5. Mroczny książę powraca.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usłyszałam dźwięk otwieranych szeroko drzwi i poczułam zalewającą mnie ulgę. Mike wyszedł z szatni, trzymając w rękach koszulkę podobną do tej, którą miał na sobie i wpatrując się w nią, podszedł bliżej.

— Pomyślałem sobie, że... — Uniósł wzrok i momentalnie się zatrzymał.

— Jones — wyleciało z ust blondyna.

— Priest i Rodriguez — odpowiedział Mike.

— Widzę, że o nas słyszałeś. Czyżbyśmy byli tacy sławni? — prychnął czarnowłosy.

Mierzyli się obojętnymi spojrzeniami, a mnie zadziwiła postawa Mike'a. Dotąd radosny i roześmiany nastolatek, natychmiast stał się w pełni poważny. O zdenerwowaniu świadczyła jedynie jego lewa dłoń, zaciśnięta w pięść.

Jak nie zareagujesz, to zaraz się tu pozabijają.

Odchrząknęłam.

— Jak chcecie to możecie się umówić na herbatkę po lekcjach, ja nie zamierzam przeszkadzać.

— Ach, przepraszam — odezwał się niższy z chłopaków, ten o jasnych włosach. — Zapomniałem się przedstawić. Noah Priest.

— Marco Rodriguez — dorzucił drugi.

— Rosalie Williams — dodałam z grzeczności.

— Czego chcecie? — warknął Mike, zaciskając z całej siły dłonie na materiale koszulki. — Nie wydaje mi się, żebyście rozmawiali z takimi, jak my. — Wskazał ruchem głowy na siebie i na mnie.

— Co masz na myśli, mówiąc „takimi, jak wy"? — Noah uniósł brew, przypatrując się naszej dwójce. Marco pozostał niewzruszony.

— Nieistotne.

— Cóż, przechodziliśmy tędy, bo, jak zdążyłeś się domyślić, zwiewamy z lekcji, a to oznacza, że... — zaczął blondyn, ale Mike mu przerwał.

— Jaki macie powód? Nie przychodzilibyście na jedną lekcję. A w zasadzie pół lekcji. Mam rację?

— Zawsze jest powód — odezwał się milczący dotąd Marco.

— A więc?

— Co prawda nie musimy ci się tłumaczyć, Jones, ale zrobię dzisiaj wyjątek, bo i tak się dowiesz. — Marco przeniósł wzrok na mnie, na co przełknęłam ślinę. Było w nim coś... niepokojącego. Potem powrócił spojrzeniem na Mike'a.

— Nie powinieneś... — wtrącił się Noah.

— Owszem, nie powinienem, ale Ace się nie obrazi, jak zapowiem jego powrót. — Mike wytrzeszczył oczy, a Marco tylko lekko się uśmiechnął. — I tak, dobrze zrozumiałeś. Ace powrócił.

— Wypu... Wypuścili go!?

Jego twarz wykrzywiła się w głębokim szoku i niedowierzaniu. Jakby Marco oznajmił mu nagle, że jest jego zaginionym bratem.

Ty i ta twoja wyobraźnia.

— Wypuścili. — Pokiwał głową. — I już jutro wraca do naszej ukochanej szkółki. Czyż to nie cudownie?

I z tymi słowami wyminął naszą dwójkę i zniknął za rogiem. Noah obrzucił nas ostatnim, pogardliwym spojrzeniem i również odszedł, dołączając do swojego towarzysza.

Tak bez pożegnania? Oj, nieładnie.

Po chwili zerknęłam na Mike'a, który chyba już zdążył się opanować. Popatrzył mi w oczy i wtedy wydawało mi się, że dostrzegłam w nich coś na wzór strachu. Postanowiłam nie czekać dłużej, choć istniała szansa, że chłopak będzie starał się uniknąć rozmowy na temat tajemniczego Ace'a. Musiałam jednak wyciągnąć od niego jakieś informacje.

— Kim oni byli? — zadałam nurtujące mnie pytanie, ale miałam jeszcze kilka innych w zanadrzu.

— To byli czwartoklasiści. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie, co?

Posłałam mu spojrzenie typu: „Serio się pytasz?", ale doskonale wiedziałam, że nie oczekiwał odpowiedzi. Wzruszył lekceważąco ramionami, a na jego twarz momentalnie wrócił radosny uśmiech. Zachowywał się co najmniej dziwnie.

— To co? Wolisz plamę na bluzce, czy moje nazwisko na koszulce?

— Jeszcze nie skończyłam — zaznaczyłam dobitnie. — O co chodziło z tym Ace'em?

Mike westchnął z rezygnacją. Zrozumiał chyba, że musi mi to wytłumaczyć, bo jest na przegranej pozycji.

— Powiedzmy, że kiedyś był królem szkoły. Wszyscy go lubili. Był bardzo popularny — wyjaśnił i zatrzymał się na chwilę, próbując ułożyć sobie w głowie to, co chciał mi przekazać. — Aż wreszcie wyjechał jakieś trzy lata temu i słuch o nim zaginął — dokończył niepewnie i odwrócił wzrok.

Tak jakby nie był ze mną do końca szczery.

Dlaczego miałby być z tobą szczery, skoro znacie się mniej niż godzinę?

Mimo jego ostrzegawczego tonu, który wskazywał na niedopowiedzenia, drążyłam dalej.

— Wyjechał? — Uniosłam brew, prowokując go do spojrzenia mi w oczy.

Kłamał. Widziałam to doskonale w jego ciemnych oczach. Ta niepewność, strach i niepokój, błyszczące i jasne jak słońce. Tak dobrze to znałam. Nie potrafił kłamać. Za to ja byłam w tym mistrzem.

— No tak. — Pokiwał z wahaniem głową. I właśnie to zawahanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś musi być na rzeczy. — Wyjechał — powtórzył słabo, kiwając ponownie głową dla potwierdzenia swoich własnych słów.

Tak jakby próbował okłamać też siebie. Jakby chciał, by było to prawdą.

„Wypuścili go" – odezwało się echo w mojej głowie.

Co jeśli chodziło o psychiatryk? Albo więzienie? Ale mogłam się mylić, prawda?

Nie oszukuj się, na pewno nie jest to wzorowy obywatel.

— A co mają z nim wspólnego Noah i Marco?

Mike przewrócił teatralnie oczami, swoją postawą wskazując na to, że nieszczególnie pała do nich sympatią. W sumie było to widać po ich konfrontacji.

— Jedyni, nie licząc Charlaine, którzy nadal mają z nim kontakt — odparł, krzyżując ze mną wzrok. — Prawdziwi przyjaciele — prychnął.

— Charlaine? — wtrąciłam.

— Charlaine Coulier. — Skrzywił się z niezadowoleniem. — Częściej nazywają ją po prostu Charla. To szkolna gwiazdeczka i przewodnicząca cheerleaderek. Nieznośna lafirynda i przyjaciółeczka samego Ace'a. — Przewrócił oczami.

— Ten cały Ace jest aż taki straszny?

— Uwierz mi na słowo. Ace Moyer jest typem, od którego trzeba trzymać się z daleka — pouczył mnie. — Odpuść, zanim będzie za późno.

Oho, znacie się tak krótko, a już prawi ci morały.

Umilkłam, zdając sobie sprawę, że już więcej od niego nie wyciągnę. Gdy zobaczył moją kapitulację, uśmiechnął się i wystawił w moją stronę rękę z koszulką, którą niechętnie przyjęłam.

— Gdzie mogę się przebrać? — Przymknęłam z westchnieniem oczy.

— Jak chcesz, możesz w szatni — zaproponował. — Jeszcze nie zamknąłem.

Pokiwałam zgodnie głową i weszłam do środka. Od razu uderzył mnie okropny zapach, który był jak fala – prawie dosłownie zrzucił mnie z nóg. Czy oni kiedykolwiek tam wietrzyli!?

Domyśl się.

Męska szatnia była dość sporym pomieszczeniem, mieszczącym niezbyt duże, metalowe szafki z numerami, drewniane ławki oraz prysznice i toalety. Zanim zdążyłam zwymiotować, zdjęłam swoją koszulkę i założyłam tę od Mike'a. Była na mnie trochę za duża, ale nie przeszkadzało mi to. Miała z tyłu biały numer cztery i wypisane drukowanymi literami nazwisko – Jones. Była idealną kopią tej, którą miał na sobie jej właściciel i całe szczęście musiała być niedawno wyprana.

Po przebraniu się, schowałam swoją brudną bluzkę w plecaku, który zabrałam ze sobą z Brentwood. Wyszłam na korytarz i zarzuciłam go na plecy, wpatrując się wyczekująco w Mike'a, który z założonymi rękami i rozbawionym uśmiechem, opierał się o ścianę naprzeciwko szatni. Na mój widok wyszczerzył zęby i mrugnął okiem, lustrując moją sylwetkę od góry do dołu.

— I jak? — Okręciłam się wokół własnej osi.

— I dopiero teraz wyglądasz jak uczennica tej szkoły — zaśmiał się, na co zgromiłam go spojrzeniem.

— Co teraz? — rzuciłam.

— A teraz zmiana planów. — Wyszczerzył się. — Pomyślałem, że skoro już jesteśmy w tej części szkoły, pokażę ci najpierw halę. I pomogę ci znaleźć twoją szafkę — dodał, a jego uśmiech zbladł.

— W porządku — przytaknęłam.

— A więc ruszamy na podbój tej budy! Oh yeah! — krzyknął, ruszając w podskokach w stronę królestwa sportu.

Coś czułam, że to zwiedzanie trochę potrwa. Ale kto się spieszy na lekcje? Na pewno nie ja.

~*~

— Z żalem muszę oznajmić, że właśnie tutaj kończymy wycieczkę po naszej wspaniałej szkole — oznajmił uroczyście Jones i odwrócił się w moją stronę.

Staliśmy teraz przy mojej szafce, którą wcześniej mi pokazał. Nie była duża, ale z pewnością większa niż w poprzedniej szkole. Tu korytarz był węższy. Nad szafkami zamontowano prostokątne okna w białych ramach, a na suficie podłużne lampy LED. Centralnie naprzeciwko mojej szafki znajdował się krótki korytarz, kończący się drzwiami prowadzącymi na halę. Lepiej być nie mogło. Niedaleko był też kantorek dla woźnego, którego nie spotkaliśmy. (Mike uważał, że tym lepiej dla nas).

Ogólnie rzecz biorąc, szkoła była przestronna, ładna i czysta. Podczas zwiedzania przyglądałam się wszystkiemu niezbyt uważnie, ponieważ nie sądziłam, że to potrzebne. Mike urozmaicił wszystkie opisy ciekawymi historyjkami, więc nie było nudno. I tak dla przykładu dowiedziałam się, że damska toaleta na drugim piętrze jest złym pomysłem, bo grasują tam harpie (czyt. Charlaine i jej banda). Albo, że na stołówce nie powinnam brać burgerów, bo dają do środka resztki z obiadów (fuj!).

W duchu cieszyłam się, że Mike okazał się takim dobrym kompanem i pomógł mi ze wszystkim, ale nie przyznałabym tego na głos.

Teraz trwała przerwa, bo zanim doszliśmy do szafek, zadzwonił dzwonek. Czym prędzej stamtąd czmychnęłam, podążając za prowadzącym mnie Jones'em. Całe szczęście, że nikt mnie nie zaczepiał ani nie wchodził mi w drogę.

Zaskakujące było to, ilu ludzi znał Mike. Chłopak praktycznie na każdym rogu się z kimś witał i chyba nie zauważyłam żadnej osoby, która nie uśmiechała się na jego widok. Jakoś mnie to nie dziwiło.

— Jaką masz teraz lekcję? — starał się przekrzyczeć panujący hałas, co w przeciwieństwie do mnie, nawet mu wychodziło. Było tak głośno, że aż zaczęłam martwić się o mój słuch.

— Francuski! — krzyknęłam, po tym, jak odnalazłam potrzebną informację na planie lekcyjnym.

— Chciałbym się z Tobą zamienić! Mam teraz algebrę, a nie wymiatam z tego przedmiotu!

Podbiegłam do niego bliżej, zauważając, że co druga osoba podejrzliwie mi się przypatruje. Miałam gniazdo na głowie? Dziwnie chodziłam? Czy może był jakiś inny powód?

— Mike — zwróciłam się do chłopaka, tak, żeby jako jedyny usłyszał. — Dlaczego wszyscy się tak na mnie gapią?

Wtedy zwolnił, dzięki czemu zaczęłam nadążać i uśmiechnął się szeroko, witając się z kolejnymi osobami.

— Zazdroszczą ci — przyznał, jakby dumny z siebie.

— Niby czego? — zdziwiłam się. No bo halo. Co mogę mieć takiego, że aż mi zazdroszczą?

— No nie wiem — odpowiedział przeciągle Jones, udając, że zastanawia się nad odpowiedzią. — Na przykład koszulki z nadrukiem mojego nazwiska?

— Jesteś aż taki popularny? — zapytałam, chociaż nie byłam tym zbytnio zaskoczona.

— Oj, kochana. — Pokręcił za śmiechem głową. — Nawet nie wiesz, jakie miałaś szczęście, że wpadłaś akurat na mnie.

— Masz zawyżone ego. — Przewróciłam oczami.

— Nie przeczę, ale przecież wszyscy wiedzą, że jestem niesamowity, niezwykły, wspaniały... — zaczął wyliczać.

— I skromny, nie zapominaj o tym — prychnęłam.

— Oczywiście. — Uśmiechnął się. — Skromność to moje drugie imię.

Ponownie przewróciłam oczami, co robiłam ostatnio dość często.

— W jakiej sali masz francuski? — zapytał Mike.

— W sali 004A — odpowiedziałam, po tym, jak sprawdziłam to na planie zajęć.

Chłopak pokiwał energicznie głową, pokazując mi gestem dłoni, żebym poszła za nim. Było to trochę głupie, bo i tak bym za nim poszła.

W czasie, gdy przemierzaliśmy różne korytarze i raz wchodziliśmy po schodach, przyglądałam się z zainteresowaniem mijanym uczniom i nauczycielom, od czasu do czasu jakiejś sprzątaczce. Wszyscy przypominali stado mrówek, lecz można było zauważyć różnice. Jedni spieszyli się na lekcje, inni nie przejmowali się zbliżającym się dzwonkiem. Ludzie dzielili się na bogatych i biednych, popularnych i nielubianych, mądrych i głupich. Zastanawiałam się do jakiej grupy należałam ja.

Odstająca. Inna. Niepasująca. Tak mogłabym określić siebie.

W końcu dotarliśmy pod odpowiednią salę, a Mike, ku mojemu rozczarowaniu, musiał zostawić mnie samą. Zapewnił mnie, że jeszcze się zobaczymy.

Czekałam na lekcję ze zniecierpliwieniem, choć francuski był dla mnie odległą galaktyką i nienawidziłam tego przedmiotu z całego swojego serca. Bolało mnie, że nie miałam możliwości wyboru zajęć i zrobił to za mnie ktoś inny. Ale co miałam na to poradzić?

Wystarczyło załatwić to w sekretariacie.

Gdyby to było takie proste.

Kiedy nareszcie usłyszałam upragniony dźwięk dzwonka, po prostu ustawiłam się pod drzwiami i wmieszałam się w tłum pod salą. Do drzwi podszedł wysoki, patykowaty mężczyzna i bez słowa otworzył salę, wpuszczając nas do środka. Weszłam razem ze wszystkimi, siadając w przedostatniej ławce pod oknem. Z początku nikt mnie nie zaczepiał, tylko niektóre osoby posyłały mi zaskoczone spojrzenia. Jedna z dziewczyn, przechodząc obok mojej ławki, mruknęła tylko:

— Na twoim miejscu nie siadałabym tutaj.

Zanim sens jej słów do mnie dotarł, uderzył mnie zapach mocnych, kwiatowych perfum, przez co zakaszlałam, mrugając oczami. Zauważyłam przed sobą niską, szczupłą dziewczynę, o długich, rudych włosach i dużych, brązowych oczach, która zabijała mnie wzrokiem.

Ups, chyba zajęłaś jej miejsce.

— Jeśli już pierwszego dnia chcesz sobie zniszczyć życie w tej szkole to gratuluję, bo ci się udało — syknęła, uderzając prawą dłonią w blat ławki.

Przełknęłam ślinę, mimowolnie spoglądając na jej długie, jaskrawozielone paznokcie. Bez wątpienia mogłaby mnie nimi zadźgać.

— Przepraszam bardzo, ale wydaje mi się, że to miejsce nie jest podpisane — odezwałam się hardo, nie chcąc pozwolić jej na takie upokorzenie.

Teraz dosłownie wyglądała, jakby chciała mnie zamordować. Jej twarz przybrała czerwonawy kolor, oczy pociemniały, a dłonie zacisnęły się na kancie ławki.

— Od razu widać, że jesteś nowa — warknęła. — Wszyscy dobrze wiedzą, że ze mną lepiej nie zadzierać. A ty widocznie masz mnie w głębokim poważaniu, co nie może się skończyć dla ciebie dobrze.

— Coś ci nie pasuje? — Uniosłam prowokacyjnie brew.

— A żebyś wiedziała, że coś mi nie pasuje! A dokładniej ty. — Wskazała na mnie palcem.

— Ups. — Posłałam jej litościwe spojrzenie. — Chyba ci nie pomogę, bo to nie mój problem. — Wzruszyłam ramionami. — A teraz spadaj, bo byłam tu pierwsza.

Spuściłam wzrok na zeszyt od francuskiego, który wcześniej położyłam na ławce i liczyłam, że dziewczyna po prostu odpuści. Ale jak na złość, nie mogła przegrać tej drobnej potyczki. Już po chwili poczułam zimną ciecz spływającą po moich włosach i wtedy po prostu nie wytrzymałam. Poderwałam się do góry, zauważając w jej dłoni butelkę wody, która była teraz pusta, a której zawartość znajdowała się na mojej głowie, ławce i podłodze. Nauczyciel, który do tej pory olewał zaistniałą sytuację, układając na biurku jakieś papiery, teraz podniósł głowę, wbijając spojrzenie w rudowłosą dziewczynę.

— Panno Dawson — zaczął opanowanym głosem, po chwili przenosząc wzrok na moją osobę. — I panno Williams, jak mniemam.

— Słucham, proszę pana — odezwała się dziewczyna, uśmiechając się perfidnie w moją stronę.

— Jak to się stało, że zachowujecie się jak małe dzieci? — westchnął. — Wymagam od was tylko odrobiny odpowiedzialności i kultury. Czy to tak wiele?

— Oczywiście, że nie, proszę pana. Koleżanka jest nowa i dlatego nie zdaje sobie sprawy z panujących tu zasad. Proszę jej nie winić. To był tylko mały wypadek. — Zrobiła skruszoną minę. — Potknęłam się o jej nogę i wtedy wylała się na nią moja woda. Ale nie musi się pan martwić. — Machnęła ręką. — Nic mi nie jest.

— Na pewno wszystko w porządku? — upewnił się, a ja wlepiłam w niego niedowierzające spojrzenie.

No bez jaj! Gdzie tu sprawiedliwość!?

— Ale... — zaprotestowałam.

— Panno Dawson, proszę usiąść w pierwszej ławce — rozkazał nauczyciel. — Muszę mieć na ciebie oko.

— A! Prawie zapomniałabym się przedstawić. — Dziewczyna wyszczerzyła zęby w moją stronę. — Nazywam się Sherrilyn Dawson. Znajomi mówią mi Sherry.

I, ku mojemu zaskoczeniu, nie protestując, od razu zajęła wskazane miejsce. Ja natomiast podniosłam rękę, zwracając się do mężczyzny, stojącego pod tablicą.

— Proszę pana, czy mogłabym pójść do toalety? — zapytałam bezbarwnym głosem, choć byłam wściekła. Przecież nie pozwolę jakiejś wrednej, rudej lasce grać na moich nerwach.

— W porządku. — Skinął głową i podał mi przepustkę.

Musiałam być naprawdę głupia, bo wyjście do toalety było okropnie nierozważnym krokiem. Mimo wcześniejszego oprowadzania po szkole przez Mike'a, nie odnajdywałam się jeszcze w tej placówce i z początku błądziłam po korytarzach, co jakiś czas napotykając przypadkowych uczniów, którzy nie zwracali na mnie zbytniej uwagi.

Wreszcie postanowiłam kogoś zapytać o wskazanie mi drogi. Kiedy szłam obszernym holem na pierwszym piętrze, usłyszałam dwa głosy, oba dziewczęce. Nie powinnam podsłuchiwać, bo sama uważałam, że wtrącanie się w nie swoje sprawy jest niewłaściwe, ale automatycznie przystanęłam, wytężając słuch. Dwie rozmówczynie musiały stać gdzieś w pobliżu, za rogiem. Wyjrzałam za ścianę i ujrzałam dwie dziewczyny, raczej starsze ode mnie. Jedna z nich była wysoka, miała jasne, chyba zielone oczy i idealną figurę modelki. Po jej ramionach spływały kaskady złotych, falowanych włosów, a jej cera była jasna i świetlista. Wyglądała dosłownie jak bogini. Druga z nich była trochę niższą, drobną brunetką. Miała ciemne oczy i opaloną cerę. Obie robiły piorunujące wrażenie.

— Słuchaj mnie, Lau — odezwała się opanowanym tonem blondynka. — Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz tego dokonać.

— Charla! Ja nie...

Dziewczyna przewróciła oczami, od razu jej przerywając.

— Wiem, że jesteś w stanie. W końcu znasz się na plotkach, jak mało kto. Do końca tego tygodnia, każdy uczeń tej szkoły ma mieć świadomość, że Mroczny Książę powraca.

Lau wzdrygnęła się z przerażeniem wypisanym na twarzy, ale mimo strachu, pokiwała energicznie głową.

— Dlaczego Mroczny Książę? — spytała jeszcze.

— Bo budzi to jeszcze większy strach — wyjaśniła Charla. — I tak każdy będzie wiedział, o kogo chodzi.

— Zastanawia mnie, czemu ty nie boisz się Ace'a? — zapytała wątpliwie.

— Nie twoja sprawa — syknęła Charla, nagle jakby wyprowadzona z równowagi. — A teraz spadaj. Nikt nie może się dowiedzieć o tej rozmowie.

Ciemnowłosa posłusznie uciekła z miejsca zdarzenia, a blondynka weszła do pomieszczenia, które chyba było toaletą. Ruszyłam za nią i całe szczęście się nie pomyliłam. Po wejściu do środka zauważyłam stojącą przy umywalce Charlę, która poprawiała makijaż.

— Co ci się stało? Wpadłaś pod rynnę? — prychnęła, zauważając moje odbicie w lustrze.

— Nie. — Przewróciłam już któryś raz z kolei oczami. — Deszcz padał w sali.

Zapadła chwilowa cisza, która była na tyle niekomfortowa, że bałam się choćby poruszyć, czy odezwać. Dziewczyna w tym czasie, jak gdyby nigdy nic, malowała swoje rzęsy, dopełniając perfekcyjny makijaż. Z kosmetyczki wyjęła jeszcze czerwoną pomadkę i zatrzymała się, posyłając mi spojrzenie w lustrze.

Jej wzrok. Był taki pusty i bezbarwny. Dokładnie taki sam jak mój. Uśmiechnęła się krótko, ale uśmiech ten nie objął jej zimnych oczu. Była taka piękna i majestatyczna, a jednocześnie chłodna i niewzruszona. Jakby została wyrzeźbiona w skale.

— Ile słyszałaś? — rzuciła nagle.

Głos miała głuchy, ale stanowczy. Panowała nad sytuacją, a mi się to w żadnym stopniu nie podobało.

— Słucham? — zapytałam skonsternowana.

Nie drgnęła ani o milimetr, kiedy uraczyłam ją moją niezadowalającą odpowiedzią. W środku wręcz gotowałam ze złości i strachu, ale nie okazywałam tego, nie dając jej tej głupiej satysfakcji.

— Myślisz, że cię nie widziałam? — Otworzyła szminkę. — Pytam się, ile słyszałaś z mojej rozmowy z Laurell — sprostowała.

Nadal nie odrywając spojrzenia od moich oczu, zaczęła starannie malować usta.

— Wystarczająco dużo — przyznałam, nie widząc sensu w okłamywaniu jej.

Przecież skoro sama zaczęła taki temat, musiała zdawać sobie sprawę z mojej obecności przy rozmowie z Laurell. Tylko dlaczego udawała, że mnie tam nie ma?

Bo ma w tym jakieś korzyści.

— Może to i dobrze? Plotki rozniosą się szybciej. — Schowała szminkę do kosmetyczki i zapięła zamek. — Jak się nazywasz?

Nie ukrywałam, że jej osoba mnie denerwowała. Było w niej coś niedobrego, coś... dziwnego. Sprawiała wrażenie takiej władczej i samolubnej. A ja nie miałam zamiaru odpowiadać na jej bezsensowne pytania.

— A co ci do tego? — burknęłam niechętnie, w myślach błagając, by zostawiła mnie już w spokoju.

— Jesteś dla mnie strasznie niemiła. — Zacmokała z udawanym smutkiem. — A ja chociaż staram się udawać, że nie mam ochoty wydłubać ci oczu.

Czyli wygląda na to, że macie podobne odczucia w stosunku do siebie.

— Jeśli to ma sprawić, że sobie pójdziesz, to powiem ci, jak mam na imię — poddałam się. — Jestem Rosalie.

— Nazwisko — rozkazała surowo, przez co poczułam, że coś się we mnie skręca.

Czy wspominałam, że wydawała się władcza?

— Sama się dowiedz. Na pewno masz swoje znajomości. — Wzruszyłam lekceważąco ramionami.

— A żebyś wiedziała. A poza tym nazywam się Charlaine Coulier. — Uśmiechnęła się sztucznie. — Mogę się założyć, że już gdzieś o mnie słyszałaś.

I z tymi słowami wyszła z łazienki, na koniec tylko zarzucając swoimi złocistymi włosami.

Wredna jędza.

Dopiero po chwili przypomniało mi się, że Mike rzeczywiście coś o niej wspominał. To była TA Charla.

Jak on to ujął?

„Szkolna gwiazdeczka i przewodnicząca cheerleaderek. Nieznośna lafirynda i przyjaciółeczka samego Ace'a".

Chyba się zgadzało. Tylko martwił mnie fakt, że już pierwszego dnia szkoły podpadłam dwóm wrednym dziewczynom.

Sherrilyn i Charlaine. Jakby nie mogły mieć chociaż łatwiejszych imion.

P o r a ż k a.

A miało być tak fajnie i spokojnie. Jednak się nie da. Niestety zawsze przyciągam kłopoty.

Umyłam ręce i twarz, a włosy zostawiłam w spokoju. Powinny niedługo wyschnąć. Wyszłam na korytarz i (chyba) skierowałam się w stronę sali od francuskiego. Panowała niczym niezmącona cisza. Starałam się iść równym krokiem, ale momentami przystawałam i przyglądałam się wszystkiemu z dokładnością. Wreszcie dotarłam do części szkoły, gdzie na przerwach przesiadywali uczniowie. Był to przestronny hol, coś na wzór dużego pomieszczenia, w którym przy ścianach umieszczono ławki. Wysoki sufit podtrzymywały kamienne filary, które obwieszono ogłoszeniami, planami zajęć, czasem zdjęciami bądź podpisami uczniów.

I w tym momencie mogłabym przysiąc, że zamarłam. Coś sprawiło, że sparaliżowało mnie całkowicie. Gdy ocknęłam się z tego dziwnego stanu, podeszłam do gazetki szkolnej i dostrzegłam coś, czego z pewnością nie było tu wcześniej.

Na słupie powieszono kartkę, jakich było tu zdecydowanie więcej. Może z kilkanaście, kilkadziesiąt sztuk. A każda głosiła to samo. Każda przestrzegała. Każda skłaniała do paniki.

„Mroczny książę powraca".

Nie było napisane nic więcej, tylko te trzy słowa.

Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Jakiś głos w głowie, intuicja, a może zwykła głupota? W każdym razie zerwałam tę kartkę, zgniotłam i włożyłam do kieszeni spodni.

Najzwyczajniej w świecie uciekłam stamtąd, pod czujnym okiem kamery. Biegłam do sali, jakby od tego zależało moje życie. Nawet nie wiem, w którym momencie znalazłam się w środku. W jednej chwili po prostu stałam przed nauczycielem i klasą, która nagle ucichła.

— Panno Williams — odezwał się nauczyciel.

— Tak, proszę Pana? — odpowiedziałam zduszonym głosem.

W tej chwili myślałam tylko o mrocznym księciu. A właściwie o Ace'ie.

Zaintrygował cię.

Jego temat zdawał mi się po prostu interesujący i najwidoczniej był tematem tabu.

— Proszę usiąść w ławce.

Jak zahipnotyzowana ruszyłam w kierunku poprzedniego miejsca. W skutkach nie patrzenia pod nogi, potknęłam się. O co się potknęłam? Oczywiście o nogę Sherrilyn.

— Oj — Zaśmiała się dźwięcznie. — Nic ci się nie stało?

— Urocze, że się tak martwisz. — Wykrzywiłam usta w coś na kształt uśmiechu, ale musiało to wyglądać bardziej jak grymas niezadowolenia.

— Jestem po prostu miła i troskliwa — wyprostowała się dumnie, mrugając.

— Jak w ogóle zauważyłaś, że się przewróciłam? Widzisz coś przez te miotły na powiekach? — odgryzłam się, przyczepiając się do jej długich, sztucznych rzęs.

Sherrilyn nie zdążyła się wybronić, bo wstałam i usiadłam w swojej ławce. Ławce, która kiedyś była zajmowana właśnie przez nią.

Pech chciał, że gdy siadałam, z kieszeni spodni wypadła mi zmięta kartka. To była kartka, którą jeszcze przed chwilą zerwałam ze słupa na holu.

I gdybym szybciej zorientowała się, że mi wypadła, podniosłabym ją z podłogi i schowała. Ale zrozumiałam za późno.

W momencie, kiedy schyliłam się, by ją podnieść, okazało się, że ktoś już to zrobił. Odwróciłam głowę w stronę siedzącej za mną dziewczyny i wtedy to do mnie dotarło. To ona trzymała pogniecioną kartkę. Na jej twarzy malował się niepokój. Czyli przeczytała już te trzy słowa. Zdążyła to zrobić. A to oznaczało jedno.

Plotka ruszyła w obieg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro