7. Wiem więcej niż ci się wydaje, Rosalie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W głowie mi huczało. To już kolejny raz. Wiedziałam, że nie powinnam tu przyjeżdżać. To miejsce skrywało więcej niebezpiecznych sekretów niż do tej pory podejrzewałam. W ciągu tak krótkiego czasu zdążyło się już tyle zdarzyć.

Wmawiałam sobie, że jestem odważna i wszystkiemu stawię czoła, ale okłamywałam samą siebie. Byłam tym cholernie przerażona. Bałam się. I to bardzo.

„Powinnaś stąd uciekać, dopóki daję ci czas. To tylko ostrzeżenie."

Wciąż na nowo odtwarzałam te słowa, które ciągle utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie powinno mnie tu być. A może ktoś robił sobie ze mnie żarty? Może chciał pokazać, że jak tchórz ucieknę z tego miasta, tylko dlatego, że dostałam list?

Dobrze wiesz, że to nieprawda. List był od tego człowieka, na którego wpadłaś.

I wtedy jeszcze raz powróciłam do tego momentu. Chwila nieuwagi i wpadłam na zakapturzoną postać. Wydawała mi się podejrzana, ale to zignorowałam. To nie mógł być przypadek. Ten człowiek pojawił się znikąd, tak nagle. Musiał wyjść zza rogu i wtedy to się stało. Kiedy przytrzymał mnie w pionie, zapewne wsunął mi list do kieszeni plecaka. Nie wykluczałam też innych opcji, ale ta była najprawdopodobniejsza. Ktoś mi groził i to już nie pierwszy raz.

Ktoś chce się ciebie pozbyć.

Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić. Nie mogłam też nikomu o tym powiedzieć, bo nie ufałam innym na tyle, by dzielić się z nimi swoimi sekretami.

Pozostało mi tylko czekać.

~*~

- Musisz tam być! To nie podlega dyskusji! - Słyszałam już któryś raz z kolei.

- Ale ja nie zamierzam dyskutować! - Otworzyłam szafkę, chowając w niej książkę od historii. Nienawidziłam historii. Wolałam przedmioty logiczne, a nie te do wkuwania na pamięć.

- Nie? To czemu ciągle się sprzeciwiasz? - zapytał oskarżycielsko Mike, opierając się bokiem o ciąg szafek i zakładając na piersi ręce.

Przewróciłam oczami, mając powoli dość tego ciągłego przekonywania mnie do imprezy u Marco.

- Nie będziemy o tym rozmawiać, bo ja już postanowiłam - ucięłam, zatrzaskując gwałtownie szafkę i odwracając się w jego kierunku.

Chłopak wzdrygnął się na ten ruch, ale nie zmienił swojej pozycji, skanując mnie obrażonym wzrokiem.

Jednego się o nim nauczyłam. Jones był jak mała dziewczynka. Ciągle się obrażał, albo cieszył z błahych powodów, a poza tym miał naprawdę zmienny nastrój.

- Kobieto! - Wyrzucił ręce w górę, podkreślając tym swoją frustrację. - To będzie drama stulecia! Musimy tam być!

- Ja - Wskazałam na siebie ręką, tłumacząc mu to jak przedszkolakowi. - nie muszę. Ty też nie musisz. Możesz tam iść, jeśli chcesz, ale ja nie idę. Czy to w końcu do ciebie dotarło!? - wrzasnęłam.

- Spokojnie, chmurko! Ja nie chcę umierać - zaśmiał się, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

Wspominałam coś o zmiennym nastroju?

Czułam jak zaczyna mi drgać powieka, a dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Mike zaczynał działać mi na nerwy.

- Jaką masz teraz lekcję? - zapytał, zmieniając temat. Chyba widział, że jestem już na skraju wybuchu i nie chciał już tego ciągnąć.

Wypuściłam wstrzymywane powietrze i uśmiechnęłam się sztucznie.

- Wychowanie fizyczne - wręcz wycedziłam.

Zmarszczył w niezrozumieniu brwi, spoglądając jednocześnie na zegarek na lewym nadgarstku.

- Zostały cztery minuty do dzwonka. Nie powinnaś być w szatni przy hali?

- A kto powiedział, że idę na tę lekcję? - Wzruszyłam lekceważąco ramionami.

- Nieładnie. - Pokręcił ze śmiechem głową. - Ale szanuję za takie podejście. To świadczy o tym, że idealnie nadajesz się do liceum.

- Dziękuję - mruknęłam.

Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale natychmiast przypomniałam sobie o czymś jeszcze.

- Prawie bym zapomniała. - Otworzyłam ponownie swoją szafkę i wyjęłam z niej złożoną w kostkę koszulkę Jones'a.

- Masz. - Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, a on wziął do ręki swoją własność i włożył ją do swojego plecaka. Kiedy uniósł do góry głowę, zamarł. Wpatrywał się w korytarz za mną, tak samo jak inni uczniowie w pobliżu. Coś było nie tak.

Odwróć się, to się przekonasz.

Zmarszczyłam brwi i rzeczywiście się odwróciłam, wpadając prosto na jakiegoś chłopaka. Wściekła zacisnęłam powieki, nawet nie spoglądając na jego twarz. Czemu w pierwszej chwili nie zauważyłam nawet, że cały korytarz jakby zamarł w oczekiwaniu?

Głupia.

- Jak chodzisz, idioto!? - warknęłam, choć domyślałam się, że była to bardziej moja wina niż jego.

Chłopak był dużo wyższy ode mnie, co w tej szkole stało się już dla mnie normą, ale nie chciałam patrzeć w górę, bo wtedy miałabym wrażenie, że ma nade mną przewagę.

Wstrzymałam oddech, kiedy on musiał pochylić się do mojego poziomu, bo poczułam na twarzy powietrze, które wypuścił z ust. Przysięgam, że w następnej chwili umarłam. Myślałam, że gorzej już być nie może.

- Wiesz, kim jestem? - wyszeptał cicho, a ja poczułam, że stojący za mną Mike łapie mnie za dłoń, by dodać mi otuchy. Nie pomogło. Po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz i zrobiło mi się duszno.

To był ten głos.

„Mam nadzieję, że zapamiętasz. Nic nie widziałaś, ani nie słyszałaś."

Przełknęłam ślinę i otworzyłam szeroko oczy. Wpatrzyłam się w czarny materiał koszulki chłopaka, znajdującego się w odległości kilkunastu milimetrów ode mnie. Kątem oka widziałam wykrzywione w przerażeniu twarze innych uczniów. Niektórzy powoli się wycofywali, inni po prostu stali bez ruchu.

Jak zwykle pakujesz się w kłopoty.

Odchrząknęłam, starając się nie patrzeć na jego twarz, bo nie wytrzymałabym chyba tego ciemnogranatowego spojrzenia.

- A czy ty wiesz, kim ja jestem? - zreflektowałam się, odpowiadając pytaniem na pytanie. Taktyka obronna. Czasami sama nie mogłam wyjść z podziwu dla samej siebie z powodu umiejętności opanowania drżenia głosu nawet w najgorszych momentach.

I wtedy nachylił się tak samo, jak wtedy, gdy włamał się do domu Clare, żebym tylko ja usłyszała, co chciał mi przekazać. Spojrzał mi prosto w oczy i wtedy umarłam po raz kolejny. To był on. To na pewno był on. Nadzieja zgasła jak promyk słońca.

Jego oczy wyrażały wręcz melodyjną pustkę. Zero emocji. Nawet na jego ustach nie gościł bowiem uśmiech. Całkowita obojętność w postawie i wyrazie twarzy. Neutralność, a przy tym bijąca od niego pewność siebie oraz powaga. Był taki skryty, owiany tajemnicą i ciemnością. Przypominał mi noc w ludzkiej postaci. Noc. Piękną, bezgwiezdną noc. Cichą, nieustraszoną i po prostu cudowną. Bo chociaż mnie przerażał, to także fascynował. Był... niezwykły.

- Wiem więcej niż ci się wydaje, Rosalie - usłyszałam szept, który był jak cichy szum wiatru.

Wzdrygnęłam się i nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo zadzwonił szkolny dzwonek, oznajmiający koniec przerwy. Żadna strata. I tak nic bym z siebie nie wydusiła. Odetchnęłam jedynie z ulgą.

Kiedy chłopak powoli odsunął się na bezpieczną odległość, pustka w jego oczach pochłonęła mnie całkowicie. Nie potrafiłam poruszyć się nawet o milimetr, dopóki nie postanowił skierować się w przeciwną stronę i odwrócił się, odchodząc.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie był przystojny, bo był. I to bardzo. Wysoki, wysportowany szatyn, z ciemnogranatowymi oczami. Zdecydowanie sięgał poza skalę. Ale poza tym otaczała go dziwna aura. Aura ciemności i niepewności.

A dodatkowo, czego byłam niemal w stu procentach pewna, to był ten Ace, o którym wszyscy tak mówili i którego chciałam wreszcie zobaczyć na oczy. Co więcej on wiedział, kim jestem. Znał moje imię.

Niedobrze.

- Czy ja mam jakieś halucynacje? - dobiegł mnie piskliwy głos Mike'a.

- Chciałeś mieć dramę stulecia? Proszę bardzo - burknęłam, wciąż będąc jak w jakimś dziwnym transie i odwróciłam się automatycznie w jego stronę.

Chłopak wyglądał teraz jak ryba. Miał szeroko otwarte oczy i na przemian otwierał i zamykał usta, próbując coś powiedzieć.

- Spokojnie, Jones. Wdech i wydech.

Wreszcie się opanował i rozejrzał wokół po pustoszejącym korytarzu.

- Walić lekcje, zrywam się z tobą - postanowił natychmiast.

~*~

Była godzina piąta, kiedy beztrosko siedziałam sobie na łóżku i szukałam jakiegoś filmu do obejrzenia. Nie wróciłam już na pozostałe lekcje, tak samo jak Mike, ale miałam nadzieję, że nikt nie wyciągnie z tego żadnych konsekwencji. Już i tak nie polubiłam się z dyrektorką, więc na pewno nie chciałabym przeprowadzać z nią rozmów na temat wagarowania. Choć może w większych szkołach, takich jak ta, uczniom uchodziło to płazem? Oby.

- Nie widziałaś gdzieś Greysona? Od wczoraj nie mogę się do niego dodzwonić - dobiegł mnie z dołu głos Clare.

Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że rzeczywiście od wczoraj nie widziałam Scotta.

Po tym, jak poszedł coś „załatwić".

- Nie! - krzyknęłam w odpowiedzi, po czym rzuciłam się na łóżko.

Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że napiszę do niego wiadomość. A nawet kilka.

Do: Scotty

Gdzie jesteś?

Do: Scotty

Odezwij się.

Do: Scotty

Stało się coś?

Nie odpowiadał przez następną godzinę. Zaczęłam się niepokoić, ale usprawiedliwiłam go sprawami rodzinnymi. Bo przecież musiał mieć jakąś rodzinę, prawda?

Clare potrafiła sobie poradzić bez niego. A poza tym, gdyby Scott był tutaj, to na pewno nie uwierzyłby, że tak szybko wróciłam do domu. Ją było łatwiej przekonać, że skrócili mi lekcje i odwiózł mnie kolega. Chodziło oczywiście o Jonesa, bo to on odwiózł mnie do domu, po tym jak byliśmy razem na lodach i obiecał mi, że jeszcze się dzisiaj zobaczymy. Nie ukrywam, że zabrzmiało to jak groźba.

Oczywiście przez cały ten spędzony razem czas, Mike gadał jak nakręcony. A głównym tematem jego monologów był oczywiście Ace. A najbardziej zaskoczyło mnie podsumowanie, bo powiedział, że ja i Ace do siebie pasujemy i już otrzymaliśmy jego błogosławieństwo! Podobno oboje jesteśmy nudni, sztywni i zdystansowani.

Że niby ja jestem sztywna!? Pff.

I to bardzo.

Chyba niestety miał rację. Tylko, żeby od razu wróżyć nam wspólną przyszłość? Przecież on nawet go nie lubił!

Czasami naprawdę go nie rozumiałam.

Po kilku minutach bezczynnego leżenia i wpatrywania się w sufit, przyjemną ciszę przerwał odgłos przychodzącej wiadomości. Najpierw chciałam to olać, ale dotarło do mnie, że mógł to być Greyson. Przeliczyłam się jednak i zamiast jego numeru, zauważyłam jedną nieprzeczytaną wiadomość od Mike'a.

Od: Mikey 😚

Przygotuj się na rewolucję modową! Za chwilę u ciebie będę!

Pogięło go? Przecież już mu tłumaczyłam, że nie idę na imprezę do Marco i nic nie było w stanie zmienić mojego zdania.

Do: Mikey 😚

Mózg ci przegrzało!? Mówiłam, że nigdzie się nie wybieram!

Od: Mikey 😚

Jeszcze zobaczymy 😏

Jaki on był zawzięty i uparty! Musiał postawić na swoim? Nie mógł się pogodzić z faktem, że ja się na imprezy nie piszę i tak już pozostanie?

Jones faktycznie zawitał u progu drzwi po kilkunastu minutach. Kiedy zadzwonił dzwonek, byłam zmuszona wstać z łóżka i zejść na dół, bo nie było Scotta, który otworzyłby drzwi, a Clare nawet nie ruszyła się z salonu.

- Sprawdź, kto przyszedł! - krzyknęła tylko, kiedy schodziłam powoli po schodach, na co przewróciłam oczami.

Dobrze wiedziałam, kto przyszedł.

- Spadaj stąd, jeśli życie ci miłe - rzuciłam Mike'owi prosto w twarz, od razu po otwarciu drzwi. Nie przyszedł sam, bo dotrzymywała mu towarzystwa także Lee.

Chłopaka raczej nie zraziła moja wypowiedź, bo popchnął mocniej drewnianą powłokę i z szerokim uśmiechem na twarzy wszedł razem z Raelee do środka.

- O, jak milutko! - zaśmiał się i puścił mi oczko.

Odwrócił się, zamykając drzwi wejściowe, po czym zdjął buty i ruszył przodem.

- Tak! Czuj się jak u siebie! - warknęłam, w geście frustracji wyrzucając ręce w górę.

Spojrzałam na drugiego gościa z wyrzutem.

- Przyszłam z nim, żeby cię stąd wyciągnąć, bo sama z nim tam nie wytrzymam. No weź. - Uśmiechnęła się szeroko. - Zrób to dla mnie.

- Chyba śnisz - prychnęłam.

Dogoniłam Mike'a, co wcale nie było łatwe i zaprowadziłam ich dwójkę do głównego holu. W pewnym momencie zatrzymałam się gwałtownie, wytrzeszczając oczy. Przy schodach stała Clare z założonymi rękami i surowym wyrazem twarzy. Teraz chciało jej się wstać, tak!?

- Dzień dobry, pani Smith - przywitał się niezrażony jej postawą Jones.

Nie uraczyła go ani jednym słowem, swoje mordercze spojrzenie wbijając we mnie. Co ja niby takiego zrobiłam!?

- Dlaczego wpuściłaś ich bez mojej zgody? - zapytała gorzkim tonem, a ja siłą woli powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Ten nawyk robił się już uciążliwy.

- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam na samym początku mojego wprowadzenia się tutaj, ale wydawało mi się, że od teraz to też mój dom, więc mogę zapraszać, kogo zechcę.

Pomińmy fakt, że sami się wprosili.

- Nie wiem, czy ty dobrze zrozumiałaś, ale to ja biorę za ciebie odpowiedzialność, bo jesteś niepełnoletnia i nie podoba mi się fakt, że przyprowadzasz kogoś bez mojej zgody - wygłosiła swoją przemowę, w której nie zapomniała uwzględnić swojego ulubionego argumentu, jakim był mój wiek.

- Jak ci się to nie podoba to już nie mój problem, a teraz przepraszam, ale muszę porozmawiać z moimi znajomymi, by przemówić im do rozsądku. - Pociągnęłam Mike'a i Lee za ręce, wprowadzając ich na schody. - Także do widzenia.

I zostawiłam oszołomioną Clare samą, udając się z Jonesem i Wells do mojego pokoju. Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, zgromiłam ich swoim najgroźniejszym spojrzeniem, które jednak nie zrobiło na nich żadnego wrażenia, bo tylko się uśmiechnęli.

- Jesteś urocza, gdy się złościsz. - Mike wyszczerzył zęby, a we mnie aż się zagotowało.

- Mówiłam wam, że nie piszę się na tę imprezę, a wy jeszcze tu przyleźliście!? Poza tym skąd znasz Clare? - zarzuciłam ich pytaniami, ostatnie kierując do chłopaka, na co odetchnął głęboko, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Clare... Cóż. - Zacmokał z udawaną powagą. - Kiedyś goniła mnie z miotłą, bo zniszczyłem krzaki w jej ogrodzie. Te które ona nazywa „swoimi różyczkami".

- To ona potrafi biegać? - zdziwiłam się.

Mike zaśmiał się, kręcąc głową.

- Nawet nie masz pojęcia, jak szybko.

Wyobraziłam sobie goniącą go Clare i ten widok rozbawił mnie tak, że już po chwili całą trójką śmialiśmy się do utraty tchu. Kiedy się opanowałam, przypomniało mi się, po co oni tak właściwie tu przyszli, więc mój uśmiech mimowolnie zgasł.

- No co? - Jones zmarszczył skonsternowany brwi.

- Jak to co? Nigdzie nie idę - Wzruszyłam ramionami i rzuciłam się na łóżko.

- Ale tam będzie Ace i...

- Tak, już to słyszałam. To nic nie zmienia.

- To może ja cię zaskoczę. - powiedziała Lee. - To prawda, że Scott wczoraj zniknął i przepadł, nie?

No dobra, wiedziałam o tym, ale zaskoczył mnie sam fakt, że Raelee też o tym wie. Przecież nikomu nic nie mówiłam.

- Skąd o tym wiesz?

Spuściła wzrok, bawiąc się palcami u rąk, co oznaczało, że nieco się stresowała. Ale czym?

- Mam nadzieję, że nie będziesz zła, ale... tak jakoś wyszło, że od wczoraj ze sobą piszemy - wyszeptała.

Mike chyba był bardziej zaskoczony niż ja, bo nabrał powietrza i wytrzeszczył oczy.

- I ty mi o tym nie powiedziałaś!? - pisnął. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi! Powinienem wiedzieć takie rzeczy!

- Błagam cię! Gdybym powiedziała ci wczoraj, dobrowolnie skazałabym się na twoje gadanie, o mnie i Greysonie. A między nami przecież nic nie ma!

- Prędzej czy później będziecie razem, mówię ci to. - Pokiwał szybko głową.

- I właśnie takiego gadania wolałam uniknąć.

- Chyba pierwszy raz muszę się zgodzić z Jonesem - przyznałam niechętnie, na co chłopak ucieszył się jak małe dziecko i przybił mi piątkę. - Ale nie wiem, jak to, że z nim piszesz ma wpłynąć na zmianę mojej decyzji.

- No właśnie. Wczoraj, zanim Scott zniknął, napisał mi, że musi coś załatwić i, że zobaczymy się na imprezie.

- Co takiego!? - wydusiłam.

Nie miałam wątpliwości, że im odmówię, ale teraz nagle zwątpiłam. Chyba nie zaliczałam się do asertywnych osób, jak wcześniej myślałam. Rzeczywiście musiałam pójść na tę imprezę, chociażby dlatego, żeby znaleźć Greysona. Nie odpuszczę mu wyjaśnień.

- Nie wierzę, że to mówię, ale pójdę tam. - Zamknęłam oczy, gdy usłyszałam piski i okrzyki radości z ich strony.

- Jesteś świetna, Lee! - krzyknął Mike. - Wiedziałem, że nam się uda!

Potem zaczęli tańczyć jakiś taniec zwycięstwa, a ja już żałowałam swojej decyzji. To nie mogło się skończyć dobrze.

Popełniasz wielki błąd, idąc na tę imprezę.

~*~

Nie mam pojęcia, w jaki sposób udało nam się przekonać Clare do tej imprezy. Może miały na to wpływ słowa Lee, która powiedziała, że będzie to kulturalne spotkanie kilku osób. Ale to z pewnością nie było tylko spotkanie.

Pojechaliśmy czerwonym BMW Jonesa. Na miejscu byliśmy trochę po czasie, bo Lee uparła się, że musi pożyczyć mi jedną ze swoich sukienek. W końcu zgodziłam się założyć jedną z nich. Sięgała mi przed kolano, była w kolorze miodowym i miała odsłonięte ramiona. Udało mi się ją przekonać chociaż do płaskich butów, co nie było łatwe, bo twierdziła, że zdecydowanie powinnam założyć szpilki.

Tylko byś się wywróciła i skompromitowała na oczach wszystkich.

A jeśli chodzi o wywracanie się... Cały czas myślałam o tym, czy rzeczywiście znajdę tam Greysona. Skoro obiecał Lee, że tam będzie, to powinien się pojawić. Nie znałam go jeszcze zbyt dobrze, ale wydawał mi się szczerym i dobrym człowiekiem. Można powiedzieć, że go polubiłam.

I tak teraz, razem z Lee i Mike'iem stałam przed drzwiami wejściowymi domu Marco. Musiałam przyznać, że dom miał naprawdę wypasiony. Dominował kolor czarny i szary, co było naprawdę w jego stylu. Budynek był ogromny i przestronny, kształtem przypominał połączenie kilku prostopadłościanów. Już zanim wysiedliśmy z pojazdu Jonesa, słychać było głośną muzykę i krzyki.

Raelee nie czekała aż ktoś nam otworzy, tylko po prostu weszła do środka, ciągnąc nas za sobą.

Od razu uderzył mnie hałas dudniącej muzyki i przekrzykujących się nastolatków. Śmierdziało potem, papierosami i alkoholem. Miałam ochotę stamtąd uciec.

- Chodź, Rosalie! Idziemy się przywitać z pozostałymi!

Raelee pociągnęła mnie za dłoń w kierunku czegoś na wzór baru w kuchni, gdzie stało z dziesięć osób, podzielonych na dwie grupki.

- Cześć wszystkim! - krzyknął Mike, podbiegając do nich i witając się.

Dołączyliśmy do pięcioosobowej grupki, gdzie znałam tylko Heath'a, Lori i Marco. Kojarzyłam także Lau, którą widziałam rozmawiającą z Charlą o powrocie Ace'a. Co ona tutaj robiła?

- Rosalie - przedstawiłam się.

- Laurell Kings - odparła niepewnie brunetka.

Marco nawet nie zwrócił na nas uwagi, pijąc coś z przezroczystej butelki.

- Carrie - odparła melodyjnym głosem dziewczyna w różowych włosach.

Mike rozdał nam wszystkim czerwone kubeczki i nalał niezidentyfikowanego, bezbarwnego płynu. Nie miałam zamiaru niczego pić. Musiałam być trzeźwa. Jednak żeby nie wyjść na tchórza, kiedy nikt nie zwracał na mnie uwagi, wylałam całą zawartość kubeczka do zlewu.

- Ace'a jeszcze nie ma - oznajmił w końcu Marco, co większość przyjęła z ulgą. Obstawiałam, że gdy będą już pijani, będzie im wszystko jedno, czy Ace będzie na imprezie, czy też nie. Ja miałam tylko jedno zadanie. Znaleźć Scotta.

- Idę do toalety - zakomunikowałam, w czasie, gdy Mike opowiadał jakąś śmieszną historyjkę ze swojego życia, zabawnie gestykulując przy tym rękoma.

- Tylko się w kiblu nie utop! - krzyknął za mną, na co pozostali zareagowali głośnym śmiechem.

- Nie zamierzam na razie umierać! - odpowiedziałam i wtopiłam się w tłum.

Powoli miałam już tego dosyć, mimo, że znajdowałam się tutaj dopiero od kilku minut. Nie lubiłam ścisku, gwaru i hałasu, a ta impreza doskonale odnajdywała się w tych trzech słowach. Na szczęście nikt mnie nie zaczepiał, bo byłam nowa i moje znajomości kończyły się na zaledwie kilku osobach.

Nie zmierzałam do toalety, której pewnie i tak bym nie znalazła, zważając na ogrom domu Marco, ale po prostu rozglądałam się w poszukiwaniu Scotta. Chciałam, żeby wyjaśnił mi, gdzie przepadł i z jakiego powodu. Nie miał obowiązku mi się tłumaczyć, ale miałam nadzieję, że to zrobi. Nie wiedziałam, dlaczego, ale nie opuszczało mnie dziwne przeczucie, że miało to jakiś związek z Ace'em.

Sama nie wiedziałam, gdzie mogłam znaleźć Greysona, ale już po kilkunastu minutach zwątpiłam, że w ogóle przyszedł na tę imprezę. Równie dobrze mógł zrezygnować i się nie pojawić.

Ale pojawił się ktoś inny.

Pół godziny później, kiedy siedziałam na jakiejś sofie w rogu, znudzona do granic możliwości, zrobiło się lekkie zamieszanie.

Ace.

Tak samo, jak wcześniej w szkole, musiał zaprezentować efektowne wejście smoka, co równało się z wręcz niepojętym zainteresowaniem większości gości. Większości, bo niektórzy już nie kontaktowali z rzeczywistością. Nie rozumiałam, jak można było doprowadzić się do takiego stanu w tak krótkim czasie.

W przeciwieństwie do przerażenia, jakim przywitano go w szkole, tu ludzie podeszli do tego z entuzjazmem. Zdecydowanie nie byli już trzeźwi. Nie licząc mnie oczywiście i innych, pojedynczych osób.

Najpierw otworzyły się drzwi tarasowe, bo nasz „Mroczny Książę" nie mógł przejść jak cywilizowany człowiek przez te wejściowe. Wtedy jego postać przekroczyła próg.

Miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawem i tego samego koloru spodnie. Dlaczego w takich z pozoru zwyczajnych ubraniach wyglądał aż tak dobrze? Jego włosy, tak jak wcześniej były ułożone w artystycznym nieładzie, a oczy, mimo kolorowych świateł i dymu, lśniły ciemnym granatem. Jak zwykle wyrażały jedynie pustkę.

Szatyn wkroczył między rozentuzjazmowany tłum i zniknął. Oparłam głowę na dłoni i oddałam się ciekawemu zajęciu, jakim było przyglądanie się wszystkim obecnym na imprezie.

- Dlaczego się nie bawisz? - usłyszałam nieprzesadnie wesoły głos.

Odwróciłam głowę, zauważając blond czuprynę i jasnoniebieskie oczy, do których powinnam się chyba przyzwyczaić. Po mojej prawej stronie usiadł Heath. Chyba nie miał on zbyt dobrego humoru.

- A ty? - zapytałam, bo w sumie nie miałam dobrego wytłumaczenia.

Westchnął, drapiąc się po głowie.

- Carrie ze mną zerwała - mruknął.

- Oh - wydostało się z moich ust. - Przykro mi - odpowiedziałam machinalnie, mimo, że sama nienawidziłam, gdy ktoś kierował do mnie ten zwrot. Poza tym, przynajmniej w tym przypadku, były to tylko puste słowa.

Przecież nawet nie wiedziałaś, że oni byli razem.

- Nie zabrzmiało to szczerze - zaśmiał się nerwowo.

- Nie pasowaliście do siebie - przyznałam, wzruszając ramionami.

- Dzięki. - Uśmiechnął się.

- Nie chciałam...

- Nie szkodzi, przynajmniej mówisz prawdę - przerwał mi zdecydowanie i spojrzał na trzymaną w dłoni butelkę z jakimś napojem bezalkoholowym.

Pokiwałam w zamyśleniu głową.

- Dlaczego już nie pijesz? - zapytałam.

- Wcale nie piję - zaznaczył. - Wylałem alkohol, którego nalał nam Mike.

- Ja też. - Przybiłam mu piątkę. - Masz jakiś konkretny powód?

- Powiedzmy, że dzisiaj robię za szofera.

- Co to? - Wskazałam na butelkę w jego ręce.

- Nie wiem. Znalazłem to w kuchni.

- Nie boisz się, że się otrujesz? - zaśmiałam się.

- Mam nadzieję, że nie. - Uśmiechnął się lekko. - Ma jakąś dziwną nazwę. - Przybliżył do twarzy, by ją przeczytać. - Głównym składnikiem są jakieś cucamelony.

- Na obrazku wyglądają jak mini arbuzy - zauważyłam.

- Chcesz się napić?

Wzięłam łyka i się skrzywiłam, bo smakowało to jak kwaśne ogórki.

- Jak ty to możesz pić? To jest okropne - wyraziłam swoją opinię.

Parsknął krótko śmiechem i zabrał mi swój napój.

- Jak to możliwe, że Ace budzi aż taki respekt? - zapytałam po chwili, bo to pytanie nurtowało mnie już od pewnego czasu.

Chciałam spytać kogoś o to już wcześniej, ale zupełnie wyleciało mi z głowy.

- To nie jest respekt. Można powiedzieć, że go szanują, ale to tylko przez to, że się go boją. Przeraża ich myśl, że powrócił, kiedy wszystko już się uspokoiło.

- Uspokoiło?

Odpowiedziała mi jedynie cisza i jego skinięcie głową. Najwidoczniej nie chciał zagłębiać się w ten temat.

Umilkłam więc, nie ciągnąc tej rozmowy, a po pewnym czasie, podniosłam się, zerkając na Heath'a, który wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w parkiet, wypełniony ludźmi.

- Pójdę się przewietrzyć - oznajmiłam, nie czekając na jego reakcję i opuściłam salon, przeciskając się pomiędzy roześmianymi nastolatkami.

W międzyczasie dostrzegłam siedzącego w rogu pomieszczenia Ace'a. Jak zwykle się nie uśmiechał i był otoczony aurą ciemności. Zajmował on czarny fotel, trzymając w dłoni butelkę z jakimś alkoholem i zawzięcie dyskutował z drugim chłopakiem, odwróconym do mnie plecami. Po chwilowej obserwacji, stwierdziłam, że musi to być Marco.

Niedaleko nich o parapet opierał się Noah, którego miałam okazję już poznać, ale tym razem milczał, rozglądając się po pokoju. W pewnym momencie nasze oczy się spotkały i wtedy uśmiechnął się złośliwie i puścił mi oczko. Idiota.

Za Ace'em, opierając się o fotel na którym siedział, stała Charla, równie zaabsorbowana jakże ciekawym tematem rozmowy. Chciałam podsłuchać chociaż fragment, ale było za głośno, a dodatkowo Priest miał mnie na oku, więc zrezygnowałam.

Ruszyłam w kierunku wyjścia na taras, gdzie było kilka osób, rozmawiających ze sobą i palących papierosy. Stanęłam nieco na uboczu, z dala od ludzi. Usiadłam na kamiennym murku, zwieszając nogi w dół. Już straciłam nadzieję na to, że znajdę Greysona, bo przepadł jak kamień w wodę. Albo naprawdę byłam ślepa i nie zauważyłam go wśród ludzi, albo po prostu nie przyszedł.

Zrezygnowana ruszyłam na krótki spacer wokół domu. Nie zwracałam uwagi ani na pojedynczych ludzi, pojawiających się znikąd i znikających, jak we mgle, ani na otaczający mnie krajobraz. Miałam to wszystko gdzieś. Doszłam do frontowej części domu i zdałam sobie sprawę, że nawet tam znajduje się kilkanaście osób. Nie było tu miejsca, gdzie posiedziałabym w samotności.

Nagle usłyszałam dźwięk silnika zbliżającego się samochodu i po chwili zobaczyłam parkującego po drugiej stronie ulicy granatowego Mercedesa. Nigdzie indziej nie było miejsca, bo wszystko było zastawione innymi pojazdami.

Znałam ten samochód. Taki sam miał właśnie Scott i chyba wyobraźnia zaczęła mi szwankować, bo zobaczyłam jego postać wysiadającą ze środka.

Coś jest nie tak.

Gwałtownie się wyprostowałam, wciągając powietrze, kiedy Greyson podszedł na tyle blisko, że widziałam jego twarz.

To był on. Nie wyobraziłam go sobie. I co gorsza był w opłakanym stanie. Wyglądał, jakby przejechał go pociąg. Albo nawet jeszcze gorzej.

Chłopak otworzył furtkę, ale nikt nie zwrócił na niego zbytniej uwagi, nie przejmując się jego stanem.

Wtedy on spojrzał się wprost na mnie. Jego oczy nie błyszczały tak, jak wcześniej, a on się nie uśmiechał. Był w pełni poważny.

I już nawet nie śmieszyło mnie, że idąc chodnikiem w moją stronę, potknął się o własne nogi i prawie przewrócił.

Bo to wszystko zmierzało w złą stronę.

- Musimy porozmawiać - wydusił z siebie, gdy stanął w odległości metra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro