27. Jakby jutra miało nie być.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Matka czeka na dole, dostała wypis. — Usłyszałam przytłumiony, damski głos. — Chodź, bo jedziemy jeszcze do dziadka.

Usłyszałam odgłos wody lecącej z kranu, który odkręciła jedna z dziewczyn, przebywających w łazience.

Szpitalnej łazience.

W żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało. Chyba znalazłam swoje miejsce na ziemi, a były tego dwa powody: nikt nie pomyślałby, żeby mnie tu szukać, a przez większość czasu nie było tu żadnych ludzi. Normalnie raj na ziemi.

Siedziałam w tym miejscu już od jakichś dziesięciu minut, wpatrując się beznamiętnym wzrokiem w powłokę plastikowych drzwi kabiny ubikacyjnej. Gdyby nie chłód ściany, o którą się opierałam, bez wahania mogłabym stwierdzić, że to jedynie sen.

Koszmar.

Przyjechałam tu autobusem, od razu po tej nieszczęsnej rozmowie. O ile można było to nazwać jedynie rozmową. Ace nie był zadowolony, że postanowiłam go odwiedzić, ale jego wściekłość brała się też trochę z tego, że Prezes mógł to zaplanować. Cofam moje słowa – on z pewnością to zaplanował.

Takie miejsce, jak to, w którym się znajdowałam pozwalało mi na pogrążenie się w rozmyślaniach, więc kiedy obie dziewczyny rozmawiające przy umywalkach wyszły z pomieszczenia, odetchnęłam z ulgą, napawając się błogą ciszą.

Ale cisza ta była także destrukcyjna. Niszczyła mnie od środka.

— Miałem cię zabić, Rosalie. Od początku chodziło tylko o to.

Zabić. Pozbawić życia. Zamordować. Zlikwidować.

Nagle mój umysł znalazł tysiąc różnych synonimów dla tego słowa.

Co zrobiłam? Wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Był to śmiech żałosny, nerwowy i odrobinę niezręczny. Moyer wyprostował się i teraz już w zupełności przypominał tego człowieka, którego poznałam, gdy włamał się do mojego pokoju przez balkon.

Pusty wzrok. Pewna siebie postawa. Bezlitosna obojętność.

— Sądzisz, że żartowałbym sobie z czegoś takiego? Masz mnie za idiotę czy szaleńca?

Niestety nie był ani idiotą, ani szaleńcem, a jedynie zniszczonym obrazem, porzuconym gdzieś w kąt. Obrazem, który ktoś zamalował czarną farbą, pozostawiając po sobie jedynie otchłań, która niejednego potrafiła pochłonąć. Bez drogi powrotnej.

— Czy kiedykolwiek słyszałaś, żebym żartował?

Nie umiałam przypomnieć sobie żadnej takiej sytuacji.

— To nie zmienia faktu, że z logicznego punktu widzenia twoje działania nie mają sensu. Po co chciałeś zdobywać moje zaufanie? Przecież wystarczyło, że zaciągnąłbyś mnie gdzieś i poderżnął gardło. Zero świadków, zero podejrzeń — prychnęłam kpiąco, odwracając od niego wzrok. — Uważałeś to za zabawę? Chciałeś rozsądzać, kto ma przeżyć, a kto nie i jakimś cudem ulitowałeś się akurat nade mną? Jak ja mam ci w to uwierzyć!? Przecież to jest co najmniej nieprawdopodobne!

Przeniosłam wzrok na jego twarz i wzdrygnęłam się, gdy zauważyłam, że podszedł na tyle blisko, że mogłam dostrzec jak granat w jego oczach przechodzi niemal w czerń na obrzeżach tęczówek.

— Pamiętasz, kiedy pierwszy raz zabrałem cię na most? — zapytał, ale nie odpowiedziałam zbyt zszokowana jego słowami. — Nie chciałem stamtąd skoczyć. Miałem cię z niego zepchnąć, ale uznałem, że to miejsce jest dla mnie zbyt ważne, by w ten sposób je niszczyć. Za każdym razem próbowałem wykonać zlecenie, ale nie potrafiłem tego zrobić — przyznał z powagą wymalowaną na twarzy. — Składzik? Pamiętasz? Miałem wtedy przy sobie broń. Gdyby mi nie wypadła, nawet bym jej nie wyciągnął. Bo byłem zbyt słaby, by kogokolwiek zabić. W przeciwieństwie do Prezesa nie jestem aż tak bezwzględny i okrutny, żeby wymierzać sprawiedliwość. Choć podeptane i zszargane, mam jeszcze jakieś resztki godności i nadal jestem człowiekiem. A ludzie popełniają błędy.

— Chcesz powiedzieć, że to wszystko — powiedziałam, zataczając ręką koło wokół mnie i odsuwając się jednocześnie do tyłu — było błędem?

Parsknęłam prześmiewczo, mimo że sytuacja ta w żadnym razie mnie nie bawiła. Byłam przerażona, zaskoczona i przede wszystkim skołowana. Nie docierało do mnie, co się właśnie dzieje.

— Wiem, że to może wydawać się dziwne, ale nie do końca. Dzięki temu dowiedziałem się wielu rzeczy. A potem dotarło do mnie, że Prezes kierował zarówno mną, jak i tobą, jakbyśmy byli jedynie marionetkami.

Nadal coś mi w tym nie pasowało, ale już sama nie byłam pewna, co takiego. Miałam za to świadomość jednej rzeczy: to właśnie życie pisze filmy, dlatego są one takie realistyczne.

— Dlaczego? — Jedno wypowiedziane przeze mnie słowo odbiło się echem w mojej głowie. — Dlaczego więc się zgodziłeś? Skoro od początku wiedziałeś, że nie będziesz w stanie wykonać tego zlecenia?

Przez chwilę milczał. Chociaż patrzyłam prosto w jego oczy, miałam wrażenie, że on mnie nie widzi i patrzy przeze mnie na wskroś. Można by uznać, że wzrok miał utkwiony we frontowych drzwiach. Tak, jakby mnie tam nie było.

— Robiłem to dla mojej matki. Zapewne ją przeniosą, bo nie mam już jak opłacić jej leczenia — przyznał szczerze, bez choćby najmniejszego drżenia w głosie, po czym zamrugał, powracając do świata żywych.

Dziwiłam się sobie samej, że prezentuję się tak, jakbym była wykuta w kamieniu – nic mnie nie ruszało: nie płakałam ani nie wydzierałam się. Byłam dziwną osobą. Ale to chwilowe niewzruszenie było pozorne.

— Nie chciałem tego robić. Od początku. Nie chciałem czuć się tak samo, jak wtedy, gdy... — Zamyślił się, nie kończąc już tego zdania. — Myślałem, że będziesz rozpieszczoną, głupią dziewczyną, ale gdy dowiedziałem się... gdy dowiedziałem się, że jesteś córką Jake'a i Susanne... — urwał nagle.

— Co wiesz o moich rodzicach?

Zamilkł na chwilę, a potem odpowiedział zachrypniętym głosem:

— Obstawiałbym, że więcej niż ty. Wiedziałaś chociażby, że mój ojciec i twoja matka przyjaźnili się ze sobą od urodzenia? — prychnął, ale było to okazanie raczej bólu niż złości. — Mój ojciec był w niej skrycie zakochany, wiesz?

Gdyby ktoś powiedział mi w tym momencie, że to sen, zdecydowanie bym mu uwierzyła. To nie mogło się dziać naprawdę.

— Nie wierzę — wyszeptałam, czując jak świat wokół mnie wiruje, a nogi stają się zupełnie bezużyteczne i ciągną mnie ku ziemi. Chwiałam się na tyle mocno, że musiałam podtrzymać się ściany, aby nie upaść.

Pokręcił zrezygnowany głową, tak jakby był już tą rozmową dogłębnie zmęczony.

— Nie musisz mi wierzyć. Nawet, jeśli mówię prawdę. Nie musisz mi ufać, właściwie nie powinnaś tego robić, więc nie wiem, dlaczego tu przyszłaś. Posłuchaj mnie, lepiej byłoby, gdybyśmy już nigdy się nie spotkali, ale oboje wiemy, że jest to praktycznie niemożliwe, skoro chodzimy do tej samej szkoły. Ja na twoim miejscu uciekałbym z tego miasta jak najszybciej się da i już nigdy tu nie wracał. To jest grubsza sprawa, niż ci się wydaje.

— I niby gdzie mam się podziać? Nie mam żadnej rodziny oprócz Clare i ojca, a wizja przeprowadzki do sierocińca nie zapowiada się bynajmniej zachwycająco. Jak ty to sobie wyobrażasz, co?

Chłopak przełknął ślinę i odwrócił głowę w bok.

— Błagam cię, wyjdź stąd. Idź i nigdy tu nie wracaj. — poprosił cicho, a jego głos był tak bardzo do niego nie podobny. — Pamiętasz, że miałaś u mnie dług? Powiedziałem ci wtedy o Greysonie. Wisisz mi przysługę.

Westchnęłam, ale po chwili wahania, odwróciłam się. Jednak zanim otworzyłam drzwi wejściowe i przekroczyłam próg, zdecydowałam się zapytać go o ostatnią rzecz. Fakt, że nie chciał się poczuć „tak jak wtedy, gdy" dawał mi do myślenia. Czy to możliwe, że naprawdę był mordercą? Plotki były prawdziwe?

— Mam tylko jedno, ostatnie pytanie — szepnęłam, ale nie miałam wątpliwości, że mnie usłyszał. — Czy kiedykolwiek pozbawiłeś kogoś życia?

Nie odpowiedział. Wyszłam bez pożegnania, odbierając tę ciszę jako częściowe potwierdzenie. Nie powiedział, że to zrobił. Ale też nie zaprzeczył.

— No mówiłam ci, że ten idiota nie jest tego warty — krzyknęła jakaś młoda dziewczyna, z hukiem otwierając drzwi, na co aż podskoczyłam. — Nie powinnaś nawet się do niego zbliżać! On ma na ciebie zły wpływ. A ty jak zwykle robisz swoje i potem się dziwisz, że wynikają z tego nieprzemyślane konsekwencje!

Chodź wywnioskowałam, że rozmawia przez telefon, bo była tu sama i w dodatku słyszałam tylko ją, miałam wrażenie, jakby mówiła do mnie. Jakbym to ja była adresatem jej wypowiedzi.

— Skończ już z tym, jasne? To twoja wina i dobrze o tym wiesz! — Usłyszałam nagle szum wody, gdy odkręciła kran, ale mimo to wszystko słyszałam. — Co?! Nie! Nie bronię go! Po prostu czasem powinnaś się dwa razy zastanowić, zanim znowu zrobisz coś pochopnego!

Po tych słowach westchnęła i chyba zakończyła rozmowę. Zakręciła wodę i weszła do kabiny obok. Chwilę później spuściła wodę i otworzyła drzwi, wychodząc stamtąd, po czym umyła ręce. Już myślałam, że opuści pomieszczenie i pozostawi mnie w spokoju, ale myliłam się.

— Emm... — odchrząknęła cicho i delikatnie zapukała w plastikową powłokę. — Ktoś tam jest? Wszystko dobrze?

No tak, pewnie widziała czerwone kółko przy klamce. A to oznaczało, że albo było zajęte albo po prostu drzwi się zatrzasnęły. Tylko jakimś cudem nieznajoma od razu odrzuciła drugą opcję.

— Tak — oznajmiłam zachrypniętym głosem.

Nic nie było w porządku.

— Och, okej — westchnęła z lekkim wahaniem.

Poczekałam aż opuści łazienkę i wtedy stwierdziłam, że nie mogę wiecznie siedzieć w swojej bezpiecznej kryjówce. Wyszłam z kabiny, ochlapałam twarz chłodną wodą i zacisnęłam z mocą zęby.

Może jednego Ace'owi zazdrościłam. Tego wiecznego opanowania. I może lepiej byłoby odepchnąć na bok mało ważne emocje i iść naprzód z głową uniesioną do góry. Iść pod prąd.

I może, ale tylko może, właśnie wrzuciłam na twarz maskę obojętności, udając, że nic się nie stało, że jestem zwyczajną dziewczyną ze zwyczajnym życiem. I nawet jeśli nie była to prawda, zamiast okłamywać samą siebie, mogłam okłamać cały świat, bo przecież długo powtarzane kłamstwa stają się po czasie prawdą.

Wyszłam na korytarz i wmieszałam się między biegające pielęgniarki, lekarzy oraz pacjentów i ich rodziny. Musiałam zmierzyć się z rzeczywistością i pokazać jej, że w żaden sposób mnie nie zagnie. Miałam mocne nerwy. Nie były niezniszczalne, ale potrafiłam znieść naprawdę dużo. Nie wiedziałam tylko, kiedy nastąpi ten moment, gdzie cienka nitka podtrzymująca mnie na duchu urwie się, przez co spadnę w przepaść.

Za nic nie potrafiłam sobie przypomnieć na którym piętrze i w jakiej sali znajdował się Scott. A przecież właśnie do niego tu przyszłam. Kiedy zauważyłam, że zamiast rudowłosej pielęgniarki w recepcji zasiada czarnowłosa kobieta z ponurym wyrazem twarzy, natychmiast zrezygnowałam z prób zdobycia informacji. Westchnęłam jedynie i rozejrzałam się wokół, usilnie próbując wydobyć z pamięci jakieś wskazówki.

— Hej Rosalie. — Usłyszałam uroczy głosik, a sposób, w jaki ten ktoś wypowiedział moje imię natychmiast dał mi do zrozumienia, że był to nie kto inny, jak nie Maggie.

Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynkę, która z szła z przeciwnej strony korytarza, trzymając matkę za dłoń. Kiedy obie stanęły na tyle blisko, że mogłyśmy swobodnie porozmawiać, Maggie podeszła do mnie i bez żadnego ostrzeżenia się do mnie przytuliła.

Cóż, z maską obojętności mogłam się pożegnać. Przynajmniej tak długo, jak ona była w pobliżu. Uśmiechnęłam się więc wesoło i objęłam ją rękoma. Odsunęła się ode mnie po chwili i zdjęła z głowy różową czapkę. Musiała dopiero co tutaj przyjść. Bałam się myśleć, dlaczego zawitała w takim miejscu, ale skoro wyglądała na radosną, nie mogłam mieć podejrzeń, że stało się coś bardzo złego z kimś z jej rodziny.

— Dzień dobry — przywitała mnie jej matka i wzięła Maggie na ręce. — To już kolejne spotkanie. Zaczynam wątpić, że dzieje się to z przypadku — zaśmiała się.

— Przyszłam odwiedzić przyjaciela — odparłam z jakąś dziwną potrzebą wytłumaczenia się. — Tyle że prawdopodobnie mnie nie wpuszczą. W końcu nie należę do rodziny — westchnęłam.

Nie widziałam potrzeby, żeby kłamać w tej sprawie. Poza tym, już chyba i tak byłam skazana na porażkę.

— My przyszłyśmy do Scotty'ego, mojego brata, wiesz? — powiedziała wesoło blondwłosa dziewczynka, skacząc po korytarzu. — Mamusia mówi, że on śpi, ale przecież ja mogę go obudzić, no nie?

Uświadomiłam sobie jedną rzecz. Scott Greyson miał młodszą siostrę Maggie. Kiedyś coś o niej wspominał, ale wypadło mi to z głowy. Czy to możliwe, że właśnie z nią rozmawiałam?

— Emm... Wybaczcie, że pytam, ale... czy przyszłyście odwiedzić Scotta Greysona? — Wtem zrozumiałam, że zabrzmiało to co najmniej dziwnie. — Przepraszam, nie chciałam...

— Skąd wiesz? — Zdziwiła się kobieta, a Maggie jedynie wyszczerzyła zęby. Brakowało jej dwóch jedynek, co mimo wszystko wyglądało naprawdę uroczo.

— Tak się składa, że właśnie do niego przyszłam — wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu. — I naprawdę byłabym wdzięczna, gdyby...

— Czekaj, czekaj. — Zastanowiła się chwilę. — Czy ty nie jesteś czasem ta słynna Rosalie, która mieszka u tej kobiety, u której pracował mój syn?

— Słynna? — zdziwiłam się.

— Uwierz mi, Scott często opowiadał o wszystkich ludziach, których poznał w tamtej części miasta, więc nie mogłam nie usłyszeć o tobie. — Uśmiechnęła się szeroko i razem z Maggie ruszyła w kierunku windy, oglądając się przez ramię. — Chodź z nami.

Pokiwałam ochoczo głową i czym prędzej pospieszyłam za nimi, w ostatniej chwili wchodząc do zamykającej się już windy. Kobieta wcisnęła przycisk z numerem pięć i złapała się dłonią za barierkę, mówiąc córce, żeby zrobiła to samo.

— Jestem Edith, tak swoją drogą — przedstawiła się, a Maggie podeszła do mnie bliżej.

— Rosalie Williams, ale to już pani wie — przyznałam, ale ona tylko się zaśmiała i machnęła dłonią.

— Żadna pani, mów mi po imieniu.

— W porządku.

Pięciolatka uniosła głowę do góry i przychyliła ją nieco w bok, przypatrując mi się beztrosko.

— Jesteś fajna, wiesz? — rzuciła kopiąc w metalową ścianę windy, za co skarciła ją Edith. — Byliśmy dzisiaj u pani weterynarz z Ziemkiem i na zakupach, ale musieliśmy go odwieźć do domku, bo mamusia mówiła, że tu nie wolno przyprowadzać zwierząt. Ale ja mówiłam, że przecież Scotty by się ucieszył na jego widok prawda?

Ledwie powstrzymywałam się od parsknięcia śmiechem, ale pięciolatka nadal kontynuowała swoją wypowiedź, nawet kiedy winda się zatrzymała, a my wysiadłyśmy na piętrze.

— Mamusia i tatuś nie chcieli się zgodzić na nazwanie pieska Ziemniakiem. Scotty mówił, że przecież tak jest fajnie i w końcu ich przekonałam, bo przecież ziemniaczki są smaczne, no nie?

— To prawda — zgodziłam się rozbawiona.

A więc było już wiadomo, kto wymyślił takie niesamowite imię dla zwierzaka. Nikt inny, jak nie Scott Greyson. Tylko pogratulować takiej wyobraźni.

Dotarliśmy pod odpowiednią salę i już stąd mogłam zobaczyć chwilowe zamieszanie panujące w środku. Moje serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej, ale w końcu okazało się, że chłopak po prostu się wybudził. Maggie nie musiała stosować na nim żadnych magicznych sztuczek, żeby przerwać jego długi sen.

Usiadłam na krześle w korytarzu, kiedy do środka weszła Edith z córką. Chciałam poczekać aż z nim porozmawiają, by móc samej pogadać z nim na osobności. Powinnam go przeprosić i dowiedzieć się, co dokładnie się stało, bo tak właściwie nie wiedziałam niczego konkretnego.

Krzesło, na którym siedziałam dobitnie przypomniało mi jeszcze nie tak dawne czasy, gdy odwiedzałam matkę. Odeszła z tego świata niecałe dwa tygodnie temu, ale zdawało mi się, jakby to były wieki, bo przez tak krótki czas zdarzyło się zdecydowanie zbyt wiele. Miałam wrażenie jakby czas przyspieszył, a wszystkie obrazy zlewały się w rozmazany film przemykający przed oczami. Nie mogłam się cofnąć, musiałam iść do przodu, nie odwracając się za siebie, by przypadkiem się nie potknąć.

Wpatrzona w ścianę przed sobą, nawet nie zorientowałam się, ile minut upłynęło, ale w pewnym momencie zobaczyłam przed sobą Maggie, która machała mi dłońmi przed twarzą. Zamrugałam oczami, skupiając na niej swój wzrok i uśmiechnęłam się słabo.

— Nie powiedziałam mu, że tu jesteś — wyszeptała konspiracyjnie, mrużąc przy tym oczka. — Fajnie będzie, jak zrobisz mu niespodziankę, wiesz? — Zrobiła niewinną minkę, na co nie sposób było się nie zaśmiać.

— My idziemy porozmawiać z lekarzem — powiedziała Edith, ciągnąc dziewczynkę za rękę. — Przekonałam go, żeby pozwolił ci wejść. Masz piętnaście minut.

— Dziękuję — wydusiłam z siebie i wstałam, od razu zmierzając do sali. Nie chciałam niepotrzebnie marnować czasu.

— Ależ nie ma za co. — Machnęła lekceważąco dłonią. — Zobaczymy się później.

Pożegnałyśmy się, a one obie już po chwili zniknęły za rogiem.

Z lekkim wahaniem nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi, a oddech uwiązł mi w gardle na widok Greysona. Wyglądał tak, jak zapamiętałam. Był okropnie blady i prezentował się wręcz tragicznie.

— Mamo — jęknął niezadowolony. — Mówiłem ci, że... — Umilkł, gdy zauważył, że nie byłam kimś, kogo się spodziewał. Otworzył szeroko usta i podniósł się gwałtownie, uderzając głową o dziwne metalowe urządzenie zawieszone nad jego łóżkiem. Rozległ się cichy huk, na co podskoczyłam, a on opadł z bólem na poduszkę.

— Kto umieścił to cholerstwo nad moją głową — wymamrotał niemrawo, niemal bełkotliwie.

— Ktoś, kto nie wiedział, że wszystko wokół ciebie może być potencjalnym zagrożeniem, łamago — prychnęłam cicho, zadowolona, że wreszcie mogę się do niego odezwać.

— Hej, Ro — szepnął, przymykając powieki. — Trochę żeśmy się nie widzieli, nie?

Uśmiechnął się szeroko i otworzył oczy, kiedy podeszłam do jego łóżka i pochyliłam, żeby go przytulić.

— Brakowało mi ciebie i tych twoich zdolności do przewracania się i uderzenia w różne przedmioty — powiedziałam zupełnie szczerze, gdy jeszcze mnie obejmował, przeczesując dłonią moje włosy.

— Bo się zaraz popłaczę ze wzruszenia — zironizował, ale naprawdę wyglądał na bliskiego płaczu.

Odsunęłam się od niego ze śmiechem i usiadłam na stołku obok szpitalnego łóżka.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, niepewni co właściwie powiedzieć, aż postanowiłam zacząć.

— Przepraszam, że cię nie słuchałam — wyrzuciłam z siebie, zaciskając dłonie w pięści. — Po prostu tłumaczyłam sobie, że Ace pojawia się tam, gdzie ja, a przecież wcale tego nie chciałam, a może i później chciałam, ale nie potrafiłam się przyznać, że chyba jakaś cząstka mnie trochę go polubiła i ja wiem, to było strasznie głupie, miałeś rację, nie powinnam była, bo...

— Czekaj, miałem rację? — przerwał mi, tym samym uniemożliwiając mi dokończenie trochę przydługiego i nieskładnego wywodu. — Chcesz powiedzieć, że on ci coś zrobił? Zrobił ci coś? Jak tylko mnie stąd wypuszczą, zabiję gnoja — wycedził wściekły.

— Co? Nie! Po prostu... To trochę bardziej skomplikowane.

Wypuściłam wstrzymywane przez moment powietrze i spuściłam wzrok na swoje dłonie. Zaczęłam nerwowo bawić się palcami, kiedy on się odezwał.

— Posłuchaj, mam do powiedzenia ci coś ważnego. Chciałem zrobić to już wcześniej, ale był ten wypadek i...

Urwał, spoglądając na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

— Jak to się stało? Chociaż nie, mam lepsze pytanie. Co się właściwie stało?

— Jechałem samochodem tego dnia, kiedy się pokłóciliśmy — westchnął, przenosząc wzrok na metalowe urządzenie nad swoją głową. — Jakiś czarny Jeep wyjechał zza zakrętu i się zderzyliśmy. Nic więcej nie pamiętam, czarna dziura. — Wydał z siebie odgłos wybuchu, gestykulując rękami. — Obudziłem się już tutaj drugiego dnia.

— Drugiego? — Zmarszczyłam w zastanowieniu brwi, bo coś mi się tutaj nie zgadzało. — A to nie tak, że jesteś tu już kilka dni?

— To prawda, obudziłem się już wcześniej, a potem znowu straciłem przytomność — zaśmiał się, jakby to była komedia, a nie przykre wydarzenie. — To w sumie nawet zabawna historia. Kiedy się obudziłem, przewieźli mnie do innej części szpitala na badania, czy coś w tym stylu i kiedy przenosili mnie na łóżko wypadło to jakoś tak niefortunnie, że potknąłem się i poleciałem prosto na pielęgniarkę. Kobieta tak się przestraszyła, że odskoczyła w bok, a ja upadłem na ziemię i uderzyłem się w głowę. I obudziłem się dopiero dzisiaj, dasz wiarę? — parsknął śmiechem, ale wydawał się przy tym jakiś dziwny. Jakby ukrywał coś, co było dla niego straszne i mogło komuś zaszkodzić.

A może tak było?

Nie, nie. Po prostu byłam przewrażliwiona po tym wszystkim, prawda?

Zaśmiałam się, odsuwając na bok swoje przemyślenia i wyobraziłam sobie przedstawioną przez Greysona sytuację. To musiało wyglądać komicznie.

— Dlaczego mnie to wcale nie dziwi? — Uśmiechnęłam się niewinnie, na co zmrużył oczy, ale po chwili nie wytrzymał i też parsknął śmiechem.

— Lepiej nie odpowiadaj sobie na to pytanie.

Dlatego, że jest łamagą?

Zaśmiałam się głupio, po czym spoważniałam i odchrząknęłam. Właśnie musiałam podjąć decyzję, czy powiedzieć Scott'owi o rozmowie z Ace'em, czy też zachować to dla siebie. Z jednej strony nadal coś mi groziło, ale nie chciałam narażać innych ludzi. Nie musiałam jednak wybierać, jeszcze nie. Póki co wolałam dowiedzieć się, co takiego chciał mi przekazać mój przyjaciel.

— Wracając do tego, co mówiłeś. — Zerknęłam na zegar zawieszony na ścianie i uświadomiłam sobie, że zostało nam coś koło siedmiu minut. — Co chciałeś mi przekazać?

Uśmiech znikł gwałtownie z jego twarzy. Chłopak momentalnie zbladł, więc aby dodać mu otuchy złapałam go za dłoń.

— Pamiętasz, jak mówiłem, żebyś trzymała się z daleka od Moyera, prawda? — zapytał, właściwie nie oczekując ode mnie odpowiedzi, jednak skinęłam głową. Mimowolnie wyprostowałam się i spięłam na jego słowa, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać. — Błagam Ro, zanim ci to powiem, spróbuj postawić się w mojej sytuacji — wydusił przerażony, jakby bał się, że zaraz wybiegnę stąd i nie wrócę.

— W porządku, ale postaraj się pospieszyć, bo zostało nam mało czasu — wyszeptałam, bojąc się w duchu słów, które miały zaraz paść.

— Zaczęło się, jak dobrze sama wiesz, od mojej współpracy z Prezesem. Skończyłem z tym, ale miałem długi. Mieli inne problemy na głowie, więc z początku odszedłem na drugi plan, ale jak wszystko się uspokoiło, a do miasta wrócił sam Mroczny Książę, przypomnieli sobie, że wiszę im kasę. Nie miałem czym zapłacić, więc zatrudniłem się u Clare, kojarzyła mnie, bo kiedyś pracowałem u jej kuzynki, swoją drogą tak samo wrednej. Wtedy wszystko oddałem. Myślałem, że to już koniec, że mogę zapomnieć o tamtym życiu, ale... — Wziął głęboki oddech i przymknął powieki, kontynuując. — Jeszcze zanim zacząłem pracę u Clare usłyszałem, jak mówili o tobie. Dowiedziałem się praktycznie wszystkiego na twój temat. I wtedy jeden z nich mnie zauważył. Zagroził, że jak puszczę parę z ust to zabiją na moich oczach Maggie, więc obiecałem, że będę siedział cicho. Domyślałem się, że mają wobec ciebie jakieś plany, dlatego kazałem ci trzymać się od Ace'a z daleka, jak tylko dowiedziałem się, że rzeczywiście powrócił. Nie mogłem powiedzieć ci, jaki był tego powód, bo poniósłbym tego konsekwencje. Więc milczałem.

Zaniemówiłam. Chłopak otworzył szeroko oczy i popatrzył na mnie z obawą, ale nie odzywałam się.

— Rosalie? Proszę, powiedz coś — rzucił błagalnym tonem, ściskając moją dłoń. — Ro?

— Wiedziałeś. — Czułam się tak, jakby mój głos nie należał do mnie. — Przez cały ten czas wiedziałeś.

— Zrozum mnie! — powiedział bezradnie, ze słyszalną w głosie rozpaczą. — Nie mogłem nic zrobić! Naprawdę! Próbowałem znaleźć jakieś dowody, żeby ich pogrążyć. W końcu zdecydowałem, że pójdę z tym na policję, wtedy po naszej kłótni, ale potem był ten wypadek i...

— Nie rozumiesz? — przerwałam mu, odwracając wzrok i normując przyspieszony oddech. — Chcieli cię zabić, żeby zatrzeć ślady. To była sprawka Prezesa. To było ustawione!

— Dlaczego tak...

— Dlaczego tak myślę?! Czy to nie oczywiste? — Zacisnęłam z całej siły oczy, jakbym chciała stąd zniknąć właśnie w tej chwili. — Byłam dzisiaj u Ace'a. I zanim mi przerwiesz, tak, wiem, że to było głupie, ale musiałam wiedzieć. Dużo się działo, jak byłeś nieprzytomny. Nie będę ci o tym wszystkim opowiadać, bo nie mamy na to czasu. Musisz jednak wiedzieć, że Prezes miał wszystko zaplanowane.

Otworzyły się drzwi od sali, więc puściłam jego dłoń i bez emocji widocznych na twarzy, ruszyłam do wyjścia.

— Czas się skończył, może... — zaczęła pielęgniarka, ale wyminęłam ją bez słowa, ignorując dosłyszane gdzieś zza pleców przeprosiny Scotta.

Niemal mechanicznie ruszyłam korytarzem w stronę łazienki. Patrzyłam przed siebie, nie widząc tak właściwie otaczającego mnie świata. Weszłam do tej samej ubikacji, co poprzednio i usiadłam na zamkniętej toalecie.

Czułam się tak, jakby wokół mojej szyi zacisnęła się żelazna obręcz. Oparłam łokcie o kolana i pochyliłam głowę, wplątując drżące palce we włosy.

Tak jakby świat zwalił się na moją głowę. Jakby prawda dotarła do mnie dopiero teraz. Nić trzymająca mnie przy życiu urwała się, więc spadałam w dół.

Zaczęłam płakać. Nawet nie wiem, w którym momencie.

Jakby jutra miało nie być.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro