6. Można powiedzieć, że zyskujesz sławę.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stołówka nie była przyjaznym miejscem. To środowisko pełne różniących się ludzi, którzy nawzajem uprzykrzali sobie życie. Nigdy nie miałam szkolnej stołówki, czego nie żałowałam. Wreszcie jednak przyszło mi się zmierzyć ze stadem rozwydrzonych nastolatków, którzy przypominali raczej małpy w zoo niż szanującą się młodzież.

Stojąc z tacką z obiadem, szukałam wzrokiem dogodnego miejsca, gdzie nikt by się mnie nie czepiał ani nie zwracał na mnie uwagi. Niestety, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, przy każdym stoliku siedziały chociaż dwie osoby, a to oznaczało, że musiałam się do kogoś dosiąść. Miałam jeszcze możliwość zjedzenia w samotności gdzieś przy parapetach, ale nie chciałam zaliczać się do wyrzutków społecznych już pierwszego dnia.

Teraz nie dziwiło mnie zachowanie niektórych osób, które przypatrywały mi się dziwacznie. Miałam na sobie koszulkę Mike'a, a skoro był taki popularny, to z pewnością zwracałam na siebie uwagę.

Gdybym była głupia, nie zauważyłabym, że na stołówce jest chyba za cicho, a ludzie szeptają między sobą. Widziałam to zamieszanie. Wszyscy wiedzieli. Mroczny książę powracał do miasta. A kartki, rozwieszone w całej szkole, od rana siały panikę.

Można powiedzieć, że ja także panikowałam, ale z innego powodu. Nic nie może się równać z tym, co czułam będąc rzucona na ocean ludzi, samotna jak rozbitek. Chciałam stamtąd uciec. Od zawsze unikałam tłumów.

Od całkowitej porażki życiowej dzielił mnie tylko krok. Uratował mnie oczywiście nikt inny, jak nie Jones.

— Ej! Laska! Co tak stoisz!? Dawaj do nas!

Krzyk rozniósł się po stołówce, a ja natychmiastowo odwróciłam się w jego stronę. Chłopak stał przy podwyższeniu i machał obiema rękami. Rozejrzałam się jeszcze z myślą, że może nie chodzi mu o mnie, ale szybko rozwiały się moje wątpliwości.

— Rosalie! Do ciebie mówię, idiotko!

Z lekkim wahaniem ruszyłam w tamtą stronę, próbując przekonać samą siebie, że nie stresuje mnie fakt, że wszyscy uczniowie wlepiają we mnie wzrok. Ponadto przy stoliku, do którego zmierzałam siedziały dwie nieznane mi osoby. Niepewnie wkroczyłam na podest, posyłając wszystkim wymuszony uśmiech, który odwzajemnili.

— Witaj chmurko! Wreszcie raczyłaś ruszyć swój królewski tyłek i się tutaj zjawić! Dłużej się nie dało? — Mike uniósł brew, a pozostali parsknęli głośnym śmiechem.

— Cały Jones. Ma pretensje do wszystkiego i wszystkich wokół — westchnął jakiś blondyn, siedzący przy stoliku obok Mike'a.

— Heath? Kogo stronę trzymasz? Moją czy jej? — obruszył się.

— Jak zwykle jestem przeciwko tobie, Mikey. — Uśmiechnął się uroczo.

— Jak słodko. — Przewróciłam oczami i usiadłam przy stoliku. Po mojej prawej siedział wcześniej wspomniany blondyn, obok niego także jasnowłosa dziewczyna o brązowych oczach, a naprzeciwko mnie Mike. Po mojej lewej było puste miejsce.

— Już cię lubię, skarbie. — Heath mrugnął do mnie jednym okiem.

Lekko się wzdrygnęłam, zauważając, że chłopak ma jasnoniebieskie oczy. Ale starałam się nie pokazywać mojego przerażenia. Chłopak wydawał się raczej w porządku.

— Bardzo mnie to cieszy — odezwałam się bez entuzjazmu.

— Heath Young. — Wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą po dosłownie kilku sekundach uścisnęłam. — A ty jesteś...?

— Rosalie Williams — przedstawiłam się, przenosząc wzrok na dziewczynę obok niego.

— Lorien Brightins — rzuciła blondynka, uśmiechając się do mnie miło.

— Lee jest chyba w łazience, ale pewnie niedługo się zjawi. Musicie się koniecznie poznać — zadecydował Jones.

— Lee? Jeden z waszych przyjaciół? — dociekałam.

Nie żeby coś, ale poznałam już zbyt dużo chłopaków, a mimo, że Lorien wyglądała na miłą, czułam, że raczej nie zostaniemy najbliższymi przyjaciółkami. Wolałabym, żeby Lee był dziewczyną. Bez urazy dla niego oczywiście.

Nie wiem, co było aż takie śmieszne w moim pytaniu, ale cała trójka aż umierała ze śmiechu.

— Wiem, że Lee może czasem zachowuje się, jak chłopak, ale to tylko przez jej niewyparzony język — zaśmiał się Heath. — I o ile mi wiadomo jest dziewczyną. — Pochylił się, ściszając głos. — Bardzo ładną, w dodatku.

Na te słowa jasnowłosa klepnęła go w ramię, a on w odpowiedzi szeroko się uśmiechnął.

Lee nie jest chłopakiem? Czyżby ktoś mnie wysłuchał?

— Zazdrosna? — parsknął śmiechem Heath.

— Chciałbyś.

— Powiedziałem, że Lee jest bardzo ładna, ale Ty jesteś najpiękniejsza. — Zdołał wyjść z tego z twarzą.

— Bo dostanę cukrzycy! — zawołał Mike.

Wszyscy oprócz mnie zaczęli się głośno śmiać.

Ja nie potrafiłam się śmiać tak, jak oni. Byli zgraną paczką przyjaciół, do której nie pasowałam. Miałam wrażenie, jakby wszystko działo się za szklaną szybą. Dźwięki były przytłumione, obraz niewyraźny, a ich ruchy trochę spowolnione. Niemal mechanicznie wstałam, wtrącając cicho, że idę do łazienki. Mike z opóźnieniem zdążył się zapytać, czy się nie zgubię, ale zaprzeczyłam, po chwili stojąc już w drzwiach, prowadzących na korytarz.

Nie zgubiłam się. Naprawdę! Przysięgam! Łazienki znajdowały się zaledwie kilka kroków od wyjścia, więc dotarłam tam prawie bezproblemowo. (Prawie, bo gdy szłam, potknęłam się, ale na szczęście nikt chyba tego nie zauważył.)

W środku było dziwnie pusto. Poza brunetką, na którą wpadłam przy wejściu, nie było nikogo więcej. No dobra, jedna z kabin była zajęta, ale i tak zaskoczył mnie względny spokój.

Przejrzałam się w lustrze, spostrzegając, że wyglądam okropnie. Przeczesałam palcami włosy, doprowadzając się do porządku.

I w tym momencie stało się coś, czego nie byłam w stanie przewidzieć. Od strony kabiny dobiegł głuchy dźwięk, jakby ktoś próbował otworzyć drzwi, ale one ani drgnęły.

— Cholera! Szlag by trafił te idiotyczne drzwi! — Rozległo się kilka głośnych uderzeń, jakby uwięziona dziewczyna kopała w metal butem. — Czy to gówno musi się zatrząsnąć akurat teraz!? Kiedy żadna pusta laska nie poprawia przy lustrze makijażu i nie może mi pomóc!?

Myśli, że ciebie tu nie ma.

Nie potrzebowałam kolejnych kłopotów, ale nie mogłam zostawić jej tu tak samej. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale ona mi przerwała.

— Czy... — Uderzenie. — ...zawsze... — Uderzenie. — ...muszę... — Uderzenie. — ...mieć... — Uderzenie. — ...takiego... — Uderzenie. — ...pecha!? — Ostatnie uderzenie sprawiło, że się aż wzdrygnęłam. Było tak głośne, że przez chwilę się zastanawiałam, czy nie uszkodziła drzwi.

— Może... — zawahałam się. — Może mogę ci pomóc?

Zapadła chwilowa cisza.

— Tu ktoś jest, czy do reszty zwariowałam i słyszę jakieś głosy? — odezwała się wreszcie.

Westchnęłam, podchodząc bliżej niej.

— O ile się nie mylę, jestem żywym człowiekiem, więc raczej nie zwariowałaś.

— To dobrze. — Odetchnęła z ulgą. — Pójdziesz po jakąś pomoc?

— Jasne — mruknęłam, odwracając się z zamiarem wyjścia.

Już po kilku minutach, kabina została otwarta przez woźnego (Jones mnie przed nim przestrzegał i miał zupełną rację, mówiąc, że to stary zrzęda).

— Jakbym nie miał nic lepszego do roboty niż uwalnianie kogoś z kabiny toaletowej — fuknął i bez pożegnania opuścił pomieszczenie.

Dziewczyna, która się zatrzasnęła zarzuciła mnie podziękowaniami, dusząc mnie w mocnym uścisku. Gdy się odsunęła, mogłam się jej wreszcie przyjrzeć. Była o połowę głowy ode mnie niższa i miała ciemną karnację. Jej oczy były jasne, nie do końca niebieskie, powiedziałabym, że były bardziej szare, ciężko było mi to określić. W każdym razie były ciekawsze od moich własnych, piwnych. Brązowe włosy miała zaplątane w dwa dobierane warkocze, które wyglądały wręcz cudownie.

— A więc wypadałoby się przedstawić, ale może zrobimy to w drodze na stołówkę, bo zostało nam niewiele czasu do końca przerwy — zauważyła natychmiast i ruszyła przodem.

Przy otwartych drzwiach odwróciła się w moją stronę z szerokim uśmiechem.

— Jestem Raelee Wells, ale możesz mi mówić Lee. Wszyscy tak na mnie mówią.

W tym momencie przeżyłam lekki szok, ale dotarło do mnie, że rzeczywiście Mike wspominał o jakiejś Lee, która poszła do łazienki.

— Rosalie Williams. Zdaje się, że już poznałam twoją paczkę.

— Naprawdę? — Wytrzeszczyła zaskoczona oczy. — Jak?

Zaśmiałam się cicho, przypominając sobie początek dzisiejszego dnia.

— Jestem nowa i wpadłam na Mike'a, który zaoferował mi oprowadzenie po szkole. I tak się składa, że się do mnie przyczepił.

— Doskonale to rozumiem — parsknęła śmiechem. — Jones jest bardzo towarzyską osobą. A pozostali?

— Przedstawili mi się w stołówce — przyznałam.

— Czyli już oficjalnie dołączyłaś do naszego grona! Jutro koniecznie musimy świętować z tego powodu! Impreza u Marco będzie idealnym miejscem!

— Nie idę na imprezę do tego gbura — prychnęłam, a zanim ona zdążyła zapytać, skąd go znam, po sali poniósł się krzyk.

— Jak to nie idziesz!?

Wszyscy odwrócili się w stronę oburzonego Jonesa, który usłyszał moją ostatnią wypowiedź, bo razem z Lee doszłyśmy już prawie do stolika.

— Znalazłaś naszą zgubę? — zaśmiał się Heath, zwracając się do mnie. — Pochłonęła was ta łazienka?

— I to w dosłownym tego znacze... — zaczęła Lee.

— Nie przerywaj mi! — wrzasnął Mike i skierował swoje wściekłe spojrzenie ciemnych oczu wprost na mnie. — Idziesz na tę imprezę i koniec kropka!

— Ale... — wzbraniałam się.

— Nie ma żadnego „ale"! Jak nie pójdziesz dobrowolnie to cię siłą z domu wyciągnę!

— Nie wiesz przecież, gdzie mieszkam.

— Nie wiem, ale się dowiem — prychnął.

— Powodzenia. — Przewróciłam oczami.

Usiadłam na swoim poprzednim miejscu, a Raelee po mojej lewej.

— A właśnie. — Heath pochylił się nad stolikiem. — Mam dwie wieści, dobrą i złą.

— Dawaj najpierw tą złą — zdecydowała Lee.

— A więc, już jutro do miasta wraca A... — odchrząknął. — Mroczny Książę.

— No tak, wiemy. Dlaczego nie powiedziałeś po prostu Ace? — zapytałam.

— Cśśś — uciszył mnie. — Lepiej żeby inni nie myśleli, że mówimy właśnie o nim.

— Przecież i tak każdy mówi tylko o jego powrocie. — Kolejny raz przewróciłam oczami. Powoli stawało się to moim głupim nawykiem.

— Dobra, bo zbaczamy z tematu. — Ściszył głos jeszcze bardziej. — Skoro on powraca do miasta, a kumpluje się z Marco, który robi imprezę to możemy się domyślać, że...

— Się na niej pojawi — dokończyłam.

— Właśnie. Mam wrażenie, że to coś na wzór imprezy powitalnej dla niego. W końcu nie było go przez długi czas w mieście.

— A to oznacza, że jest duża szansa, że się na niego natkniemy — powiedziałam.

Mike i Lorien pobladli, a Raelee po prostu to olała.

— A ja nie wiem, czym wy się przejmujcie. — Wzruszyła ramionami. — Gościu nawet nie wie o naszym istnieniu, a wy się go boicie. Jak nie będziemy wchodzili mu w drogę to nawet nas nie zauważy. A w razie co, zawsze możemy stamtąd zwiać.

— W sumie racja — westchnęła Lori. — Ale jak my się tam dostaniemy? Przecież trzeba mieć zaproszenie.

— I tu właśnie dochodzimy do drugiej, dobrej wiadomości. Wszyscy jesteśmy zaproszeni. Włącznie z Rosalie.

— Ale jak to?

— Powiedzmy, że załatwiłem to po znajomości — powiedział konspiracyjnym szeptem i mrugnął porozumiewawczo.

— Ujmując to w innych słowach, zarówno on, jak i ja jesteśmy zaproszeni, bo należymy do drużyny i możemy zabrać ze sobą, kogo tylko zechcemy — prychnął Mike.

— Serio musiałeś zepsuć mi zabawę? — Heath odepchnął się od kantu stołu, uderzając plecami w oparcie krzesła.

— Mam wrażenie, że przebywam wśród przedszkolaków — westchnęłam z grymasem niezadowolenia, wymalowanym na twarzy.

Poprawiłam zsuwające się z nosa okulary w ciemnych oprawkach i znużonym spojrzeniem zlustrowałam pomieszczenie, nie zatrzymując wzroku na żadnym konkretnym punkcie dłużej niż na kilka sekund.

Wtem rozległ się głośny dźwięk dzwonka, zwiastującego zakończenie tej błogiej przerwy i powrót do prawdziwej męki. Jak ja tego nienawidziłam.

— Przyjadę jutro po ciebie i uwierz mi, że się nie wymigasz — zapewnił mnie Jones, żegnając mnie szerokim uśmiechem, na który zmarszczyłam brwi. Chłopak miał naprawdę zmienny nastrój.

~*~

— Musisz wrócić na piechotę — usłyszałam głos Scotta, dobiegający z mojego telefonu.

Skończyłam lekcje jakieś pół godziny temu, a teraz razem z Lee, dotrzymującą mi towarzystwa, stałam przy wejściu.

Jakże byłam zaskoczona, kiedy nie znalazłam jego samochodu na parkingu przy szkole. Sprawdzałam nawet na tym drugim!

— Jak to? Nie miałeś po mnie przyjechać?

— Sprawy nieco się... skomplikowały.

Wzniosłam oczy w górę, wzdychając.

— Scott! Ja nawet nie wiem, jak tam dojść! Nie pamiętam drogi! A co jak się zgubię?

— Masz GPS w telefonie, poradzisz sobie. Wybacz mi, naprawdę nie mogę po ciebie przyjechać!

— Niech ci będzie — mruknęłam, rozłączając się bez zbędnych pożegnań.

— I jak? — Lee uniosła lewą brew.

— Jakoś dam sobie radę sama. — Wzruszyłam ramionami.

— Chcesz na kogoś liczyć, licz na siebie — odparła lekko Raelee. — Ale wiesz co? Jeśli chcesz, mogę pójść z tobą. Nie uśmiecha mi się powrót do domu — skrzywiła się.

— Aż tak źle?

— Nie mam może złej sytuacji rodzinnej, ale... — Zatrzymała się na moment, by zaczerpnąć tchu. — Mam trzech młodszych braci i nie jest łatwo z nimi wytrzymać.

— To wszystko tłumaczy — przytaknęłam.

Po wyszukaniu odpowiedniego adresu, ruszyłam razem z nią w drogę.

— Muszę ci wyznać, że już o tobie słyszałam.

— Co? — zdziwiłam się. — Jak to? Przecież jestem nowa.

— To prawda, jesteś nowa — zgodziła się. — I wychodzi na to, że lubisz pakować się w kłopoty. A mimo wszystko wydajesz się być w porządku.

— Skąd o mnie słyszałaś? — dociekałam.

— Z różnych portali społecznościowych. Można powiedzieć, że zyskujesz sławę. I nie chodzi tu tylko o to, że już pierwszego dnia szkoły miałaś na sobie koszulkę jednego z najpopularniejszych chłopaków w szkole, ani że od razu dołączyłaś do naszej paczki, ale może to mieć też jakiś związek z twoją drobną sprzeczką z Dawson.

— Kto ci powiedział?

— Nikt mi nie mówił. Nawet lepiej. Ktoś to nagrał i wrzucił do sieci.

— Ale mam wrażenie, że to nie wszystko — zauważyłam chyba trafnie.

— Rzeczywiście. Niektórzy sądzą, że przybycie Ace'a do miasta ma jakiś związek z tobą. Podejrzewają cię o rozsiewanie plotek na temat jego powrotu.

— Ale przecież te oskarżenia są... — zaprotestowałam.

— Bezpodstawne? — pokiwałam głową, zgadzając się z nią. — Niekoniecznie. Miałaś w plecaku jedną z kartek, zanim ktokolwiek się o tym dowiedział.

— Czy w tej szkole nic nikomu nie umknie? — zdenerwowałam się.

Raelee parsknęła śmiechem.

— Może nikt by tego nie zauważył, gdyby nie to, że dziewczyną, w której ręce wpadła kartka, którą schowałaś, jest największą, szkolną plotkarą! No może nie licząc Mike'a, ale Mike to po prostu Mike. A ona jest okropnie wredna i dociekliwa. Ty to masz szczęście!

— Bez dwóch zdań — mruknęłam.

Skręciłyśmy na skrzyżowaniu, kierując się na zachód. Lee przez następne kilka minut podśpiewywała coś cicho pod nosem, a ja wpatrywałam się w ziemię, kopiąc jakiś kamyk. Nie zauważyłam idącego z naprzeciwka mężczyzny w kapturze, z którym, chcąc, nie chcąc się zderzyłam. Przewróciłabym się, gdyby nie przytrzymał mnie w pionie. Usłyszałam tylko krótkie przeprosiny i zobaczyłam jego oddalającą się sylwetkę. Nawet nie zdążyłam przyjrzeć się jego twarzy.

Coś było z nim nie tak.

— Podejrzany typek — rzuciła równocześnie z moimi myślami Lee, posyłając mi jedno ze swoich spojrzeń, poddających wszystko w wątpliwość.

— Daj spokój. — Machnęłam ręką, ignorując złe przeczucie. — Nic mi przecież nie zrobił.

— Zmieniając temat na bardziej naglący — zaczęła pewnie, rzucając tamto w niepamięć. — Jesteś świadoma, że pojawisz na jutrzejszej imprezie u Marco, bez względu na to, czy będziesz mogła?

— Mówisz to tak, jakbym nie miała na to wpływu. — Przewróciłam znowu oczami. — Czy to nie ja powinnam zadecydować?

— Mylisz się. — Pokręciła zdecydowanie głową. — Skoro sam Michael George Jones powiedział, że tam będziesz to znaczy, że tam będziesz. On jest w stanie wyciągnąć cię z domu nawet siłą. I nie masz nic do gadania.

Prychnęłam pod nosem, szczerze w to wątpiąc, ale widząc jej nieustępliwy wzrok, westchnęłam.

— Proszę bardzo, niech próbuje, ja nie zamierzam iść tam po dobroci. I tak nie będę się tam dobrze bawić.

— Jesteś pewna? Nigdy nie byłaś na imprezie z tak dobrym towarzystwem, jak nasza paczka — stwierdziła z uśmiechem. — I zapomniałam wspomnieć, że będzie tam mój kuzyn. Przystojny kuzyn — zaznaczyła.

— I co z tego? To nie zmienia mojego zdania. — Wzruszyłam ramionami.

— Niech ci będzie — skapitulowała. — Ufam, że Mike zmieni twój punkt widzenia i cię przekona.

Spojrzałam na nią z politowaniem, spostrzegając jednocześnie, że znalazłyśmy się już pod domem Clare. To nie był MÓJ dom. To był nadal jej dom. Już prędzej mieszkanie w kamienicy nazwałabym swoim domem niż ten ogromny budynek, chociaż nienawidziłam tamtego mieszkania.

— Nie mówiłaś, że mieszkasz w pałacu. — Zachwyciła się Lee, a ja chciałam wręcz zapaść się pod ziemię. Ile bym dała, żeby mieszkać skromniej. No cóż, nie powinnam narzekać, przecież podano mi wszystko, jak na tacy.

— Brakuje tylko rodziny królewskiej — burknęłam niechętnie, błagając o inny temat.

— No jak to? Przecież jesteś tam ty, księżniczko! — Uderzyła mnie lekko łokciem między żebra, śmiejąc się cicho przy tym.

— I jest też zła królowa — dodałam, krzywiąc się na myśl o Clare, która była naprawdę nieznośna i sztywna.

— Jak w każdej bajce musi być jeszcze oczywiście książę! A jest nim...?

— Książę niestety nie istnieje.

— A nie zapomniałaś czasem o Scotcie? Nie jest przecież dużo od nas starszy.

Tak, powiedziałam jej o sobie dosyć dużo. I, co było naprawdę dziwne, nie miałam przed tym żadnych zahamowań. Jakoś tak łatwo mi się rozmawiało z Lee.

— Może i tak, co nie zmienia faktu, że nie jest moim księciem.

— O mnie mówicie? — usłyszałam za sobą rozbawiony głos Greysona i musiałam sama powstrzymać się od uśmiechu.

— Ile słyszałeś? — zapytałam skołowana.

— Wystarczająco dużo, by dowiedzieć się, że pełnię rolę księcia. W sumie pasuje do mnie doskonale, nieprawdaż? Jestem taki wspaniały.

— I skromny — wtrąciłam. — Nie możesz pominąć tej cechy.

— Właśnie, skromny. To określenie jest zwierciadlanym odbiciem mojej duszy.

— Daruj sobie. Naprawdę nie mogłeś po mnie przyjechać, czy po prostu ci się nie chciało? — warknęłam.

Jego oczy dziwnie pociemniały, zmieniając się w płynne złoto, a szeroki uśmiech natychmiast zgasł. Nie przypominał już tego samego człowieka, co kilkanaście sekund temu.

— Nigdy nie kwestionuj tego, co mówię. Udało mi się wrócić od razu, gdy załatwiłem to, co miałem załatwić, ale nie oznacza to, że cię okłamałem. Nigdy bym tego nie zrobił. Uwierz mi.

Pokiwałam twierdząco głową, ufając jego słowom. Tymczasem dziwnym trafem przypomniało mi się o obecności Lee i spoglądając raz na nią, a raz na Scotta, dotarło do mnie, że chyba powinnam ich sobie przedstawić.

— Scott? Chciałabym, żebyś poznał jedną z moich nowych znajomych ze szkoły. To jest Lee. — Wskazałam na lekko osłupiałą dziewczynę, której reakcja naprawdę mnie zaskoczyła. Od kiedy Lee była nieśmiała i zawstydzona? — A to jest Scott, o którym już wcześniej ci opowiadałam.

— Co takiego o mnie opowiadała? — Szczerze się zaciekawił.

— Emm... Ja... Ona...

— Nic ważnego. — Uratowałam ją od odpowiedzi. — Tyle tylko, że pracujesz dla Clare i jesteś naprawdę nieznośny. A! I nie zapomniałam dodać, że jesteś łamagą.

— Jak śmiesz! Powinnaś się wstydzić, Ro! Jestem od ciebie o cztery lata starszy!

— Co nie zmienia faktu, że nie jesteś wcale ode mnie mądrzejszy.

— Chciałabyś — prychnął.

— Możesz już iść. — Wygoniłam go. — Nie jesteś nam potrzebny.

— Ranisz moje uczucia. — Złapał się teatralnie za serce, po czym otarł nieistniejącą łzę. — Żegnam!

Odwrócił się gwałtownie, wchodząc po schodach i pomachał nam, rzucając ostatnie spojrzenie i uśmiechając się szeroko. No tak. Nie patrzył pod nogi. Można się domyślać, co się stało. Upadek na twarz był doprawdy efektowny.

— Mówiłam, że jesteś łamagą! — krzyknęłam.

— Nic mi nie jest! — wrzasnął, podnosząc się z ziemi i stanął na nogi. — Jakby ktoś pytał! — dodał, odchodząc.

Kiedy w końcu zniknął za drzwiami domu, odwróciłam się do sparaliżowanej Lee. Stałyśmy jeszcze przy furtce.

— Kogoś zatkało — zaśmiałam się — Czyżby nasza łamaga spodobała się silnej i niezależnej Raelee Wells?

— Zamknij się — warknęła.

— O, jak miło. — Uśmiechnęłam się.

— Przynajmniej szczerze. — Wzruszyła ramionami.

— To do zobaczenia jutro?

— Jasne — odparła z uśmiechem. — Przyjdę po ciebie.

— W porządku, jeśli chcesz — zgodziłam się.

Pożegnałyśmy się i dopóki dziewczyna nie zniknęła mi z oczu, nie odwróciłam się i nie weszłam do domu. Gdy byłam już w środku, zdjęłam buty i weszłam na schody, przysłuchując się rozmowie Scotta i Clare, którzy znajdowali się prawdopodobnie w kuchni. Weszłam cicho po schodach, a następnie zamknęłam się w swoim nowym pokoju.

Wszystko było w nienagannym porządku. Książki stały na półkach w regale, łóżko było idealnie zasłane, a okno, co naprawdę mnie zaskoczyło, było w doskonałym stanie. Przez szybę przedostawało się światło słoneczne i padało na drewnianą podłogę.

Życie jak w bajce.

Zanim jeszcze zdążyłam położyć się na łóżku i oddać się najlepszemu zajęciu pod słońcem, czyli spaniu, usłyszałam na schodach kroki. W myślach błagałam, by nikt nie szedł z zamiarem złożenia mi odwiedzin. A jednak się przeliczyłam.

— Ro? Mogę wejść.

Pokiwałam głową, mimo, że Scott z pewnością tego nie widział. Wszedł jednak, zapewne przyjmując ciszę jako pozwolenie.

— Co słychać? Widzę, że już się zaaklimatyzowałaś w szkole. Jak pierwszy dzień?

— Skłamałabym, gdybym powiedziała, że było do bani, bo nie było najgorzej. Dużo się działo.

— Tak, widziałem — zaśmiał się. — Nie to, że cię śledziłem, ale tak jakby znalazłem filmik, jak kłócisz się z jakąś rudą.

— Ty też? — Uniosłam brew. — Wychodzi na to, że z nią się raczej nie polubiłam. To Sherrilyn Dawson.

— Jakieś jeszcze ciekawe rzeczy się działy?

Westchnęłam, nie chcąc opowiadać o dniu w szkole, ale uświadomiłam sobie, że Greyson może wiedzieć coś na temat Ace'a, a nie ukrywam, że jego temat trochę mnie zainteresował.

— Poznałam nowych ludzi. — Wzruszyłam ramionami. — A ponadto dowiedziałam się, że do miasta powraca jakiś Ace – rzuciłam luźno.

— Ace Moyer? — upewnił się.

— Chyba tak, a co? Znasz go?

— Błagam, powiedz, że żartujesz — zaśmiał się nerwowo, a jego wzrok stał się nieobecny.

— Dlaczego miałabym żartować? — Zmarszczyłam brwi.

— Nie masz pojęcia, jakie rozpętał tu piekło. Właśnie Ace Moyer. To wszystko działo się przez niego. I przez Christiana — dodał.

— Przez Christiana?

— Wybacz, ale muszę... — Wstał i zaczął machać chaotycznie rękami. — Muszę coś załatwić.

I po prostu wybiegł z pokoju, bez słowa wyjaśnienia.

Zostałam sama z tysiącem pytań bez odpowiedzi. Doszła jeszcze kolejna zagadka w postaci tajemniczego Christiana. Kim był? I czy wyjechał razem z Ace'em? Może to jakiś jego wspólnik, bądź przyjaciel? Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim sądzić. Coraz bardziej ciekawił mnie mroczny książę i wbrew temu, co wszyscy o nim mówili, chciałam go wreszcie zobaczyć na oczy.

Musiałam zająć czymś innym umysł, by nie zaprzątać sobie już głowy tą sprawą. Postanowiłam odrobić lekcje, co było u mnie wyczynem, ale wolałam zrobić to wcześniej, by mieć to już z głowy. Usiadłam przy biurku, biorąc do ręki granatowy plecak. Zaskoczył mnie fakt, że z najmniejszej, bocznej kieszeni wypadł skrawek papieru, a mogłabym przysiąc, że niczego tam nie chowałam. Pełna obaw, wzięłam papier do ręki i otworzyłam go, bo był kilkukrotnie złożony. Nie spodziewałam się jednak zobaczyć tego, co tam było.

Zamarłam po przeczytaniu tych kilku słów. Nie wróżyły one nic dobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro