia. Miał on jasnobrązowe włosy i także brązowe oczy. Nie wchodził do środka, a wręcz wyglądał jakby chciał uciec.

— Wyjdź.

Z ust Ace'a wydostało się jedno słowo, ale cała zadrżałam na myśl, że nie słyszałam jeszcze u niego takiej wrogości. Szybkie spojrzenie na jego twarz pozwoliło mi utwierdzić się w przekonaniu, że był zły. Poprawka – on był wściekły.

— Ja... — odezwał się nieznajomy. Jego głos był niepewny, cichy i melodyjny. — Ja... Przepraszam.

— Powiedziałem „wyjdź" — warknął Moyer, jakby wyprowadzony z równowagi, a jego oczy pociemniały. Jego dłoń nadal spoczywała na moim ramieniu, ale wydawało się, że nagle zapomniał o moim istnieniu.

— Nie wiedziałem, że masz dziewczynę — zauważył chłopak spokojnie, uśmiechając się nerwowo, ale jego uśmiech od razu zbladł, po dostrzeżeniu malujących się na twarzy Ace'a raczej niezbyt pozytywnych emocji.

Nie wiem, czy bardziej zaskoczył mnie brak protestu z jego strony czy tak dobrze widoczne, bijące od niego negatywne emocje.

Ten dopiero teraz jakby zdał sobie sprawę z mojej obecności i po chwili zastanowienia, popchnął mnie delikatnie w kierunku schodów, wpatrując się wciąż palącym wzrokiem w gościa.

Tylko jedno pytanie wyróżniało się pośród innych, odbijając się echem w mojej głowie.

Kim on jest?

— Idź na górę — nakazał mi szorstko Ace.

— Co!? — zaprotestowałam, marszcząc brwi. Wyglądał, jakby chciał rzucić się na przybysza i skręcić mu kark, a ja nie miałam ochoty przyczyniać się do czyjegoś uszczerbku na zdrowiu. — Ale przecież ja...

— Idź na górę! — syknął zirytowany, po raz pierwszy spoglądając w moją stronę. Kiedy zauważył strach w moich oczach, jego głos złagodniał, ale nadal był nieustępliwy. — Poczekaj na mnie w pokoju — dodał, starając się opanować głos, ale niezbyt mu to wychodziło. Wciąż zaciskał i rozprostowywał prawą dłoń, ostatkami sił powstrzymując się przed wpadnięciem w gniew.

Nie posłuchałam się. Nie lubiłam stosować się do poleceń i rozkazów, tym bardziej jeśli wypadały one z ust pewnego niebieskookiego chłopaka.

— Jak się nazywasz? — rzuciłam niewzruszona, ignorując tykającą bombę, stojącą tuż obok mnie.

— A tak, przepraszam. — Szatyn podrapał się z zakłopotaniem po głowie. — Zapomniałem się przedstawić.

— Nie musisz tego robić — zagrzmiał głos Ace'a, który tym razem to mnie gromił wzrokiem. — Masz stąd wyjść. Przeliterować ci!?

Nie było to ani trochę dziwne, że próbował odrzucić emocje na bok, bo właśnie z tego słynął – z tej swojej obojętności, niewzruszenia i beznamiętności. Nie miałam pojęcia, jak mu się to udaje ani tym bardziej, dlaczego jest taki wściekły.

Mnie nie dał rady oszukać. Wiedziałam, że pod tą maską skrywa się czysta furia gotowa rozsadzić całe pomieszczenie w pył. Wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch i wszystko mogło runąć. Jeden niewłaściwy ruch i mógł zapanować chaos. Ale póki co zachowywał on względny spokój.

— Jestem Rosalie — odezwałam się nagle pewna siebie, podchodząc do przodu i wyciągając w jego kierunku rękę, ale Moyer mnie od niego odciągnął. Był okropnie zły, a ja coraz bardziej wystawiałam jego cierpliwość na próbę.

— Charles Owen — odpowiedział nieśmiało chłopak. Przypominał mi takiego małego, bezbronnego szczeniaka. Ale czekaj... Charles!?

— Ty jesteś... — zaczęłam, zerkając na lewo, zastanawiając się, czy nie kopię sobie tymi słowami grobu. — Ten Charles?

Moyer na moje słowa spiął się nieznacznie i spiorunował mnie wzrokiem, ale nie odezwał się ani słowem.

— Co masz na myśli, mówiąc... — Chłopak stojący w progu zmarszczył brwi, a po chwili wytrzeszczył oczy w zrozumieniu. — Ty wiesz?

Byłam zdezorientowana, bo nie miałam pojęcia, o czym on mówi. Co prawda coś o nim słyszałam, ale nie wiedziałam, o co dokładnie chodziło. W przeszłości musiało się wydarzyć coś, czego nie byłam świadoma.

— Nie wie i lepiej, żeby nie wiedziała. — Przepełniony emocjami głos przeciął ciszę. — A teraz stąd spadaj, bo nie będę miał skrupułów, żeby wywalić cię za drzwi.

Przełknęłam ślinę i zadrżałam lekko. Oczy Charlesa były pełne zawodu i smutku, ale widać było, że rozumiał.

— Pięć minut. Daj mi pięć minut — poprosił cicho z błagalną nutą w głosie. I kiedy już myślałam, że nic nie zmieni decyzji drugiego z chłopaków, ten się odezwał.

— Pięć minut.

Przez kilkanaście sekund trwała cisza, aż w końcu Charles postanowił się odezwać.

— Kiedy do mnie zadzwoniłeś, nie wiedziałem, że to ty — wydusił z siebie wreszcie, spuszczając wzrok na podłogę. — Dopiero po chwili zauważyłem twoje imię. Miałem zapisane ciebie w kontaktach.

— To była tylko cholerna gra — syknął Ace. — Nie miałeś prawa przyjeżdżać tu i psuć mi na nowo życia.

— Przepraszam, okej? Powiedzieli mi, że nie żyjesz. Że popełniłeś... samobójstwo. — Ostatnie słowo wyszeptał, jakby bał się jego brzmienia.

— I ty w to uwierzyłeś? — roześmiał się Moyer, ale rozbawienie nie dosięgło jego oczu. — Uwierzyłeś, że jestem tchórzem takim jak mój ojciec? — Jego słowa skrywały drugie dno, a on sam wyglądał jakby miał pociągnąć na to dno wszystkich razem ze sobą.

— Nie — zaprzeczył stanowczym głosem, unosząc głowę gwałtownie do góry. — Szukałem cię przez dwa lata, bo nie mieli dowodów.

— Przez dwa lata... — powtórzył jadowitym głosem, a jego oczy zalśniły niebezpiecznie. — Siedziałem w tym bagnie rok dłużej! Przez ciebie wsadzili mnie za kratki, rozumiesz!? Za zabójstwo Christiana! Moja matka zwariowała i zamknęli ją w psychitryku, mój ojciec rzucił się z mostu, a mój najlepszy przyjaciel zaśmiał mi się w twarz i powiedział, że jestem żałosny! Że jestem zbyt dumny, żeby przyznać się do winy! Że jestem tchórzem!

Chłopak dyszał teraz, zaciskając obie dłonie w pięści, a złość, z jaką wyrzucał z siebie kolejne słowa, sprawiała, że czułam się jak mrówka. Czułam się nie na miejscu.

Charles był przerażony. Był dogłębnie przerażony i zagubiony. Nie wiedział, co powiedzieć.

— Zmie... Zmieniłeś się — stwierdził cicho.

Moyer zaśmiał się gorzko i spojrzał w lewo. Gdy odpowiedział na jego słowa, głos miał przepełniony żalem i smutkiem.

— Zmieniłem się, bo straciłem wszystkich, na których mi zależało.

Zapadła niekomfortowa cisza. Chciałam zniknąć, bo właśnie byłam świadkiem rzeczy, które nie miały ze mną żadnego związku. Powinnam pójść wcześniej na górę, bo to mnie nie dotyczyło. A ja jak zwykle wciskałam nos w nie swoje sprawy, co zawsze źle się kończyło.

— Przepraszam.

Po pomieszczeniu rozniósł się cichy szept, ale to tylko spotęgowało gniew Ace'a.

— Myślisz, że jakieś głupie przeprosiny wystarczą!? — Mimo usilnych prób głos mu się załamał przy końcu pytania. — Moje życie to jedno wielkie gówno — wyrzucił z siebie, patrząc na niego z rozczarowaniem i zawodem. — A ty to jedynie pogarszasz, więc wyjdź stąd i nie wracaj. Nigdy.

Z tymi słowami odwrócił się i odszedł w stronę salonu.

Przez chwilę patrzyłam, jak się oddala, a gdy zniknął mi z oczu, odwróciłam głowę w stronę drzwi. Charles Owen nie wyglądał na zadowolonego. Posłał mi skruszone spojrzenie i podrapał się po głowie, odwracając wzrok.

— Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie — odparł cicho. — Wiem, że źle postąpiłem, ale musiałem. Nie oczekuję, że zrozumiesz, ale... — Uniósł wzrok i przymknął oczy, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. — Powinienem już iść.

Pokiwałam jedynie głową, na co westchnął i z cichym "do zobaczenia" zniknął w mroku, zamykając za sobą drzwi.

Chwilę ze sobą walczyłam, aż wreszcie zdecydowałam, że sprawdzę, co z Ace'em. Ruszyłam do salonu, w którym już przecież kiedyś byłam. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, z tym że światło dawała jedynie lampa przy sofie, a ta na suficie została wyłączona.

Ace stał przy oknie, opierając się dłońmi o parapet. Nie myśląc wiele podeszłam do niego i stanęłam w odległości jakiegoś metra.

— Wszystko w porządku?

Jak widać należałam do osób, które zadają czasem głupie pytania i nie potrafią pocieszać. No cóż. Bywa.

Przez dłuższą chwilę chłopak stał jak posąg. Kiedy odwrócił się w moją stronę, wzdrygnęłam na widok jego kamiennego wyrazu twarzy. Oczy były beznamiętne, jakby emocje, które przed chwilą z niego kipiały nagle wyparowały.

A może schował je jeszcze głębiej, żeby nie pokazywać ich światu.

— Wracaj na górę, jest środek nocy — oznajmił całkowicie opananowanym głosem. — Rano cię odwiozę.

— Ale... — sprzeciwiłam się.

— Proszę, Rose.

Byłam zaskoczona, że mnie o to poprosił. Dodatkowo użył mojego imienia. I to jeszcze w zdrobnieniu.

Nie mogłam pozbyć się chwilowego szoku, ale gdy ocknęłam się z tego dziwnego stanu otępienia, pomrugałam oczami i skinęłam głową.

Tym razem się go posłuchałam.

~*~

W samochodzie panowała idealna cisza. Radio było wyłączone, ruch na drodze umiarkowany, a obrazy przesuwały się za oknem, znikając w oddali.

Kiedy Ace obudził mnie rano koło szóstej (byłam niezwykle zadowolona z tak okropnie wczesnej godziny), dostałam z powrotem swój telefon, który, jak się okazało, zabrał ze sobą.

Chłopak powiedział, że mam zapomnieć o wczorajszym dniu. Wiedziałam, że tak będzie lepiej. Nie chciałam nikomu mówić, że zostałam pobita, a tym bardziej opowiadać o spotkaniu z Charlesem.

Nie odezwaliśmy się od tego czasu do siebie ani słowem, ale nie przeszkadzało mi to. Zachowywałam się, jakby poprzedni dzień był jedynie snem. A może rzeczywiście tak było? Przecież mówią, że kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą.

Miałam sześćdziesiąt siedem nieodebranych połączeń od Mike'a, pięćdziesiąt dziewięć od Raelee, czterdzieści trzy od Heath'a, dwadzieścia osiem od Lori i nawet kilka od Clare. Nie wspomnę już o nieprzeczytanych wiadomościach.

Nic dziwnego, że tak się martwili. W końcu miałam się przejść, a nie wróciłam do domu. Miałam nadzieję, że nie szuka mnie żadna policja.

Jedna wiadomość była nawet od Scotta, ale bałam się ją otworzyć, więc póki co nie oddzwaniałam ani nie pisałam do nikogo. Może było to trochę egoistyczne, ale nie miałam na to siły.

Kiedy Moyer zatrzymał swój samochód na podjeździe przed domem, wysiadłam bez pożegnania i zatrzasnęłam drzwi, a on odjechał.

Nadal bolał mnie brzuch i głowa, ale kiedy otwierałam drzwi wejściowe, udawałam, że nic mi nie jest. Z obojętną miną przekroczyłam próg.

Usłyszałam kroki i po chwili pojawiła się przede mną wściekła Clare.

Jeszcze tego brakowało.

Z jej ust od razu wyleciał potok słów, które ignorowałam przytakiwaniem.

— Gdzieś ty była!? I z kim ty przyjechałaś!? Kto to był!? Co ty sobie myślałaś!? Miałaś wrócić przed dwudziestą trzecią, a nie dość, że przekroczyłaś tę godzinę, to jeszcze wracasz następnego dnia!? I gdzie jest Greyson!? Nie miał cię pilnować!? Jak ty w ogóle...!?

— Czekaj — przerwałam jej, marszcząc brwi. — To Scott nie wrócił?

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Zdawałam sobie sprawę, że złamałam daną mu obietnicę, ale to nie zmieniało faktu, że byłam zaskoczona. Myślałam, że znajdę go w domu i przeproszę.

— Nie wrócił. Napisał mi tylko wiadomość, że póki co rezygnuje z pracy, ale gdy do niego dzwoniłam to odzywała się poczta głosowa. Masz z tym coś wspólnego?

Tak.

— Nie.

Znowu skłamałam. Skrzywiłam się, mając gdzieś wydzierającą się na mnie Clare i ruszyłam po schodach na górę. Zamknęłam się w pokoju i westchnęłam, odwracając się w stronę łóżka.

Na którym była masa prezentów.

Byłam w szoku i chyba tylko dlatego się nie rozpłakałam. Nie mogłam tyle płakać. Nie mogłam. Nie chciałam.

— Podobały ci się prezenty? — zapytał nagle Heath, zakładając mi rękę na ramiona.

— Jakie prezenty? — zapytałam lekko skonsternowana.

— Young, idioto — warknęła Lee, uderzając go niezbyt mocno dłonią w tył głowy.

Chłopak zrobił skruszoną minę i odsunął się ode mnie, odchrząkując.

— Przepraszam, zapomniałem — odparł zmieszany, drapiąc się po głowie.

Nie chciałam otwierać tych prezentów. Nie mogłam znowu się rozpłakać, a z pewnością tak by się stało, gdybym to zrobiła. Więc zamiast zobaczyć, co takiego dostałam, wcisnęłam wszystko pod łóżko i zamknęłam oczy, wzdychając.

Usiadłam przy biurku z zamiarem odczytania wiadomości i oddzwonienia do przyjaciół, żeby się nie martwili. Kilka minut wpatrywałam się w telefon, który trzymałam w dłoniach, zanim go włączyłam.

Od: Scotty

Przepraszam.

Prawie upuściłam komórkę, kiedy zobaczyłam tę krótką wiadomość. Nie spodziewałam się tego. Nie miałam pojęcia, o co mu może chodzić. Przecież to ja powinnam go przeprosić, nie on mnie.

Zadzwoniłam do niego trzy razy. Nie odbierał, więc zrezygnowałam. Zamiast tego wybrałam numer Mike'a.

— Hal...

— Gdzie ty jesteś do cholery!? Wiesz, jak się martwiliśmy!? Myślałem, że ktoś cię porwał! Chciałem zacząć cię szukać! Byłem o krok, żeby zgłosić zaginięcie! Czy ty zwariowałaś!? Ktoś cię napadł!? Ace wsadził cię do samochodu i wywiózł do lasu? Jak ty w ogóle...

— Spokojnie, spokojnie — parsknęłam śmiechem, przerywając mu cudowny monolog (pomińmy fakt, że prawie pękły mi bębenki od jego krzyku). — Wyjaśnię ci wszystko, tylko się uspo...

— Zaraz tam będę!

Rozłączył się i zapanowała natychmiastowa cisza.

Teraz powinnam przygotować się mentalnie na trudną rozmowę z przyjaciółmi. Powinnam zastanowić się, co zrobić, żeby naprawić tę sytuację ze Scottem i zerwać wszelkie kontakty z Ace'em.

No tak. Powinnam.

Nie byłam gotowa na żadne rozmowy i przemyślenia. Miałam zwyczajnie wszystkiego dość. Więc co zrobiłam?

Rzuciłam się na łóżko i po kilku minutach już odpływałam do krainy snów.

~*~

Wzdrygnęłam się, kiedy coś uderzyło w szybę. Nacisnęłam poduszkę na głowę, wmawiając sobie, że to pewnie jakaś gałąź, wiatr, ptak, cokolwiek. Nie miałam zamiaru wstawać, bo na zewnątrz było już prawie jasno, a przez wydarzenia poprzedniego dnia odzywało się we mnie zmęczenie. Ponadto ból brzucha, choć słabszy, nadal dawał o sobie znać.

Kolejny raz rozległ się dźwięk, jakby ktoś pukał w szybę, a potem usłyszałam stłumiony głos. Przekręciłam się z niechęcią na plecy i jęknęłam niezadowolona, zmuszając swoje ciało do wstania z wygodnego materaca.

Stanęłam jak wryta, kiedy na balkonie zauważyłam Jonesa, machającego w moją stronę z radością. Pomrugałam oczami, nie będąc pewną, czy to nie sen lub jakieś chore omamy, ale nie. Chłopak z niebotycznie szerokim uśmiechem na twarzy znajdował się za przeszklonymi drzwiami opierając się jedną dłonią o barierkę i wykrzykując coś do mnie.

Przewróciłam oczami i położyłam się z powrotem, usilnie ignorując Mike'a. Miałam nadzieję, że wreszcie sobie odpuści i zostawi mnie w spokoju, ale kiedy pukanie nie ustawało, rzuciłam w tamtą stronę poduszką. I kto by się spodziewał, że nie dosięgnęła szyby?

W końcu poddałam się i ruszyłam powoli w stronę okna, po czym otworzyłam je i odsunęłam się na bezpieczną odległość.

Już po chwili byłam duszona w uścisku i aż syknęłam, bo byłam cała obolała. Jones odskoczył jak oparzony i przyjrzał mi się z uwagą.

— Co ci się stało!? — Wytrzeszczył oczy. — Jak ten księciuniu ci coś zrobił to mu łeb urwę! Zrobił ci coś?

— Nie, nie, nie. — Pokręciłam chyba zbyt pospiesznie głową, bo chłopak zmrużył podejrzliwie oczy. — Po prostu... Przewróciłam się. — Spuściłam głowę.

— Nie wierzę ci — prychnął, zakładając ramiona na klatce piersiowej.

— Która godzina? — wykrzyknęłam, gwałtownie zmieniając temat. — O boże! Już siódma! Spóźnimy się do szkoły!

— I tak się dowiem! — Wytknął oskarżycielko palec w moją stronę, ale po chwili przyglądania się mojemu bieganiu po pokoju, naburmuszony wyraz twarzy, zastąpił szeroki uśmiech.

Nigdy nie należałam do jakoś specjalnie ogarniętych osób, a szykowanie się do szkoły jedynie sprzyjało mojemu roztargnieniu. Sama nie wiem, jakie książki spakowałam do granatowego plecaka. Po prostu wrzuciłam to, co złapałam do ręki i zapięłam go, podchodząc od razu do szafy. Wzięłam pierwsze z brzegu czarne spodnie i białą bluzę z kapturem, po czym skoczyłam do łazienki, w mgnieniu oka ubierając się i doprowadzając włosy do porządku.

Już kiedy byłam w pokoju, chwyciłam plecak i rzucając spojrzenie Mike'owi, wskazałam na okno.

— Lepiej będzie, jak wyjdziesz przez balkon. Chyba nie chcesz spotkać Clare, prawda?

Uniosłam jedną brew z wyczekującym wyrazem twarzy, ale chłopak nic sobie z tego nie robiąc, wyszczerzył się jeszcze szerzej i ruszył w kierunku drzwi.

— A wiesz, że chętnie zobaczę, co u niej słychać?

— Zapewniam cię, że nic ciekawego — odparłam szybko z lekką obawą, lecz było już za późno, bo Jones wyszedł na korytarz. — Czekaj!

Zdyszana dogoniłam go dopiero na schodach i normując oddech, starałam się dotrzymać mu kroku.

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Clare raczej nie jest...

— Dzień dobry! Jak tam dzień mija? — rzucił chłopak wesoło, zauważając Smith zmierzającą w stronę kuchni. Była niesamowicie zaskoczona jego widokiem, ale on się tym nie przejmował. — Jak tam trzymają się przepiękne krzaki nazywane różami? — zapytał, upodabniając się do średniowiecznego szlachcica.

Kobieta zgromiła go wzrokiem, po czym spojrzała na mnie. Chciałam się jakoś wybronić, no bo halo! To nie była moja wina! Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, kiedy odezwała się, w głównej mierze kierując swoje słowa do mnie.

— Całkiem dobrze, jeśli nie ma cię w pobliżu — odparła gorzko.

— Och, widzę, że jednak ten pesymistyczny humorek odziedziczyłaś częściowo po swojej kochanej babuni, mam rację? — Szturchnął mnie łokciem, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, ale zdawałam sobie sprawę, że Clare nie była głucha i słyszała wszystko co do słowa.

— Może my już lepiej pójdziemy — bardziej stwierdziłam niż zapytałam i pociągnęłam Mike'a za sobą w kierunku wyjścia, zapobiegając kolejnym, nieprzemyślanym rzeczom, wpływającym jak fala z jego ust.

— Ale ja chciałem... — zaprotestował zdziwiony moim zachowaniem, gdy już stanęliśmy w przedpokoju.

— Powiedziałam, że idziemy — warknęłam zdenerwowana. — Jeszcze chwila i pogrążyłbyś mnie tak, że nie mogłabym się nikomu na oczy pokazywać. — Przewróciłam oczami, jednak uśmiechałam się, wciąż wspominając ten godny zapamiętania wzrok mordercy u Clare.

— A jednak się uśmiechasz — prychnął rozbawiony. — Czasami naprawdę cię nie rozumiem.

Wreszcie założyłam buty i kurtkę, po czym oboje przekroczyliśmy próg, kierując się w stronę zaparkowanego w niedalekiej odległości samochodu. Wsiadłam do środka i zatrzasnęłam drzwi, czekając aż chłopak okrąży pojazd i zajmie miejsce za kierownicą.

Już po chwili jechaliśmy szosą, drąc się do radiowych piosenek i nawzajem przekrzykując. Na moment zapomniałam o problemach i zwyczajnie śmiałam się z Jonesa, który zaczął opowiadać jakąś zabawną historię, nie dając mi przy tym dojść do głosu.

Dotarliśmy do szkoły w wyśmienitych humorach i dopóki nie dostaliśmy się na teren placówki, zbliżając się do schodów, wszystko było w jak najlepszym porządku.

No prawie.

Najpierw nie zwróciłam uwagi na rzucane mi spojrzenia. Niektóre ukradkiem, inne jawnie, prosto w oczy. Czasem towarzyszył im śmiech, innym razem strach. O ile dobrze wiedziałam, plotki na mój temat trochę przycichły, ale wmawiałam sobie, że tak szybko nie zniknę w tłumie uczniów i jeszcze jakiś czas będą o mnie plotkować. Niestety tak już musiało być. Zignorowałam to.

Dopiero w szkole zauważyłam, że coś naprawdę jest nie tak. Zaniepokoiłam się, kiedy niektórzy zaczęli pokazywać mnie palcami i szydzić ze mnie. Przecież nic nie zrobiłam! Albo nie wiedziałam, co zrobiłam. Byłam skołowana.

Kiedy Mike posłał mi nerwowe spojrzenie, zatrzymałam się gwałtownie. Czyli on coś wiedział? Przecież był jedną z największych plotkar w szkole i kochał dramy, więc nie powinno mnie to dziwić. Ale dlaczego mi nie powiedział?

Niestety nie zdążyłam go zapytać, bo za rogiem natknęliśmy się na burzę rudych włosów i wyjątkowo szydercze, a zarazem rozbawione spojrzenie.

— Niżej upaść nie mogłaś, wiesz? — prychnęła Sherrilyn, na co zmarszczyłam brwi, nie mając pojęcia, o czym ona mówi.

— Ale o co ci...

— Nie udawaj głupiej Williams. Cała szkoła o tobie mówi. Nie wmawiaj mi, że nie wiesz. Jesteś z siebie dumna? — posłała mi złośliwy uśmiech i, co było do niej całkowicie niepodobne, odpuściła, zostawiając mnie samą na korytarzu.

— Czy powiesz mi wreszcie, o co tu chodzi!? — wydarłam się na czarnoskórego, który uciekał wzrokiem od mojej twarzy. — Czemu wszyscy się na mnie gapią, jakbym była kosmitą!?

— Nie chciałem ci mówić, ale... — westchnął, spuszczając wzrok. — Nie poszłabyś do szkoły, a tak?

— Co. Się. Tu. Do. Cholery. Dzieje!? — krzyknęłam, zauważając, że niektórzy robią zdjęcia, szukając sensacji.

Walcie się wszyscy.

— Bo tak jakby... Tak jakby ktoś wrzucił twoje zdjęcie do sieci? — wyjąkał niepewnie, wyjątkowo wysokim głosem.

— Jakie zdjęcie!? Jakie zdjęcie!? Pokaż mi to!

Z lekkim wahaniem wyciągnął z kieszeni telefon i po wyszukaniu na nim czegoś, podał mi go. Nie czekając na nic, wyrwałam komórkę z jego rąk i zmrużyłam oczy, przyglądając się zdjęciu.

Pierwszym, co wydostało się z moich ust był nerwowy śmiech. Nie. To się nie działo. Nie ma opcji.

Gdy zrozumiałam, co mam przed oczami, wytrzeszczyłam oczy i pomrugałam, zmuszając się do myślenia. A w tym momencie ciężko mi było myśleć.

Bo zdjęcie przedstawiało pocałunek z Ace'em.

Uniosłam głowę do góry, otwierając szeroko usta i wpatrując się z niedowierzaniem w zmieszanego moim zachowaniem przyjaciela.

— Spokojnie, nie denerwuj się. To musi być Photoshop. Może ktoś chciał się zemścić? Albo po prostu szukał rozrywki i... — zaciął się i przyjrzał mojej reakcji. Kręciłam głową i próbowałam coś z siebie wykrztusić, ale nie byłam w stanie.

— Czekaj. — Chłopak pisnął jak mała dziewczynka. — To Photoshop, prawda? Ty chyba nie...

Odwróciłam wzrok, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że to nie jakaś głupia przeróbka zdjęcia. Chciałabym, żeby tak było.

— Żartujesz sobie. — Wciągnął głośno powietrze i otworzył szerzej oczy. — Czy ty... Czy to... Chcesz powiedzieć, że...

Nie musiał kończyć. Przysięgam, że w tym momencie czułam się strasznie głupio. Ale odpowiedziałam szczerze. Wystarczyło dosłownie jedno słowo.

— Tak — wychrypiałam.

Na kilka sekund zapadła cisza, kiedy Jones przyswajał sobie nową, zaskakującą informację. Dopiero potem zareagował piskliwym, lecz głośnym głosem, zwracając na siebie uwagę wszystkich uczniów na holu.

— O jasna cholercia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro